Drukuj

4-5 / 1999

Od ponad dwóch miesięcy telewizja, radio i gazety w swoich serwisach informacyjnych na pierwszym miejscu podają wiadomości o wydarzeniach w Kosowie. Obrazy uchodźców stamtąd, które oglądamy, odbierają nam spokój. Przypominają brutalnie, że świat, w którym żyjemy, nie przestał być okrutny i nadal nie jest bezpieczny.

Poważni krajowi i zagraniczni publicyści i politolodzy prawie codziennie analizują źródła tego dramatu, jego przebieg i prognozy na przyszłość. Różnie ocenia się interwencję wojsk sojuszniczych NATO w Jugosławii. Krytycy wskazują na ogrom zniszczeń dokonanych w Serbii przez samoloty Sojuszu. Zrzucane przez nie bomby trafiały nie tylko w obiekty wojskowe, ale również w mosty, elektrownie, a nawet – przypadkowo – w zwykłe domy mieszkalne i szpitale, powodując ofiary wśród ludności cywilnej. Politycy przeciwni interwencji NATO, np. rosyjscy (nie wspominając o serbskich), mówią o bezprawności działań Paktu Atlantyckiego i nazywają je agresją. Zwolennicy interwencji z kolei przypominają, że wobec fiaska licznych prób pokojowego rozwiązania konfliktu nie było już innego sposobu, aby powstrzymać Miloszevicia od jego polityki eksterminacji ludności albańskiej Kosowa. Prawo do obrony przez NATO tej grupy serbskich obywateli przed prześladowaniami ze strony ich własnego rządu wynika stąd, że ów rząd jawnie łamie prawa człowieka, które są prawami nadrzędnymi w stosunku do wszystkich innych praw z prawem do suwerenności państwowej włącznie.

Wydarzenia bałkańskie budzą wiele pytań. Pierwsze pytanie, które nasuwa się w całej tej sprawie, to pytanie o nieuchronność tego, co się stało. Przecież już dobrych kilka lat temu prezydent Serbii Slobodan Miloszević rozpoczął podsycanie nacjonalistycznych nastrojów. Miały one być psychologicznym antidotum na rozpad federacji jugosłowiańskiej i frustracje byłych komunistycznych aktywistów. Metoda ta okazała się skuteczna i utrzymała Miloszevicia przy władzy. Zadziałał sprawdzony mechanizm: odwoływanie się w ciężkich czasach do tęsknoty za dawną potęgą i opieranie tożsamości narodowej na przekonaniu o własnej wyższości i zagrożeniu ze strony obcych. Społeczeństwo, które podda się takiej manipulacji, zatraca autokrytycyzm i trzeźwe spojrzenie. Jest to o wiele prostsze niż mozolna „praca organiczna”, trud reformowania państwa i negatywne społeczne skutki reform. Wojna w Bośni i Chorwacji pokazała, jak daleko prezydent Jugosławii potrafił się posunąć, jednak wtedy społeczność międzynarodowa zachowywała się powściągliwie. Pozwolono Bośni wykrwawić się – dramat bośniacki pozostał, mimo wielu prób działań międzynarodowych, „wewnętrzną sprawą” Jugosławii.

Wydaje się, że cele i metody serbskich przywódców ujawniły się już wtedy z całą wyrazistością. Zapewne jedynym naprawdę skutecznym środkiem zapobiegawczym byłoby wsparcie opozycji serbskiej i doprowadzenie do zmiany ekipy rządzącej w celu zapobieżenia następnym tragediom na Półwyspie Bałkańskim. Jednak opozycja nie otrzymała dostatecznego wsparcia z zewnątrz. Czego zabrakło wówczas społeczności międzynarodowej: czy rozeznania wagi problemu, czy politycznej woli zaangażowania się w sprawy dla wielu zbyt odległe, czy wreszcie zdolności przewidzenia niebezpieczeństwa?

W każdym razie ciężki grzech zaniechania doprowadził do obecnej sytuacji, kiedy prezydent Miloszević, konsekwentnie realizujący swą politykę przy poparciu znacznej części serbskiego społeczeństwa, odrzucił wszelkie propozycje pokojowych rozstrzygnięć w sprawie statusu albańskich mieszkańców Kosowa. Właściwie w tym momencie nie było już wyboru: aby powstrzymać morderstwa, wysiedlania i inne formy przemocy wobec Albańczyków, trzeba było użyć siły – jedynego argumentu, który może przemówić do kogoś, kto ceni tylko siłę. Rozpoczęły się więc naloty NATO.

Drugie pytanie, które nasuwa się w związku z konfliktem kosowskim, to pytanie o odpowiedzialność społeczeństwa za władze wyłonione w demokratyczny sposób. Wrzucenie kartki do urny wyborczej to nie tylko wyrażenie politycznych poglądów głosującego, ale także forma udziału w rządzeniu, ponieważ oznacza m.in. wzięcie odpowiedzialności za rekomendowaną partię czy polityka. Skutki powierzenia władzy w ręce Miloszevicia oznaczają dla Serbów siedemdziesiąt kilka dni życia w lęku przed nalotami, zniszczenie kraju, cofnięcie się w cywilizacyjnym rozwoju o wiele lat. Niektórzy – być może nawet przeciwnicy prezydenta – jego politykę przypłacili, niestety, życiem. Demokracja bowiem, jako się rzekło, daje możliwość nie tylko współdecydowania, ale również zobowiązuje do współodpowiedzialności. O czym, jak się wydaje, mało kto pamięta – również u nas. Tylko świadome społeczeństwo obywatelskie potrafi ustrzec się przed żądnymi władzy i pozbawionymi skrupułów jednostkami. A tacy ludzie rodzą się przecież w każdym narodzie i w każdej epoce.

Przebieg wydarzeń w Jugosławii i reakcja społeczności międzynarodowej obnażyły ponadto słabość i spadek znaczenia Organizacji Narodów Zjednoczonych. Nieskuteczność ONZ-u obserwuje się zresztą już od wielu lat. Zapewne organizacja ta podzieliła losy wielu wielkich organizacji, które w miarę swego rozwoju i rozrostu – zgodnie z prawem Parkinsona – biurokratyzują się i tracą operatywność. Całkowita bezradność ONZ wobec tak poważnego konfliktu w Europie oznacza w zasadzie paraliż jej działania, o utracie prestiżu nie wspominając. Miejmy jednak nadzieję, że idea istnienia ONZ jest nadal na tyle ważna, a wstrząs, jakim jest wojna w Kosowie, okaże się trzeźwiący i doprowadzi do przeprowadzenia koniecznych reform.

Kolejne pytanie, które nas nurtuje, brzmi być może naiwnie: jak właściwie możliwy jest taki wybuch nienawiści. Czyżby oznaki jej narastania były tak dobrze zakamuflowane, a może świat był ślepy na jej pierwsze widoczne przejawy? Po upadku komunizmu „młode demokracje”, upojone wolnością – w tym również wolnością słowa – mają skłonność do przyzwalania, w imię tej wolności, na głoszenie wszystkiego, co komu ślina na język przyniesie (u nas np. casus Leppera). Wypowiedzi i poczynania rozmaitych „narodowców” (np. tzw. prawdziwych Polaków), wybryki rasistowskie i antysemickie traktowane są pobłażliwie. Doświadczenie nazizmu też niczego „starych demokracji” nie nauczyło. Nadzieja, że problemy te, jako marginesowe, umrą śmiercią naturalną, jest jednak złudna. Grzech zaniechania sprawia bowiem, że chwasty, z natury plenne, rozrastają się bujnie i szybko.

Najskuteczniejszym sposobem zapobiegania powstawaniu uprzedzeń, nietolerancji, narastania nienawiści jest oczywiście wychowanie. Za wychowanie – a to coś więcej niż tylko edukacja – odpowiedzialne są dom, szkoła, organizacje młodzieżowe (wspomnijmy tradycję i etos harcerski), środki masowego przekazy. Oraz, last but not least, Kościoły. Bo wychowanie w otwartości i poszanowaniu wartości ludzkich jest jedynym antidotum na wszelkie ideologiczne patologie. Dlatego także poznawanie własnej historii bez pseudopatriotycznego zacietrzewienia i mitomanii stanowi warunek dobrych stosunków z otaczającym światem dziś i w przyszłości.

Społeczeństwa wciąż jeszcze obciążone dziedzictwem ideologii komunistycznej, jak w byłym ZSRR czy Jugosławii, a ponadto niejednolite narodowościowo i przez lata zdominowane przez jedną, uprzywilejowaną narodowość, mają przed sobą trudną drogę. Niestety, reżimy komunistyczne otrzymały po II wojnie światowej przyzwolenie od państw zachodnich na swoją politykę, także politykę narodowościową. To, czego jesteśmy świadkami, a czasami uczestnikami, to rezultaty porządku jałtańskiego.

Na koniec spytajmy jeszcze, jaką rolę w konflikcie bałkańskim odegrały Kościoły tego regionu. Odpowiedź jest bolesna, ponieważ Kościoły te dały się wciągnąć w konflikt jako strony. A co gorsza, barykady często przebiegają właśnie wzdłuż granic konfesyjnych. To zatrważające, ale dowodzi, jak bardzo ludzie tworzący te Kościoły, w tym (może nawet głównie) ich duchowi przywódcy, są słabi i nie potrafią oprzeć się propagandzie i waśniom. Powinniśmy modlić się gorąco za tych ludzi, aby przetarli oczy i zobaczyli, jak daleko odeszli od Boga, na którego się powołują. Bo zatracenie przesłania Ewangelii zawsze oznacza dopuszczenie do głosu zła.

Współczesny człowiek nie lubi słowa „zło”, ponieważ pojęcie nie poddaje się racjonalnej analizie. Wiemy jednak, że zło istnieje, czujemy, kiedy chce nami owładnąć, i wiemy, jak trudno z nim walczyć. Zło może stać się tak potężne i przerażające, że zawodzi wszelka próba zrozumienia i wszelka próba wybaczenia. Taki stan ducha ogarnia wielu ludzi, kiedy myślą o Holocauście.

Na Bałkanach zło przybrało postać nacjonalizmu, postać czystek etnicznych. Wciąż zadajemy sobie pytanie, jak to jest możliwe teraz – po tylu strasznych doświadczeniach niedawnej historii. To pytanie pozostaje bez odpowiedzi.

„Kładę przed wami życie i dobro oraz śmierć i zło. Wybierajcie” – mówi Bóg do każdego pokolenia i do każdego człowieka z osobna1. I ludzie wybierają. Czasami wybierają zło i śmierć. Nie tylko cudzą. Wiemy jednak, że u Boga nie ma nic niemożliwego, ufajmy więc, że – choć z trudem, powoli, mimo przelanej krwi, bólu i płaczu ofiar tej podłej wojny – złe emocje opadną i rozpocznie się czas budowania tego, co zniszczono. Nie tylko domów, szpitali czy mostów, ale przede wszystkim wzajemnego zrozumienia, zaufania, współpracy. Musimy modlić się gorąco do Boga o wsparcie dla wszystkich działań przybliżających triumf dobra. Taki czas musi przecież nadejść!

Dorota Niewieczerzał

1 Parafraza V Mojż. 30:15.19 – red.