Drukuj

Nr 11/2001

Refleksje rocznicowe

Okoliczności rocznicowe skłaniają do snucia rozmaitych refleksji na temat czasu minionego, jego sensu i znaczenia, a także sposobu, w jaki naznaczył nasze życie. Dlatego chcę poszukać odpowiedzi na pytanie: czym dla mnie jest przynależność do zboru, jakie znaczenie tej przynależności przypisuję, jak ją rozumiem i jak ją przeżywam.

Przez wiele setek lat ludzie określali siebie poprzez związki z innymi ludźmi. Każdy był przede wszystkim częścią rodziny, klanu, szczepu itd. Wiele stron Biblii poświęconych jest genealogii. Czasy współczesne promują indywidualizm i nieustanne współzawodnictwo. Samorealizacja utożsamiana jest z wymiernym sukcesem i odsuwa nas od innych ludzi, których zaczynamy z konieczności postrzegać jako rywali. Następuje atomizacja społeczeństwa; każdy otoczony kokonem prywatności strzeże dostępu do własnego życia, płacąc jednakże za to najwyższą cenę – cenę samotności. Nawet pozostając w bliskich związkach z innymi ludźmi, często nie potrafimy dzielić z nimi życia, żyjemy „obok”, a nie „razem”. Również religia pozostaje sprawą przeżywaną w samotności, zgodnie z poglądem, że stan moich stosunków z Panem Bogiem to moja osobista sprawa. Gdzieś gubimy społeczny wymiar naszego życia, wmawiając sobie, że jesteśmy, w gruncie rzeczy, samowystarczalni. Ale to szkodliwe złudzenie, to wielki błąd. Gdzieś zaginęła lub wyszła z mody prawda, że motorem wszelkich osiągnięć jest ludzkie współdziałanie.

Bycie w zborze jest przynależnością do pewnej grupy ludzi i już to samo w sobie stanowi wartość. Ale to dopiero początek. Bo przecież zbór jest grupą ludzi ukonstytuowaną wokół wyjątkowej sprawy. To nie jest Towarzystwo Przyjaciół Zwierząt czy Związek Filatelistyczny, których członkowie mają pewną wspólną pasję. Zbór (jako część Kościoła) to grupa ludzi, która tak samo rozumie Boże wezwanie. A zatem my, członkowie zboru, spotykamy się w tym samym punkcie na początku naszego myślenia o świecie, o ludziach, o naszych względem innych powinnościach. U podstaw naszej życiowej filozofii leżą te same prawdy, tak samo rozumiane i to już jest bardzo wiele, ale nadal nie wszystko. Kiedy spotykamy się w tu, w kościele lub w budynku parafialnym, aby wspólnie chwalić Boga i pogłębiać rozumienie Jego woli, to zdarza się coś, co jest trudne do opisania, a możliwe do przeżycia. Oto następuje taki moment, w którym czujemy wśród nas obecność Boga i ogarnia nas poczucie jedności. To wyjątkowe przeżycie wspólnoty ze sobą nawzajem i z Bogiem sprawia, że po każdym takim przeżyciu jesteśmy trochę innymi ludźmi. Dzielimy wspólnie pewną tajemnicę, a mianowicie tajemnicę społeczności z Bogiem.     

Nie chciałabym, abyście Państwo odebrali moje słowa jako idealizację życia zborowego. Istotnie, w tych niezwykłych chwilach, o których mówiłam, przekraczamy granicę własnej niedoskonałości, ale nie stajemy się doskonali na stałe. Jak członkowie każdej ludzkiej zbiorowości, co i rusz oblewamy egzamin z wyrozumiałości, dyskrecji, dobrej woli itd. Reprezentujemy wszystkie możliwe wady, czyniąc nasze wzajemne stosunki dalekimi od sielankowych. Jednak wierzę głęboko, że wrażliwość naszych sumień, stale na nowo rozbudzana, pozwala szybciej uznać swoją winę i zadośćuczynić osobie przez nas skrzywdzonej. Szybciej, niż gdybyśmy nie starali się zrozumieć, co to znaczy żyć zgodnie z wolą Boga. Nieustannie podziwiamy jedyny i niepowtarzalny wzorzec ludzkiego życia, jakim był Chrystus. Mając go stale przed oczami, nie możemy już tak łatwo skrzywdzić drugiego człowieka – On stoi między nami a złą częścią naszej natury.

Kiedy myślę o moim własnym przeżywaniu przynależności do zboru, to dostrzegam parę spraw bardzo dla mnie ważnych. Pierwsza i fundamentalna to zaufanie, jakie mamy do siebie nawzajem. Bez względu na to, co działo się naokoło nas, w okresie komunistycznego reżimu, w okresie stanu wojennego, rozmowy w zborowym środowisku były całkowicie bezpieczne. Można było bez ściszania głosu mówić najbardziej ryzykowne rzeczy – wszystko pozostawało wśród nas.

Druga cecha naszej społeczności, to gotowość do niesienia pomocy ludziom potrzebującym, nie tylko z naszego środowiska. Warszawska Diakonia jest fenomenem, jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie przytrafiły się naszemu zborowi.

Sprawa trzecia jest najtrudniejsza do opowiedzenia, ponieważ dotyczy tego, czym nawzajem dla siebie jesteśmy. Wszyscy w pewnym sensie znamy się bardzo dobrze, nawet jeżeli spotykamy się tylko w czasie nabożeństw. Wiemy bowiem, że mamy te same „odruchy” religijne, to samo postrzeganie świata, ten sam system wartości. Dlatego czujemy się sobie bliscy, bez względu na poziom towarzyskiej zażyłości. I ciągle uczymy się od siebie nawzajem. W budynku parafialnym w holu na parterze jest duże lustro, w które odruchowo spoglądam. Zawsze widzę tam jeszcze wiele innych osób i wtedy ogarnia mnie dziwne wrażenie, że przeglądam się w tych właśnie osobach. Ma to sens symboliczny, bo my naprawdę jakoś „przeglądamy się” w sobie nawzajem. 

Często myślę o ludziach z naszego zboru, którzy już od nas odeszli. Mam ich w swojej pamięci, ponieważ znaczyli w moim życiu bardzo wiele. Wśród nich szczególne miejsce zajmują nasi duchowni. Z odległej przeszłości wydobywam poważną twarz księdza Zdzisława Grzybka, któremu zawdzięczam dobre przygotowanie do konfirmacji. On też w imieniu zboru odbierał moje konfirmacyjne przyrzeczenie. Pamiętam ogromną życzliwość księdza biskupa Jana Niewieczerzała i jego kaznodziejstwo, mocne i żarliwe. Pamiętam stawianie trudnych pytań przez ks. Bogdana Trandę i przenikliwe poszukiwanie odpowiedzi, i niezwykłą księdza Bogdana ciekawość wobec innych ludzi. Pamiętam przejrzyste kazania ks. Jerzego Stahla, tak jak przejrzysta, klarowna i zdecydowana była jego wiara, i pamiętam też, jakim potrafił być przyjacielem. I pamiętam radosne, pełne ufności w dobroć Boga, duszpasterstwo ks. Władysława Paschalisa: nawet po krótkiej z nim rozmowie świat wydawał się piękniejszy, a ludzie lepsi. Ci drodzy nieobecni zajmują trwałe miejsce w naszych wewnętrznych pejzażach.

Moja pamięć i pamięć wszystkich Państwa sprawia, że czujemy się mocno osadzeni w długim łańcuchu warszawskich ewangelików reformowanych. Wierzę, że ten łańcuch nie ulegnie przerwaniu.   

[Tekst wygłoszony przez Autorkę podczas jubileuszu 225-lecia parafii warszawskiej, 28 października br.]