Drukuj

Nr 8-9/2001

Byłem w Jedwabnem. Gdy prezydent Aleksander Kwaśniewski poinformował, że w 60. rocznicę mordu w Jedwabnem odbędzie się w tym miasteczku uroczystość żałobna, podczas której on, jako prezydent Polski, wygłosi przemówienie i przeprosi społeczeństwo żydowskie za zbrodnie popełnione przez Polaków tam i w innych miejscach, od razu pomyślałem: muszę tam pojechać. Uważałem, że będzie to sposobność, aby wyrazić nasz żal i wstyd z powodu tych zbrodni, aby uczestniczyć w akcie przeproszenia Żydów za wszystko, co złego spotkało ich ze strony Polaków, za grzech antysemityzmu, jedną ze zmór naszych czasów, i wreszcie, aby wyrazić solidarność z Polakami, którzy cierpią wstyd i ból z powodu cierpienia zadanego Żydom przez innych Polaków.

Ważne jest nie tyle to, czy w Jedwabnem zginęło 1600 Żydów, czy kilkuset, ile przede wszystkim fakt, że w naszym społeczeństwie znaleźli się ludzie, którzy w tak okrutny sposób przyłożyli rękę do wymordowania jedwabieńskich Żydów. Nie ma też większego znaczenia, czy Niemcy sprowokowali tę akcję i wykonali ją polskimi rękoma. Znaczenie ma to, że w mordzie brali udział „sąsiedzi” i że nie znalazł się nikt, kto by ich powstrzymał. Wiem, że mamy wiele powodów do dumy z postawy tych licznych rodaków, którzy ratowali Żydów przed zagładą. Pięknie powiedział o tym w Jedwabnem ambasador Izraela Szewach Weiss: „miałem okazję spotkania w życiu również innych sąsiadów. Dzięki nim ja i moja rodzina przeżyliśmy Holokaust. Dzięki nim mogę teraz stanąć przed wami. W swoim życiu poznałem także inne stodoły, w których ukrywano Żydów. W nadziei na lepszą przyszłość pragnę podkreślić te fakty tu i teraz”.

Jednakże im więcej mamy powodów do chluby, tym więcej jest powodów do wstydu, że część Polaków nie ustrzegła się przed zbrukaniem swoich rąk i sumień postawą antyżydowską, pielęgnowanym przez lata antysemityzmem, który w końcu przeobraził się w gotowość do zbrodni.

Jestem wdzięczny Panu Prezydentowi, że w swoim przemówieniu na rynku jedwabieńskim, przepraszając Żydów „w imieniu swoim i tych Polaków, których sumienie jest poruszone tamtą zbrodnią”, wyraził to, co myśli wielu Polaków. Wystąpił „w imieniu tych, którzy uważają, że nie można być dumnym z wielkości polskiej historii, nie odczuwając jednocześnie bólu i wstydu z powodu zła, które Polacy wyrządzili innym”. Podkreślił przy tym: „Wypowiadamy dziś słowa żalu i goryczy nie tylko dlatego, że tak nakazuje zwykła ludzka przyzwoitość. I nie dlatego, że oczekują ich od nas inni, nie dlatego, że przyniosą zadośćuczynienie pomordowanym, nie dlatego, że słucha nas świat. Wypowiadamy je, bo tak właśnie czujemy. Ponieważ najbardziej potrzebujemy ich my sami!”.

Wzruszająca była część uroczystości na miejscu, na którym stała wówczas stodoła, w której zginęli jedwabieńscy Żydzi. Żydowskie modlitwy żałobne, piękny śpiew kantora Josepha Malovanego, którego głos odbijał się echem od niedalekiego lasu, psalmy odczytywane podczas uroczystości i przemówienie sędziwego rabina Jacoba Bakera, który mówił (nie czytał) o swoich doświadczeniach, o młodości spędzonej w Jedwabnem – wszystko to miało głęboką wymowę. Rabin Baker ze wzruszeniem wspominał swego rabina, Awigdora Białostockiego, którego wszyscy, nie tylko Żydzi, nazywali “świętym rabinem”. Jemu to m.in. oprawcy kazali nieść popiersie Lenina, a potem wraz z pozostałymi Żydami spalili go żywcem w stodole. Z przejęciem mówił o Michale Kuropatwie, kierowcy autobusu, którym jeździł codziennie na trasie Jedwabne-Łomża; kierowcy, który odrzucił propozycję ratowania się i powiedział, że pójdzie na śmierć razem ze swoim rabinem. Podobnie zrobiła także jego rodzina. Nie można było w tym przemówieniu wyczuć śladu niechęci, nie mówiąc o nienawiści. Tylko wielki żal i smutek, i pragnienie, abyśmy umieli zbudować lepszy świat.

O wielkoduszności rabina z Jedwabnego świadczy i to, że odwiedził miejscowego proboszcza, który nie raczył pokazać się na uroczystości i stał się złym przykładem dla miejscowej ludności (uczestniczyli w niej nieliczni mieszkańcy). Pokazał w ten sposób sędziwy rabin Baker, że uroczystość ta nie została zorganizowana przeciwko ludności miasteczka, lecz dla niej, dla jej dobra, dla możliwości pojednania.

Pod koniec uroczystości, na starym cmentarzu, gdzie zostały pochowane prochy spalonych żywcem Żydów, z inicjatywy rabina Michaela Schudricha duchowni chrześcijańscy i rabini odczytali Psalm 16. To była piękna i wymowna chwila. Dobrze, że nie byliśmy tylko milczącymi obserwatorami i biernymi uczestnikami tej głęboko poruszającej uroczystości żałobnej, ale w skromnym zakresie wzięliśmy w niej udział.

Było nas tam trzech biskupów ewangelickich. Oprócz mnie przyjechał ks. bp Edward Puślecki z Kościoła Ewangelicko-Metodystycznego w towarzystwie ks. Mariana Sontowskiego z Ełku, naczelny kapelan Ewangelickiego Duszpasterstwa Wojskowego, ks. bp Ryszard Borski, a mnie towarzyszył ks. Marek Izdebski z Bełchatowa. Szkoda, że było tak mało duchownych rzymskokatolickich. To aż raziło i... bolało. Co prawda, Kościół rzymskokatolicki miał swoją ważną uroczystość w kościele Wszystkich Świętych w Warszawie, 27 maja. Ale tam, w Jedwabnem... Czy nie powinni tam znaleźć się także nasi bracia, duchowni rzymskokatoliccy? Było nam ich brak. Dobrze, że spotkaliśmy tam o. Adama Bonieckiego, naczelnego redaktora „Tygodnika Powszechnego”, ks. Wojciecha Lemańskiego, młodego proboszcza z Otwocka, oraz specjalnego wysłannika kard. Karla Lehmanna, przewodniczącego Konferencji Episkopatu niemieckiego.

Wieczorem mieliśmy okazję spotkać się raz jeszcze na koncercie w luterańskim kościele Świętej Trójcy w Warszawie, gdzie wysłuchaliśmy czterech Psalmów z „Melodii na Psałterz polski” Mikołaja Gomółki (do tekstów Jana Kochanowskiego), „Pieśni na śmierć dzieci” Gustawa Mahlera oraz prawykonania kantaty „El maale rahamim” Krzysztofa Knittla, kompozytora muzyki do filmu dokumentalnego Agnieszki Arnold pt. „Sąsiedzi”. Wysłuchaliśmy tych utworów w wykonaniu Zespołu „Camerata Silesia”, prowadzonego przez Annę Szostak, Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia pod dyrekcja Wojciecha Michniewskiego oraz pięknie śpiewającej Ewy Podleś.

Patronat nad koncertem objął prezes Rady Ministrów, Jerzy Buzek, który powiedział: „Spotykamy się na zakończenie dnia żałoby po zamordowanych w Jedwabnem naszych braciach i siostrach, aby w dostojnej atmosferze tego miejsca przemówiła do nas wielka sztuka, która wprowadza pokój między ludzi i narody. (...) Nie można bać się przyjaźni, szacunku dla drugiego człowieka, tolerancji dla jego kultury, jego umiłowania wolności, jego inności. Taki strach prowadzi do pohańbienia praw boskich i ludzkich. Otwiera drzwi pogardzie i nienawiści. Świat bez takiego strachu jesteśmy wspólnie winni przyszłym pokoleniom”.

Ks. bp Zdzisław Tranda