Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

12 / 1996

PIĘCIOLECIE CHÓRU KAMERALNEGO PRZY STOŁECZNEJ PARAFII EWANGELICKO-REFORMOWANEJ

Z potrzeby serca

Pytam Krysię:

– Czym to nasze wspólne śpiewanie jest dla ciebie? Ale powiedz szczerze, bez laurki.

– Po prostu wszystkim: moim życiem, radością, powietrzem. Czasami, zwłaszcza kiedy natrafiam na trudniejszy utwór, z którym ciężko mi idzie, chciałabym wszystko rzucić. Pytam samą siebie: „Po co ci ta cała męczarnia, tylko się wygłupiasz, w twoim wieku trudniej się zapamiętuje...” Ale utwór powoli staje się przystępniejszy i nadchodzi taka chwila, że cały świat się rozjaśnia. Oto pokonałam słabość, ten „kawałek” jest mój. Już wiem, że żadna siła nie zmusi mnie do odejścia z chóru. W czasie urlopów bardzo brakuje mi prób, koncertów, spotkań...

– A ty, Kasiu, dlaczego do nas przyszłaś?

– Po raz pierwszy śpiew waszego chóru usłyszałam w moim kościele pw. Świętej Trójcy 31 października 1992 r., podczas nabożeństwa z okazji Święta Reformacji. Chór nie tylko ładnie śpiewał, ale wszyscy jego członkowie byli uśmiechnięci, więc i ja nuciłam wraz z nimi. Coś mnie w tym urzekło, bo zapragnęłam wspólnie cieszyć się i dawać innym radość. Tak już zostało. Czerpię radość z naszej przyjaźni, wiary, pracy, wspólnego odpoczynku. No i z wciąż nowego repertuaru, dzięki któremu poznaję piękno różnych epok – od średniowiecza po klasykę współczesną.

– Było to przed czterema laty -wspomina Hania. – Szłam na próbę chóru za namową Staszka, mego przyjaciela, śpiewającego wówczas w tenorach. Nie byłam zainteresowana chórem mistrzów i wiedziałam, że w zespołach parafialnych osoby w moim wieku są mile widziane. Wtopiłam się szybko w niewielką grupkę, która mnie serdecznie przyjęła, choć jestem katoliczką, a większość w chórze stanowili wówczas ewangelicy. Moja uwaga skupiła się na dyrygencie, Pawle Hruszwickim, dla którego trwam w zespole. Paweł potrafi z ludzi – o różnych przecież możliwościach – wydobyć głos, nauczyć interpretacji, przy czym nie chce bynajmniej, abyśmy byli spod jednej sztancy. Sam jest indywidualistą i szanuje cudzą indywidualność (dlatego też nie zostaliśmy „umundurowani” w jednolite stroje).

– Dla mnie – mówi Ania – chór jest ucieczką przed trywialną codziennością, odreagowaniem stresów. Dzięki niemu, kiedy jestem kompletnie wyjałowiona pisaniną, przechodzę na inny, bogaty w treści i odczucia kanał.

Zwłaszcza że Paweł ze swym artyzmem, połączonym z perfekcyjnym przygotowaniem zawodowym i pasją, pozwala nam rozwijać się wokalnie, kształtuje wrażliwość muzyczną. Ewenementem jest czytanie nut metodą solemizacji relatywnej. Podczas gdy w innych chórach każdy kuje swoją melodię, powtarzaną w kółko za pianinem, fisharmonią czy magnetofonem, my uczymy się sami odnajdywać i zapamiętywać dźwięki. To jest wielka frajda. Czasami czujemy się zmęczeni, bo próby przeciągają się do trzech godzin, ale jesteśmy wdzięczni Pawłowi, że nie pozwala nam pójść na łatwiznę.

Słowo i wyraz

Teksty wszystkich utworów śpiewamy w tych językach, w których zostały napisane. Taką zasadę wprowadził nasz dyrygent i kierownik artystyczny zarazem, a my ją w pełni zaakceptowaliśmy, gdyż muzyka i słowo pochodzące z jednego kraju i epoki współbrzmią niepowtarzalną harmonią, trudną do oddania w przekładach. Paweł Hruszwicki dba usilnie także to, abyśmy rozumieli nie tylko ogólne przesłanie pieśni, ale i każdą frazę, każdy zawarty w niej wyraz. Właśnie wyraz, który więcej oznacza niż słowo, bo przekazuje zarówno treść, jak i barwę, odcień, ładunek emocji.

– Tu jest napisane „Alleluja”, uśmiechajcie się więc, radujcie, bez skrępowania wyrażajcie śpiewem swoje uczucia.

– „Czekałem z niecierpliwością...” To jest modlitwa, a ja zamiast modlitwy widzę martwe twarze – denerwuje się dyrygent.

Baśka zaś mówi koleżance na ucho:

– Jestem po ośmiu godzinach pracy i najchętniej bym się zdrzemnęła.

Tak właśnie entuzjazm zderza się z prozą życia. To na próbach. Ale wystarczy, że znajdziemy się w kościele, aby nasze śpiewanie spontanicznie stawało się modlitwą, czymś, co wzrusza zarówno nas samych, jak i słuchaczy.

Z przekładem i objaśnianiem tekstów nie ma problemów, bo tak się szczęśliwie składa, że w chórze są osoby znające języki obce: z niemieckiego tłumaczy Anna Bender, z francuskiego -Marzena Walczewska, z angielskiego – Paweł Hruszwicki. Ważne jest, aby chórzyści rozumieli, co śpiewają, ale równie ważne jest i to, by rozumieli nas słuchacze. Dlatego na każdej próbie mozolnie ćwiczy się dykcję. Głoska „p” musi różnić się od „b”, a „k” brzmieć inaczej niż „g” i dyrygent chce koniecznie usłyszeć „t” na końcu słowa „nikt”. Podczas seminarium, które Paweł zorganizował w zeszłym roku w Mińsku Mazowieckim, Krystyna Zachwatowicz – śpiewaczka i znakomity pedagog – uczyła nas, jak przestrzegając reguł dykcji nie popaść zarazem w nieznośną pedanterię.

Nie są to wyłącznie wymagania warsztatowe. Chór reprezentuje Kościół ewangelicki, w którym słowo, wciąż na nowo odczytywane, odgrywa wielką rolę. Włożenie Pisma Świętego do rąk wiernych, jego nauczanie, wyjaśnianie, komentowanie -to była przecież zdobycz Reformacji.

Codzienność

Paweł Hruszwicki chciałby, żeby chór był „porządnie zorganizowany”, miał kierownika-menedżera zabiegającego o koncerty w kraju i za granicą, o wyjazdy na festiwale itp. Na razie jednak obywamy się bez niego. To nasz dyrygent dzwoni do księży, aby poinformować o chórze i zachęcić do słuchania go w świątyniach różnych wyznań. Pomaga mu Krystyna Kasperek, wykonująca najuciążliwszą, bo mrówczą i mało efektowną robotę organizacyjno-informacyjno-usługową, oraz Kasia Bajdel, luteranka, która dba o powielenie potrzebnych nut. Kto ma dostęp do komputera i kserokopiarki, wykonuje programy i afisze, które następnie członkowie chóru roznoszą do szkół muzycznych, domów kultury, kościołów. Irena Scholl jest „rzecznikiem prasowym” i dostarcza informacje o koncertach m.in. do Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego, „Gazety Wyborczej” i „Życia Warszawy”.

Niewdzięczną funkcję skarbnika pełni Barbara Kalinowska, która z uśmiechem, acz bezlitośnie ściąga z kolegów comiesięczną daninę. Te składki nie pokrywają oczywiście różnych naszych wydatków. Od czasu do czasu słuchacze rzucą na tacę kilkadziesiąt złotych lub ksiądz wręczy dyrygentowi po koncercie tzw. kopertówkę, która wzbogaca kasę chóru. Ks. proboszcz Lech Tranda zabiega o sponsora, który sfinansowałby wydanie kasety z muzyką religijną w naszym wykonaniu.

Wielką pomocą dla dyrygenta i dla chórzystów są Halina Wojciechowska, nauczycielka muzyki, i Magda Frelek, absolwentka Akademii Muzycznej. Obdarzone doskonałym słuchem i pięknym głosem, śpiewają na przemian sopranem i altem, a gdy trzeba – również tenorem. Zastępują Pawła Hruszwickiego na próbach, przy czym Magda prowadzi solfeż i opracowuje utwory muzyczne, pisze też artykuły o działalności chóru do „Ruchu Muzycznego” i „Życia Muzycznego”.

Od pierwszych dni istnienia chóru jego kronikę prowadzi systematycznie Jadwiga Skierska. Dzięki tej mocno już sfatygowanej księdze wiadomo, że przewinęło się przezeń ponad 70 osób różnych wyznań i narodowości, że do koncertu jubileuszowego, który odbył się 8 listopada, chór wystąpił 148 razy podczas nabożeństw, mszy i koncertów (prócz tego uczestniczyliśmy w nagraniach radiowych i filmach telewizyjnych), a w repertuarze ma ponad 150 utworów muzycznych. Kronika jest bogato ilustrowana zdjęciami z koncertów i spotkań oraz... pocztówkami – wakacyjnymi dowodami tęsknoty za kolegami i wspólnym śpiewaniem.

Soli Deo gloria

Dzięki wpisom do coraz bardziej opasłej kroniki wiemy też, czym to nasze śpiewanie jest dla innych. „Dziękuję za okazję wielbienia Pana śpiewem, który mógł rozbrzmiewać w naszym franciszkańskim kościele. [...] Śpiewem przybliżacie Boga oraz pokój i dobro ludziom” – napisał o. Adam Salomon, a rektor warszawskiego kościoła św. Marcina, ks. Andrzej Gałka, ujął swoje wrażenia następująco: „Dziękujemy chórowi za przedłużenie radości Bożego Narodzenia dziś w naszym kościele. Kultura wokalna zespołu pozwala na głębokie przeżycie treści prezentowanych utworów. Niech chwała Boża rozbrzmiewa przez Was wszędzie, gdzie Pan Bóg Was postawi!”

Ci, u których śpiewamy, recenzują koncerty wpisując się do kroniki chóru, a są to zazwyczaj uwagi pochlebne. My też mamy o swoich gospodarzach własne – nie pisane – opinie. Także one są najczęściej pozytywne, bo spotkania upływają w bardzo sympatycznej atmosferze. Jeśli koncert odbywa się w kościele, to podczas powitania ksiądz przedstawia nasz chór, podkreślając jego międzywyznaniowy, ekumeniczny charakter. Czasami nawet czeka na nas po występie słodki poczęstunek. Ale parokrotnie zdarzyło się, że nie pojawił się nikt z gospodarzy i Paweł Hruszwicki sam witał zebranych słuchaczy, przedstawiał zespół i program koncertu. Zastanawialiśmy się, dlaczego w ogóle nas zaproszono. Czyżby po to, żeby odfajkować ekumeniczną imprezę, skoro papież zadekretował dążenie do jedności chrześcijan?

Najserdeczniej przyjmowano nas w Szwajcarii (o czym piszemy osobno) i w Berlinie, w ewangelickiej parafii im. hr. Mikołaja Zinzendorfa. Lokal parafii zamieniono w hotel z zapleczem gastronomicznym na takim poziomie, że nie brakło nam ptasiego mleka. Czuliśmy się wręcz skrępowani wielką gościnnością parafian i Kolegium Kościelnego. Każdym gestem chcieli dać nam odczuć, jak bardzo pragną pojednania między Niemcami i Polakami. I że są z nami dziś, że będą jutro, choć na to, co było wczoraj, nic nie mogą poradzić.

Najbliższym naszemu sercu gospodarzem jest jednak macierzysta, stołeczna parafia ewangelicko-reformowana, bo siedziba chóru mieści się przecież w naszym kościele -tak mówią o nim wszyscy członkowie zespołu bez względu na wyznanie. W tej neogotyckiej świątyni śpiewamy najczęściej, w pobliskim budynku parafialnym odbywamy próby i spotkania ze zborownikami, tu czujemy się u siebie.

Ks. bp Zdzisław Tranda tak podsumował niedawno pięcioletni okres żywej działalności chóru kameralnego:

– Rad jestem, że i w naszym warszawskim kościele zaistniał wreszcie zespół, który pracuje już pięć lat, z perspektywą długowieczności. Jestem pełen podziwu dla jego kunsztu, który podkreślają w rozmowach ze mną także księża z wielu kościołów i słuchacze koncertów. Cieszę się z nawiązania – głównie dzięki dyrygentowi Pawłowi Hruszwickiemu – kontaktów umożliwiających dawanie wielu koncertów również w kościołach rzymskokatolickich, gromadzących liczną publiczność. Dzięki nim słuchacze przekonują się o otwartości naszego Kościoła, o czerpaniu przezeń z dorobku ogólnoludzkiej kultury. Międzywyznaniowy, a czasami także międzynarodowy, skład chóru ma wielkie znaczenie dla pogłębiania ekumenizmu oraz integracji różnych środowisk. Śpiewając dwukrotnie w Berlinie, a także w Szwajcarii, w miejscach, gdzie koncertują wybitne zespoły muzyczne o dużej tradycji, warszawski chór kameralny zaznacza nasz – polski, ewangelicki i ekumeniczny – udział w życiu kulturalnym współczesnej Europy.

Śpiewając przepiękne polskie kolędy pomyślmy więc o nim ciepło, życząc mu plurimos annos.

Irena Scholl