Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

1 / 2000

Proszę Państwa,
znajduję się w rzadkiej dla mnie sytuacji – nie wiem, co powiedzieć. Jestem zaskoczony, wzruszony, zaszczycony, onieśmielony – wiele uczuć naraz, za dużo „na małe biedne serduszko” – jak mówi Tuwim.

Jestem zaskoczony – bo nikt mnie nie ostrzegł, nie spodziewałem się, że coś takiego mi się w życiu przydarzy. jestem wzruszony, bo któż by się tym nie wzruszył, a moje gruczoły łzowe są tuż pod powierzchnią. Czuję się zaszczycony, że grupa osób, z których z każdą z osobna, a co dopiero razem, rad bym się zadać, uznała mnie za godnego zaliczyć się do ich grona. I wreszcie jestem onieśmielony, bo czuję się lepiej w cieniu niż pod reflektorem i nie jest mi jasne, czym na to zasłużyłem, nie jestem świadom żadnych szczególnych dokonań, zwłaszcza w porównaniu z niektórymi z ludzi, z którymi jestem zaproszony zasiąść przy jednym stole jak równy z równymi.

Gdy słynny, niedawno zmarły filozof Isaiah Berlin, odbierał kilka lat temu prestiżową Nagrodę Miasta Jerozolimy, wypowiedział zdanie, które i do mnie się odnosi: „All my life I have been greatly overrated...” („przez całe moje życie byłem wielce przeceniany”). „Niech to nie będzie odebrane jak jakaś poza na skromność – kontynuował. – Czy człowiek nie może być prawdziwie skromny?”. Z tą skromnością jest w Anglii nieco trudno, bo wszyscy pamiętają, jak Churchill, któremu polecano wicepremiera Attlee, że „to taki skromny człowiek”, powiedział: „On ma wiele powodów do skromności”. Trafnie powiedziane, do mnie się to też odnosi.

Staram się, po prostu, mówić prawdę, tak jak ją widzę – nie myślę, że jest to cała prawda, każdy z nas widzi tylko jakiś jej aspekt. Ale mam to przekonanie, że czasami jedna myśl, jedno zdanie dobrze sformułowane i przekazane zaryje się w czyjejś szarej materii, zapoczątkuje tam reakcję łańcuchową, zarazi innego człowieka, którego potomek, „późny wnuk”, zmieni świat. To przekonanie mnie podtrzymuje na duchu w chwilach zwątpienia.

Muszę dodać, że w tym mówieniu prawdy nie było w moim przypadku żadnego aktu odwagi, nic mi nigdy nie groziło, miałem zawsze szczęście żyć w okolicznościach, gdzie nie cierpiałem z głodu, zimna czy strachu, tym najgorszym z dopustów – myślę że to przywilej losu i dług, który godzi się odpłacić.

Gdy mówimy o cnocie tolerancji, jaką rzekomo ja gdzieś objawiłem w stopniu, który mi przynosi to wyróżnienie, chciałbym uniknąć nieporozumienia: tolerancja czego? Jestem głęboko i żarliwie nietolerancyjny wobec kołtuństwa, prywaty, egoizmu, głupoty, zacofania. Są granice, których nie wolno przekroczyć, także w dochodzeniu własnych, słusznych praw. Jak te granice zakreślamy, jak ich przestrzegamy, jak daleko gotowi jesteśmy się posunąć w ich obronie – to nas w pierwszym rzędzie określa jako społeczeństwo.

Patrzę na to społeczeństwo trzeźwo i bez iluzji. W kołach, w których się obracam w Londynie, ludzie mi często przypinają epitet Amicus Poloniae [przyjaciel Polski] – z domieszką ironii, zdziwienia, nietolerancji dla tych moich polskich „ciągot”. „Znowu byłeś w tym Twoim Krakowie? Czego Ty tam szukasz?”. Nie zamierzam się z tego tłumaczyć, sam czasem nie wiem. Przychodzi mi to naturalnie, tak jak naturalnie przychodzi mi moje żydostwo. Jestem Amicus Poloniae w sensie, że „nigdy mi kto szlachetny nie był obojętny”. Solidaryzuję się z tym, co było i jest w Polsce najlepszego, z Polską, która – jak kiedyś pisałem – zrodziła Kochanowskiego, Mickiewicza i Norwida, Konopnicką, Prusa, Orzeszkową, Gomulickiego, a także Turowicza, Błońskiego, Bartoszewskiego, Kołakowskiego, Annę Kamieńską, Wisławę Szymborską, Miłosza, Ficowskiego; Polskę, gdzie kwitła – i gdzie zginęła – jedyna w swoim rodzaju i niepowtarzalna cywilizacja żydowska.

Faktem jest, że po kilku godzinach pobytu w Krakowie, za każdym razem od nowa, czuję się tam w pewnym sensie (na temat „w jakim to sensie” można by traktat napisać) bardziej „w domu” niż po 60 latach pobytu w tym przyjaznym i gościnnym dla mnie Londynie, gdzie mam rodzinę, przyjaciół, warsztat pracy, pole działania, książki – mój angielski świat. To coś mówi – o Anglii, o Polsce, o Żydach, o mnie. Może to zdążę jeszcze kiedyś opisać i wyjaśnić.

Uwaga na marginesie: w liście, w którym mnie Fundacja powiadamia o wyróżnieniu, którym mnie darzy, jestem określony jako „obywatel Wielkiej Brytanii, pochodzenia żydowskiego”. Muszę to sprostować: nie jestem „pochodzenia żydowskiego”, jestem po prostu Żydem, polskim Żydem – nic tu dodać ni ująć, to dosyć, to dużo, by nie powiedzieć „wszystko”.

Rozumiem tę trudność z opisem. W języku polskim w potocznym użytku nie ma słowa na określenie Żyda, które brzmiałoby neutralnie – czy to nie jest znamienne? Pisałem o tym kiedyś: słowo „Żyd” w ustach i uszach Polaka jest słowem specyficznie zabarwionym, brzmi pogardliwie, ma wydźwięk pejoratywny. prowadziło to dawniej do używania takich eufemizmów jak „starozakonny” albo „Izraelita”. Wyrażeniem, które jest jeszcze dziś w użyciu, jest zdrobniałe „żydek”. Słowo to może być użyte pogardliwie, ale na ogół jest używane w dobrej intencji, aby złagodzić brutalne – jak się mówcom wydaje – określenie „Żyd”. Paradoksem jest, że w żydowskich uszach „Żyd” nie brzmi obraźliwie, „Żydek” natomiast zawsze brzmi obraźliwie, bez względu na to, jak pieszczotliwie byłoby pomyślane i wypowiedziane.

Może doczekamy czasu, że Polak, zwyczajny Polak – człowiek ulicy, robotnik, chłop, student, policjant, sklepikarz, ksiądz, minister, będzie wymawiał słowo „Żyd” w sposób neutralny, jak wymawia słowo: Francuz, Szwed czy Węgier; tak że nikt, nawet Żyd tak wyczulony na to jak ja, nie dosłucha się w tym żadnego akcentu niechęci czy pogardy. To byłby znak bardzo wymowny, że zaszła podstawowa zmiana, postęp we właściwym kierunku. Albowiem taki fenomen nie byłby odosobniony, a szedłby w parze z innymi zjawiskami świadczącymi o tym, że ludzie wyszli z zaścianka i oczy im się otwarły na świat. Do tego przecież nasza Fundacja zmierza. Powiedziałem, bez wahania, „nasza” – jak widzicie, szybko się zidentyfikowałem i zacząłem poczuwać do wspólnoty.

Dziękuję Wam za to, że przyjmujecie mnie, jednego ze „starszych braci”, w swoje grono – przyrzekam tak resztę mego czasu zużytkować, abyście tej decyzji nie żałowali.

Rafael F. Scharf
[Ur. w 1914 r. w Krakowie, jeden z założycieli Instytutu Spraw Polsko-Żydowskich w Oksfordzie,
wieloletni prezes Międzynarodowego Stowarzyszenia im. Janusza Korczaka. Tytuł listu odczytanego na uroczystości wręczenia medali pochodzi od redakcji.]