Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

12/1990

Jeślibyś więc składał dar swój na ołtarzu i tam wspomniałbyś, iż brat twój ma coś przeciwko tobie, zostaw tam dar swój na ołtarzu, odejdź i najpierw pojednaj się z bratem swoim, a potem, przyszedłszy, złóż dar swój. Pogódź się rychło z przeciwnikiem swoim, póki jesteś z nim w drodze...

(Mat.5:23 n.)

Takich wezwań do przebaczenia i pojednania jest w Piśmie Świętym wiele. Chodzi bowiem o rzecz zasadniczą: o wzajemny stosunek ludzi do siebie i do Boga oraz o stosunek Boga do nas. Wokół nakazu pojednania obraca się całe nasze życie. Bóg stanowczo odmawia przyjęcia naszego daru zanim nie pojednamy się z drugim człowiekiem, który ma do nas żal. Przyglądając się jednak sprawie z bliska, z przerażeniem stwierdzić musimy, że nasze życie prywatne i społeczne znacznie odbiega od tego ideału. Dotyczy to także stosunków między Niemcami a Polakami. Wypominając sobie wszystko, co było gorzkie w naszej tysiącletniej wspólnej historii, mamy często do siebie żal.

Jestem głęboko wzruszony, że jako teolog katolicki i Niemiec mogę wystąpić w polskim kościele ewangelic-ko-reformowanym, aby wobec zgromadzonej tu wspólnoty ekumenicznej – wypowiedzieć kilka myśli na temat pojednania niemiecko-polskiego. Okazja ku temu jest stosowna, mija bowiem właśnie 25 lat od słynnego memorandum Kościoła Ewangelickiego w Niemczech (Osdenkschrift der EKD) oraz listu polskich biskupów katolickich do ich niemieckich braci na Soborze Watykańskim II w roku 1965. Na list ten przyszła odpowiedź biskupów niemieckich, która strony polskiej w pełni nie zadowoliła, a nieco później, w roku 1968, ogłoszono po stronie niemieckiej memorandum koła niemieckich intelektualistów katolickich (Memorandum Bensberger Kreis). Ten z kolei dokument, według opinii biskupów niemieckich, poszedł za daleko, natomiast arcybiskup Kominek powiedział do nas, Bensbergowców: „Wy jesteście pełną odpowiedzią na nasz list”. Tyle historii pokrótce.

Jaki plon przyniosły tamte starania w ciągu minionych 25 lat? Ks. prymas Józef Glemp, nawiązując na Jasnej Górze w dniu 26 sierpnia br. do tej rocznicy, przyrównał ten plon do jeszcze wątłej rośliny. I chyba słusznie. Co prawda, tegoroczne obchody w Gnieźnie i Fuldzie odbędą się po raz pierwszy wspólnie, z udziałem obu stron, więc może ta roślina nie jest już wcale taka wątła? Widząc jednak mierne rezultaty naszych starań, można żywić obawę, że przez te 25 lat dyskusje były prowadzone w zbyt elitarnych kręgach: wśród biskupów, fachowców, intelektualistów. Czy ta roślina zapuściła głęboko korzenie w ludzkich sercach? Na ile przeciętny Polak i Niemiec czują obowiązek pojednania się ze sobą? Odnoszę wrażenie, że chwasty są nadal wyższe od pożytecznych roślin.

Jeszcze przed rokiem, zanim nastały wielkie zmiany polityczne, wydawało się, że ludzie w obu naszych krajach rozumieją się lepiej niż nasze rządy. Rządy bowiem zawierają umowy, umawiają się co do konkretnych celów, natomiast realizacją zająć się muszą zwykli ludzie. A więc zdawało się wtedy, że ze względu na ogromny ruch osobowy w obu kierunkach, a także z uwagi na znaczną pomoc charytatywną ze strony niemieckiej, korzenie sięgają głębiej, zaś rządy pozostają w tyle. Obecnie jednak obserwujemy zjawisko jakby odwrotne: to rządy czynią postępy, natomiast ludzie za nimi nie nadążają i pielęgnują swoje urazy. Rosną chwasty.

Wiadomo, że w Niemczech znów źle się patrzy na Polaków, a w Polsce nadal pokutują stare stereotypy myślenia o Niemcach.

Wniosek jest i prosty, i kłopotliwy: nie zdołaliśmy przekazać naszych intencji pojednania w taki sposób, aby pozostawiły w ludzkiej świadomości głębszy ślad. My, to znaczy Kościół, nie przysposobiliśmy ludzi do miłowania bliźniego.

Kiedy w 1 966 roku Episkopat Polski był atakowany za swój list, a Prymas Wyszyński starał się swoim rodakom wytłumaczyć jego sens, tysiące Polaków powtarzało za nim: „Przebaczamy, przebaczamy”. Co z tego zostało? Czy te słowa płynęły z głębi serca, aby móc przyjść i złożyć swój dar na ołtarzu, czy też były tylko wyrazem politycznego sprzeciwu wobec ówczesnych władz? A po stronie niemieckiej: czy nasza materialna pomoc dla Polaków była zupełnie bezinteresowna? Czy były to może okruchy z bogatego stołu, uspokajające sumienie? A wcześniej: dlaczego niemieccy biskupi odpowiedzieli na list biskupów polskich w formie niepełnej [niezadowalającej]? Czy aby i w tym wypadku nie wywarły wpływu raczej względy polityczne? Może więc nasi niemieccy biskupi również powinni zostawić swój dar przed ołtarzem i najpierw pojednać się z bratem, czyli dopowiedzieć do końca to, co wówczas powiedziane nie zostało? Nie wiem, ale sądzę, że również biskupi – tak jak każdy człowiek – muszą pojednać się z bliźnimi. Każdy sam za siebie musi to rozstrzygnąć.

Jedno jest pewne: pojednanie jest nakazem Chrystusa wobec nas, choć nikomu nie przychodzi to łatwo. Prymas Wyszyński dobrze o tym wiedział. On też musiał się przezwyciężyć. Gdy przez dłuższy czas przymierzał się do swojej historycznej podróży do Niemiec i powątpiewał, czy dobrze robi, zapytałem go kiedyś, czy w ogóle pojedzie. A on odrzekł: „Będziem musieli uczynić ten krok”. Właśnie. Ciężko mu było, ale uczynił ten krok.

Z kolei Kościół Ewangelicki w Niemczech, kierując swoje Ostdenkschrift przede wszystkim do tych Niemców, którzy utracili swe ojczyste strony na byłych niemieckich ziemiach wschodnich, doskonale wiedział, że ściągnie na siebie osąd wszystkich tych, którzy stracili tam swoje domostwa. Był więc to krok odważny i niepopularny, ale widocznie w imię Chrystusa konieczny. I został uczyniony. Ludziom ciężko było przyjąć tę prawdę.

Konsekwencją biblijnego nakazu pojednania musi być teologia etyki. Bez niej wspomniane dokumenty nie mogą trafić do naszych umysłów. Potrzebne są kryteria, jakimi mamy kierować się w swym postępowaniu. Zamiast wzorców wrogości potrzebne są wzorce przyjaźni (statt Feindbilder – Freundesbilder). Przecież Jezus mówi: „A cóż to nadzwyczajnego, jeśli pozdrawiacie tylko waszych braci, przecież to czynią również poganie”. Oczywiście, trudno jest pozdrawiać jak brata tego, kto nas napadł czy wydalił z ojczyzny. Ale sprawa jest jeszcze trudniejsza – mamy nieprzyjaciół naszych miłować! A przykazanie to nie traci mocy obowiązującej po przejściu granicy własnego kraju. Na szczęście czasy są dogodne. Nie zmarnujmy tej szansy!

Chrystus poruczył nam służbę pojednania – mówi św. Paweł (II Kor.6:18). „Poruczył służbę” – a więc jest to nasz obowiązek, a nie widzimisię. Jest to jedno z najważniejszych określeń w chrystologii.

Aż do męczeńskiego końca wykonywali tę służbę tacy ludzie, jak Maksymilian Kolbe, Edyta Stein, Janusz Korczak, Dietrich Bonhoeffer, Franz Jägerstetter czy bohaterowie książki „Dziesięciu sprawiedliwych”. Obecnie tak heroicznych poświęceń nikt od nas nie wymaga, ale „sprawiedliwych” wciąż nam brakuje.

Siostry i Bracia, pojutrze zjednoczą się Niemcy. Wymiary i konsekwencje tego wydarzenia będą w pełni widoczne dopiero później. Znam obawy strony polskiej. Ale jako chrześcijanie spójrzmy na to od strony Ewangelii. Jezus mówi wyraźnie: „Pogódź się z przeciwnikiem swoim rychło, póki jesteś z nim w drodze”. Jesteśmy przecież razem w drodze, Niemcy i Polacy, w drodze nie tylko do Europy, ale i do Boga. Musimy przełamać opory. Granica nad Odrą i Nysą nie będzie granicą tylko między naszymi państwami. Nad tymi rzekami będą funkcjonować mosty, których, niestety, jest za mało. Granica ma być – ufamy – otwarta. Mostów nie buduje się bowiem po to, aby nikt po nich nie przechodził. Będzie to również wyraźna granica pomiędzy dwoma wyznaniami, po jednej – polski katolicyzm, po drugiej – niemiecki ewangelicyzm. Oprócz Irlandii Północnej nie znamy w Europie tak wyraźnej granicy konfesyjnej, choć nasza mniej budzi zadrażnień. Oby tylko i w przyszłości nie stała się źródłem napięć i zadrażnień. Póki więc jesteśmy razem w drodze, stwórzmy, w imię Chrystusa, po obu stronach tej granicy uprawne pola ekumenii, aby nie wyrastały na nich żadne chwasty i abyśmy po kolejnych 25 latach nie musieli stwierdzić, że zadaniu nie sprostaliśmy, że granice polityczne wprawdzie były przepuszczalne, może nawet bezwizowe, ale my, jako Kościół będący w drodze, zawiedliśmy.

Dużo będzie zależało od tego; jak do tej sprawy odniosą się duszpasterze i administracje kościelne. Mam nadzieję, że nie poprzestaną na egzekwowaniu kodeksów. Potrzebna nam jest nowa koncepcja duszpastersko-ekumeniczna. Przez granicę ma funkcjonować nie tylko handel, turystyka i kultura, ale również duszpasterstwo polsko-niemieckie, katolicko-ewangelickie (np. dla młodzieży czy też dla niemiecko-polskich małżeństw mieszanych).

Potrzeba nam dużo wyobraźni, ale przede wszystkim ducha braterstwa, partnerstwa i przyjaźni. Nie znaczy to, że mamy podchodzić do tego sentymentalnie i rzucać się sobie w objęcia. Nie o to chodzi. Pojednanie może oznaczać normalność: równość i wzajemny szacunek. Idźmy i pojednajmy się, póki razem jesteśmy w drodze. Prośmy Ducha Świętego, aby nas oświecił.

Winfried Lipscher – niemiecki teolog katolicki, pracownik ambasady Republiki Federalnej Niemiec w Warszawie, głęboko zaangażowany w dzieło pojednania między Polakami i Niemcami; jeden z sygnatariuszy słynnego Memorandum Bensberger Kreis, ogłoszonego w 1968 r. przez grupę niemieckich intelektualistów katolickich.
Powyższe rozważanie wygłosił po polsku podczas nabożeństwa ekumenicznego w kościele ewangelicko-reformowanym w Warszawie, które odbyło się 1 października 1990 r., na dwa dni przed datą zjednoczenia Niemiec. Świadomie publikujemy je w numerze grudniowym (choć Autor przekazał nam tekst wcześniej), aby nasze trwanie w oczekiwaniu na Święto Narodzenia Pańskiego wzbogacone zostało o ten jeszcze element – o prawdziwe pojednanie się z bratem, póki jesteśmy z nim w drodze...

REDAKCJA