Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 1/2001

Sam fakt, że po opublikowaniu Deklaracji zawrzało w ekumenicznym świecie, świadczy o tym, iż zapisy tego dokumentu już mają i będą z pewnością miały wpływ na dalsze losy ekumenizmu. Stały się one przysłowiowym kubłem zimnej wody wylanym na rozgrzane głowy i serca wielu zacnych orędowników budowania jedności wszystkich chrześcijan. Wszak okazało się, że utopią jest przekonanie o naszej „jedności w różnorodności”, skoro w podzielonej doktrynalnie rodzinie chrześcijańskiej mamy – jak to wynika z ducha Deklaracji – lepsze i gorsze dzieci Boga. Wszyscy niekatolicy poczuli się chrześcijanami drugiej kategorii, nie należy się więc dziwić, że niemal wszystkie Kościoły nierzymskokatolickie wyraziły swoje głębokie zaniepokojenie, rozczarowanie, a czasem wręcz ostry sprzeciw wobec stanowiska Kongregacji Nauki Wiary.

Wielka – czasami aż za śmiała – ekumeniczna otwartość papieża Jana Pawła II dawała powody, by nie wątpić w szczere intencje ekumeniczne Kościoła rzymskokatolickiego. Deklaracja potwierdziła jednak, że katolickie zrozumienie ekumenizmu zmierza do konfesyjnej globalizacji chrześcijaństwa pod szyldem Watykanu, a sam papież „kierując się niezawodną wiedzą i działając na mocy swej władzy apostolskiej zatwierdził i uprawomocnił niniejszą Deklarację (...) oraz polecił jej opublikowanie” – jak czytamy w konkluzji dokumentu.

Czy katolicka wizja ekumenizmu, jako procesu powrotu innych kościołów chrześcijańskich na łono tego jedynego, prawdziwego Kościoła (jak podkreśla Deklaracja), ma szansę powodzenia w przyszłości? Myślę, że tak, ponieważ są takie Kościoły tradycyjne (zwane w tym dokumencie Kościołami partykularnymi), które wyraźnie dążą do zbliżenia i jedności z Kościołem katolickim. Są jednak i takie Kościoły chrześcijańskie, których doktrynalna tożsamość zachowująca biblijne, apostolskie wzorce będzie nadal nie do pogodzenia z katolickim zrozumieniem Kościoła i zbawienia.

Nieuznawanie przez te Kościoły sukcesji apostolskiej, prymatu papieża, katolickiego zrozumienia chrztu i Eucharystii ma przecież silne podstawy biblijne. Na przestrzeni historii Kościoła nie słuchano jednak nawoływań do reformy i powrotu Kościoła powszechnego do ewangelicznych korzeni, co postulowali ludzie wierni biblijnym wzorcom Kościoła apostolskiego. Ludzie inaczej wierzący byli więc usuwani z Kościoła i prześladowani. Płacili i wciąż płacą cenę za swoją wierność Chrystusowi i duchowi Nowego Testamentu. Mają jednak absolutne prawo czuć się pełnowartościowymi chrześcijanami, nie mają zaś prawa dyskredytować Kościoła rzymskokatolickiego, bo jedną z podstawowych wartości człowieka jest jego wolność sumienia i wyznania. To sam Bóg oceni w wieczności i wskaże, jacy chrześcijanie stanowią Jego prawdziwy Kościół, a którzy tym Kościołem nie są wcale albo nie w pełni. Uważam, że Kongregacja Nauki Wiary wkroczyła w Boskie kompetencje, wszystkich chrześcijan inaczej wierzących postawiła zaś pod presją powrotu na łono Kościoła rzymskokatolickiego. Pod presją – by nie rzec szantażem – wszak tylko w tym Kościele może człowiek dostąpić pełnego zbawienia – jak głosi Deklaracja. Poza nim zbawienie stoi pod wielkim znakiem zapytania.

Jeden z hierarchów Kościoła Prawosławnego Rumunii w czasie wizyty patriarchy tego Kościoła w siedzibie Polskiej Rady Ekumenicznej powiedział w obecności zwierzchników Kościołów zrzeszonych w PRE bardzo ważkie zdanie: „Wierzę w przyszłość ekumenii, jeżeli stanie się ona bardziej chrystocentryczna”. W pełni podzielam tę opinię. Natomiast nie wierzę w świetlaną przyszłość ekumenii, jeżeli będzie ona katolikocentryczna.

Zgadzam się przy tym z twierdzeniem Deklaracji, że „brak jedności wśród chrześcijan jest z pewnością raną dla Kościoła”; uważam jednak, że opublikowana Deklaracja Dominus Iesus tę ranę wyraźnie rozdrapała.

Andrzej Seweryn
[Prezbiter Kościoła Chrześcijan Baptystów, przewodniczący Rady Kościoła]