Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

4 / 1992

Przybytek Miłosierdzia

Szpital został zbudowany w 1736 r., a więc wcześniej niż piękny kościół Św. Trójcy. „Przybytkiem Miłosierdzia" nazwali go warszawscy luteranie i od razu stał się jedną z lepszych placówek opiekuńczo-leczniczych w mieście. Przez ponad 200 lat Szpital Ewangelicki rozbudowywał się i doskonalił służąc wszystkim warszawiakom – nie tylko ewangelikom. Słynął z wysokiej klasy specjalistów: lekarzy, pielęgniarek oraz troskliwych i fachowych sióstr (diakonis), wciąż unowocześnianego sprzętu i metod leczenia.

W czasie ostatniej wojny szpital, mieszczący się przy ul. Karmelickiej, znalazł się w bezpośrednim sąsiedztwie utworzonego przez Niemców getta. Przez okna wychodzące na ul. Mylną widać było narastającą tragedię żydowskiej ludności. Z tych okien diakonisę spuszczały koszyki z żywnością, a o zmroku, bocznymi drzwiami, wpuszczały do środka zbiegów. Chociaż częste rewizje przeprowadzane przez Niemców nie były w stanie wykryć nic „podejrzanego", to jednak ich podejrzeń nie rozpraszały. W sierpniu 1942 r. hitlerowcy zarządzili natychmiastową ewakuację szpitala. Przed personelem medycznym, a także przed duchowym kierownikiem placówki, ks. Zygmuntem Michelisem, stanęło dramatyczne pytanie: gdzie umieścić chorych i dokąd przewieźć całe drogocenne wyposażenie? Bóg jednak nie zawiódł tych, którzy Mu ufali, nie zawiodła ich też solidarność ludzka. Na apel Szpitala Ewangelickiego odpowiedziały wszystkie warszawskie szpitale, zgłaszając gotowość przejęcia pacjentów. Transportem chorych zajęło się Pogotowie Ratunkowe, do przewozu sprzętu zgłosiły się liczne warszawskie firmy, ze słynną piwowarską „Haberbusch i Schiele" na czele. Gdy w 48 godzin później na teren szpitala wkroczyli Niemcy, nie zastali nawet kontaktów w ścianach. Wysadzili w powietrze opuszczone, dwustuletnie mury.

Pozbawiony swojej siedziby Szpital Ewangelicki nie chciał się poddać. Przy ul. Królewskiej 35, na V piętrze bez windy, diakonise stworzyły małą klinikę z salką na kilka łóżek, z rentgenem i niewielkim ambulatorium. Niedługo jednak zaznały tu spokoju. W czasie Powstania Warszawskiego, pod obstrzałem z „Pasty", swoich chorych i rannych przenosiły na noszach do nowego lokalu przy ul. Szpitalnej. A gdy i tam część domów runęła od bomb – na ul. Górskiego. Pod ostatni adres, w Al. Jerozolimskie, siostry ze swoimi rannymi już nie dotarły. Powstanie upadło. Za wypędzonymi z miasta ludźmi pozostały płonące ruiny.

Feniks nie powstał z popiołów

Po wojnie warszawiacy wracali na gruzy, wygrzebywali z nich resztki swego dobytku, gnieździli się w ocalałych klitkach i mimo nędzy pełni byli wiary, że odbudują swoje życie i swoje miasto. Władza wsparła ten entuzjazm: „cały naród budował swoją stolicę" i – żeby była „piękniejsza niż kiedykolwiek" – upaństwowiono wszystkie grunty. Na gruzach wznoszono nowe domy. W pierwszej odbudowanej dzielnicy, Muranowie, gdzie przez 200 lat działał Szpital Ewangelicki, zabrakło dla niego miejsca. Ta część miasta w niczym już nie przypominała przedwojennej – tylko wysoka wieża kościoła ewangelicko-reformowanego na Lesznie i stare nazwy ulic świadczyły o związkach z przeszłością. Decyzją zwierzchnictwa Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego rozwiązany został diakonat warszawski, z którego wywodziły się siostry szpitalne, a po samym szpitalu pozostały tylko fotografie i wdzięczna pamięć ludzka.

I okazało się, że ta właśnie pamięć jest rzeczą najtrwalszą. Mijały lata. Trud nad odbudowaniem w miarę normalnego życia, organizowanie się na nowo Kościołów, problemy materialne i stale pogarszające się stosunki polityczne – szara codzienność powojennych lat – nie zniszczyły zuchwałej i, zdawałoby się, zupełnie nierealnej myśli o odbudowie szpitala. W prywatnych rozmowach, w kręgach towarzyskich wspominano szpital, zastanawiano się, czy „na tym etapie" można by zacząć jakieś negocjacje z władzami i podjąć próbę zmobilizowania środowisk ewangelickich... Realniej do sprawy podeszły ewangelickie kręgi emigracyjne, które próbowały rozeznać się zarówno w gotowości udzielenia materialnego wsparcia idei odbudowy szpitala przez ewangelicką Polonię w Szwecji, Niemczech i Anglii, jak i w ewentualnym nastawieniu PRL-owskiej władzy, która w latach 70. chętnie spoglądała w stronę zagranicznych pieniędzy. Inżynier Stanisław Siostrzonek ze Szwecji, prof. Sławiński z RFN, profesorowie Witold Rudowski i Jan Szczepański w Warszawie potrafili skupić wokół siebie ludzi, którzy nigdy nie pogodzili się z myślą, że Szpital Ewangelicki to tylko wspomnienie chlubnej przeszłości.

„Jest czas milczenia i czas mówienia". Czas mówienia nadszedł wraz z przemianami w kraju po Sierpniu 1980 r. Wśród wielu rozbudzonych wtedy inicjatyw społecznych znalazła się także idea odbudowy szpitala. I chociaż ogłoszenie stanu wojennego właściwie zniweczyło entuzjazm społeczny, inicjatorzy odbudowy szpitala nie opuścili rąk. W marcu 1982 r. ukonstytuował się Komitet Odbudowy Szpitala Ewangelickiego w Warszawie. W jego skład weszli ewangelicy zarówno augsburskiego, jak i reformowanego wyznania, Polacy oraz Niemcy. Ci ostatni w stanie wojennym pospieszyli z ogromną pomocą żywnościową, z lekami i sprzętem medycznym.

W maju 1983 r. odbyło się pierwsze spotkanie przedstawicieli Komitetu z władzami Warszawy i Ministerstwa Zdrowia, które wyraziły zrozumienie, zainteresowanie i poparcie dla przedsięwzięcia. Z kolei niemieccy członkowie Komitetu zabiegali (z powodzeniem) o poparcie kościelnych i państwowych władz ówczesnej RFN. Parafia reformowana w Detmold, gdzie proboszczem jest ks. Mirosław Danysz (w latach siedemdziesiątych pastor Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Polsce), należy do krajowego Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Lippe. A właśnie z Lippe pochodził nazistowski generał SS Jürgen Stroop, ten, który kazał wysadzić w powietrze Szpital Ewangelicki przy ul. Karmelickiej. Sprawa odbudowy tego szpitala jest więc dla tamtejszych ewangelików jeszcze jednym ważnym elementem pojednania polsko-niemieckiego i chrześcijańskiej solidarności.

Działania zmierzające do odbudowy szpitala w warunkach tak niesłychanie trudnych, jakie panowały w czasie stanu wojennego, to przedsięwzięcie, przy realizacji którego trzeba było bardzo wierzyć w słuszność sprawy, w to, że wynika ona z Bożych przykazań i że wspiera ją Boża pomoc. Tymczasem spotkało się ono z ogromnymi oporami ze strony najmniej spodziewanej, tzn. ze strony jednego z ewangelickich Kościołów. Właśnie Konsystorz Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego od początku był zdecydowanie przeciwny tej idei. W przeciwieństwie do ewangelików reformowanych, wśród których istniało silne „lobby proszpitalne", strona luterańska żywiła wiele obaw (zapewne słusznych), że pomoc Kościołów ewangelickich z Niemiec, tak ważna dla małych Kościołów diasporalnych, zostanie skierowana wyłącznie na inwestycję szpitalną, że nie ma ani kadr, ani możliwości, by po wybudowaniu szpital prowadzić i utrzymać, że sama nazwa „Szpital Ewangelicki" jest z punktu widzenia prawa „przywłaszczeniem", ponieważ to, co ewentualnie powstanie, w niczym nie będzie przypominać swego poprzednika.

Ten wewnętrzny opór spowodował kilkuletnią zwłokę w rozpoczęciu konkretnych prac, utratę przydzielonej już lokalizacji przy ul. Czerniakowskiej, pewne ostudzenie zapału strony niemieckiej. W pewnym momencie w ogóle pod znakiem zapytania stanęła realizacja idei odbudowy szpitala.

Odbudowa czy budowa?

W sierpniu 1988 r. Komitet Odbudowy przekształcił się w Fundację „Szpital Ewangelicki w Warszawie". W statucie napisano: „Celem Fundacji jest odbudowa i wyposażenie Szpitala Ewangelickiego, łącznie z domem rencisty w Warszawie, w nawiązaniu do 200-letniej tradycji związanej z istnieniem tego szpitala...". Dlaczego mowa jest o „odbudowie", skoro na miejscu dawnego szpitala stoją już inne domy, a rekonstrukcja budynku (taka, jak np. kamieniczek na warszawskiej Starówce) mijałaby się z celem, ponieważ rozwój medycyny i zadania stojące przed nowoczesnym lecznictwem wymagają zupełnie innych rozwiązań architektonicznych? Może rzeczywiście mamy tu do czynienia z „przywłaszczeniem"?

Otóż w tym wypadku chodzi o to, co - poza substancją materialną Szpitala Ewangelickiego - stanowiło o jego istocie: o wcielanie w życie ewangelicznych nakazów miłości bliźniego bez względu na okoliczności zewnętrzne, o wierność duchowi samarytańskiemu. Dlatego nie może to być jedynie jeszcze jeden (choćby najbardziej potrzebny i nowoczesny) szpital, jakich wiele buduje się na świecie, ale placówka, w której przedmiotem troski będzie cały człowiek: pacjent składający się z duszy i ciała, człowiek cierpiący, który otoczony zostanie nie tylko doskonałą opieką lekarską, ale także serdeczną uwagą i duchowym wsparciem. „Etos chrześcijański" - określenie tak nadużywane ostatnio przez różne ugrupowania polityczne i (w najlepszym razie) kojarzone z działalnością Kościoła rzymskokatolickiego - oznacza w tym wypadku to, czym Szpital Ewangelicki ma się różnić od innych placówek szpitalnych. Dlatego tak ważne dla fundatorów było utrzymanie jego dawnej nazwy i dlatego odrzucili oni „kompromisową" sugestię, by nadać mu imię Alberta Schweitzera (choć Albert Schweitzer był niewątpliwie postacią niezwykłą i zasługuje na niejeden pomnik).

Jaki będzie ten szpital?

Fotografia modelu jest nie najlepsza i nie daje wyobrażenia o rozmachu całego przedsięwzięcia. Na 7,5 ha zielonego terenu na Ursynowie (u zbiegu ulic Rosoła i Indiry Gandhi) ma stanąć budynek w kształcie litery W, w którym znajdą się przychodnie specjalistyczne, sale operacyjne i salki mogące łącznie pomieścić 500 łóżek, jeśli wszystko się uda, albo 380 - w wariancie „oszczędnościowym". Szpital nie będzie miał charakteru specjalistycznego, lecz ogólny, z rozbudowanym zespołem diagnostycznym i chirurgicznym (chirurgia urazowa i ortopedyczna). Będzie miał duży oddział wewnętrzny (kardiologia, gastrologia) i ginekologiczno-położniczy. Na parterze - ambulatoria, na I piętrze - sale operacyjne i oddział intensywnej terapii, na wyższych piętrach - sale chorych (128 łóżek na każdym poziomie).

Lokalizacja szpitala jest doskonała: w stolicy, ale na jej obrzeżu, poza strefą hałasu i spalin, na dużym terenie, który w przyszłości stanie się parkiem, w młodej dzielnicy, która się rozrasta, a nie ma dotąd własnej przychodni. Dlatego też władze Gminy Mokotów (do której należy Ursynów) tak chętnie przyjęły propozycję Fundacji i zobowiązały się ten teren przekazać nieodpłatnie. Co więcej, postanowiły przekazać Fundacji znajdujący się na tym terenie nie dokończony budynek przychodni rejonowej, budowy którego Gmina nie tylko nie była w stanie doprowadzić do końca, ale jeszcze pogrążyła się w długach bez możliwości ich spłacenia. Fundacja zobowiązała się więc spłacić kredyty zaciągnięte na budowę przychodni, a w budynku, który szybko będzie można dokończyć, część pomieszczeń przeznaczy się na tymczasowe ambulatorium (zanim zostaną uruchomione ambulatoria szpitalne), część zaś na bazę administracyjną budowanego szpitala.

Wyposażenie szpitala i domu opieki pochodzić będzie z darów. Są w tym

względzie deklaracje strony niemieckiej i i firm szwajcarskich. Niektóre firmy traktują tę sprawę jako okazję do prezentacji i reklamy swoich wyrobów, dlatego niewątpliwie będą to urządzenia najnowocześniejsze. Do ich obsługi potrzebni będą specjaliści, ale ich przeszkoleniem też zajmą się instytucje sponsorujące budowę szpitala.

Lekarzy mamy w Polsce na światowym poziomie i nie musimy ich ściągać z zagranicy. Na pewno warunki, jakie zostaną stworzone w szpitalu, przyciągną wielu wybitnych i zdolnych - tu będą oni bowiem mogli w pełni wykorzystać swe umiejętności. To samo dotyczy tzw. średniego personelu. Pacjentom zaś zostaną zapewnione nie tylko usługi medyczne na najwyższym światowym poziomie, ale i godne warunki bytowe: czystość, przestrzeń, dużo powietrza i zieleń za oknami. Będzie to szpital na miarę XXI wieku.

Co już zostało zrobione?

Dzięki wielkiej życzliwości burmistrza Mokotowa, Lecha Królikowskiego, została przygotowana umowa między Urzędem Gminy Mokotów a Fundacją „Szpital Ewangelicki w Warszawie" o nieodpłatnym przekazaniu gruntów na rzecz szpitala. Umowa notarialna ma być podpisana w najbliższych dniach. Wykonana jest już pełna dokumentacja geologiczna i geodezyjna tego terenu oraz dokumentacja budowlana. Zrobiono też wstępną dokumentację sieci energetycznej, wodno-kanalizacyjnej, ciepłowniczej i gazowej.

Dwa projekty architektoniczne budynku szpitalnego opracowały bezpłatnie niemieckie biura projektowe. Wybrany projekt znajduje się w Ministerstwie Zdrowia, które sprawdza zgodność jego założeń z polskimi normami (różnią się one w szczegółach od norm niemieckich, np. w rozwiązaniu dróg komunikacyjnych czy też w usytuowaniu względem siebie części leczniczej i gospodarczej) i po naniesieniu niezbędnych poprawek projekt będzie gotów do realizacji.

W bieżącym roku planuje się podciągnięcie pod dach przychodni, uruchomienie działalności gospodarczej (sprzedaż leków i drobnego sprzętu dla szpitali) oraz szeroką akcję informacyjno-reklamową. Do przebycia następnych etapów potrzeba pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy.

Fundusze Fundacji

Inicjatorami odbudowy szpitala byli - jak wspomniałam - przede wszystkim inż. Siostrzonek, prof. Rudowski, prof. Sławiński, następnie ks. Danysz. W imieniu Komitetu Odbudowy całość spraw prof. Szczepański przekazał Fundacji, której formalnym organizatorem jest Polskie Towarzystwo Ewangelickie. Fundacja, jako jednostka niezależna od któregokolwiek Kościoła, stowarzysza ludzi dobrej woli, ewangelików, ale wśród swych założycieli ma także katolików. Oto lista dziewięciu członków założycieli Fundacji: mec. Jerzy Biejat, ks. Mirosław Danysz, dr Maciej Grochowicz, prof. dr Zofia Lejmbach, prof. dr Witold Rudowski, doc. dr Irena Smólska, prof. dr Jarosław Świderski, red. Zofia Wojciechowska i red. Andrzej Wojciechowski („Słowo i Myśl"). Założyciele powołali 30-osobową Radę Fundacji, której przewodniczącym został prof. Witold Rudowski, a wiceprzewodniczącymi: ks. Mirosław Danysz i Jan Baum, oraz Zarząd pod przewodnictwem dr. Macieja Grochowicza (dyrektora Szpitala Śródmiejskiego na Solcu). Wprawdzie w chwili rejestracji Fundacji łódzki oddział Polskiego Towarzystwa Ewangelickiego wpłacił 2 mln złotych jako podstawę majątku Fundacji, a indywidualni założyciele dokonali także prywatnych wpłat, ale wiadomo, że w skali takiego przedsięwzięcia są to grosze. Fundatorzy wnoszą swój bezcenny wkład nie tyle w pieniądzach, ile w entuzjazmie, bezinteresownej i wytrwałej pracy oraz fachowej wiedzy. Niemniej jednak głównym źródłem wpływów finansowych są, jak dotąd, datki członków Rady, przede wszystkim zaś Towarzystwa Przyjaciół Odbudowy Szpitala Ewangelickiego w Detmold. Wystarczają one wyłącznie na opłacenie kosztów kolejnych dokumentacji.

Statut Fundacji przewiduje działalność gospodarczą „polegającą na sprowadzaniu i pośredniczeniu w sprzedaży leków, artykułów sanitarnych i sprzętu medycznego oraz na prowadzeniu działalności wydawniczej i poligraficznej". Chodzi jednak o zapewnienie sobie kwot o wiele wyższych niż te, jakie można uzyskać ze sprzedaży strzykawek i aspiryny.

Przedstawiciele Fundacji postarali się więc o poparcie władz polskich: Ministerstwa Spraw Zagranicznych (i osobiście ministra Krzysztofa Skubiszewskiego), Ministerstwa Zdrowia, b. wicepremiera Leszka Balcerowicza, Urzędu m.st. Warszawy, Urzędu i Rady Gminy Mokotów. Przeprowadzili także szereg rozmów w Niemczech. Swoje zainteresowanie i gotowość pomocy zadeklarował prezydent RFN Richard von Weizsäcker, b. kanclerz Helmut Schmidt, ministrowie finansów i zdrowia oraz wielu deputowanych do Bundestagu. Także Rada Kościołów Ewangelickich w Niemczech z pełnym uznaniem odniosła się do inicjatywy odbudowy szpitala, niemniej jednak konkretną pomoc uzależniła od aprobaty projektu przez Konsystorz Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce. Miejmy nadzieję, że nowy Konsystorz i nowy biskup w nowy sposób spojrzą na tę sprawę i udzielą jej poparcia.

Wszystkie te działania napawają wprawdzie otuchą, ale nie zapełniają na razie kasy. I oto zrodził się doskonały pomysł, który ma wszelkie szanse realizacji. Wiąże się on z możliwością tzw. konwersji długów państwa polskiego. Konkretnie oznaczałoby to, że kredyt zaciągnięty w Niemczech przez ekipę Gierka w 1975 r., tak zwany kredyt „Jumbo", po przeliczeniu na złote polskie pozostałby w naszym kraju i został oddany do dyspozycji polsko-niemieckiej fundacji, która zadecyduje, na jakie wspólne, polsko-niemieckie przedsięwzięcia go przeznaczyć. Zarówno potrzeb, jak i chętnych do wykorzystania dużych pieniędzy w Polsce nie brakuje. Pilnie należy rozbudować przejścia graniczne polsko-niemieckie, potrzebny i ważny dla rozwoju wzajemnych stosunków byłby ośrodek studiów i badań w Krzyżowej oraz wiele, wiele innych inwestycji. Ale czyż Szpital Ewangelicki - zarówno jako wspólne przedsięwzięcie, jak też placówka medyczna polepszająca (choćby tylko w pewnym stopniu) dramatyczną sytuację polskiego lecznictwa - nie jest ogromnie potrzebny?

„Wyrazem naszego poparcia - pisał Leszek Balcerowicz do ks. Mirosława Danysza w sierpniu 1990 r. - jest fakt, że po dokonaniu odpowiednich uzgodnień z innymi zainteresowanymi resortami (które również przychylnie odniosły się do tej inicjatywy) przedstawiliśmy stronie niemieckiej wniosek, aby odbudowa Szpitala Ewangelickiego w Warszawie umieszczona została w umowie o kredycie finansowym z 1975 r. jako jeden z celów, który powinien być preferowany przy rozdziale środków z konwersji tego kredytu".

Zarząd Fundacji „Jumbo", złożony w połowie z przedstawicieli rządu polskiego i w połowie z reprezentantów rządu federalnego Niemiec, nie podjął dotąd ostatecznej decyzji. Przetasowania rządowe w Polsce nie sprzyjały takim działaniom. Ostateczne postanowienia mają zapaść już niedługo. Są podstawy, by sądzić, że dla Szpitala Ewangelickiego - korzystne.

Nie ustawajmy!

Od następnego roku można by już rozpocząć prace budowlane i ukończyć je w trzy lata, pod warunkiem że byłyby systematycznie prowadzone. Zakłada się, że w miarę wykańczania kolejnych odcinków robót oddawano by sukcesywnie poszczególne placówki - najwcześniej część ambulatoryjną. Przypuszczalnie część zadań realizowałyby firmy niemieckie. Kto wie, może w 260 lat po otwarciu dawnego „Przybytku Miłosierdzia" do nowego mogliby zostać przyjęci pierwsi pacjenci? Nie jest to niemożliwe, choć bardzo trudne. Ludzie, którzy się w to zaangażowali, pokazali już, że nie dadzą się zniechęcić ani „trudnościami obiektywnymi", ani „subiektywnymi" i po prostu będą nadal „robić swoje".

„Rozdawaj swój chleb w obfitości, a po wielu dniach odnajdziesz go" (Kazn. 11:1). „Czynić dobrze nie ustawajmy, albowiem we właściwym czasie żąć będziemy bez znużenia" (Gal. 6:9) - oto wezwania, na które fundatorzy Szpitala Ewangelickiego odpowiadają od wielu już lat.

Krystyna Lindenberg