Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

4-5 / 1999

WŚRÓD KSIĄŻEK

W serii „masterminds”, wydawanej pod patronatem prasowym „Rzeczypospolitej”, ukazała się dość niezwykła na naszym rynku książka wielebnego Dona Cupitta zatytułowana Po Bogu. O przyszłości religii1. Nim zajmiemy się samą książką, dwa słowa warto poświęcić autorowi. Ten anglikański pastor, dyrektor studium filozofii i teologii Emmanuel College Uniwersytetu Oksfordzkiego, autor licznych książek, jest również twórcą serii programów telewizyjnych pt. Morze wiary, od której wywodzi się nazwa ruchu tzw. ateistycznych księży, działających głównie w krajach anglosaskich. Poglądy Dona Cupitta najkrócej charakteryzuje wypowiedź dla „Rzeczypospolitej” (9-10.01.99). Na pytanie o wiarę w Boga, Cupitt odpowiada: Prawdę mówiąc, przestałem rozumieć, co by to mogło znaczyć. W ciągu ostatnich dwustu lat pojęcie Boga tak się rozmyło, że trudno powiedzieć, co się za nim kryje. (...) Owszem, można wierzyć w Boga tak, jak wierzy się w jakiś ideał, będąc jednocześnie przekonanym, że nie został on nigdzie zrealizowany. Samo sformułowanie „wiara w Boga” należy jednak do świata, który przemija na naszych oczach. Dlatego sądzę, że religia wymaga gruntownej reinterpretacji.

W interesującej nas tu książce Cupitt wykłada przesłanki i kierunki tej reinterpretacji. Z licznych efektownych, by nie powiedzieć – efekciarskich, pomysłów wybierzmy kilka, które charakteryzują podstawowe linie jego wykładu. Tezę Cupitta można przedstawić następująco: Bóg, kimkolwiek był, umarł. Jest to fakt, z którym nie warto dyskutować. We współczesnym świecie dla Boga w tradycyjnym znaczeniu nie ma miejsca. Warto jednakże zastanowić się nad tym, kim był Bóg, skąd wziął się w naszym życiu, co do niego wnosił przez swoją obecność i co cennego po sobie pozostawił.

W ciągu ostatnich dziesięcioleci religia została poddana ciśnieniu potężnych sił, których znaczenia nikt sobie początkowo nie uświadamiał: masowe podróże i migracje ekonomiczne, które przywiodły do Europy rzesze emigrantów z różnych krajów o silnej tradycji religijnej, formowanie się nowego społeczeństwa konsumpcyjnego, rządzonego przez media i tajemniczy świat mody, wreszcie tempo odkryć naukowych, wynalazków i zmian, wobec których religia coraz bardziej przypominała kłopotliwy przeżytek. Ten nowy świat cechuje skrajna niestałość: Dawne, ustalone punkty odniesienia znikają, a ludzie gubią tradycję, stając się niepewnymi jutra nomadami. Zamiast małżeństwa – seria związków, zamiast domu – kolejne adresy, zamiast posady – dorywcze zajęcia. Zamiast Kościoła – nieregularnie wybuchające protesty, zamiast wiary – chwilowe zainteresowanie, zamiast trwałej tożsamości – pluralizm i ciągłe zmiany, a w miejsce społeczeństwa – rynek i wąski krąg znajomych.

Powszechna doraźność nieuchronnie pochłania religię i obraca w niwecz jej symbole. W kształtowanym przez media konsumpcyjnym społeczeństwie z różnych religijnych tradycji prędzej czy później nie pozostanie nic więcej niż handlowy gadżet, jakim stał się w końcu św. Mikołaj, a wieczorną modlitwę zastąpi wieczorny dziennik w TV.

Religia, jak widzi ją Cupitt, nie ma szans w konfrontacji z powszechną relatywizacją i zmiennością. Dzieje się tak, ponieważ erozji ulega to, co Cupitt uważa za genezę i podstawę religijnego poglądu na świat. Dokładniej, Cupitt sprowadza rozwój religii i jej dojrzewanie do monoteizmu jako wypadkową rozwoju ludzkiej zdolności do nadawania sensu otaczającemu światu. Cały nadprzyrodzony świat religii – pisze – jest mityczną reprezentacją twórczych – także demonicznych – mocy języka. To język organizuje ludzkie rozumienie świata. Język nadaje znaczenie otaczającej nas rzeczywistości. Rozwój religii był – według Cupitta – wypadkową rozwoju języka i zdolności do tworzenia pojęć ogólnych. Słowa – to demony, które z największą łatwością wkradają się w nasze najskrytsze myśli, by nas niepokoić; słowa to także uskrzydleni posłańcy, rozsyłani, by wykonali rozmaite zadania. (...) Język jest nadprzyrodzoną mocą, która wyprowadziła nas ze świata zwierząt.

Na dowód swojej tezy Cupitt przypomina biblijne związki słowa i Boga: począwszy od stwórczej mocy Bożego słowa po Bożego Syna – Słowo, które stało się ciałem. W systemach religijnych – pisze – badanie boskości było badaniem „pisma” albo „świętych liter”, a wielu tekstów religijnych trzeba było uczyć się na pamięć. Sfera religii stanowiła po prostu stały, kanoniczny system znaczeń językowych. Gwarantem stabilności tego systemu był sam Bóg: Bóg – pierwszy mówca – był panem znaczenia, jego prawodawcą i gwarantem trwałości.

Świat sensu, wykreowany przez rozwój języka, uległ szczególnej przemianie w filozofii greckiej, której zawdzięczamy koncepcję niezmiennej, ponadzmysłowej sfery rzeczy nadprzyrodzonych i panującej w niej wszechmocnej, ponadrzeczywistej Osoby. Myśl Cupitta można wyłożyć następująco: oto greckim filozofom zawdzięczamy myśl, że treści naszych pojęć, jak np. treść pojęcia „Bóg”, traktujemy jako odrębną, wyższą rzeczywistość – „tamten” świat, przewyższający ten świat, panujący nad nim i nadający mu sens. Taki sposób ujęcia widzenia religii wypaczył hebrajskie ujęcie znane i bliskie Jezusowi, który, według Cupitta, słowo Bóg rozumiał na sposób polemiczny, nie filozoficzny.

Krótko mówiąc, grecka wizja świata, grecka metafizyka, przyczyniła się do utrwalenia szeroko rozpowszechnionego, religijnego obrazu świata, na który składa się „góra” i „dół”, świata ziemski i zaświaty jako miejsce przebywania Boga, aniołów itp. bytów zrodzonych w procesie pojęciowego ujmowania świata.

I oto we współczesnym świecie mechanizmy, które rządziły językiem, na naszych oczach ulegają rozpadowi. Żyjemy – powiada Cupitt – w czasach złego języka, w czasach, w których coraz mniej jest ustalonych raz na zawsze prawd, stałych punktów odniesienia i znaczeń, które – przyswojone w dzieciństwie – otaczały człowieka przez całe życie. Rzeczywistość – pisze Cupitt – jest komunikacyjną siecią, płynnym, wszechogarniającym strumieniem znaków, który porywa nas ze sobą. W jego nurcie tracimy oparcie i cel. Zanurzeni w nim, zmierzamy donikąd. W potoku drobnych znaczeń nie może istnieć żadne wielkie, nadrzędne Znaczenie Wszystkiego.

Oczywiście pojawiają się różne tendencje przeciwstawiania się powszechnemu relatywizmowi. Nie trudno jednak przyznać racji Cupittowi, gdy opisuje znane nam fundamentalizmy jako groźną karykaturę dawnych wierzeń: Nawołuje się nas i przymusza do trwania przy niej [religii] (...) po prostu ze względu na lojalność etniczną i polityczny obowiązek. Judaizm przekształca się w syjonizm i podobnie każda inna dawna religia zmienia się w upolitycznioną, etnonacjonalistyczną, prawicowo-ponowoczesną wersję samej siebie. Stałym składnikiem tradycyjnej kultury religijnej był lęk wobec innego, obcego, który nie należał do plemiennej czasoprzestrzeni i postrzegany był jako zagrożenie dla jej równowagi. Współczesne próby ratowania spoistości religii, podejmowane na podstawie odwoływania się do wspólnoty „krwi i gleby”, siłą rzeczy powracają do opozycji swój-obcy i stają się siłą napędową coraz to nowych i bardziej absurdalnych konfliktów religijnych. W jakiejś mierze gwałtowność tych konfliktów i siła nienawiści, jaką demonstrują religijni fundamentaliści, wynika stąd, że muszą oni potwierdzić swoją odrębność nie tylko wobec innych wspólnot religijnych, ale przede wszystkim wobec procesów ponowoczesności, które rozmywają cały układ odniesień tradycyjnej religii. Dawnej wspólnocie Boga, przodków i ziemi ponowoczesność przeciwstawia bowiem wspólnotę wirtualnych, działających w skali świata organizacji gospodarczych. Ich istnienie dowodzi, że możliwa jest skuteczna alternatywa dla dawnej wspólnoty etniczno-religijnej.

Relację między dążeniami współczesnych fundamentalistów a społecznościami tworzonymi przez siły rynkowe Cupitt paradoksalnie ujmuje na przykładzie Boga i Mamony. Mamona, trzeba powiedzieć, wypada w tym zestawieniu znacznie lepiej. Mamona jest internacjonalistyczna, pragnie pokoju, stabilizacji, postępu i powszechnego dobrobytu. Bóg natomiast (zwłaszcza na Środkowym Wschodzie) wydaje się być raczej Molochem, który żąda ignorancji, nędzy i wojny.

Czy można więc znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla religii w ponowoczesnym świecie? Otóż można, ale pod warunkiem, że nie tylko wyjdzie się z opłotków tożsamości grupowej, lecz również porzuci się rojenia o rzeczywistości nadprzyrodzonej i złudzenia co do możliwości nadania wszystkiemu jednolitego sensu. Jeśli mianowicie – mówi Cupitt – pomyślimy o Bogu jako o idei, która zawiera w sobie szereg godnych uwagi doświadczeń, jakie ludzkość zgromadziła w swej historii, wówczas wiara w Boga może mieć jakiś sens. Wniesie ona bowiem w nasze życie kilka bezcennych technik radzenia sobie z życiem, dzięki którym, być może, zdołamy w obliczu powszechnej zmienności ocalić swoją tożsamość i znaleźć podstawy moralności w świecie, w którym nic nie jest pewne.

Z religii możemy wynieść umiejętność spojrzenia na siebie z dystansu, z uniwersalnej, „boskiej”, perspektywy; umiejętność medytacji nad przenikającą wszystko próżnią i nicością, która nie tylko przynosi rozluźnienie i relaks, lecz również oswaja ze światem, w którym nie ma już stałej i obiektywnej wartości ani fundamentu. Religia może wreszcie nauczyć pojmowania swego życia jako emanacji energii na podobieństwo Słońca, które powoli umiera, ogrzewając nasz wszechświat. Życia nie można posiąść ani utrzymać, powinniśmy więc emanować sobą i zmierzać do przodu bez żalu czy niepewności. Zdołamy zapanować nad sobą tylko wtedy, gdy będziemy się stale wyprzedzać. Taki punkt wyjścia może być podstawą etyki solarnej, jak ja nazywa Cupitt, czyli emocjonalnego i ekspresyjnego odczytania etyki Jezusa.

Powinniśmy, sugeruje Cupitt, modlić się do Boga, ale należy to czynić tak, jak zdarza nam się zwracać do osoby zmarłej. Taka modlitwa ułatwi nam spojrzenie na siebie samych z uniwersalnej perspektywy i pozwoli lepiej siebie zrozumieć. Religia w czasach ponowoczesnych ma sens jako forma i ćwiczenie tożsamości, jako próba zachowania Bożego spojrzenia na siebie i własne życie. W odróżnieniu jednak od realistycznych złudzeń powinna to być religia „nonrealistyczna”.

Nie ma sensu dalsze omawianie różnych „postmodernistycznych” pomysłów Cupitta. Zapytajmy, co warta jest dla nas jego książka. Zapewne bez trudu można byłoby podjąć z nią polemikę z pozycji ściśle „religijnych”. Można, jak recenzent „Znaku”, po dość długim streszczeniu powiedzieć z wyniosłą miną, że prawdziwi specjaliści od filozofii religii mają ciekawsze rzeczy do czytania. Zachodzi jednak poważna obawa, że skupieni na wzajemnym czytaniu swoich rozpraw prawdziwi specjaliści przeoczą to, co dzieje się naprawdę. Otóż trzeba powiedzieć, że zarówno kosmopolityczna świadomość wielkich korporacji i sieci komunikacyjnych oraz kłopoty z tożsamością, jakie wobec powszechnego krążenia idei, wierzeń i tradycji przeżywają zarówno poszczególni ludzie, jak i całe społeczności, czy wreszcie przedziwna dialektyka Boga i Mamony to po prostu fakty, które wyznaczają rytm życia w naszych czasach.

Może nie warto dyskutować z różnymi prowokacyjnymi tezami Cupitta , ale jeśli pomysł, żeby myśleć o Bogu tylko jako o użytecznej idei, razi nas, to zadajmy sobie pytanie, jak rozmawiać o transcendentnym Bogu w świecie, w którym to, co wydawało nam się obiektywne, jest wypierane przez chwiejne porozumienie powstające w zderzeniu różnych wizji świata, indywidualnych pomysłów i światopoglądów. Na książkę Cupitta można spojrzeć jako na prowokację lub intelektualne dziwactwo. Ale można i warto potraktować ją właśnie jako pytanie o język, o to, jak ludzie porwani przez „wszechogarniający strumień znaków”, dezaktualizujący tradycyjną metafizykę z jej sposobem rozumienia „tego” i „tamtego” świata, mogą rozmawiać o Bogu i religii, traktując te kwestie jako coś więcej niż cenne idee i użyteczne techniki. Jak miałyby w tym świecie wyglądać Kościoły, w których niejednokrotnie tradycyjne społeczne funkcje, wewnętrzna organizacja czy liturgia osadzona w rytmie życia właściwym dla epoki przedindustrialnej coraz bardziej przypominają żywy zabytek niż żywą wspólnotę?

Te pytania można by mnożyć tak samo, jak Don Cupitt mnoży swoje prowokacje i paradoksy. Od tego jednak, jak środowiska wyznaniowe potrafią na te pytania odpowiedzieć, zależy, czy w świecie, który nadchodzi, religia będzie tylko zjawiskiem muzealnym lub siłą napędową fanatycznych ideologii, czy też otwartość na transcendencję pozostanie ożywczym źródłem kultury i moralności.

Adam Aduszkiewicz

________

1 Don Cupitt: Po Bogu. O przyszłości religii. Tłum. Piotr Sitarski. Seria „masterminds”. Wydawnictwo CiS, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 1998, s. 198