Drukuj

3 / 1997

Powinowactwo z wyboru

W spadku po imperium rzymskim odziedziczyliśmy m.in. przekonanie, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Ze względów imperialno-militarnych podporządkowany mu świat istotnie przecięła, łącząc go zarazem, sieć sławnych dróg. Posłużyły one także daleko bardziej wpływowej i trwalszej od podbojów misji cywilizacyjnej: najpierw rzymskiej, później chrześcijańskiej.

Geografia serdeczna, czyli ta od serca, rządzi się jednak innymi prawami, więc nie dla wszystkich Rzym: czy to starożytny, czy chrześcijański, a ściślej papieski, był centrum świata i duchową macierzą. Na przykład dla rabbiego Owadiasza z żydowskiej diaspory zamieszkującej w XV wieku północnoitalskie Bertinoro, uczonego komentatora Miszny, który porzuciwszy Italię wyruszył do Lewantu, a po trzyletniej podróży po Egipcie, Synaju i Palestynie osiadł po kres swych dni w Jerozolimie, wszystkie drogi wiodły na Syjon. I nie tylko drogi. Powiadają, że każdy wiatr, nim uda się tam, dokąd zmierza, przybywa najpierw pokłonić się Bogu w Jeruzalem – pisał rabbi Owadiasz do ojca z Jerozolimy w roku 5248 [1488]1. Nie była to – rzecz jasna – ani pierwsza, ani ostatnia wyprawa do Ziemi Świętej. Do potomków żydowskich wygnańców i chrześcijańskich pielgrzymów2 dołączyli muzułmanie, dla których Jerozolima jest trzecim pod względem ważności celem pielgrzymek, gdyż wierzą, że ze świętej Skały został wniebowzięty prorok Mahomet.

Tymczasem pewien północnoeuropejski trakt, który rzeczywiście wiódł do Rzymu, miał przystanek we wzniesionej przez rzymskie legiony twierdzy zwanej Noviomagus Batavorum. Dziś na jej miejscu stoi jedno z najstarszych miast holenderskich – Nijmegen, oddalone raptem o 20 km od lepiej znanego Polakom Arnhem i wraz z nim podczas II wojny objęte krwawą operacją „Market Garden”. Ale prócz koneksji z antycznym Rzymem miasto to cechuje również szczególnego rodzaju powinowactwo z kolebką kultury judeochrześcijańskiej. Jeśli bowiem wybierze się drogę prowadzącą z Nijmegen na południowy wschód, trafi się do skrytej w podmiejskiej zieleni... miniaturowej Ziemi Świętej, czyli Bijbels Openluchtmuseum – plenerowego muzeum biblijnego w lesistym parku przy alei Proroków.

Byłam tam rok temu, pod koniec kwietnia. Wiosna trochę się opóźniła i przyroda nadrabiała przespany czas, rozwijając się w oczach. Wiele roślin z tego pośpiechu zakwitło na raz. Te same drzewa i krzewy oglądane rankiem, o zachodzie słońca miały już bujniejsze listowie. Wędrowało się więc i po tej holenderskiej Ziemi Świętej o powierzchni 45 hektarów, mając jeszcze tu i ówdzie pod stopami stare, szeleszczące liście, nad głową za to coraz intensywniej zieleniejące czupryny drzew.

Devotio postmoderna

Muzeum biblijne pod gołym niebem miało być pierwotnie – w zamyśle jego twórcy, katolickiego księdza Arnoldusa Adrianusa Suysa – swoistą „świątynią dumania” lub, jak to określa przewodnik, parkiem dewocyjnym: miejscem pielgrzymek, pasyjnych procesji i rekolekcji, położonym wprost idealnie, bo z dala od miejskiego zgiełku i w otoczeniu sprzyjającym religijnemu skupieniu. Stałoby się zapewne dalekim odpowiednikiem Kalwarii Zebrzydowskiej, tyle że z realistyczną w miarę, orientalną scenografią, którą wystarczy ożywić w wyobraźni.

Zakładając w 1911 r. Fundację Ziemi Świętej, ks. Suys pragnął najpierw zbudować okazałą bazylikę pw. Najświętszego Serca Jezusowego. Z modelu prezentowanego w muzeum wynika, że miano ją wznieść na planie krzyża greckiego, wystawić na przecięciu naw cztery wieże wysmuklające jej przysadzistą sylwetkę i dodać obszerny westybul, aby – łagodząc dodatkowo ciężar bryły – ogarniał pielgrzymów przyjaznym uściskiem. Rychło okazało się, że nie mierzono zamiaru podług sił i brak funduszów powściągnął architektoniczne apetyty. Stopniowo zmieniała się ponadto koncepcja całego projektu. Obecnie w budynku o znacznie skromniejszym wyglądzie (choć równie węzłowym znaczeniu, gdyż stanowi początek zakreślającej pętlę pielgrzymkowej trasy) mieści się ekspozycja poświęcona dziejom Palestyny, Izraelitów i Biblii. Właściwy to wstęp do wędrówki po muzealnych plenerach, a wędrować można sobie pieszo lub skorzystać z tramwaju przystającego na stacjach o miłych sercu wędrowca biblijnych nazwach.

Z czasem idea stworzenia centrum pielgrzymkowego ewoluowała w stronę ośrodka edukacyjnego, akcentującego kulturowe i historyczne tło Biblii3). Po reorganizacji w 1989 r. obiekty kultowe: Golgotę i Grób w Ogrodzie – przeniesiono na teren pobliskiego kościoła Wieczernika. Na miejscu pozostała za to – wprawiona w zbocze pagórka – seria płaskorzeźb holenderskiego rzeźbiarza i współprojektanta tego muzeum Pieta Gerritsa (1878-1957), inspirowanych Kazaniem na Górze, i górująca nad nimi figura Nauczyciela. To widomy ślad pierwotnej funkcji muzeum jako miejsca rekolekcji i medytacji. Siadywali tu słuchacze kazań i wykładów.

Nie podejmuję się wyrokowania, w jakim stopniu ta ewolucja wynikła z XX wiecznego kryzysu i przemian dawnego typu pobożności, na ile wiązała się z powojenną reformą katolicyzmu, a na ile z ogólną tendencją sekularyzacyjną. Jakkolwiek to było, nic nie stoi na przeszkodzie, by zwiedzający napełniali tę przestrzeń własną duchową treścią w zależności od indywidualnych potrzeb, zapatrywań i celu, z jakim tu przybyli.

Było trzy karczmy...
i gdzieniegdzie domki”

Za restauracją „Jeruzalem” i niedoszłą bazyliką zaczyna się, rozbudowywana stopniowo i rozciągnięta na sporym obszarze, trasa biblijnej pielgrzymki. Muzeum w plenerze nie przybrało dotąd ostatecznego kształtu, a tymczasem najstarsze obiekty – budowle i rzeźby, które wyszły spod ręki Gerritsa – uznano już za zabytki holenderskiej kultury religijnej.

Najwcześniej, w trakcie I wojny światowej, powstała orientalna wioska, w 1923 r. gospoda dla karawan, a przed II wojną pałac Piłata i siedziba Sanhedrynu. Dzielącą je przestrzeń zabudowano w latach 70. i 80. domami typowymi dla Żydów, Greków, Rzymian i Egipcjan z epoki hellenistycznej, atrakcyjniejszymi zresztą z zewnątrz niż w środku – mimo prób pokazania charakterystycznego wystroju wnętrz i stylu życia poszczególnych kultur. Tak powstała uliczka orientalna. Czasy jeszcze przedwojenne – kiedy to szły tędy pasyjne procesje – pamięta przycupnięta w zaułku postać płaczącej kobiety.

Pod koniec lat 80. zbudowano nie ukończoną jeszcze i, po prawdzie, lepsze wrażenie robiącą z oddali, zza tafli wody, wioskę rybacką nad rybnym ponoć stawem. W jednym z domów reklamuje się charytatywna Fundacja „Tilapia International”, powołana do życia przez Holendra, ks. Jana Heinego. Wspiera ona zakładanie i zarybianie stawów w najuboższych krajach Trzeciego Świata, chcąc przyczynić się w ten sposób do likwidacji plagi głodu.

Może z tego stawu pochodzi tzw. ryba Piotrowa, którą posilić się można w stylizowanej rzymskiej tawernie. Mieści się ona, jak i sklepik z dewocjonaliami i pamiątkami z Ziemi Świętej made in Israel, na owej uliczce lewantyńskiej, wśród straganów i warsztatów zrekonstruowanych na wzór tych z I wieku po Chr. Bez trudu można sobie wyobrazić, że pogrążona w medytacji nad Męką Pańską procesja idzie tędy, mijając przygodnych gapiów i przekupniów, a oni – jak w wierszu Miłosza o samotności ginących – krzykliwie zachwalają przechodniom kosze oliwek i cytryn..., naręcza ciemnych winogron...

Lekcja religii mimochodem

Nie ma wątpliwości, że miniaturowa Ziemia Święta4 to znakomite miejsce dla dzieci. Stadko małych Belgów, z grubsza przebranych za pasterzy, którzy przyjechali tu na kilkugodzinną wycieczkę z nauczycielem religii, napełniało życiem uliczki orientalnej wioski, buszując po zaułkach i zakamarkach, a takich zakamarków jest, ku uciesze dzieciarni, całkiem sporo.

Tę orientalną wioskę wzniesiono na wzór palestyńskiej osady El Hosson, w której Gerrits mieszkał w latach 1906-1907. (Badania archeologiczne wykazały, iż charakter wiejskich osiedli niewiele się zmienił od I w. po Chr.) Podczas rekonstrukcji użyto innych materiałów budowlanych, bo w wilgotnym klimacie gliniane ściany długo by nie wytrzymały, starano się jednak możliwie wiernie odwzorować przestrzenny układ osiedla, architekturę i wnętrza mieszkalne, typowe murki i nierówne schody. Jest tam też – jak przystoi szanującej się wiosce – studnia, przy której gromadziły się kobiety, plac wiejski i bardzo ładna sefardyjska synagoga, a nawet takie ciekawostki, jak kamienna tłocznia winna i prasa oliwna.

W polu za wioską stoi wzniesiona z głazów strażnica pasterska, a w położonej nieopodal grocie – cóż z tego, że sztucznej – znajduje się zagroda dla owiec. Tło do opowieści o narodzinach Jezusa gotowe: wioska, grota, pasterze...

Ubogie wiejskie wnętrza kontrastują z dostatnim wystrojem umieszczonego na uboczu domu poborcy podatków (wedle wczesnych planów chciano tam zakwaterować Świętą Rodzinę). W sumie po spenetrowaniu biblijnych zakątków dzieciom łatwiej wyobrazić sobie, w jakich warunkach wychowywał się i mieszkał Jezus, rybak Piotr czy celnik Zacheusz.

Oczywiście nie wszystko odtworzono z należytą pieczołowitością, a ponadto większość obiektów robi wrażenie mocno zaniedbanych i, mówiąc dzisiejszym językiem, nie doinwestowanych. Prezentowane w wioskowej salce filmy wideo o religijnych zasadach judaizmu są solidnie zdarte, nie mówiąc już o tym, że nie działają żadne z teoretycznie dostępnych za naciśnięciem guzika wersji językowych (prócz holenderskiej), a przecież przyjeżdżają tu turyści różnych narodowości. Najlepiej więc mieć za przewodnika koniec własnego nosa lub zerkać do dobrze opracowanej muzealnej broszury.

Wystarczy też odrobina wyobraźni, by orientalne obiekty zaludniły się postaciami znanymi z lekcji szkoły niedzielnej. Jak zwykle trzeba tylko przełamać tradycyjne, solenne podejście do nauczania religii, a Holendrzy mają w tej dziedzinie dużo doświadczeń, mnóstwo pomysłów i jeszcze więcej najrozmaitszych materiałów pomocniczych do dyspozycji. Muzeum pod gołym niebem to na przykład wymarzone miejsce inscenizacji biblijnych w wykonaniu dzieci. (Pamiętam takie zabawy z letnich obozów w Polsce: wszyscy bawili się wyśmienicie i tylko „ranny” pod opieką Samarytanina nerwowo opędzał się od os zlatujących się do keczupu.) Ale nauczyciel, który nie ma czasu lub nie chce się trudzić, może zawsze zdać się na ofertę muzeum: rozmaite prelekcje, wycieczki i zajęcia warsztatowe poświęcone historii Biblii i życiu w biblijnej Palestynie. Już sama trasa zwiedzania przypomina schemat gry planszowej. Możliwości zabawy powiązanej z nauką jest tu naprawdę dużo.

Gdy opuszcza się teren muzeum, po drugiej stronie skrzyżowania wyłania się z zieleni fasada kościoła Wieczernika. Uderza w niej jeden szczegół – witrażowa rozeta ma nie tradycyjny kształt rozwiniętego kwiatu, lecz gwiazdy Dawidowej. Szkoda, że nie można tego zobaczyć w polskim kościele. Gwiazda Dawidowa jako jutrzenka zbawienia... Może wtedy przynajmniej z ambony – jak to się stało w Gdańsku – nie wygadywano by o niej bredni?

Komplement premiera Peresa

W dniu hucznie świętowanych urodzin królowej holenderskiej, 30 kwietnia, popularna stacja telewizyjna Evangelische Omroep w ramach „małej orkiestry świątecznej pomocy” zbierała ofiary na budowę w Izraelu domu dziennego pobytu i rehabilitacji dla chorych na raka dzieci żydowskich i arabskich. Ośrodek taki prowadzi w prywatnym, niemiłosiernie zatłoczonym mieszkaniu pewne izraelskie małżeństwo.

Wśród migawek z charytatywnej akcji znalazła się krótka rozmowa z ówczesnym premierem Izraela Szymonem Peresem, który poparł pomysł zapewnienia tym pojednanym w cierpieniu dzieciom miejsca wytchnienia. Dziękując Holendrom za sympatię, jaką darzą Izrael (np. sporo młodzieży wyjeżdża na czas jakiś do kibuców, by doskonalić techniki rolnicze), powiedział coś, co kłóciło się z wizerunkiem męża stanu o ściągniętym troską obliczu, który próbował znaleźć wyjście z palestyńsko izraelskiego labiryntu i miał wkrótce przegrać wybory. Z Holendrami łączą nas dwie rzeczy – oświadczył. – Umiłowanie kwiatów i Biblii.

O namiętności Holendrów do kwiatów5 wiadomo powszechnie i szczęśliwy, kto trafił wiosną do cebulkowego raju w Keukenhof. Nad żydowskim umiłowaniem Księgi na łamach „Jednoty” w ogóle nie ma potrzeby się rozwodzić. I choć słowa Szymona Peresa pod adresem Holendrów można oczywiście uznać za dyplomatyczną uprzejmość, to z drugiej strony na taką opinię trzeba sobie przecież zasłużyć. Wiele się na nią składa. Takim przyczynkiem niech stanie się również refleksja o nietypowym muzeum Ziemi Świętej pod holenderskim niebem.

Monika Kwiecień

1 Journeys to the Promised Land. The Land of Israel. Ancient Maps, Prints and Travelogues Through the Centuries, pod redakcją Nachmana Rana, Londyn (b.r.). Oto jak Naftali Kadmon przedstawia tu zjawisko podróży do Palestyny: Z dużym przekonaniem można stwierdzić, że turystyka narodziła się w Izraelu. Biblijny nakaz: Trzy razy w roku zjawi się każdy mężczyzna spośród was przed Panem [...] w Święto Przaśników, w Święto Tygodni i w Święto Szałasów (V Mojż. 16:16) stał się zaczątkiem turystyki wewnętrznej. Pielgrzymki zagraniczne rozpoczęły się, gdy lud Izraela poszedł na wygnanie po zniszczeniu Drugiej Świątyni, a zwłaszcza od IV wieku począwszy, kiedy to bizantyjska królowa Helena, matka Konstantyna Wielkiego, odkryła na nowo wiele chrześcijańskich miejsc świętych.

2 Nie licząc krucjat, do Grobu Chrystusa pielgrzymowano z rozmaitych powodów: np. dla pokuty, wypełnienia ślubów, wybłagania szczególnych łask. Natomiast w wielu współczesnych Kościołach istnieje zwyczaj podróży religijno-studyjnych do Ziemi Świętej, zwłaszcza podczas wielkich świąt chrześcijańskich i żydowskich, z których największym wzięciem cieszy się Pascha i Wielkanoc.

3 Podkreśla też znaczenie Ziemi Świętej jako kolebki trzech wielkich religii monoteistycznych. Wystawą pt. „Miasto Dawidowe” muzeum włączyło się w zeszłoroczne obchody trzeciego tysiąclecia stołeczności Jerozolimy (wraz z amsterdamskim Muzeum Biblijnym i bardzo ciekawym Historycznym Muzeum Żydowskim oraz utrechckim Muzeum Klasztoru św. Katarzyny).

4 Obiekty plenerowe próbują, z lepszym i gorszym skutkiem, odzwierciedlać typowe palestyńskie zabudowania z czasów Nowego Testamentu, a nie konkretne, słynne budowle. Jest natomiast w Holandii miejsce, gdzie na małej przestrzeni zgromadzono wiernie odtworzone, oczywiście w mniejszej skali, kopie rzeczywistych obiektów – to tzw. miniaturowa Holandia w haskim Madurodam.

5 Szczególnym jej przypadkiem była tulipanowa gorączka, jaka ogarnęła Holendrów w XVII w. Opisał ją zajmująco Zbigniew Herbert w Martwej naturze z wędzidłem.
Nota bene premier Peres nie przesadzał mówiąc, że jego kraj i Holandię łączy umiłowanie kwiatów, Izrael jest bowiem trzecim na świecie – po Holandii właśnie oraz Kolumbii – ich producentem i eksporterem.