Drukuj

3 / 2000

WŚRÓD KSIĄŻEK

Anna zaczęła pisać swój dziennik, gdy miała 13 lat, tj. w 1942 r. Dzień po dniu, w zamaskowanej części kamienicy w Amsterdamie, gdzie ukrywała się rodzina Franków wraz z drugą zaprzyjaźnioną rodziną, Anna, uwięziona w tej kryjówce, powierzała dziennikowi zasłyszane wieści, swoje obserwacje, obawy, nadzieje, przemyślenia. „Była radosną i pełną energii dziewczynką” – powiedział jej cioteczny brat, Budy Elias, na spotkaniu z okazji promocji nowego polskiego wydania Dziennika Anny Frank w Żydowskim Instytucie Historycznym 23 lutego br. w Warszawie.

Budy Elias reprezentuje szwajcarską gałąź tej rodziny, która wywodzi się z Niemiec – Frankowie do 1933 r. mieszkali we Frankfurcie n. Menem, do Holandii przenieśli się po dojściu hitlerowców do władzy. Budy, starszy od Anny o 5 lat, widział się ze swoją cioteczną siostrą ostatni raz w 1938 r., ale później jeszcze korespondowali ze sobą. Do Szwajcarii – do matki i siostry – dotarł w czerwcu 1945 r. ocalały z Oświęcimia ojciec Anny, Otto Frank. Ocalał tylko on.

Wedle Budy Eliasa Otto Frank miał jeszcze wtedy nadzieję, że poza nim może ktoś przeżył, przynajmniej dzieci. Zaprzyjaźniona z dziewczynkami – Anną i Margot, jej siostrą, współwięźniarka z Bergen-Belsen potwierdziła, niestety, ich śmierć, która nastąpiła w przededniu wyzwolenia obozu, na trzy miesiące przed 16. urodzinami Anny. Celem życiowym osieroconego ojca stało się teraz opublikowanie dziennika córki, który tuż przed aresztowaniem rodziny ukrył, a po wojnie, nieuszkodzony, wydobył.

Dziennik jest świadectwem niewątpliwego talentu literackiego Anny, który, gdyby przeżyła, objawiłby światu znakomitą pisarkę. Została zamordowana, pozostał więc przede wszystkim jako świadectwo dzielności i niepodległości ducha tej nastolatki, tak dojrzałej w obliczu okrucieństwa i bezsensu hitlerowskich zbrodni. A jednak – opowiadał Budy Elias – Otto Frank napotykał mur niechęci wydawców: „Kto to będzie chciał czytać? – pytali. – Po tej strasznej wojnie ludzie są spragnieni optymistycznych tematów i rozrywki”.

Dopiero w 1947 r. pewne niemieckie wydawnictwo podjęło to ryzyko. Reakcja czytelników była niespodziewana – jeszcze tego samego roku okazało się wydanie francuskie. Do dziś na całym świecie ukazało się 26 mln egzemplarzy w 60 językach – Dziennik pod względem popularności zajmuje trzecie miejsce po Biblii i Księdze rekordów Guinessa. Co może wydać się zaskakujące, Dziennik najlepiej znany jest w Japonii – czytał go tam prawie każdy.

Ale pierwsze, pośpieszne tłumaczenia nie były dobre. Także tekst nie był kompletny. Otto Frank wyłączył z publikacji 18 stron maszynopisu. Zawierały one treści, które, zdaniem ojca, mogły u czytelników wywołać negatywny obraz rodziny – Anna, jak to nastolatka, była skonfliktowana z matką i uwagi na ten temat szczerze zapisywała. Ponadto dojrzewając fizycznie, dawała wyraz niepokojom swojej rodzącej się kobiecości, co zdaniem jej ojca było trochę „nieprzyzwoite”. Po upływie ponad półwiecza od śmierci autorki, po ewolucji, jakiej uległo w literaturze pojęcie „nieprzyzwoitości”, obecni spadkobiercy prawa autorskich – szwajcarska Fundacja im. Anne Frank (której przewodniczy właśnie Budy Elias) – uznała te dawne argumenty za nieistotne. I chociaż brakuje jeszcze 5 stron, które trafiły w ręce osoby spoza rodziny, obecne polskie wydanie, w nowym tłumaczeniu Alicji Dehue-Oczko, oparte na krytycznej edycji holenderskiej, można uznać za pełne1.

Dobrze się stało, że polski młody czytelnik może wziąć ten dokument do ręki, bo przeżycia rówieśniczki w czasach znanych już tylko z opowiadań rodzinnych czy lekcji historii czynią wiarygodnym to, co się stało, a w co tak trudno uwierzyć. W spotkaniu promocyjnym – obok przedstawicielki wydawnictwa „Znak”, Budy Eliasa i red. Konstantego Geberta, który przewodniczył dyskusji, wzięła udział 12-letnia czytelniczka Dziennika, córka znanej dziennikarki Anny Bikont, Maniuszka. Odczytała ona fragment książki, który zrobił na niej największe wrażenie, i o tym wrażeniu, wywołanym postawą swojej rówieśniczki Anny, która stała się dla niej wzorem, opowiedziała z powściąganą emocją. Był to dla zgromadzonych moment ogromnie wzruszający. Bo przecież chodzi o to, by Anna Frank nadal żyła. By, jak to określił Konstanty Gebert, nie była tylko „ikoną kultury masowej”, przesłaniając Annę żywą, dzielną, czasem czupurną.

Na fali negowania Holokaustu, hitlerowskiego ludobójstwa, trucizny faszystowskiej ideologii, pojawiały się na Zachodzie także głosy negujące autentyczność Dziennika. Dopóki są jeszcze świadkowie „epoki pieców”, dopóki Budy Elias może opowiadać o swojej siostrze, niebezpieczeństwo negacji faktów może wydawać się nie nazbyt poważne. Ale pokolenie naocznych świadków odchodzi, więc dzisiejsi nastolatkowie muszą to świadectwo ponieść dalej. Chociaż, wbrew powojennym nadziejom, doświadczenie przyszłości niewiele dzisiaj znaczy.

O „współczesnej Annie Frank”, 13-letniej Zlatce z oblężonego Sarajewa, opowiedział red. Konstanty Gebert, który jako korespondent „Gazety Wyborczej” wielokrotnie jeździł na Bałkany. Dziennik Zlatki dzięki zachodnim dziennikarzom opublikowany w Paryżu. Sprawa stała się głośna i Zlatka wraz z rodzicami została ewakuowana samolotem do Francji. Ta rodzina została ocalona, Zlatka żyje. Ale nadal w b. Jugosławii, w Bośni, w Kosowie, a teraz zwłaszcza w Czeczenii, i wielu innych miastach giną niewinni ludzie, giną dzieci, odkrywane są masowe groby. Świat się nie zmienił, ale zła nie można traktować tak, jakby nie istniało. Najbardziej dramatyczne świadectwa – świadectwa dzieci – muszą być traktowane śmiertelnie poważnie.

Krystyna Lindenberg

______
1 Anne Frank: Dziennik (Oficyna). 12 czerwca 1942 – 1 sierpnia 1944. Tłum. Alicja Dehue-Oczko. IW „Znak” Kraków 2000 [jest to II wydanie w nowym przekładzie, z niewielkimi poprawkami tłumaczki; pierwsze ukazało się w Poznaniu 1993 r. i jest zupełnie wyczerpane].