Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 1-2 / 2011

Ucichła już nieco medialna dyskusja nad zapłodnieniem pozaustrojowym. Dobiegła końca faza ścierania się poglądów i opcji politycznych. Nadszedł czas rozważań bardziej osobistych i – w moim przekonaniu – okres badania własnych opinii na ten temat w odniesieniu do Słowa Bożego.
      Gdy poszukuję odpowiedzi na pytanie o biblijne podstawy refleksji o zapłodnieniu pozaustrojowym, napotykam poważne trudności i łatwo ulegam wrażeniu, że w Piśmie nie da się znaleźć odniesień do tego zagadnienia. Łatwo też o inne skrajne przeświadczenie: aby odnaleźć potrzebne wskazówki, trzeba czytać, co w Biblii napisane jest o płodności.


     W Starym Testamencie zainteresowanie kwestią płodności jest widoczne wyraźnie. W księgach mówiących o historii wybranego narodu nacisk na płodzenie potomstwa jest silny, a liczba fragmentów na ten temat – wielka. Czytelnik ulega przeświadczeniu, jakoby Bóg pragnął rozmnażania się swego narodu, gdyż płodzenie potomstwa jest tam często wyłącznie efektem działania łaski, a płodność oznacza błogosławieństwo. Wrażenie, że Bogu chodzi właśnie o płodność potęguje obserwacja, że bohaterzy biblijnych opowieści sprowadzają na świat swoje potomstwo w bardzo skomplikowanych relacjach. Wiele tego typu związków dzisiaj uważamy za grzeszne (poligamia, kazirodztwo?). Ich upór w dążeniu do spłodzenia potomstwa wiąże się niekiedy z rzeczywistą krzywdą wyrządzaną innym osobom (przedmiotowe potraktowanie niewolnicy Hagar).
     Obserwacja sposobu, w jaki realizuje się zamysł Boży w tej części Biblii, wywołuje wrażenie, że sprawa płodzenia potomstwa była wtedy ważniejsza, niż cokolwiek innego. Być może tak właśnie było. Przecież nawet autor Księgi Ruth, w której o Bogu w zasadzie nie ma mowy, gdy chce sprzeciwić się reformom Ezdrasza i Nehemisza (reformom, które z powodu podejścia do kwestii małżeństw mieszanych dzisiejszemu człowiekowi wydać się mogą zwykłym rasizmem), posługuje się właśnie motywem płodności. Ruth, Moabitka, rodzi syna dla swej teściowej, który stanie się dziadkiem Dawida. Łatwo odnieść wrażenie, że z wielu ksiąg Starego Testamentu płynie nauka, że płodzić potomstwo, to dla wierzącego cel nadrzędny i aby cel ten urzeczywistnić wiele innych kwestii można odsunąć na dalszy plan. Wniosek ten jednak budzi mój opór. Czy w ST rzeczywiście płodność jest tak ważna?
     Nieco inaczej przedstawiany jest problem płodności we fragmentach, w których mamy do czynienia z zapowiedziami mesjańskimi. W tych perykopach chodzi o wydanie na świat tylko jednego potomka – wybrańca Bożego. I tym razem czytelnik odnosi wrażenie, że ze względu na spodziewane narodziny tak ważnej postaci wiele innych spraw traci na znaczeniu – właśnie dlatego, że w dalszym ciągu wydarzeń to Mesjasz ma zapewnić płodność Izraela. Nieważna staje się niewola, ucisk, a nawet grzech. Skoro Juda ma króla (II Sam.), skoro Panna poczęła i rodzi syna (Izaj. 7, 14), skoro różdżka wyrasta z pnia Jessego (Izaj. 11), świat zaczyna obfitować płodnością (Ps. 72). Płodność staje się dowodem łaskawości Boga. Ale czy w tym wypadku powinno kłaść się nacisk na kwestię płodności, czy na kwestię życia, jakie ma przynieść Mesjasz?
     Moja niechęć do wczytywania się i rozdymania fragmentów Starego Testamentu mówiących o płodności znajduje oparcie w Nowym Testamencie. Tu nacisk na płodzenie potomstwa jest znacznie słabiej wyrażony. Jednak i w tej części Biblii posiadanie potomstwa jest niekiedy traktowane jako dowód opieki Bożej. Paweł – na przykład – sugerował Tymoteuszowi, że po sposobie, w jaki ktoś wychowuje dzieci, możemy zorientować się, ile osoba ta jest warta (I Tym. 3).
     Wyszukiwanie i eksponowanie fragmentów biblijnych dotyczących płodności może prowadzić do wniosku, że gdy czujemy, iż spoczywa na nas błogosławieństwo płodności: bądźcie płodni i rozmnażajcie się (I Mojż. 1, 28), wiele innych spraw, a nawet pewne dylematy moralne, możemy odsunąć na dalszy plan. Prawidłowy wydaje się też w tym wypadku inny wniosek: skoro z upływem wieków kwestia płodności indywidualnej stawała się dla autorów biblijnych coraz mniej ważna, a w Nowym Testamencie nie nadano jej wielkiego znaczenia, my – chrześcijanie żyjący dzisiaj – nie powinniśmy rozważać problemu płodności (i leczenia bezpłodności, czyli także „in vitro”) jako zagadnienia odnoszącego się do spraw wiary, ale wyłącznie jako zagadnienie medyczne. W umysłach osób koncentrujących się na fakcie relatywnego ubóstwa fragmentów dotyczących płodności w NT może także zrodzić się przeświadczenie, że osoby niepłodne powinny nie tyle szukać w Biblii wskazówek do właściwego odniesienia się do metody zapłodnienia pozaustrojowego, co szukać tam pocieszenia dla swej bezdzietności, choćby medytując nad słowami: błogosławione niepłodne i łona, które nie rodziły (Łuk. 23, 29).
     W mojej opinii wszystkim przedstawionym tu przekonaniom trzeba stanowczo się przeciwstawiać. Gdy szukamy w Biblii wskazówek dla rozważania o moralnej dopuszczalności zapłodnienia pozaustrojowego, nie możemy czytać jej jak literatury o płodności lub jej braku. Kwestia płodności nie należy do fundamentalnych zagadnień biblijnych. Ważniejsza jest kwestia życia. Bóg w Starym i Nowym Testamencie jest przede wszystkim rzecznikiem (czyli: dawcą, obrońcą, zwolennikiem?) życia. Tam, gdzie mowa jest o płodności, chodzi w rzeczywistości o życie. Tym, czym dla bohaterów pierwszego przymierza było oczekiwanie na własnego potomka, potem oczekiwanie na Mesjasza, dla bohaterów drugiego przymierza – a później chrześcijan – jest nadzieja zmartwychwstania. Na każdym etapie formowania przekazu biblijnego idzie o życie. Płodzenie oznacza życie, także nadejście Mesjasza. Idzie o życie, pojmowane przede wszystkim jako życie Boga w człowieku i życie wierzącego. Płodność i zmartwychwstanie to w tej perspektywie wyrażenia oznaczające tę samą rzeczywistość – życia Boga w człowieku i człowieka w Bogu. Każdy z wymienionych etapów historii zbawienia nie jest w swej istocie niczym innym, jak tylko oczekiwaniem pełni życia.
     Jeśli zawarta w Biblii nauka o powołaniu do życia może stanowić klucz do rozważań o „in vitro”, pozostaje rozważyć, w jakim zakresie działania medyczne podejmowane w tym obszarze stanowią odpowiedź na to wezwanie i czy w procedurze medycznej zapłodnienia pozaustrojowego wezwanie to nie zostaje zagłuszone.
     Sformułowaniem „in vitro” („w szkle”) określa się ciąg działań medycznych polegający na postępowaniu z gametami kobiety i mężczyzny poza ustrojem kobiety w taki sposób, by doprowadzić do ciąży u pragnącej jej osoby. Schemat procedury jest wszystkim dobrze znany: od kobiety i od mężczyzny pobierane są gamety, następnie dokonuje się manipulacji w celu ich połączenia i wszczepia kobiecie uzyskany embrion. Znamy też historię tego zabiegu: technika została opracowana w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, w wyniku 15 lat prób wywołania ciąży u pewnej kobiety, która pragnęła potomstwa.
     Od tamtych czasów minęło ponad 30 lat i przez ten okres zaszło wiele zmian. Gdy w 1978 rok przyszło na świat pierwsze dziecko, wszyscy wiedzieli, że nie stało się to w wyniku realizacji niezdrowych ambicji lekarzy, naukowców czy rodziców. Nie stało się to też w wyniku rywalizacji ośrodków medycznych. Lekarzom chodziło o pomoc konkretnej osobie. Motywy, jakie towarzyszyły pionierom tej metody, były więc w znacznej mierze zbieżne z sensem biblijnej nauki o wezwaniu człowieka do życia.
     Dzisiaj jednak postęp medyczny w tej dziedzinie nie jest już wyznaczany jedynie przez pragnienie niesienia pomocy osobom dotkniętym niepłodnością. W latach osiemdziesiątych na rozwój technik „in vitro” wpłynął w istotny sposób opór konserwatywnych środowisk religijnych. Sprzeciwiano się łączeniu gamet poza ustrojem kobiety, a w odpowiedzi na ten sprzeciw opracowano technikę, w której nie wyprowadza się jaj poza ciało kobiety, ale jedynie przemieszcza je w miejsce najlepiej rokujące zajście w ciążę (na przykład przenosi z chorego jajowodu do zdrowego i dodaje w ich okolice odpowiednio przygotowane nasienie – metoda GIFT). Choć w kolejnych latach roszczenia konserwatywnych środowisk religijnych nie ustawały, nie można wykazać, że to właśnie one w istotny sposób wpłynęły na zmiany techniki medycznej. Z upływem lat fundamentalną rolę zaczęła odgrywać troska o zdrowie kobiety. Opracowano procedury, które czynią zabieg mniej uciążliwym, nie wywołują trwałych skutków ubocznych, ograniczają ryzyko ciąży mnogiej i powikłań. Pozbawiona uprzedzeń obserwacja postępujących zmian pozwala zauważyć, że efekty medycznej troski o zdrowie kobiety w niektórych punktach zbieżne są z oczekiwaniami środowisk religijnych, dotyczącymi szacunku dla życia ludzkiego. Choć to w trosce o zdrowie kobiety lekarze dążą do tego, by nie tworzyć nadmiernej ilości embrionów i wszczepiają tylko kilka z nich, przy tej okazji spełniane są pewne zasadnicze roszczenia środowisk religijnych. Na przykład roszczenie dotyczące nie niszczenia bez ważnej przyczyny życia. Dba się przecież także o to, by pozostałe embriony nie były traktowane przedmiotowo – nie bardziej przedmiotowo, niż czyni to sama natura. Wiele wskazuje na to, że postęp naukowo-techniczny w dziedzinie zapłodnienia pozaustrojowego spowoduje, że w znacznym stopniu procedura ta spełniać będzie roszczenia środowisk religijnych, dotyczące szacunku dla życia ludzkiego.

Andrzej Nawrocki

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl