Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

7/1990

Problemem, który nęka wszystkie społeczeństwa, jest alkoholizm. Piją bogaci i biedni, osoby z wyższych sfer i ludzie z marginesu społecznego, ale także ludzie całkiem przeciętni. Alkoholizm nie jest związany z poziomem życia.

O metodzie leczenia tej choroby w USA mówi artykuł pióra Wiktora Osiatyńskiego „Odbić się do życia” zamieszczony w „Gazecie Wyborczej” (nr 109 z dn. 12-13 V 90). Tekst zawiera pięć śródtytułów: „Alkohol to lekarstwo”, „Przebić mur zakłamania”, „Leczenie miłością”, „Twarda miłość”, „Podnoszenie z dna”. Znajdujemy w nim krótki opis początków alkoholizmu, stopniowego pogrążania się w nim aż do osiągnięcia dna; wszyscy alkoholicy zaczynali przeważnie   od   niewinnego   picia towarzyskiego: „Po wypiciu czuli się lepiej, tracili nieśmiałość, stawali się weselsi, przestawali się bać. Alkohol (...) był dla nich cudownym lekarstwem na poprawienie nastroju albo ucieczką od przygnębienia i depresji. Właśnie dlatego uzależnili się od cudownego leku. Los taki spotyka blisko 10 procent dorosłych mężczyzn i tylko nieco mniej kobiet” – pisze autor.

Pierwszym krokiem do wyjścia z nałogu jest uznanie swojej bezsilności wobec alkoholu: „Paradoksalnie, uznanie własnej klęski stało się źródłem siły. Odtąd zamiast tracić energię na mocowanie się z alkoholem [alkoholicy] mogą wykorzystywać ją na to, by nauczyć się, jak żyć bez niego. (...) Uczestnicy spotkań Anonimowych Alkoholików albo Narkomanów uczą się od siebie nawzajem tego, jak żyć z trwałym uzależnieniem, jak radzić sobie z własnymi emocjami, jak kształtować siebie, by nie musieć uciekać od życia do alkoholu, narkotyków lub lekarstw”.

Jest to jednak bardzo trudne, często bowiem kryzysy są silniejsze od powziętej decyzji o zaprzestaniu picia: „Na stu ludzi zebranych na rogu 94. i Madison (na jednym z mityngów AA – przyp. red.) tylko 20 nie weźmie więcej alkoholu do ust. Druga dwudziestka zapije jeszcze raz lub kilka i potem wejdzie na drogę trwałej trzeźwości. Wielu straci rodziny, pracę i majątek. Kilku z nich za 10-15 lat wyląduje na plaży w Venice, ale nie będzie ich wielu, bo wbrew stereotypowym poglądom w tzw. rynsztoku znajduje się zaledwie 3% wszystkich alkoholików. Inni nigdy tam nie dotrą, umrą przedtem najczęstszą bodaj śmiercią uzależnionych. Jest nią nie rozpoznany alkoholizm lub narkomania, śmiertelny wypadek, samobójstwo albo zawał serca. Niektórzy wystraszą się na tyle, że pójdą się leczyć do specjalnych ośrodków, jakich jest dzisiaj w Ameryce blisko 10 tysięcy”.

Jeden z nich, zwany Chit Chat, opisuje autor nieco dokładniej. Jest to jeden z 7 tys. ośrodków odwykowych stosujących metodę leczenia opartą na tzw. Dwunastu Krokach, wypracowanych przez samych Anonimowych Alkoholików. Całą naukę życia bez alkoholu rozpoczyna 28-dniowa kuracja: „Zaczyna się od ciężkiej pracy umysłowej. Istotną częścią choroby jest bowiem mechanizm intelektualny, który mówi choremu, że nie jest chory. Mechanizm ten powstaje z lęku przed przyznaniem się do alkoholizmu. Człowiek uzależniony okłamuje nie tylko innych, ale przede wszystkim siebie”.

Punktem wyjścia kuracji jest doprowadzenie chorego do uznania przez niego jego choroby. Wówczas rozpoczyna się również „proces właściwego trzeźwienia, czyli wewnętrznej zmiany postaw i systemu wartości chorego. (...) Otrzeźwienie to usunięcie siebie z centrum wszechświata i powolne uczenie się akceptacji, cierpliwości i pokory. (...) W ciągu 28 dni trzeba świadomie przeżyć ból wielu lat życia, ból spychany w podświadomość, zalewany alkoholem”.

Osiatyński stwierdza, że kuracja musi być bolesna, a osoby, które chcą pomóc choremu, muszą być bezwzględne i konsekwentne. Takie postępowanie wobec alkoholika nazywa autor artykułu „twardą miłością”. Najbardziej bowiem zaszkodzić choremu mogą . ludzie, którzy chcą mu pomóc (tzw. ułatwiacze), lecz ich działanie często nie osiąga pożądanego skutku. Oni to właśnie „pomagają choremu uniknąć przykrych konsekwencji nadmiernego picia albo sami takie konsekwencje za niego ponoszą”. A alkoholikowi nie jest potrzebna litość. To on sam musi dokonać wyboru i podjąć decyzję: „Warunkiem takiego wyboru jest zakończenie wszelkiego rodzaju ułatwiania. Chorego trzeba »zostawić«. Alkoholik musi spaść na dno, po to, by móc się od tego dna odbić do życia”.

W USA postępowanie pracodawców jest również stosowaniem „twardej miłości”: „Amerykański pracodawca wie o tym, że umoralniające gadki na temat pijaństwa, groźby, prośby i obietnice nie skutkują”. Pracownika, którego zachowanie wskazuje na częste nadużywanie mocnych trunków, dyrektor „wzywa na rozmowę i przede wszystkim powstrzymuje pokusę, by rozmawiać z nim o chorobie. Mówi tylko o pogarszającej się dyscyplinie pracy. I wyznacza termin na jej poprawę. Jeśli ta nastąpi, oznacza to, że pracownik panuje nad swoim życiem i piciem. Jeśli nie, dyrektor wręczając wypowiedzenie mówi, że być może pracownik ma jakiś problem osobisty, wobec którego sam dyrektor jest bezsilny, ale może warto zwrócić się w tej sprawie do istniejącej w zakładzie specjalnej Służby Pomocy Pracowniczej. Pracownik ma wybór. Może przyjąć wypowiedzenie albo szukać pomocy. I o to chodzi. Zawsze chodzi o to, by to chory szukał pomocy, a nie odwrotnie. (...) Takie podejście okazuje się skuteczniejsze”. I dzięki tej skuteczności stosowano jest dość powszechnie: przez policję, prokuratorów i służby więzienne.

„Do niedawna uważano, że skoro alkoholizm jest chorobą, to ludzi takich trzeba leczyć, a nie karać. Dziś coraz częstsze staje się przekonanie, że ludzi takich trzeba karać, i to właśnie po to, by zechcieli się leczyć. Kara staje się nieuchronną konsekwencją ich czynów, a leczenie – szansą na przerwanie pasma cierpień. (...) Dziś w każdym niemal więzieniu amerykańskim działają oddziały odwykowe i grupy Anonimowych Alkoholików oraz Narkomanów. Skuteczne przejście kuracji stwarza szansę przedterminowego zwolnienia”. Leczenie alkoholików-przestępców w ten właśnie sposób jest szansą, a nie karą, stwarza choremu nadzieję nie upodlając go. System ośrodków odwykowych – jak dowiadujemy się z artykułu – jest w Ameryce rozwinięty. W placówkach tych pracuje nie tylko wykwalifikowana kadra lekarska. Obok niej właściwą kurację prowadzą tzw. instruktorzy. Najczęściej są to niepijący alkoholicy z kilkuletnim stażem trzeźwości.

Poradnie AA i AN od jakiegoś czasu znane są i w naszym kraju. Ich działalność nie jest tak powszechna, jak w USA. Brak nam również, tak tam rozpowszechnionego, leczenia „twardą miłością”, a jest to doskonały wzór do naśladowania. Oby udało nam się jak najwięcej skorzystać z doświadczeń amerykańskich w dziedzinie leczenia alkoholizmu.