Drukuj

10 / 1999

Drugiego dnia obrad uczestnicy Forum mieli okazję usłyszeć Jerzego Pilcha, tegorocznego kandydata do nagrody Nike za powieść Bezpowrotnie utracona leworęczność. Jego wystąpienie było niewątpliwie najciekawszym, i najcieplej przyjętym przez zebranych, punktem programu. Sam tytuł referatu – Moja tożsamość ewangelicka – wskazał na kierunek, w którym podążała jego refleksja na zadany przez organizatorów temat.

Według pisarza tożsamość ewangelicka nie jest czymś danym, zadekretowanym z góry, lecz wynikiem autorefleksji jednostki, jest ciągłą pracą umysłu i wrażliwości, nieustannym procesem przetwarzania poszczególnych doznań i cząstkowej wiedzy, jaką mamy o nas samych i inności otaczającego nas świata, na pojęcia uniwersalne.

Można powiedzieć, że tożsamość ewangelicka wytwarza się w ciągłej grze między wyobcowaniem a przynależnością. W tę egzystencjalną „grę o siebie” wpisuje się napięcie między „badaczem” a „wyznawcą”, obserwatorem a uczestnikiem. Tożsamość, aby być wartością samą w sobie, musi być „z namysłem zauważona, gruczoł ewangelicki musi być zbadany, mechanizm rozkręcony”. W innym przypadku, gdy tożsamość jest myślowo nie przepracowana, kurczowe trzymanie się jej może tylko służyć odreagowaniu kompleksów wyznaniowych.

W przypadku twórczości samego Jerzego Pilcha ta „gra o swoją tożsamość” przekłada się na dylemat, jak wspominając kraj lat dziecinnych, uniknąć stania się jedynie „archiwistą” Wisły, opisującym pewne lokalne obyczaje dla czytelnika z zewnątrz, emocjonalnie dalekiego od wartości będących tych obyczajów podglebiem. Pisarz bardzo dobrze rozumie taką pokusę twórczości „folderowej”.

Dla Pilcha Wisła jest więc czymś więcej niż archetypicznym krajem lat dziecinnych, tak jak bywa on przedstawiony we współczesnej literaturze polskiej (szczególnie tzw. literaturze nurtu kresowego). Nie jest to oaza bezkonfliktowego istnienia, opiewana często w sposób naiwny. Jego „własna” Wisła jest raczej czymś na wzór Abrahamowego Ur, gdzie dla niego wszystko się zaczęło: i wiara, i niewiara, i nawyk dyscypliny, i pokusa hedonistycznego zatracenia, i życie intelektualne, i negacja jego wyniosłości przez afirmację prostoty doznań zmysłowych.

Z pogardy dla „folderowego” pojmowania literatury bierze się niechęć Pilcha do modnego ostatnio w kulturze pojęcia „małej ojczyzny” (na dźwięk którego to określenia „nóż sam się otwiera”, jak powiedział w referacie). Wisła w jego widzeniu nie jest żadną „małą ojczyzną”, nadającą się na sentymentalne w treści i kiczowate w formie opowiadanie; jest Kosmosem, podobnie Ur nie było dla Abrahama skrawkiem ziemi, za którym się tęskni, ale sceną podstawowych wyborów wiary.

Walka Pilcha o swą tożsamość sprowadza się do odpowiedzi na fundamentalne dla niego, jako pisarza, pytanie: „co dzieje się w umyśle człowieka, który urodził się w ewangelickim domu i zajmuje się literaturą”. Jest to pytanie pozornie „skromne”, ale odpowiedź na nie ma dalekosiężne implikacje. Z prostych pytań o naturę swej inności i swego osobistego stosunku do świata powstaje największa literatura.

Posłużyć się tu można cytatem z mowy wielkiego pisarza niemieckiego Martina Walsera: „A im pisarz bardziej znany, tym bardziej uchodzi za kompetentnego w tym i czymś jeszcze innym. Kompetentny jest jednak tylko w tym, co go bezpośrednio dotyczy, a i to jedynie, gdy nie da tego sobie wyperswadować; i właśnie dlatego, że jest kompetentny wyłącznie co do swojej osoby, może być użyteczny także dla innych, to, co ważne, jest bowiem ważne o tyle, o ile jest wspólne dla wszystkich”1.

Joanna J. Mizgała

1 Martin Walter: Przemyślenia przy pisaniu mowy na niedzielę [w:] Spór o niemiecką pamięć, Centrum Stosunków Międzynarodowych, Warszawa 1999