Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

11 / 1996

CZĘŚĆ DRUGA

W numerze wrześniowym zamieściliśmy pierwsze wypowiedzi uczestników naszej ankiety na temat biblijnych świadków wiary. Wśród postaci, które zostały tam wymienione, gdyż wywarły wpływ na umocnienie wiary poszczególnych osób, znaleźli się m.in. Paweł z Tarsu, apostoł Tomasz, Rut i Maria, a także prorok Daniel i trzej młodzieńcy z Księgi Daniela. Obecnie prezentujemy kolejne wypowiedzi przedstawicieli różnych Kościołów chrześcijańskich.

Małgorzata Wittels

Jak Abraham podnosiłem się i upadałem

Zanim odpowiem, dlaczego wybrałem właśnie Abrahama, musze uczynić zastrzeżenie: Czytelnika proszę, aby – czytając moją wypowiedź – miał cały czas na względzie tę zasadniczą różnicę między Abrahamem, największym prorokiem Starego Testamentu, i mną, skromnym wyznawcą Nowego. Francuzi mają na taką okoliczność zgrabne powiedzenie: toutes proportions gardées.

Otóż, podobnie jak Abraham, przeżyłem radość bliskości i miłości Boga. Mimo to, podobnie jak on, upadałem pod wpływem pokus, podnosiłem się i znów wpadałem w te same sidła. Kiedyś spróbowałem swoje losy przedstawić w opowieści o Abrahamie, pisząc ją w pierwszej osobie. Gdy doszedłem do momentu ofiarowania Izaaka, włożyłem w usta jego ojca następujące wołanie serca: „Czy Ty, Panie, naprawdę nie rozumiesz, co to znaczy oddać na ofiarę jedynego, ukochanego syna?” Dopiero wtedy spłynęła na mnie łaska zrozumienia wielkości ofiary na Golgocie, która nam wysłużyła Niebo.

Stanisław (katolik)

 

Nie wiadomo, kiedy i przez kogo palec Boży cię dotknie

Postacią, którą lubię, jest Dawid, król, pasterz i poeta, o bujnej osobowości i skomplikowanym życiorysie, jakbyśmy to dziś powiedzieli. Namaszczony, powołany z niebytu, zmaga się z wieloma problemami i z samym sobą. Ścigany i ścigający, pozbawiony chciwości i żądzy zemsty, wykonuje to, co uważa za swój obowiązek, „robi swoje”. Ta postać jest mi bliska, każdy z nas ma przecież swoje zadanie na co dzień, choć oczywiście skala nie jest ta sama. A przy tym poeta! Lub – przede wszystkim poeta. O Psalmach nie będę mówić, w każdym razie psalm: „Kto się w opiekę...” jest mi najbliższy, bo sięga prehistorii mego życia.

Nie sposób pominąć postaci Hioba w jego bezwzględnym poddaniu się woli Bożej. Hioba, „którego Bóg zewsząd otoczył”, jak to pięknie zostało wyrażone w przekładzie Miłosza. Pokora Hioba ma wymiar tak monumentalny, że przez to onieśmiela mnie, wykluczając wszelkie osobiste odniesienia.

Obcowanie z Biblią jest przede wszystkim przeżyciem niezwykłym. Czytasz o różnych postaciach i widzisz, że nie wiadomo, w którym momencie poprzez kogoś palec Boży cię dotknie. Tak jak w przypadku Samuela, Saula, Dawida, Pawła czy choćby Frossarda. Żaden z nich nie zabiegał o to. Zostali wybrani. Nie należy wątpić w bezpośrednią ingerencję Boga w nasze życie, poprzez kogoś lub coś, poprzez jakiś fakt lub usłyszane zdanie nagle staje się, że człowiek zostaje wepchnięty w inną warstwę bytu, w inną rzeczywistość. Codzienność zaciera często tę rzeczywistość, brak czasu na wejrzenie w głąb siebie, lecz jeśli czasem się to udaje, musimy się z nią zetknąć.

Zofia (katoliczka)

Fascynujący i bliscy

Postacie biblijne, które mnie fascynowały, zmieniały się w miarę, jak dorastałem w wierze, a także w zależności od sytuacji życiowych, w jakich się znajdowałem. Pierwszą postacią, którą wybrałem jako kilkunastoletni chłopak, był Jan Chrzciciel. Nadal zresztą jest to postać ważna ze względu na to, że przypomina nam o przyjściu Jezusa.

Abraham jest mi bliski zawsze, gdy znajduję się w sytuacjach trudnych, gdy muszę się znów przeprowadzać, gdy muszę porzucić swoje dotychczasowe życie. Abraham, który umiał porzucić dorobek swoich przodków i iść za wskazaniem Bożym. Z Abrahamem wiąże się jego bratanek, Lot – on mi przypomina, że zaczynając od nowa, nie wolno się oglądać za siebie.

Wzorem człowieka, który zmagał się z Bogiem, żyjąc swoimi problemami i ponosząc konsekwencje własnych błędów, jest dla mnie Jakub. Patrzyłem na niego jak na kogoś, z kim mogę porównywać swoje życie, w jego relacjach z dziećmi, w jego zmaganiu się z Bogiem.

Zainteresowałem się także postacią Marii, starałem się zrozumieć katolików i przyczyny ich kultu dla Marii. Stwierdziłem, że niemal wszystkie postacie biblijne to mężczyźni, nie ma natomiast właściwie kobiet, które mogłyby stanowić wzór. Tylko Maria jest w pełni kobietą i matką – wzorem kobiecości i macierzyństwa.

Chciałbym wspomnieć jeszcze o apostole Pawle, który stanowi dla mnie wzór nauczyciela i choć pod względem cech charakteru nie mógłbym się z nim identyfikować, staram się go naśladować, staram się uczyć od niego. Nie chciałbym również pominąć Hioba, którego postawę przypominam sobie, ilekroć mam trudności i problemy. Choć moje cierpienie jest inne, to fakt, że Bóg był z nim w jego wielkim bólu i cierpieniu, daje mi nadzieję, że i mnie nie opuści. Myślę wówczas, że to, co Bóg zsyła na mnie, zsyła dla mojego zbudowania. Wiem, że nie wolno mi się załamywać ani wpadać w depresję, bo Bóg jest przy mnie.

Tadeusz Jelinek (ewangelik reformowany)

 

Abraham – symbol człowieka wiary

W każdym z nas tkwi potrzeba spojrzenia na znaną nam tak dobrze rzeczywistość „od drugiej strony”, odkrywania nowych jej wymiarów. Każde z tych odkryć wymaga jednak osobnego klucza. W Piśmie Św. widzę właśnie taki klucz, otwierający nam jeden z tych „innych wymiarów” ludzkiego bytu, który popularnie – i nie najszczęśliwiej – bywa nazywany „wymiarem duchowym”. Istotną rolę w dotarciu do świata objawienia, które dotyka każdego z nas, gdy stykamy się z opowieścią biblijną, odgrywa cały szereg postaci przewijających się przez karty Pisma.

Pewnie nie będę zbyt oryginalny, jeżeli powiem, że bardzo mocno przemawiającą do mnie figurą biblijną jest postać Abrahama. Jest ona dla mnie znakomitą odtrutką na tak mocno rozpowszechnioną religijność mieszczańską (kiedyś mówiono „burżuazyjną”, ale to już niemodne – a szkoda!), której po prostu nie cierpię. Osoba Abrahama samym swym zaistnieniem na kartach Starego Testamentu godzi w mentalność tak zwanych „porządnych ludzi”, którzy w religii poszukują uzasadnienia i podbudowy dla swojej pozycji społecznej, ludzi, którzy zawsze wiedzą ponad wszelką wątpliwość, co jest dobre a co złe, naturalne i nienaturalne, a także uzurpują sobie prawo do dyktowania innym, jaką drogą powinni iść.

Abraham, który na wezwanie Pana zbliża się do góry Moria, aby złożyć ofiarę z Izaaka, to symbol człowieka wiary, który znajduje się „ponad dobrem i złem”, poza ludzkimi normami moralnymi, zwyczajami i prawami. Doskonale wychwycił to S. A. Kierkegaard, który na przykładzie tej historii biblijnej pokazywał różnicę pomiędzy „typem etycznym” i „typem religijnym” człowieka. W tkwiącym w postaci Abrahama głębokim tragizmie i egzystencjalnym napięciu widzę człowieka, „który chodzi po granicach” (to samo napisał Paul Tillich o protestantach), oko w oko spotyka się z suwerennym Bogiem, bez szansy na to, by własnym rozumem objąć sens dziejących się wokół niego wydarzeń. Abraham to człowiek skazany na podjęcie wolnej decyzji bez możliwości ukrycia się za choćby najbardziej elementarnym prawem (bo takie właśnie „elementarne” i „naturalne” prawo ma za chwilę złamać). Abraham pod górą Moria to człowiek, który już nigdy nie będzie miał „czystego sumienia” („Czyste sumienie to wynalazek diabła” – pisał Albert Schweitzer). Dla Abrahama po tym wydarzeniu nie będzie już prawd absolutnych, świętości obyczajowych, norm nienaruszalnych. Treścią jego życia musi się już stać jedynie Bóg, który nie jest Bogiem sprawiedliwych, lecz grzeszników. To Bóg celników i prostytutek biblijnych, Sartre'owskiej „ladacznicy z zasadami”, tych, którzy kochają „miłością bojącą się wymówić własne imię”, Bóg wszelkiej maści ekscentryków, herezjarchów i burzycieli spokoju. To także i mój Bóg.

Jarosław Kubacki (ewangelik reformowany)

 

Bóg szuka człowieka

Zawsze z przejęciem czytałam słowa Romana Brandstaettera: Biblia jest dla mnie również księgą wspomnień o moim rodzie. Wszystkie występujące w niej postacie mają twarze moich przodków i krewnych [...]. Czuję z tą księgą głęboką solidarność. Jej świętość jest dla mnie prosta, zwyczajna i sama przez się zrozumiała. Czytając utrwalone na jej kartach opisy zdarzeń, wypadków, obyczajów, sposobów życia, towarzyszę krok po kroku historii moich dalekich przodków, uczestniczę w ich wzruszeniach, troskach, cierpieniach, w żałobnych i radosnych uroczystościach, w wojennych wyprawach, w medytacjach, kłótniach, ucztach, w bohaterskich przygodach i chytrych wybiegach, chwalę ich zalety i potępiam wady [...]. Ale równocześnie zawsze mam w pamięci, że ta saga rodzinna jest przede wszystkim dziełem Objawienia, napisanym pod natchnieniem Boga (Krąg biblijny).

Dziś myślę, że Biblia jest i moją księgą rodzinną, nie dlatego, że żywo obecną w moim domu, ale dlatego, że moim praojcem jest Abraham -jako ojciec wszystkich wierzących. Modlę się Psalmami Dawida i Asafa z wdzięcznością, że przelali w słowa ludzkie rozterki i radości oraz Boże proroctwa. Żal mi roztrwonionego losu Saula i jego córki; cieszy mnie widok szczęścia Rut i Noemi, które zakosztowały w życiu tyle goryczy, gdy piastują małego Jobeda, przyszłego dziadka króla Dawida.

Widzę też dwoje starych, samotnych ludzi: Symeona i Annę, którzy dożywali swych dni przy świątyni jerozolimskiej wypatrując czujnie Zbawienia Izraela, jak z radością dostrzegają i błogosławią Jezusa w ramionach rodziców tak ubogich, że stać ich było na złożenie przy obrzezaniu synka jedynie najtańszej ofiary – pary gołąbków. I widzę, jak parę miesięcy wcześniej młoda, niezamężna dziewczyna w ciąży podskakuje z radości i tańczy z kuzynką Elżbietą śpiewając Magnificat, dumna i szczęśliwa, że to właśnie ona urodzi światu Zbawiciela.

Wszyscy oni – i wielka rzesza innych – są żywi, prawdziwi, z krwi i kości, opisani słowem zdumiewająco oszczędnym, sugestywnym i celnym. Są tak autentyczni w swym człowieczeństwie: pragnieniach, ambicjach, wyborach i odruchach, że musieli istnieć naprawdę – jak pisze z przejęciem historyk Paul Johnson. (Niezależnie od tego stali się bohaterami znakomitej literatury i natchnieniem artystów z Rembrandtem na czele.) Są też w moich biblijnych lekturach osoby, których nie wydobył jeszcze z półmroku snop Objawienia. Może wiąże się to z niedostatkiem przeżyć, co utrudnia empatię (Hiob), lub z potrzebami, na które odpowiadają losy innych postaci. Zresztą odbiór określonej sylwetki też nie jest statyczny, a jej wizerunek uchwycony raz na zawsze i oprawiony w sztywne ramki.

Do osób, które dziś umieszczam na pierwszym planie, należy Jakub, niesforny, w gorącej wodzie kąpany wnuk Abrahama. Dawniej nie budził mojej sympatii. Postanowił cwanym oszustwem wziąć los we własne ręce, bo nie miał ochoty czekać (pomny szkoły czekania, w której tak długo terminował dziadek Abraham), aż Bóg spełni mu swą obietnicę. Wywołał lawinę wypadków, która przewaliła się z hukiem przez życie jego i jego krewnych, aż nadeszła kulminacyjna noc nad potokiem Jabbok, tuż przed spodziewaną bitwą z wystrychniętym przed laty na dudka, a pamiętliwym Ezawem.

Tu odbyła się jedna z najbardziej tajemniczych scen w Biblii. Z walki z Nieznajomym Jakub wyszedł jako zwycięzca, pasowany na Bożego księcia. Przetrącone biodro będzie mu zaś przypominać, że nie jest niezależny od Boga, samowystarczalny, skazany na własne siły i spryt. Jego desperackie zmaganie: „Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz” – ma wymiar duchowy, od tego zależy jego „być albo nie być”. Tym razem bez podszywania się pod kogoś innego zabiegał o błogosławieństwo i otrzymał je. I w moim życiu była chwila ciemności i rozpaczy, gdy tymi słowy wołałam do Boga o zmiłowanie. A On okazał się wierny.

Jezus mówił, że Bóg lubi gwałtowników, zapaleńców, którzy porywają Królestwo Niebios, którzy się doń dobijają. I gorący, i zimni, twardo mówiący Mu „Nie”, są dobrym surowcem w Jego ręku; brzydzi się napuszoną obojętnością. Ale dla każdego, kto do Niego zawoła, ma miejsce przy swoim sercu i nie wzgardzi nikim, kogo ludzie spisali na straty i od kogo odwrócili się ze wzgardą. Z człowieka, w którym więcej wad niż cnót, wykrzesze sprawne narzędzie. Głosić Jego łaskę będzie nawet zgorszony Nim i wijący się pod Jego ręką prorok Jonasz, któremu przez gardło przejść nie chce Dobra Nowina, bo wolałby, żeby poganie, których Bóg pragnie ocalić, marnie sczeźli.

Ważną postacią jest dla mnie również prorok Eliasz, miotający się pomiędzy nieustraszonością i skrajną depresją. Z racji swej nieprzejednanej żarliwości dla Boga podpadł srogo królowej Jezebel i musiał szukać schronienia w miejscu najmniej schronieniu sprzyjającym – na pustyni. Jeden dzień wędrówki po niej wystarczył, by całkiem zbrzydło mu życie. Ale właśnie tam, w miejscu śmierci, pustki i braku wszelkiej nadziei, dane mu było spotkać żywego Boga. Pan objawił mu się nie w potężnym huraganie, w trzęsieniu ziemi ani w ogniu, ale w cichym, łagodnym powiewie. Bardzo mnie ten obraz poruszył. Bo choć Bóg czasem musi zesłać przysłowiowy grom z jasnego nieba (jak w życiu Saula z Tarsu), by człowiek się ocknął i opamiętał, to pragnie być dla nas Bogiem kojącego pokoju i łagodności. Jak mówił Jezus: „Uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych”. On wcale nie pokazuje mi groźnego oblicza ani nie krzyczy, a mimo to Jego cichy głos przenika najgłębsze zakamarki mojego serca.

Traktuję losy biblijnych postaci jak rozpisany na mnóstwo wariantów apel: Bóg szuka człowieka. Wypatruje kogoś, kto podzieli tę tęsknotę i zapragnie Go poznać, zachwyci się Nim i odwzajemni Jego miłość. Bóg chce mu się objawiać i nawiązać tak bliską więź, by nie tylko olśnić go dobrodziejstwami, ale też dzielić z nim plany i zamiary, otworzyć przed nim serce. Powiodło Mu się to z Abrahamem, Mojżeszem, Dawidem, Marią, Pawłem, Janem, z Piotrem...

Trudno o przykład dobitniejszy od opowieści dla dzieci. Oto w pewnej szkole niedzielnej odbywała się lekcja o Henochu (wiadomo o nim z grubsza tyle, że „chodził z Bogiem” przez trzysta lat, „a potem nie było go, gdyż zabrał go Bóg”). Henoch przyjaźnił się z Bogiem – mówiła nauczycielka. -Dużo razem spacerowali i rozmawiali o różnych sprawach. Kiedy robiło się późno, Henoch wracał do domu, do rodziny. W ten sposób mijały lata, jego dzieci w tym czasie dorosły, a on sam się postarzał. Pewnego razu Pan Bóg i Henoch byli tak pochłonięci rozmową, iż zanim się spostrzegli, zaszli bardzo daleko. Wtedy Bóg powiedział: – Henochu, stary przyjacielu, wyglądasz na bardzo zmęczonego. Poza tym zrobiliśmy taki szmat drogi, że bliżej stąd do mnie niż do ciebie. Proszę, przyjmij moje zaproszenie i zamieszkaj u mnie na zawsze.

Monika Kwiecień (Kościół zielonoświątkowy)