Drukuj

10 / 1998

WŚRÓD KSIĄŻEK

Jest coś, co głęboko dzieli chrześcijan. Nie tylko katolików: wszystkich chrześcijan. Podział przebiega tutaj nie między Kościołami, jak w wielu sprawach, ale w poprzek nich. W każdej wspólnocie są mianowicie dwie strategie obronne. Jedni uważają, że krytyków dosyć; samokrytyka jest zbędna, zarzutów z zewnątrz pada aż za dużo. Poza tym są niesprawiedliwe, więc zamiast dołączyć do tego chóru, lepiej zagrać kontrapunkt: bronić dobrego imienia Matki-Kościoła.

Najważniejsze i najprzykrzejsze jest dla mnie to, że takie poglądy zdarzają się w moim Kościele, ale sprawa jest – wydaje mi się – ogólniejsza. Takie poglądy zdarzają się przecież nie tylko w Kościele rzymskim. Protestanci i prawosławni też chyba mają hagiografów. Tam też widać skłonność do wybielania historii, malowania portretów własnych przywódców wyłącznie różową farbą, w stylu dalekim od zwykłego realizmu. Jeśli w ogóle popełnili jakieś błędy, np. w stosunkach z władzą państwową, to nie ma o czym mówić, a tym bardziej pisać, bo wszystko tłumaczy sytuacja, okrucieństwo historii, los znikomej mniejszości, której nikt nie broni. Nie tylko tłumaczy, ale i usprawiedliwia. Po prostu nie mogło być inaczej.

Jest w Krakowie rzymskokatolicki ksiądz-historyk, profesor Papieskiej Akademii Teologicznej Jan Kracik, który z zadziwiającą, bo rzadką w Kościołach pasją, uprawia inną apologię. Nazwał ją samoobsługą i dał jej niemal podręcznikowy przykład w niedawno wydanym tomie pt. Święty Kościół grzesznych ludzi1. Głosi tam tezę, że jawne uznanie własnych braków (...) wraz z rzetelną próbą ich naprawienia zyskuje dziś każdej instytucji znacznie więcej uznania niż rozczarowania. Samoobsługa, także w życiowo niezbędnym serwisie krytyki, kosztuje najmniej.

W innym sensie jednak kosztuje sporo, mianowicie owego autokrytyka, który obrywa nieraz za kalanie własnego gniazda. W Kościele rzymskokatolickim jest, na szczęście, od czterdziestu lat potężna pokora na szczycie: kolejno paru papieży nie bojących się powiedzieć mea culpa. Co prawda, ów szczyt znajduje się nie tylko wysoko, ale i dość daleko – na tyle daleko, by w bliskim gronie uchodzić za masochistę. A raczej właśnie za sadystę skrzyżowanego z faryzeuszem: w „Azymucie”, dodatku o. Macieja Zięby do „Gościa Niedzielnego”, Grzegorz Górny ubolewa, że jedni przepraszają za grzechy drugich popełnione wiele pokoleń wcześniej. Dają w ten sposób do zrozumienia, że w podobnej sytuacji sami postąpiliby lepiej. Punktem wyjścia nie jest już pokora, lecz świadomość własnej wyższości moralnej nad współwyznawcami z przeszłości. Jak zauważył Dietrich von Hildebrand, zamiast pokornego „mea culpa” mamy wówczas do czynienia z aroganckim „vestra culpa”. Jako żywo przypomina to ewangeliczną przypowieść o faryzeuszu i celniku modlących się w świątyni. Bronię jednak „kracikopodobnych” argumentem z tegoż numeru „Azymutu”, z artykuliku Józefy Hennelowej. Redaktorka „Tygodnika Powszechnego” pisze: U nas w Polsce, jak mi się wydaje, tak niewiele gotowości do tego przełomowego rachunku sumienia i skruchy za „takie sposoby myślenia i działania, które stanowiły w istocie formę antyświadectwa i zgorszenia” [cytat z papieskiego listu Tertio millennio adveniente – J. T.], że odstępowanie od takiego programu mogłoby przynieść o wiele więcej szkody naszej wierze niż wszelkie manipulacje przeciwników. No właśnie, wedle stawu grobla, a nasz polski staw kościelny wciąż za mało filtrowany moralnie.

Co zaś do osądzania przodków, krytyka księdza Kracika nie jest ahistoryczna. Jak dobry historyk rozumie, że wszystko ma swój kontekst. W eseju pt. Zrozumieć inkwizycję? zaznacza zaraz na wstępie, że wkraczanie w odległą przeszłość w sędziowskiej todze, z dzisiejszym pojmowaniem wielu spraw – nie ma sensu. Poznawanie różnych uwarunkowań – zastrzega się – pozwala wyważyć oceny. To już dużo wobec rozpowszechnionej skłonności do pochopnego wyrokowania w sprawach zaiste nieprostych. Ale zrozumieć nie znaczy usprawiedliwić. Historyk nie jest od oskarżania ani od apologii przeszłości, ale od jej komentowania. Władzy rozgrzeszania umarłych nie posiada tym bardziej.

O jakich grzechach pisze ks. Kracik, poza osławioną inkwizycją? Ano o takich, jak nietolerancja wszelka, jak wołanie o tolerancję, gdy władza była antychrześcijańska, i stopniowe zmienianie poglądów, gdy ołtarz połączył się z tronem. Jak miecz w ręku wyznawców Chrystusa, łącznie z sakralizacją niektórych jej [wojny –J. T.] postaci (krucjaty), z wojnami prowadzonymi przez papieży, którzy przez jedenaście wieków byli jednocześnie władcami Państwa Kościelnego. Jak stosunek do Żydów ongiś oraz dzisiejsze próby wybielania go. Jak straszenie grzeszników Bogiem i w ogóle ciężkie błędy w chrześcijańskiej pedagogii. Jak gardzenie świeckimi i szczególne postponowanie płci odmiennej. Jak wynoszenie (się) pod niebiosa duchownych (Wielebni, przewielebni, najprzewielebniejsi – tekścik wielkiej smakowitości!). Jak skrajna nieufność wobec całego nowożytnego świata, idei praw człowieka, autonomii sumienia, ateizmu. Oczywiście też grzechy katolików wobec innych chrześcijan, o czym nie ma osobnego rozdziału, ale postawa autora jest oczywista.

Zwracam uwagę na końcówkę ostatniego eseju – o fundamentalizmie. Mimo ciągle deklarowanej wierności nauczaniu papieskiemu jego recepcja jest w fundamentalistycznych środowiskach dziwnie wybiórcza. Z niektórych fragmentów tego nauczania czyni się test ortodoksji dla wszystkich (np. niedopuszczalność środków antykoncepcyjnych), inne zaś (np. wolność sumienia, ekumenizm) traktuje się jako niebyłe lub wręcz odrzuca, uznając za drogę fałszywą czy niebezpieczną. Owi klękający przed Papieżem obrońcy fundamentów zachowują w najlepszym razie powściągliwe milczenie, gdy ten modli się w Asyżu z przedstawicielami innych religii, odwiedza świątynię protestancką czy rzymską synagogę albo gdy kanonizując ofiary innowierczej przemocy mówi o męczennikach innych wyznań, jakich przysporzyli katolicy.

Święte słowa Jegomości. I te, i wiele innych. Również – świetne. Ksiądz pisze znakomicie. Dowcipnie, z subtelną ironią, jeśli czasem trochę złośliwie, to nigdy napastliwie. Książka warta lektury. Także niekatolików, choć autor bije się wyłącznie we własne, katolickie piersi, prezentując postawę cenną w każdym Kościele.

Jan Turnau
[Członek kolegium redakcyjnego „Więzi” i pracownik „Gazety Wyborczej”]

________
1 Ks. Jan Kracik: Święty Kościół grzesznych ludzi. Wyd. Znak, Kraków 1998, s. 362