Drukuj

6 / 1998

Dla narodów Trzeciego Świata Europa to kontynent bogaty. I rzeczywiście, w Europie Zachodniej znajdują się najbogatsze kraje (po USA i Japonii), które większości obywateli oferują wysoki standard życiowy. To sprawia, że ludzie wywodzący się z obszarów nędzy postrzegają Europę jako całość (co nam, w Europie Wschodniej, wydaje się szokujące, ponieważ dobrze znamy naszą biedę) i jako stronę, która powinna świadczyć na rzecz krajów niesprawiedliwie potraktowanych przez historię, przez drapieżny kapitalizm. Traktują ją też jak „ziemię obiecaną”, gdzie łatwo o dobrze płatną pracę, mieszkanie i wszelkie dobrodziejstwa cywilizacyjne. Ten punkt widzenia, zrozumiały z perspektywy głodnych ludzi oglądających ciastka za szybą, jest zupełnie różny od punktu widzenia Europejczyków. I to nie tylko tych, którzy dobrze się mają a narzekają, bo nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej, ale przede wszystkim tych, którzy także nie jadają ciastek. Bo, wbrew pozorom, nawet w najbogatszych państwach „socjalnych” czy „opiekuńczych” znajdują się obszary niedostatku, ubóstwa, nędzy.

Obowiązek przyjrzenia się temu zjawisku i podjęcia próby przezwyciężenia go spoczywa na odpowiednich agendach państwowych, ponieważ państwo ma obowiązek troszczyć się o swych obywateli i po to m.in. ściąga z bogatszych odpowiednio większe podatki. Szczególny obowiązek moralny mają jednak chrześcijanie, którzy w tym względzie dysponują wskazaniami Ewangelii. I dlatego chrześcijanie szybciej niż nieruchawa machina oficjalnej opieki społecznej reagują na niedolę swych braci.

W dniach 26-28 marca br. w malutkim holenderskim miasteczku Simpelveld, tuż przy granicy z Niemcami, odbyła się konferencja pt. „Ubóstwo w Europie – starania Europejczyków o większą sprawiedliwość”. Jej organizatorami byli: Akademia Ewangelicka w Mülheim n. Ruhrą, Bischöfliche Akademie i Euregio-Pfarrstelle z Aachen (Niemcy) oraz holenderski Institut Kerk en Wereld. Do uczestnictwa zaproszono Niemców, Holendrów i kilkoro Polaków związanych z pracą charytatywną. Sytuacja w Polsce, na skutek choroby głównej referentki, została przedstawiona jedynie fragmentarycznie, ale dla nas i tak najciekawsze były mało nam znane problemy będących synonimem zamożności Niemiec i Holandii. M.in. dlatego, że to do nich mamy „równać”, zbliżając się do Unii Europejskiej.

Kto właściwie jest biedny?
„Biedny”, „ubogi” to pojęcia dość nieokreślone. Niby intuicyjnie czujemy, co oznaczają, ale czy ubogim jest tylko ten, kto nie ma na chleb powszedni, czy także ten, kto nie może kupić sobie butów? A ten, kto, będąc dorosły, kątem mieszka u rodziców? I nie stać go nie tylko na własne mieszkanie, ale nawet na kino, na kupno kwiatka, gdy idzie kogoś odwiedzić? Nie są to bynajmniej pytania retoryczne. Obowiązującą w Europie definicję biedy podaje Deklaracja Rady Europy z 19 grudnia 1984 r., za osoby ubogie uznająca takie osoby, które „dysponują tak niewielkimi środkami, że są wyłączone poza poziom życia (materialnego, kulturalnego i społecznego), jaki w kraju, w którym żyją, przyjęty jest jako minimum”. Ponadto Komisja Europejska ustaliła, że granicą ubóstwa jest 50% przeciętnych dochodów brutto obywatela danego kraju.

Jak widzimy, w Deklaracji uwzględnia się nie tylko sprawy czysto materialne, co oczywiste, ale także – i to właśnie może stanowić dowód na istnienie chrześcijańskiego ducha Europy – potrzeby duchowe i kulturalne („Błogosławieni ubodzy w duchu”) oraz godność człowieka („Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości”). Biednych ludzi w bogatych krajach jest wcale niemało a ich liczba z różnych przyczyn rośnie. Wymaga to wyjaśnienia takich kwestii, jak źródła popadania w ubóstwo, jego skutki społeczne, gospodarcze, polityczne, a także etyczne oraz możliwości i perspektywy zwalczania ubóstwa w skali jednostek i poszczególnych grup społecznych.

Uboga strona Holandii
Holandia w 1997 r. liczyła 15 mln 650 tys. mieszkańców. W pełnym wymiarze pracowało 6,6 mln osób, oficjalna liczba bezrobotnych wynosiła 375 tys., nieoficjalna – ok. 1 mln.

Do lat 70. Holandia rozwijała się bezproblemowo, dobrobyt systematycznie wzrastał. Załamanie przyszło wraz z kryzysem paliwowym. Nastąpił gwałtowny wzrost opłat za mieszkania i wydatków na zdrowie i naukę. Skończył się okres pełnego zatrudnienia, wystąpiły początki bezrobocia. Proces ten nasilił się z początkiem lat 80. Dał o sobie znać zwiększonym zapotrzebowaniem na pomoc społeczną. Do opinii publicznej zaczęły docierać sygnały z państwowych i komunalnych placówek opieki społecznej, od organizacji kościelnych (protestancka Diakonia, rzymskokatolicka Caritas) i związków zawodowych.

Głosy te z początku bagatelizowano a zjawisko ubożenia negowano - tak miły był obraz Holandii jako kraju mlekiem i miodem płynącego. Protesty związków zawodowych, poszczególnych polityków oraz Kościołów doprowadziły jednak do konfliktu z partiami politycznymi i rządem. W 1987 r. odbyła się w Amsterdamie konferencja pt. „Uboga strona Holandii”, zorganizowana przez holenderską Radę Kościołów Reformowanych przy udziale Światowej Rady Kościołów. Jej celem było rozpoznanie skali zjawiska, wskazanie kierunków działania i dodanie otuchy biednym oraz tym, którzy chcą im pomóc. Powstało ok. 50 grup regionalnych, które rozpoczęły strategiczną współpracę pod hasłem „Prawo poprzedza dobroczynność”, wysuwając żądania polityczne, wspierając samoorganizowanie się grup poszkodowanych oraz domagając się decentralizacji pomocy społecznej i tworzenia różnych placówek pomocy doraźnej. Solidarność ludzi dobrej woli i ich walka, wsparta przez polityków i Kościoły, zaowocowała państwową reformą społeczną.

Określono tzw. czynniki ryzyka. Wyznaczają je: sytuacja rodzinna, położenie społeczne (np. przynależność do mniejszości), poziom wykształcenia, stan zdrowia, sytuacja na rynku pracy, sytuacja mieszkaniowa (np. przeznaczanie 40% dochodu na czynsz). Ustalono, że najbardziej zagrożone ubóstwem są osoby samotnie wychowujące dzieci, ludzie starsi bez renty lub z niską emeryturą, upośledzeni, chorzy, imigranci. Gdy w roku 1979 najbiedniejsi i najbogatsi stanowili w Holandii równo po  10%  ludności, w 1992 r. proporcje zmieniły się na 8:1, a w 1995 r. na 11:1. W 1994 r. 43 tys. osób musiało obywać się bez codziennego ciepłego posiłku.

Jako minimum socjalne w br. przyjęto w Holandii 2276 guldenów, a najniższa renta emeryckiego małżeństwa wynosi 1123 guldeny. Oczywiście, jeśli przemnożymy to przez złotówki (1 fl = 1,70 zł), wychodzą z tego dochody, o jakich w Polsce nie mogą marzyć czynni zawodowo lekarze czy nauczyciele. Ale trzeba pamiętać o innej relacji cen, a także o stwierdzeniu Deklaracji Rady Europy o tym, że granicę ubóstwa wyznacza taki poziom życia, jaki w danym kraju uznaje się za minimum.

Ubóstwo w bogatych Niemczech
Sytuację naszych bogatych sąsiadów przedstawiła wyczerpująco prof. dr Teresa Bock z Akwizgranu. Od razu stwierdziła, że pod względem rozmiaru i zasięgu ubóstwo w Niemczech nie może być porównywane z ubóstwem krajów Europy Wschodniej ani regionów nędzy na świecie. Jednakże, mimo dobrobytu szerokich kręgów społeczeństwa i mimo sprawnie działającego państwowego systemu bezpieczeństwa socjalnego, który wychwytuje zagrożenia i łagodzi sytuacje kryzysowe, w Niemczech ubóstwo istnieje i nie przestaje być istotnym problemem.

W latach 1991-1993, na zlecenie zachodnioniemieckiej Caritas, szczegółowe badania naukowe na ten temat przeprowadził dr Richard Hauser, wybitny socjolog, który opublikował swoje ustalenia w raporcie pt. „Ubodzy są wśród nas”. Z kolei w maju 1997 r. ogłoszono wyniki sondaży pt. „Ludzie w cieniu”, zleconych przez Caritas i Evangelische Diakonische Werk w Berlinie. Obydwa sprawozdania stwierdzają, że w Niemczech żyje wielu ludzi, którym brakuje środków, aby utrzymać się na społecznym i kulturalnym poziomie-minimum, niezbędnym do godnego życia. I że ich liczba rośnie.

Ustalone na podstawie stanu sytuacji gospodarczej z 1996 r. minimum socjalne w Niemczech wynosi 930 marek (po odliczeniu podatku i potrąceniu 28% obciążenia z tytułu czynszu). Na tym poziomie w 1997 r. żyło w zachodnich landach 11,8%, a we wschodnich – 8% obywateli. Inne badania, dotyczące czasu trwania w ubóstwie, mówią, że między rokiem 1984 a 1995 4% ogółu społeczeństwa pozostawało w niedostatku przez 5 lat i dłużej. Przy tym na granicy ubóstwa (50% przeciętnego dochodu brutto) znalazło się 25% obywateli, a dalszych 25-25% spadło w pobliże tej granicy.

W 1996 r. liczba osób uzależnionych od pomocy społecznej wyniosła w Niemczech (wschodnich i zachodnich, ale bez azylantów) 2,5 mln. Milion z nich to dzieci i młodzież poniżej 18. roku życia. Tylko połowa z tych osób otrzymuje pomoc krócej niż przez rok. Wydatki z budżetu państwa na ten cel wynoszą 18 mld marek rocznie.

Ale oprócz biedy „oficjalnej” istnieje bieda „ukryta”, wymykająca się liczbowym ocenom. Skrywana jest przez potrzebujących pomocy ludzi z różnych względów: z nieświadomości, że taka pomoc im się należy, częściej jednak z dumy i wstydu. Z grubsza ocenia się, że i tu liczba ubogich jest podobna i wynosi 2,3 mln osób (w zachodnich landach – 1,8 mln, we wschodnich – 0,5 mln). Wbrew przekonaniom Niemców z b. NRD i naszym odczuciom, sytuacja we wschodniej części Niemiec przedstawia się lepiej, niż w zachodniej, ale i liczby ogólne mieszkańców są różne.

Nie ma prostego objaśnienia przyczyn popadania w ubóstwo. Często różne czynniki występują razem, składając się na zaklęty krąg, z którego trudno się wyrwać. Destabilizacja życiowa rodzin powoduje zerwanie naturalnych powiązań i zobowiązań, wzmaga zapotrzebowanie na pomoc społeczną. Z powodu przedłużającego się stanu bezrobocia, przy biedzie i braku kwalifikacji zawodowych ludzie bezrobotni przez długi czas stanowią już 40% klientów opieki społecznej. Zasiłek mieszkaniowy często nie wystarcza na czynsz, wyrównywanie różnych obciążeń rodziny nie zapewnia minimum życiowego dzieciom. Niskie stawki „robót na czarno” nie sprzyjają powstrzymaniu procesu ubożenia rodzin bezrobotnych. Dochody emerytów, a zwłaszcza rencistek, nie osiągają minimum socjalnego, a ich starania o pracę dorywczą, nisko płatną mają małe widoki powodzenia.

Caritas i Diakonia nie podzielają więc opinii prawodawców, że odbiorcy pomocy społecznej nie należą już do kategorii ludzi ubogich. Ogranicza ona wprawdzie ich ubóstwo, a nawet, w niektórych przypadkach, je opanowuje, ale różnica między świadczeniami a wzrostem cen utrzymuje się stale, więc minimum socjalno-kulturalne nie zawsze jest zagwarantowane. Dlatego – mówią chrześcijanie – ubóstwo zwalczane nie jest jeszcze ubóstwem przezwyciężonym. Fakt pobierania świadczeń niewiele mówi o możliwościach życiowych poszczególnych ludzi. Niekiedy jednak pozwala ono pomyślnie rozpocząć zawodową działalność i usamodzielnić się. Szczególnie ważne jest uzyskanie pomocy w okresie między ukończeniem szkoły i zdobyciem pierwszej pracy, a w przypadku kobiet – między rozwodem a przyznaniem alimentów czy zdobyciem kwalifikacji zawodowych.

Nie można jednak mówić o feminizacji biedy w Niemczech. Grupa ubogich kobiet tylko nieznacznie przewyższa liczbowo grupę mężczyzn i są to kobiety przeważnie starsze, owdowiałe lub niezamężne oraz matki samotnie wychowujące dzieci. Obserwuje się natomiast tendencję do przesuwania się sfery ubóstwa z grupy starszej wiekowo do młodszej; rośnie bieda dzieci i młodzieży. Utrata miejsca pracy przez rodziców, choroba w rodzinie, patologia życia rodzinnego łatwo strąca młodych ludzi poniżej minimum życiowego.

Ubóstwo to coś więcej niż niskie dochody. To złe warunki mieszkaniowe, zaniedbania zdrowotne, długi, problemy psychiczne. Jeśli przez dłuższy czas żyje się, ukrywając niedostatek lub korzystając z zasiłku, trzeba rezygnować z wielu przyzwyczajeń i aspiracji. Zanika umiejętność organizacji dnia, chęć zagospodarowania czasu wolnego, powstają bariery ograniczające zdolność do pracy. To z kolei rodzi niezadowolenie z życia, frustrację i ograniczenie perspektyw. Zaklęty krąg jeszcze się kurczy.

Doświadczenia i zadania Kościołów
Kościoły chcą i starają się sprostać wyzwaniom czasu. Mówił o tym na konferencji w Simpelveld ks. dr Hans van Munster OFM, przewodniczący ekumenicznej grupy „Wiara i gospodarka”, oraz Helmut Aston z Euregio-Pfarrstelle i Axel Führ, pełnomocnik Diakonii Ewangelickich Kościołów Niemiec (EKD) w Brukseli. Kościoły muszą uczestniczyć w debatach publicznych i politycznych dotyczących interesów ludzi ubogich i słabych, w opracowywaniu projektów form i zakresu pomocy społecznej. Co więcej, same powinny inicjować takie projekty, tworzyć wzorcowe placówki, docierać wszędzie tam, dokąd oficjalna pomoc nie dociera,  uczestniczyć w rozwiązywaniu konfliktów, zawsze solidaryzując się z poszkodowanymi. Odbywa się to, co zrozumiałe, na poziomie lokalnym czy regionalnym, ale trzeba także mieć na uwadze całą Europę.

Swego rodzaju hamulcem bezpieczeństwa dla gospodarczych i politycznych aspiracji Unii, która zdaje sobie sprawę z ogromu trudności i zagrożeń (brak równowagi ekonomicznej, bezrobocie, ubóstwo rodzące przestępczość), jest działalność Eurodiakonii. Kraje członkowskie Unii wnoszą do niej informacje o swoich problemach i sposobach ich rozwiązywania. Na tej podstawie wspólnie formułuje się propozycje sprawiedliwszego podziału dóbr i środków, np. tworzenia miejsc pracy. Społeczne ograniczenia i bieda zapewne nigdy nie dadzą się skutecznie wyeliminować („Albowiem ubogich zawsze macie pośród siebie”, Mk 14:7a), ale – w imię miłości bliźniego – nie wolno siedzieć z założonymi rękami. W tej sprawie łączą swe działania katolicka Caritas i ewangelicka Diakonia. Trwają też prace nad przygotowaniem pierwszego ekumenicznego dokumentu Rady Europy nt. przeciwdziałania biedzie. Wiadomo bowiem, że potrzeba nie tylko pieniędzy (których i tak zawsze jest za mało), ale również dobrych pomysłów i ludzi, którzy będą je realizowali.

Na przykład Akwizgran
Uczestnikom konferencji „Ubóstwo w Europie” pokazano placówki, prowadzone w Akwizgranie przez Stowarzyszenie „Pomoc sąsiedzka jest samopomocą”. Jest to dom dla ludzi bez dachu nad głową, przeznaczony nie – jak myśleliśmy – dla bezdomnych z ulicy, ale dla osób tracących mieszkanie z powodu niemożności opłacenia czynszu, bezrobotnych lub azylantów. Mieszczą się tam też przedszkole i świetlica dla dzieci mieszkańców tego domu i okolicy. Inną placówką, oferującą szkolenie i zatrudnienie bezrobotnym, jest zakład reperujący stare, wyrzucone na śmietnik urządzenia gospodarstwa domowego (lodówki,  kuchenki,  telewizory), które następnie odsprzedaje się za niewielką cenę lub, jeśli nie nadają się do naprawy, przerabia na złom.

Warunki, jakie stworzono ubogim mieszkańcom Akwizgranu, mogłyby wzbudzić zawiść przybyszów z Europy Środkowowschodniej. 60-metrowe mieszkania (dwie sypialnie, kuchnia z jadalnią, łazienka, przedpokój) byłoby spełnieniem marzeń niejednej polskiej rodziny. W przedszkolu i świetlicy każdą z 10-12-osobowych grup dzieci opiekują się 3 wychowawczynie. W zakładzie z kolei proporcja szkolących i opiekunów do szkolonych bezrobotnych wynosi 3:2. A cały personel to młodzi Niemcy, bardzo dobrze przygotowani do swojej pracy, serdeczni i oddani.

Dla swoich dzieci mieszkańcy tego domu urządzili bardzo przyjemne podwórko, plac zabaw, gdzie i dla starszych znalazły się ławeczki. Przepisowy okres zamieszkiwania tu wynosi 3 lata. W tym czasie rodziny powinny się usamodzielnić: zdobyć pracę i mieszkanie (pomagają im w tym pracownicy socjalni). Niektórym jednak jest tu tak dobrze (mieszkanie jest bezpłatne), że swój pobyt przedłużają. Pewna rodzina mieszka tam już od 23 lat, wychowała dzieci, które się usamodzielniły, i jako „zasłużonych rencistów” nikt nie ma serca ich usunąć! W każdym razie kolorowe przedszkolaki, bardzo rezolutne i mądrze wychowywane, na pewno będą już potrafiły same zatroszczyć się o swoją przyszłość.

Polska grupa: Krzysztof Sawicki (katolik) z Domu Integracyjnego w Białymstoku, Irena Sielamowicz (prawosł.), zajmująca się pracą charytatywną w białostockiej parafii, pastorostwo Ewa i Roman Pawlasowie (lut.) z Tomaszowa Mazowieckiego oraz Wanda Falk, koordynatorka diakonii w Kościele Ewangelicko-Augsburskim, nie mieli się jednak czego wstydzić, relacjonując swoją pracę. W miarę skromnych sił i środków polskie Kościoły robią bardzo dużo, by pomóc biednym, wesprzeć słabych, dając świadectwo chrześcijańskiej miłości.

Krystyna Lindenberg