Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 3-4 / 2011

Fragmenty książki

Cel życia – można nazwać go „niebem”, „nirwaną”, „wyzwoleniem”, „zbawieniem” lub „oświeceniem” – polega na pełnym poznaniu, kim jesteśmy. Przekroczenie samego siebie to droga do samopoznania. Jezus pomaga nam usuwać bariery, które przeszkadzają w samopoznaniu, przez sam sposób przekazywania nam w Duchu wiedzy o tym, kim jest. Samopoznanie, do którego dochodzi ktoś inny, zawsze pobudza nas samych do wędrówki w stronę odkrycia siebie i zaakceptowania siebie – a są to bliźniacze bieguny jednoczącego stanu samopoznania. W stanie tym nasz ośrodek świadomości nie znajduje się już w ego. W głębi naszej prawdziwej Jaźni uświadamiamy sobie jedność z innymi w obrębie naszej niepowtarzalności, a nie oddzielności. Nie ma wielu bogów lecz jeden Bóg, nie ma wielu jaźni, lecz jedna Jaźń, jedno Prawdziwe „JA JESTEM”, w którym wszystkie istoty uczestniczą w Byciu.

Każdy, kto odnalazł to w sobie, pomaga przebudzić to w innych. Kiedy poznajemy samych siebie, nie zatracamy jednostkowej tożsamości, lecz przekraczamy ją. Uwalniamy się od właściwych jej złudzeń samowystarczalności i egocentryzmu. Tę indywidualność tracimy, pozwalając jej odejść. Uwidacznia się wtedy prawdziwa Jaźń i, z perspektywy ego, wydaje się z początku czymś obcym. Nie ma wielu jednostkowych oświeceń, jak to może wyobrażać sobie ego, lecz jedno wielkie oświecenie Jaźni, w którym uczestniczą wszyscy. A jako że samopoznania nie da się zawrzeć w jakimkolwiek znanym umysłowi pojęciu, obrazie lub wydarzeniu psychicznym czy psychologicznym, nie ma jednej powszechnej definicji Jaźni. Żadna definicja nie jest w stanie wyrazić błyskawicznego wglądu w codzienność, który prowadzi do przebudzenia w nas samopoznania. Jezus zachęca do udziału w Jego samopoznaniu poprzez zwyczajne, otwarte na różne odpowiedzi pytanie, nie zaś poprzez dogmatyczną definicję, która wymagałaby naszej aprobaty. Pytanie to unosi się w lekkim podmuchu Ducha świętego, nie narzuca nam zatem żadnej myśli, jest za to okazją, zaproszeniem, otwarciem na wiarę, drogą wiodącą do Królestwa.

Powiedziałem wcześniej, że proces, w którym rodzi się nasze samopoznanie, obejmuje całą paletę doświadczeń życiowych. Wszelkie formy miłości i wszystkie związki, praca i zabawa, rozwój fizyczny, umysłowy i psychiczny, wigor twórczy i frustracja, dobro i zło, występek i cnota, smutek i radość, utrata i zysk – wszystko to zachęca do przekraczania samych siebie, co z kolei prowadzi do wyzwolenia z naszego nieustannego zanurzania się w ego. Aby skorelować wszelkie te doświadczenia i sprawić, by stały się w pełni świadome, wszystkie tradycje religijne wypracowały i uznały zasadniczą wartość medytacji. Oznacza ona praktykę milczenia i bezruchu, nie-działania wychodzącego poza sferę myśli i wyobraźni, wyciszenia wszelkich czynności umysłu. Praktyka medytacji, jeśli zostaje włączona w codzienne życie, harmonizuje i scala w duchu wszystko, co myślimy, odczuwamy, mówimy i robimy.

Słowo „medytacja” nabrało w tradycji Zachodu wielorakich znaczeń. Meditatio mnichów Pustyni oznaczało po prostu modlitwę serca. Od siedemnastego wieku zaczęło ono niemal wyłącznie oznaczać rodzaj uporządkowanej modlitwy, zawierającej wyrafinowaną analizę intelektualną oraz angażującej wyobraźnię wzrokową. Choć na Wschodzie również istnieją różne odmiany medytacji, termin ten odnosi się zasadniczo do niedyskursywnej praktyki milczenia. Używam tutaj słowa „medytacja” w jego niedyskursywnym sensie, niemal zamiennie z kontemplacją. Można by powiedzieć, że medytacja jest pracą, jaką wykonujemy, aby przyjąć dar kontemplacji, który już został nam ofiarowany i jest obecny w sercu.

Zarówno w zachodniej, jak i we wschodniej tradycji medytację (czy kontemplację) uznaje się za podstawową pracę, niekończącą się dyscyplinę towarzyszącą pielgrzymce rozwoju duchowego. W pewnym sensie jest ona jednocześnie środkiem i celem. Medytacja godzi sprzeczności i przeciwieństwa człowieka. Modlitwa to najgłębsza, najbardziej pierwotna terapia przepojonej cierpieniem kondycji ludzkiej. Medytacja zatem („czysta modlitwa”) nie stanowi elitarnej praktyki dla duchowo zaawansowanych. Jest naturalną drogą rozwoju. Medytacja nie jest też narcystyczną przyjemnością, jakiej można się oddawać w myśl hasła „oderwij się od problemów codzienności”, widniejącego na modnych plakatach reklamowych – adresuje się je do zestresowanych i nadpobudliwych mieszkańców Zachodu (i w coraz większym stopniu Azji), którzy z racji swego zawodu są w ciągłym ruchu i rozjazdach. Wędrówka duchowa pociąga za sobą potrzebę i chęć, by medytować. Jest to praktyka uniwersalna, choć każda jednostka a także każda tradycja duchowa przyswaja ją w sobie właściwy sposób. Medytacja nie należy do zajęć rekreacyjnych – mimo, że zabiera czas i wymaga zrelaksowania się. Z perspektywy duchowej relaksujemy się po to, by medytować, nie zaś medytujemy, aby się po prostu zrelaksować. Można bez niej żyć. Lecz jest ona wiatrem w żaglu duszy. Wysiłkiem, który harmonizuje zazwyczaj skłócone ze sobą wymiary naszej świadomości. Wszystkie tradycje zgodnie przedkładają owoce medytacji nad ich przeciwieństwa. Nie trzeba ich rozwlekle definiować ani szczególnie bronić: chodzi bowiem o współczucie i mądrość, wspaniałomyślność i tolerancję, przebaczenie i życzliwość, łagodność i pokój, radość i zdolności twórcze. Innymi słowy szczęście i prostą, podstawową ludzką dobroć.

Uwalniając te potencjalne cechy, medytacja przyczynia się do lepszego rozumienia ludzkiej pełni. Ukazuje w realnym życiu, że świętość nie polega tylko na tym, co zewnętrzne. Bycie dobrym oznacza po prostu, że wymiar wewnętrzny naszej osoby zjednoczony jest z zewnętrznym, że pozostajemy w stanie harmonii z naszą prawdziwą naturą. Ponieważ ta całościowość jest duchem, medytacja otwiera wszystko, co czynimy, na wymiar duchowy. Medytacja, kiedy jest więc praktykowana regularnie, buduje przynoszącą głęboki spokój i satysfakcję spójność w naszym wnętrzu i zgodność między nami a innymi ludźmi oraz wszystkimi czynnościami naszego życia.

Medytacja otwiera całkowicie nowy sposób bytowania. Jest nie tyle techniką, ile sposobem życia. Zapoczątkowuje ją stopniowo narastające doświadczenie komunii, jedności ze sobą i innymi, które sięga poza granice dualistycznej relacji. Chociaż większość ludzi namiętnie zajmuje się swymi związkami i relacjami, widząc w nich najświętszy element swego życia, same relacje z innymi są jedynie etapem ludzkiej wędrówki. Poza relacją – w milczącym sercu każdego związku, gdzie kruszą się dzielące nas mury – tkwi jedność. W relacji zawsze patrzymy na siebie jako na oddzielną inną osobę. To spoglądanie na drugiego, dystans, który zakłada uprzedmiotowienie innej osoby, przysparza cierpienia, nieodłącznego od każdego związku czy relacji. Jest to cierpienie wynikłe z konfliktu, jaki powstaje z pragnienia ego, by posiadać i kontrolować. Jest to także cierpienie w przeczuciu ostatecznej i nieuniknionej utraty osoby, którą kochamy. W jedności natomiast nie może być miejsca na zaborczość, ponieważ wykracza ona poza wszelkie pragnienie. Znikają egoistyczne granice. Niepowtarzalne istnienie obejmuje drugie niepowtarzalne istnienie i odnajduje swą indywidualność w czyjejś inności, podobieństwo w różnicy. Kończy się strach i pożądanie, dominacja i uległość. Zyskuje się więcej niż w najśmielszych pragnieniach. Kiedy relacje międzyludzkie, rzadko i zazwyczaj na krótko, osiągają taką pełnię, mogą być w rzeczy samej nazwane przyjaźnią duchową. Realizują one swe przeznaczenie i potencjał jako współuczestnictwo poprzez Ducha w Bożej wspólnocie miłości. W jedności dzielimy się innością, wchodzimy w nią, wchłaniamy ją, a nie uzewnętrzniamy. Jesteśmy wewnątrz tej drugiej osoby, a ona wewnątrz nas.

Wszystko to jest owocem medytacji. Nasionko jedności spoczywa w naszej naturze i czeka, aby zakiełkować. Medytacja przyjmuje zaproszenie do tego potencjalnego rozwoju i przygotowuje nas na śmierć, której wymaga rozwój. Ważne jest, by zrozumieć to wszystko, zanim zacznie się medytować. Oszczędzi nam to niepotrzebnych falstartów i utemperuje niecierpliwość. Pomoże nam pojąć, że owoców medytacji powinniśmy szukać nie w samym czasie trwania medytacji – w tym, co się „dzieje” (lub nie dzieje) – lecz w stylu i jakości naszego życia a zwłaszcza naszych związków. Nie spodziewajmy się, że w czasie medytacji stanie się coś niezwykłego. Chodzi w niej natomiast o to, by dostrzec obecność Boga w zwyczajności, by przemienić naszą percepcję rzeczywistości, a nie stwarzać świat od nowa tak, by dostosować go do naszych planów. To nie ucieczka przed życiowymi problemami. Medytacja nie jest łatwa. Jednak jest ona – najważniejsze, by dostrzec ten właśnie aspekt medytacji – całkiem prosta. Tym, co się dzieje, jest radość i pokój poza wszelkim rozumieniem, które wynikają z medytacji.

Laurence Freeman

tłum. Ewa Elżbieta Nowakowska

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl