Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 1/2001

Podczas pewnej ekumenicznej dyskusji w Bawarii, latem 2000 r., na sali nagle dał się słyszeć młody głos: „Ty jesteś okay, Jezus jest okay, ale Kościół nie jest okay”. Tym stwierdzeniem z młodzieżowego języka pragnę otworzyć to słowo naszego dzisiejszego wieczoru1.

Na przestrzeni ostatnich dziesiątków lat trudno byłoby wymienić rzymski dokument, który wyzwoliłby taki ogrom emocji jak watykańska Deklaracja Dominus Iesus (DI) z datą 6 sierpnia, a ogłoszona 5 września ub.r. Relacje statecznych na ogół mediów polskich, zarówno chrześcijańskich, jak i niekościelnych, nawet w przybliżeniu nie oddają wyobrażenia o zasięgu kontrowersji, które wykroczyły daleko poza granice Kościoła katolickiego, państw i kontynentów. Spróbujmy zwięźle odtworzyć stan napięciu wokół dokumentu, naświetlić główne linie jego wykładu, by wreszcie wskazać ekumeniczne konsekwencje rzymskiego oświadczenia.

Wezbrane fale krytyki

W kuluarach Kongresu „Renovabis” (14-16 września ub.r.), Dzieła Pomocy Kościołom krajów wschodniej Europy, grupa dziennikarzy poprosiła biskupa Waltera Kaspera, sekretarza Papieskiej Rady ds. Krzewienia Jedności Chrześcijan, o skomentowanie wielkiego podniecenia, jakie towarzyszyło (i trwa nadal) po ogłoszeniu Deklaracji DI. Biskup oświadczył, że zgadza się wprawdzie z zasadniczymi wypowiedziami tego dokumentu, przyznaje jednak, iż przy redagowaniu tekstu autorom zabrakło nieodzownej wrażliwości na ekumeniczne realia. On sam – stwierdził – w jej wykładzie posłużyłby się innym językiem i zróżnicowanym rozłożeniem akcentów. W wywiadzie udzielonym KNA (odpowiednik polskiej KAI) wyznał, że przy sporządzaniu tego dokumentu sam nie mógł przebić się ze swoimi propozycjami, następnie zaś tak scharakteryzował zaistniałą sytuację: „Ta Deklaracja wyzwoliła bez wątpienia wiele niepokoju zarówno wśród chrześcijan ewangelickich, jak i katolickich – i to nie tylko w Niemczech i Europie Zachodniej, lecz w skali światowej. Głosy krytyczne podnosiły się także po stronie anglikańskiej i prawosławnej. Osobiście bardzo mi przykro z tego powodu i głęboko boleję, iż wielu chrześcijan niekatolickich poczuło się tą Deklaracją dotkniętych i uderzonych jak obuchem”. Biskup Kasper mówił dalej, iż w licznych rozmowach prowadzonych z anglikanami, luteranami i ewangelikami reformowanymi stronie katolickiej udało się usunąć najcięższe nieporozumienia i doprowadzić do pewnego uspokojenia umysłów. „Spodziewam się – skonkludował – że przekonująco mogliśmy wykazać, iż w podstawowej linii Kościoła katolickiego owa Deklaracja nie zmieniła niczego”.

Wsłuchajmy się w drugi głos, który zabrzmiał po stronie ewangelickiej. Jest to wypowiedź jednego z czołowych teologów luterańskich, Eberharda Jüngla, profesora uniwersytetu w Tybindze. Jüngel dotyka nerwu sprawy, gdy w wywiadzie udzielonym chrześcijańskiemu tygodnikowi „Rheinischer Merkur” oświadcza, że DI w żadnym wypadku nie zawiera li tylko ekumenicznych zgorszeń. Profesor mówi dosłownie: „Gdyby ta Deklaracja nie kończyła się fatalnym uroszczeniem Kościoła o ustroju rzymskokatolickim do wyłącznej reprezentacji, mogłaby ekumenię nawet uskrzydlić”. Jüngel z uznaniem podkreśla wypowiedzi DI w kwestii Wcielenia się Boga oraz koncentrację na Ewangelii jako jedynym źródle prawdy. Te partie dokumentu, twierdzi luterański uczony, tchną duchem apostolskim i cechuje je pasja wykłady właściwa św. Pawłowi. Takie są wrażenia z lektury dokumentu czytanego od przodu, mówi dalej Jüngel; jeżeli natomiast czytać go od tyłu do przodu, wówczas bije w oczy jego zamierzenie eklezjologiczne, czyli owa złowróżbna odmowa kościelności Kościołom wywodzącym się z Reformacji.

W dniach 18 22 września ub.r. odbył się we Freising Kongres katolickich niemieckojęzycznych dogmatyków i teologów fundamentalnych, którzy w tzw. „Oświadczeniu z Freising” poddali watykański dokument surowej krytyce, zarzucając mu ignorowanie ekumenicznych przełomów, niszczenie krystalizującego się międzykonfesyjnego zaufania i zagrożenie dla dalszego rozwoju ekumenii.

Ten krytyczny trójgłos niech wystarczy jako egzemplifikacja licznych podobnych stanowisk. Wyważone dwa pierwsze echa odnoszą się do całości rzymskiej Deklaracji. Szczególnie ostre w swej wymowie są jednak reakcje na jej część ostatnią, eklezjologiczną. Margot Käßmann, biskup Ewangelicko-Luterańskiego Kościoła Krajowego Hanoweru, oświadczyła stanowczo: „Naszej kościelnej egzystencji nie pozwolimy podważać Kościołowi rzymskokatolickiemu... Z osobna jesteśmy wszyscy tylko częścią jednego Kościoła Jezusa Chrystusa”. Biskup Manfred Kock, przewodniczący Rady Ewangelickiego Kościoła Niemiec, ubolewa, że w ocenie Kościołów Reformacji DI stawia je na najniższym szczeblu kościelnej rangi, która to klasyfikacja jest dla tych Kościołów nie do przyjęcia; jest zresztą sprzeczna z jasnym postulatem II Soboru Watykańskiego, według którego w ekumenicznym dialogu każdy jego partner występować ma „jako równy wśród równych” (par cum pari, Dekret o ekumenizmie 9). Ekumeniczna Rada Kościołów wytyka Rzymowi roszczenia absolutystyczne i widzi w nich zagrożenie, nie ukrywa jednak przekonania, że ekumeniczny dialog będzie się rozwijał dalej, mimo iż zadano mu dotkliwy cios. Pewnym jaskrawym wyjątkiem jest stanowisko znanej z nieprzejednanego krytycyzmu wobec Kościoła katolickiego Heike Schmoll, wytrawnej dziennikarki „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, która wezwała ewangelików do zerwania z Rzymem wszelkich ekumenicznych dialogów na okres 10 lat.

Takie opinie można mnożyć. Razem wzięte, wywrzeć musiały swe wrażenie na samym szczycie watykańskiej hierarchii, skoro do tego chóru krytycznych opinii jęli ustosunkowywać się kolejno: kard. Edward Cassidy, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Krzewienia Jedności Chrześcijan, i jej sekretarz, biskup W. Kasper; w obszernym wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” głos w imieniu swej Kongregacji Nauki Wiary zabrał jej przewodniczący, kard. Joseph Ratzinger, autor Deklaracji DI; wreszcie sam Jan Paweł II, który ten dokument autoryzował, ustosunkował się do sprawy 1 października w krótkim wystąpieniu w modlitwie na „Anioł Pański”. Papież stwierdził, że Kongregacja Wiary nie zmierzała do spojrzenia z góry na inne Kościoły i Wspólnoty Kościelne, nie odwołał też oczywiście ani jednego zdania z DI, wyraził raczej „nadzieję, że ta deklaracja (...), po tylu błędnych interpretacjach, będzie mogła ostatecznie pełnić swoją funkcję wyjaśniającą, a zarazem otwarcia [na innych]”2. W każdym razie papieskie przemówienie na „Anioł Pański” pokazuje, iż również Watykan nie stoi poza mechanizmami opinii publicznej, lecz musi – chcąc nie chcąc – z nią się liczyć.

Główne wątki DI

Zacznijmy od najbardziej palącego stwierdzenia, zawartego w czwartym rozdziale Deklaracji DI. Z myślą o odłączonych Kościołach Wschodu Deklaracja stwierdza, że Kościoły te pozostają jednak złączone z Kościołem katolickim „bardzo ścisłymi więzami, jak sukcesja apostolska i ważna Eucharystia”. Zaraz potem następuje zdanie, które rozpaliło tak namiętną kontrowersję: „Natomiast Wspólnoty kościelne, które nie zachowały prawomocnego Episkopatu oraz właściwej i całkowitej rzeczywistości eucharystycznego misterium, nie są Kościołami w ścisłym sensie; jednak ochrzczeni w tych wspólnotach są przez chrzest wszczepieni w Chrystusa i dlatego są w pewnej wspólnocie, choć niedoskonałej, z Kościołem”.

Spoglądając trzeźwiej na sprawę międzywyznaniowej kościelności odnotować należy jednak pewien postęp w określeniu „Wspólnoty Kościelne”, od II Soboru Watykańskiego odnoszonym do Kościołów wywodzących się z Reformacji, których wyznawców do tej pory nazywano tylko ewangelikami lub członkami Wspólnot ewangelickich. Jasno powiedzieć tu też trzeba, że również Kościoły prawosławne i anglikańskie w biskupiej sukcesji apostolskiej widzą kamień węgielny struktury Kościoła. Gdy przed kilku laty północnoeuropejskie i bałtyckie Kościoły luterańskie zawierały i podpisywały deklarację o wspólnocie kościelnej z Kościołem anglikańskim, do konsensu wiary włączyły także naukę, że biskupi są następcami apostołów (sukcesja apostolska). W reformacyjnych Kościołach zrzeszonych w tzw. Wspólnocie leuenberskiej fakt ten wzbudził niepokój, zgorszenie i pytanie, czy opowiedzenie się za sukcesją biskupią jest do pogodzenia z pryncypiami Reformacji.

O biskupią sukcesję chodzi także w Deklaracji rzymskiej Kongregacji Wiary. Powiedzmy krótko: jak długo zwierzchnictwa naszych Kościołów nie ratyfikują wypracowanych jednomyślnie wyników prowadzonych dialogów na temat Eucharystii (1978) i Urzędu w Kościele (1981) – tak długo Rzym nie może, bez zanegowania swej samoświadomości, uznać Kościołów Reformacji za Kościoły w pełnym tego słowa znaczeniu. Gunther Wenz, ewangelicki profesor na uniwersytecie w Monachium, podkreśla, iż po osiągnięciu fundamentalnego konsensu w nauce o usprawiedliwieniu (Augsburg, 31 października 1999 r.) między Kościołem luterańskim i rzymskokatolickim nie istnieje już więcej żaden punkt nierozwiązywalny.

Deklaracja DI przywołuje w krótkich cytatach, nie rozwijając ich, słowa Jana Pawła II z jego ekumenicznej encykliki Ut unum sint (1995): „W rzeczywistości elementy tego Kościoła już nam danego [Chrystusowego – A. S.] istnieją łącznie i w całej pełni w Kościele katolickim oraz bez takiej pełni w innych Wspólnotach3. Wyznawcy tych Wspólnot w słowach tych skłonni są wyczytywać pewną wyniosłość Kościoła katolickiego. Mówienie o całej pełni środków zbawienia dostępnych tylko poprzez Kościół katolickie nie jest zresztą sformułowaniem bezproblemowym. Należy bowiem samokrytycznie przyznać, że właśnie w reakcji na obydwa rozłamy chrześcijaństwa na Wschodzie (1054 r.) i na Zachodzie (XVI w.) w kontrreformacyjnym Kościele katolickim też dochodziło do jednostronnych interpretacji w odniesieniu do wspólnego chrześcijańskiego dziedzictwa.

Wykład trzech pierwszych części Deklaracji DI nie spowodował lawinowych reakcji. Jest tam mowa o stosunku chrześcijaństwa do innych religii z dystansem do pewnych teologicznych trendów zacierających różnicę między Objawieniem chrześcijańskim a innymi religiami, jakoby chrześcijaństwo potrzebowało uzupełnienia ze strony innych światopoglądów. Odnośną partię wykładu DI sparafrazować możemy tak: naszego zbawienia nie zawdzięczamy Buddzie, Konfucjuszowi lub Mahometowi, lecz wyłącznie Chrystusowi. On sam jest jedynym Pośrednikiem i Zbawicielem wszystkich ludzi, również Maryi. Tu jesteśmy jednozgodni z naszymi siostrami i braćmi luterańskimi i reformowanymi. Cytowany tu już luterański biskup Manfred Kock podkreśla, że takie stanowisko jest podstawą chrześcijańskiego dialogu z innymi religiami4.

Gdyby wszystkie religie były sobie mniej lub więcej równe, zbyteczna byłaby misja. Lecz Kościół nie prowadzący misji zlekceważyłby misyjny rozkaz Jezusa Chrystusa głoszenia Ewangelii wszystkim narodom (Mk 16:15; Mat. 28:19n.). To, że Żydzi mogą dostąpić zbawienia bez uznawania Chrystusa za Zbawiciela, podkreślał wyraźnie kardynał Ratzinger przy prezentacji Deklaracji DI. Uwypuklenie jedyności i uniwersalizmu zbawienia przez Chrystusa było okazją i powodem od dawna przygotowywanej Deklaracji.

Stanowisko Kościołów ewangelickich jest w tym punkcie zupełnie jasne: nie istnieje relacja do Chrystusa bez Kościoła, pisze Dietrich Bonhoeffer. „Chrystus żyje w swoim Kościele, Kościół żyje w Chrystusie” (III Światowa Konferencja ds. Wiary i Ustroju Kościoła, Lund, Szwecja, 1952). Marcin Luter w swym Wielkim katechizmie wyznaje wiarę w „Kościół chrześcijański, poza którym nikt nie może przyjść do Chrystusa”. Papież Jan XXIII rozłączonych chrześcijan nazwał „siostrami i braćmi”, ponieważ przez chrzest jesteśmy z sobą złączeni w jednym Kościele Chrystusa.

W tym kontekście z całą siłą narzuca się ten oto wniosek: nie jest więc tak, jakoby chrześcijanie ewangelicy w swej wierze mieli zawracać pod skrzydła rzymskiej zwierzchności, przeciwnie – wszyscy ochrzczeni nawracać się mają tylko i wyłącznie do Jezusa Chrystusa.

I co dalej, ekumenio?

W kontekście reakcji na DI mówienie o kryzysie ekumenii byłoby mimo wszystko diagnozą nazbyt pochopną. Owszem, zaufanie do ekumenicznych dialogów zostało nadwerężone, co jest uszczerbkiem niemałym. Przyglądając się jednak sprawie dokładniej, powiedzieć należałoby, że stajemy tutaj raczej w obliczu określonego napięcia między płaszczyzną symboliki wielu aktów papieskich a rzymskim stanowiskiem doktrynalnym. Dla przykładu: wielką wymowę symboliczną posiadają nabożeństwa sprawowane przez Jana Pawła II wspólnie z hierarchami Kościołów z reformacji, jak z biskupami anglikańskimi i luterańskimi. Arcybiskup George Carey przeszedł nawet 18 stycznia 2000 r. razem z Janem Pawłem II przez „Świętą Bramę” w głównym rzymskim kościele św. Pawła za Murami. A przecież zgodnie z oficjalną nauką katolicką w przypadku takich przywódców Kościoła w żadnym wypadku nie może być mowy o biskupach ważnie wyświęconych i zakotwiczonych w apostolskiej sukcesji. Czy nie bije tu w oczy napięcie między elastycznym ekumenicznym szczeblem symbolu a niezmiennym stanowiskiem doktrynalnym? To samo odnieść można do niezliczonych dialogów prowadzonych na różnych forach przez Rzym z Kościołami wywodzącymi się z Reformacji, a przecież formalnie nigdy przezeń za Kościoły w pełnym znaczeniu nie uznawanymi. W Polsce Kościół katolicki i Kościoły ewangelickie uważają się za „Kościoły siostrzane”, lepiej „braterskie”. Każdemu z wyznawców tych Kościołów rzucają się oczywiście w oczy różnice w sprawowanych w tych świątyniach nabożeństwach. Ale jak wytłumaczyć naszym katolickim wiernym, dlaczego Kościoły ewangelickie, z którymi często się spotykają, nie są Kościołem „właściwym” względnie Kościołem w pełnym tego słowa znaczeniu? Słowa nauczycielskiego autorytetu władzy nie posuwają tu sprawy naprzód.

Można by następnie pytać, dlaczego Kuria rzymska prezentuje dokumenty, które nieporozumienia wręcz prowokują, ponieważ nie dość jasno ukazują adresata swej krytyki (do kogo właściwie kieruje się Deklaracja DI?) albo łączą z sobą tematy, które w swym zestawie oraz w tym powiązaniu pomniejszają wagę i palącą potrzebę poruszenia jednej sprawy poprzez jednoczesne potrącenie o drugą kwestię. W ten sposób jawi się główny problem DI: z jednej strony Deklaracja ustosunkowuje się do pluralistycznej teologii różnych religii, a z drugiej wpada w wywody z zupełnie innej dziedziny, czyli w problematykę pojęcia Kościoła w dialogu ekumenicznym. Naturalnie, nikt nie życzy sobie Kościoła katolickiego, który w sensie jakiejś „political correctness” pozwoliłby sobie dyktować, jak sam ma siebie rozumieć albo kształtować swój stosunek do innych Kościołów. Być może jednak doświadczenia z publicznymi reakcjami posłużą w przyszłości Urzędowi Nauczycielskiemu jako pomoc w staranniejszym liczeniu się ze stosownością miejsca i czasu oraz kościelnym statusem adresatów, a może i w wyborze mniej imperatywnego trybu języka w ogłaszanych przezeń dokumentach.

Możemy żywić mimo wszystko nadzieję, że do przerwania ekumenicznych dialogów pewnie nie dojdzie. Utkana w ostatnich dziesięcioleciach sieć relacji między dwoma gałęziami chrześcijaństwa, ewangelicką i katolicką, jest dostatecznie mocna i stabilna, i to zarówno w pionie ogólnokościelnym, jak i na obszarach narodowych, by w pokoju ducha sprostać próbom obciążeń i irytacji. W końcu ekumenia była i pozostaje dźwignią teologii. Dość powszechnie panuje przekonanie o światowej randze teologii niemieckiej. Byłby to nie do pomyślenia bez konkurencji teologii ewangelickiej i katolickiej w niemieckich landach.

A co do pojawiających się na ekumenicznym firmamencie od czasu do czasu czarnych chmur? Użyjmy analogii z języka prognoz pogodowych: jeżeli ogólna atmosfera ekumeniczna do tej pory wskazywała raczej na przewagę wyżów, to absolutnie przejmować się nie należy nagłym wypłynięciem jakiejś jednej czarnej chmury, która sama w sobie nie jest w stanie wytworzyć groźniejszego frontu atmosferycznego. Karl Lehmann, przewodniczący Konferencji Episkopatu Niemiec, w wywiadzie udzielonym na nasz temat oświadcza: „Kto nie liczy się z porażkami i nie wierzy, że Duch Boży jest mocniejszy od granic podziału, ten do ekumenii lepiej niech nie przykłada ręki”.

Ale wyznajmy bez osłonek: wielu chrześcijan, ewangelików i katolików, żywiło wielką nadzieję, że u progu trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa ich Kościoły zdobędą się na wydanie wspólnego orędzia o Jezusie Chrystusie – jedynym Pośredniku i Zbawicielu. W każdym razie musimy wiedzieć jedno: wyznania wiary nigdy nie są ostatecznym celem zbliżania się do Boga, który każdego z nas wezwał po imieniu; są drogowskazami, cel leży jednak poza nimi. Powiedzmy to jeszcze wyraźniej: formuły wiary nie są nawet właściwymi drogowskazami, są nimi ludzie, którzy wiarą żyją, świadkowie wiary i miłości, którzy w swej nadziei kroczą swą drogą dalej, mimo wszelkich ciemności, mimo rozczarowań, a także mimo wszelkich zawinień.

Ks. Alfons J. Skowronek
[Teolog rzymskokatolicki, założyciel Katedry Teologii Ekumenicznej i emerytowany profesor Uniwersytetu Kard. S. Wyszyńskiego w Warszawie]

1 Publikowane z niewielkimi zmianami wystąpienie zostało wygłoszone w ewangelicko augsburskim kościele pw. Wniebowstąpienia Pańskiego w Warszawie 4 grudnia ub.r.

2 „Wiadomości KAI” z 6 października ub.r.

3 Słowa zaznaczone tłustym drukiem odnoszą się do soborowego Dekretu o ekumenizmie (nr 4).

4 W tym punkcie sami katolicy zarzucają Deklaracji absolutystyczne przejaskrawienia, które wręcz uniemożliwiają międzyreligijny dialog. Obecny papież w swych wielkich duszpasterskich podróżach z jednej strony nieznużenie ponagla do interreligijnych dialogów, z drugiej zaś treść i tonacja rzymskiego dokumentu zdają się pozbawiać je wartości. Rzymska Deklaracja sprawia wrażenie, jakoby bogactwo teologicznego pluralizmu stanowiło wyłącznie zagrożenie dla teologicznej ortodoksji i wierności katolickiej Tradycji – takie i inne zastrzeżenia wysuwa obszerne Oświadczenie „Dominus Iesus i religie” ogłoszone przez Naukowy Instytut Misyjny w Aachen.