Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 1-2 / 1990

Znany krytyk filmowy, Zygmunt Kałużyński, zamieszcza w „Polityce” (nr 7/1/1 z 17 II 1990 r.) artykuł pt. „Rozpusta w celofanie”. Nie zajmowalibyśmy miejsca w „Jednocie” tą sprawą, gdyby autor nie zachował się jak Mickiewiczowy niedźwiedź, gdyby siedział w mateczniku i zajmował się sprawami, na których się zna. Wyszedłszy z matecznika na teren sobie obcy, taki jak teologia i etyka, usiłuje niszczyć katolików rękami ewangelików, tym ostatnim czyniąc przy okazji bardzo wątpliwą przysługę.

Oto, co pisze. „Kontestacja buntuje się przeciwko tym konwenansom (w sferze seksualnej – przyp. red.) i znajduje niespodziewane poparcie – w teologii protestanckiej. Tak jest! Duchowny luterański Karl Barth oświadcza: „Ewangelia nie daje żadnej rygorystycznej etyki w sprawach płciowych, co potwierdza też św. Paweł w pierwszym liście do Koryntian: że w kwestii życia »Nie ma rozkazania od Pana« (7:25). Jezus występuje wyłącznie przeciwko krzywdzie, jaka może z tej okazji nastąpić: zabrania mężowi rzucać żonę (z jednym wyjątkiem: w wypadku jej cudzołóstwa) – i w ogóle zabrania cudzołóstwa, czyli wtargnięcia do nie swojego łóżka, co również musi łączyć się z krzywdą właściciela owego posłania; natomiast nic nie mówi o własnym łóżku każdego z nas”.

I dalej: „Prawda jest taka, że protestanci uważają, że Kościół katolicki wytworzył w sprawach seksu terror, którego jednak chrześcijaństwo nie uzasadnia, i który został ostatecznie odrzucony przez zachodnią kontestację po roku 68. Kościół dążąc do totalnego panowania nad duszami, starał się również zawładnąć seksem, który stanowi jeden z najsilniejszych, może nawet najsilniejszy impuls. Z chwilą, gdy dysponowanie nim jest w ręku Kościoła, jego władza nad człowiekiem staje się całkowita. Pożycie wolno mieć tylko za zgodą kapłana po dokonaniu odpowiedniego obrządku; rozwiązanie podobnego stosunku jest niemożliwe albo może nastąpić również tylko z aprobatą klerykalną; wszelakie inne uprawiania seksu jest grzechem itd. itp. Kontestatorzy, poparci w tym względzie przez autorów protestanckich, odrzucili całą tę tradycję postrachu seksualnego, jako fałszerstwo chrześcijaństwa...”

Autor powyższego tekstu poczyna sobie w sposób absolutnie nierzetelny. Rzeczą zupełnie marginesową jest przy tym przedstawianie ks. Karola Bari ha jako duchownego luterańskiego, chociaż i to wypada wiedzieć, gdy się o czymś pisze. Kałużyński nie rozróżnia ewangelicyzmu luterańskiego od reformowanego (i nie musi), gorzej natomiast, że w ogóle wywołuje wrażenie, jakby rozprawiał o kolorach nie odróżniając zieleni od czerwieni. Otóż cytując tego najwybitniejszego (nie tylko w skali Kościoła Ewangelicko-Reformowanego) współczesnego teologa, przytacza zdanie wyrwane z kontekstu i nadaje mu sens przeciwny od zamierzonego przez Bartha. A temu wielkiemu teologowi chodzi przede wszystkim o to, że „intymny stosunek kobiety i mężczyzny jest czysty«, godny i naprawdę seksualny (...), gdy całe ich wspólne życie usprawiedliwia pełne zbliżenie i czyni je potrzebnym w określonej chwili. W przeciwnym razie jest rozwiązły, niemoralny i zły”.

Kałużyński podpiera się również apostołem Pawłem, przyklejając kawałek jego zdania do „kwestii pożycia”. Takim zabiegiem fałszuje myśl Apostoła, który mówi o czymś innym. I wreszcie autor przywołuje autorytet samego Jezusa, i znów niefortunnie, ponieważ w Ewangelii występuje tu słowo „rozwiązłość” (porneia), a nie „cudzołóstwo” (moicheia), a między tymi pojęciami zachodzi niejaka różnica. Tak więc żart, polegający na grze słów, jest całkowicie chybiony, bo wcale nie idzie jedynie o „wtargnięcie do nie swojego łóżka”, tylko jak najbardziej o „własne łóżko każdego z nas”.

Z artykułu wynika, że istnieje   „terror   seksualny”,   potem   długo   nie   ma nic i wreszcie pojawiają się eufemistycznie nazwane „radości życia”, które – po imieniu rzecz nazywając – nie są niczym innym, jak promiskuityzmem, czyli po prostu wyuzdaniem. I w to wciąga się teologię ewangelicką!!! (I znowu autor czegoś nie rozróżnia, mianowicie teologii od etyki...) Usiłuje przy tym wywołać u czytelnika wrażenie, że za zerwaniem wszelkich hamulców moralnych kryją się autorzy protestanccy, którzy rzekomo popierają kontestatorów.

Prawdą jest, że etyka ewangelicka inaczej niż katolicka podchodzi do pożycia mężczyzny i kobiety. Widzi w nim nie tylko czynnik prokreacyjny, lecz spełnienie człowieczeństwa, które realizuje się na wielu płaszczyznach – w wymiarze fizycznym i duchowym. Nie jest natomiast prawdą, że ewangelicki punkt widzenia usprawiedliwia swobodę obyczajów, wyuzdanie i pornografię, co mogłoby wynikać z tekstu Kałużyńskiego. Wprost przeciwnie, etyka ewangelicka uwzględnia właśnie obszar pominięty w artykule milczeniem i wskazuje na życie uporządkowane, na przestrzeganie zasad, na nie lekceważenie Prawa Bożego, na godność osoby ludzkiej, której nie wolno traktować instrumentalnie. Współżycie mężczyzny i kobiety powinno być źródłem trwałego szczęścia, a nie chwilowej przyjemności płynącej z zaspokojenia popędu.

A filmy, o których pisze Kałużyński, nie wymagają chyba skomplikowanych komentarzy. Są po prostu towarem, który dobrze się sprzedaje, a więc pozwala komuś zarobić duże pieniądze. Podobnie jak narkotyki. A że sieją spustoszenie? Cóż to kogo obchodzi.