Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

3 / 2000

Dobro i zło muszą istnieć obok siebie,
a człowiek powinien dokonać wyboru.
Mahatma Ghandi

Jeszcze nie tak dawno wielu ludzi z niepokojem – jak nigdy przedtem – oczekiwało Nowego Roku. Ostrzegano przed tzw. bombą albo pluskwą milenijną. Istniała obawa, że komputery sterujące działaniem różnych ważnych urządzeń nie poradzą sobie z dwucyfrowym zapisem nowego roku i pomylą stulecia. Zalecano wybrać z banków przynajmniej część oszczędności, zaopatrzyć się w świece i żywność, zrobić zapas wody w mieszkaniach itp. Komunikaty w rodzaju: „Zostało już tylko 210 dni... 150 dni... 5 dni do końca roku. Czy wszystko jest przygotowane do wkroczenia w rok 2000?”, podniecały wyobraźnię, ale i niepokój. Za mało było wiadomości o przystosowaniu komputerów i pomyślnych symulacjach, nic więc dziwnego, że z ciekawością śledzono 31 grudnia sprawozdania telewizyjne z Nowej Zelandii, Australii i Indonezji. Gdy się okazało, że żadna milenijna bomba nie wybuchła, świat powoli się uspokajał.

Pojawiło się jednak coś, co można określić mianem „hieny milenijnej”. Starsza pani, zaniepokojona wiadomościami o możliwych kłopotach z pobraniem pieniędzy z banku czy wręcz ich utraty, na kilka dni przed Nowym Rokiem podjęła z konta swoje oszczędności. Na ulicy, w drodze do domu, została napadnięta i obrabowana. W Siemianowicach w noc sylwestrową spłonął budynek starego ratusza, w którym mieściła się siedziba policji. O podpalenie podejrzewano chłopców, którzy dla zabawy bezmyślnie strzelali petardami w stronę budynku policji. Zapewne jedna z petard wpadła przez okno na poddasze i wywołała szybko rozprzestrzeniający się pożar, który spowodował ogromne straty. To zaledwie dwa przykłady podłości lub pozbawionej wyobraźni głupoty.

Inwazja zła nasila się coraz bardziej w końcu tego stulecia i tysiąclecia. Rzecz nie polega na tym, że obecnie jest więcej informacji o przestępstwach i że zwiększyła się ich wykrywalność. Obawiam się, że raczej zmalała, nie tyle ilościowo, ile procentowo – w stosunku do popełnionych przestępstw. Nic dziwnego, że coraz głośniejsze jest domaganie się ogłaszania surowszych wyroków i zaostrzenia przepisów kodeksu karnego. Wielu ludzi uważa, że skuteczniej ograniczy to przestępczość.

Do przestępstw, które rzadko są ujawniane i ścigane – bo często bywają przemilczane przez pokrzywdzone osoby, często ze strachu przed prześladowcą, opinią publiczną czy z niewiary w dobrą wolę organów ścigania – należy przemoc wobec kobiet w ich własnych domach. Niedawno rozmawiałem z młodą kobietą, której małżeństwo się rozpadło; po kolejnym pobiciu zakończonym wstrząsem mózgu i złamaniem ręki oraz innymi dotkliwymi uszkodzeniami ciała rozstała się z mężem. Któż nie przyzna jej racji, że tak właśnie powinna postąpić? Ale czy tego mężczyznę dosięgła kara? Nie.

Ciekaw jestem, co się stało z pijanymi osobnikami, którzy wszczynali awantury w kościołach podczas nabożeństw i pobili księdza, który próbował się im przeciwstawić? Zostali ukarani czy też ich przestępstwo uznano za nazbyt mało szkodliwe społecznie? A wandale, którzy dewastowali i okradali groby na Cmentarzu Powązkowskim?

Przez wiele lat kościół ewangelicko-reformowany w Strzelinie k. Wrocławia był dewastowany, niszczony, okradany i bezczeszczony w ohydny sposób. Podobnie tamtejszy cmentarz. Gdy kiedyś zauważyłem, kto to robił, złożyłem odpowiedni meldunek w komendzie miejscowej milicji. Wobec bezczynności funkcjonariuszy MO napisałem skargę do prokuratury, ale komendant MO w Strzelinie tak długo mówił o swojej bezradności i ogólnej niemożności i tak długo prosił, bym wycofał skargę, że ustąpiłem. Popełniłem niewątpliwie błąd, bo trzeba się było domagać energicznych działań.

Niegdyś akty wandalizmu wobec kościołów niekatolickich uchodziły bezkarnie, dziś chuligani i złodzieje nie cofają się przed niszczeniem kościołów i cmentarzy również katolickich. Związek między tymi zdarzeniami na pewno istnieje – bezkarność się mści. Czasem w zadziwiający sposób. Nic więc dziwnego, że poczucie bezpieczeństwa w naszym kraju jest znikome, zbyt często nadużywany zaś argument o „niskiej szkodliwości społecznej”. Zwrócono na to uwagę, w kontekście zjawiska antysemityzmu, w lutowym numerze „Jednoty” w nocie Od redakcji po sprawozdaniu Krzysztofa Warchoła III Dzień Judaizmu po krakowsku: „Niska społeczna szkodliwość czynu” – tą formułą prokuratura i sądy uzasadniają umarzanie śledztwa lub wydawanie wyroku uniewinniającego we wszystkich przypadkach antysemickich zachowań, zwanych na co dzień wybrykami lub incydentami. Nie chodzi nam tu jednak o funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości ani nie apelujemy o surowe kary z karą więzienia na czele. Szokujący fakt, że w ogóle znalazły się w Polsce podstawy do wytoczenia procesu o tzw. kłamstwo oświęcimskie, czyli o negowanie faktu Holocaustu (...) oraz reakcje na wystąpienie w Radiu „Maryja” prof. KUL Ryszarda Bendera, który bronił rewizjonisty, pokazują, że właśnie w wymiarze społecznym powoli przestaje się wreszcie uważać to zjawisko za „znikomo szkodliwe” i wstydliwe tak, że wstyd mówić o nim publicznie, nazywając rzeczy po imieniu.

Oczywiście nie tylko antysemickie wybryki zyskują ocenę „niskiej szkodliwości społecznej”. Nie jest jednak moim celem analizowanie przyczyn i wydawanie diagnozy na temat panoszącego się zła. Pragnę tylko wskazać pewne symptomy i poddać pod rozwagę kilka myśli. W swojej mowie z okazji odbioru nagrody Nobla w 1952 r. Francois Mauriac powiedział m.in.: Że zło naprawdę jest złem, za tę świadomość zapłacimy drogo my, żyjący na ziemi, ponad którą wznoszą się jeszcze wysoko dymy krematoriów (Jerzy Zawieyski: Brzegiem cienia). Mahatma Ghandi zaś napisał w swoim pamiętniku: Dobro i zło muszą istnieć obok siebie, a człowiek powinien dokonać wyboru (tamże). Rzecz w tym, że ludzka zdolność dokonywania właściwego wyboru została głęboko zachwiana. I to nie tylko z powodu doświadczeń „dymów krematoriów”, obozów koncentracyjnych, łagrów, prześladowań w czasie wojny i po niej. Została ona zachwiana wskutek zaniku poczucia odpowiedzialności za własne postępowanie, ale także – za życie i los innych ludzi. Została zniweczona wskutek moralnej degradacji społeczeństw, wskutek życia bez wyższych ideałów i bez poczucia hierarchii wartości przy jednoczesnej fascynacji dobrobytem materialnym. Szczególne znaczenie dla owej degradacji ma życie bez Boga. W życiu ludzi deklarujących przynależność do tego czy innego Kościoła powierzchowność lub pustka religijna, niedzielne życie religijne, zastępowanie obrzędowością życia duchowego stwarza warunki uleganiu wpływowi tzw. świata. Wielu ludzi uważających się za dobrych chrześcijan żyje byle jak, jakby nie znali Słowa Bożego i nie wiedzieli, czym jest wiara, nie mówiąc już o podporządkowaniu swego życia jej wymaganiom. Dlatego też nie umieją przeciwstawić się złu i walczyć z nim. Człowieczeństwo nie jest stanem, w którym przychodzimy na świat. To godność, którą trzeba zdobyć. Godność bolesna. Zdobywa się ją na pewno za cenę łez (Vercors).

Zło jest nader często rzeczywistością przybierającą wyjątkowo okrutne kształty. Ma ono wyjątkową łatwość mnożenia się i powielania. Przeciwstawić mu się można, czyniąc dobro i tym samym rozrywając łańcuch zła. Dotyczy to także mówienia o dobru i złu. Zło zbyt łatwo wpada w oko, narzuca się. Dobro, ciche i skromne, bywa przemilczane. Także przez kaznodziejów. Jednak podkreślanie tylko jednego aspektu rzeczywistości fałszuje jej obraz. Trzeba więc np. dostrzegać, że oprócz „hien milenijnych” są też, zapewne znacznie liczniejsze, „milenijne anioły”. Oto kilka przykładów.

Telewizja Polska emituje program „Zwyczajni niezwyczajni”. Iluż w tym programie pokazuje się ludzi cichych, skromnych, nie mówiących wiele o sobie, nie przechwalających się, choć przemawiają za nimi nie tylko bohaterskie czyny, ale i pełna dobroci i szlachetności służba tym, którzy są pokrzywdzeni przez los. Inny przykład to „Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy”. Iluż ludzi wciągnął Jerzy Owsiak do współpracy, i to zwłaszcza bardzo młodych ludzi, aby pomagać chorym dzieciom. Ileż istnień ludzkich zostało uratowanych dzięki tej działalności!

W sprawozdaniach po takich kataklizmach, jak powódź, trzęsienia ziemi itp. widzimy, że ludzie natychmiast reagują i niosą pomoc. Także u nas, w parafii warszawskiej, działalność grupy diakonijnej, mimo skromnych możliwości, jest czymś ważnym i doniosłym. Grupa członków parafii otacza opieką ludzi samotnych, chorych, starych. Ktoś, kto korzysta z tej pomocy, powiedział mi o osobie, która go odwiedza: „To mój anioł”.

Podczas niedawnego Ekumenicznego Spotkania Młodych z wielu krajów Europy przybyły do Warszawy dziesiątki tysięcy młodzieży, aby wspólnie się tu modlić, zastanawiać nad sensem życia, nad własną postawą, także nad postawą religijną. Wielu dorosłych z entuzjazmem mówiło potem o sposobie bycia tych młodych ludzi, oni zaś znajdowali otwarte domy, gościnność, braterstwo. „W tych dniach Warszawa zmieniła swoje oblicze” – uznali warszawiacy.

W swej książce Brzegiem cienia Jerzy Zawieyski napisał m.in.: Jedyna siła, która jest miernikiem wszystkiego – to miłość. Cokolwiek rodzi się z miłości, musi być twórcze i wielkie. Ale świat nie chce dać temu wiary.

Kończę więc słowami apostoła Pawła: Nikomu złem za złe nie oddawajcie, starajcie się o to, co jest dobre w oczach wszystkich ludzi. (...) Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj (Rzym. 12:17.21).

Ks. bp Zdzisław Tranda