Drukuj

10 / 1996

 Egzotyka i niepokój

Na ulicach miast młodzi ludzie rozdają ulotki, rozwieszają plakaty, grają na egzotycznych instrumentach. Zachęcają do udziału w spotkaniach, podczas których można się dowiedzieć, jak uwolnić się od trosk codziennego bytowania, przyczynić się do zaprowadzenia powszechnego pokoju czy po prostu osiągnąć prawdę absolutną.

Czasem docierają też do nas inne informacje. Dowiadujemy się o tajemniczych ucieczkach młodych ludzi, którzy – ku rozpaczy rodziców – przepadają gdzieś w ośrodkach prowadzonych przez sympatycznych ulicznych agitatorów. Z szerokiego świata napływają informacje o skandalach obyczajowych i zbiorowych samobójstwach członków grup, które żywo przypominają nowe, często egzotyczne zbiorowości, jakie pojawiły się także wśród nas.

Co się dzieje, z czym mamy do czynienia, na czym polega problem?

W obfitej literaturze przedmiotu mówi się o nowych ruchach religijnych, dla odróżnienia od tradycyjnych religii, albo o sektach – dla podkreślenia swoistego ekskluzywizmu tych grup. Jeśli jednak kogoś zdumiewa egzotyka ruchu Hare Kryszna czy fantastyczne koncepcje scjentologów, należy przypomnieć, że wbrew pozorom nie są to w dziejach religii zjawiska nowe ani dziwne. W każdym okresie historii i w każdej z wielkich kultur znajdziemy grupy egzaltowanych osób, które – żywiąc przekonanie o całkowitym upadku otaczającego świata – chcą się od niego albo odciąć, albo wydać mu wojnę. Specyfika i zagrożenie, jakie niosą takie grupy, które dziś spotykamy wokół nas, wbrew pozorom związane są z tym, w czym są one podobne do otaczającego świata, a nie z tym, czym się one od niego różnią.

Wielkie międzynarodowe organizacje religijne i parareligijne czerpią z różnych tradycji. Z hinduizmu, jak ruch Hare Kryszna, z chrześcijaństwa, jak Wspólnota Niezależnych Chrześcijańskich Zgromadzeń Misyjnych „Rodzina”, czy z science-fiction z elementami okultyzmu, jak „Kościół scjentologiczny”. Doktryna najbardziej bodaj wpływowej, prowadzącej najbardziej zróżnicowaną działalność organizacji, jaką jest „Kościół zjednoczeniowy”, robi wrażenie nieudanej implantacji chrześcijaństwa w umysłowość Dalekiego Wschodu.

Mooniści

Założycielem „Kościoła zjednoczeniowego” jest sławny dziś Koreańczyk Sun Myung Moon. W wieku 15 lat, w 1935 r., przyjął on wraz z rodziną chrzest w jednym z Kościołów protestanckich działających w Korei. Rok później, pierwszego dnia Wielkiejnocy, doznał „objawienia”, które zapoczątkowało jego własną działalność religijną. Wyraźne owoce przyniosła ona dopiero pod koniec lat 50., kiedy to doktryna Moona znalazła zwolenników poza Koreą. Dziś jego sekta liczy ok. 3 mln osób rozsianych po całym świecie. Moon znany jest jako właściciel wielkiej fortuny, którą wykorzystuje m.in. do finansowania różnych międzynarodowych organizacji skupiających uczonych, dziennikarzy, polityków itd. Żona Moona jest przewodniczącą międzynarodowej organizacji kobiecej.

W doktrynie Moona podstawowe znaczenie odgrywają dwa wątki:

1) nauka o grzechu, który zniszczył podstawowe dla ludzkiej egzystencji związki: z Bogiem i z ludźmi. Problem grzechu może rozwiązać tylko Mesjasz, za sprawą którego ludzie osiągną doskonałość osobistą i stworzą prawdziwe rodziny. Powstanie wówczas idealny świat, w którym miłość zjednoczy wszystkie narody i rasy;

2) przesłanie o powtórnym przyjściu Mesjasza – drugiego Adama, który odradza nową Ewę. Razem, z woli Boga, stają się oni prawdziwymi rodzicami ludzkości, która przeżywa ponowne narodziny i wyzwolenie z okowów grzechu pierworodnego. Za sprawą doskonałych rodziców dokonuje się faktyczne zmartwychwstanie, albowiem zmartwychwstanie to nic innego, jak tylko odnowienie duchowego życia, odtworzenie miłości, przejście ze stanu duchowej śmierci do duchowego życia i zjednoczenie z Bogiem.

Nietrudno zgadnąć, że Moon sobie wyznaczył rolę doskonałego mężczyzny, który (po kilku nieudanych próbach) odnalazł nową Ewę w osobie swojej obecnej żony.

Swoista, skoncentrowana na Moonie, soteriologia (nauka o zbawieniu) „Kościoła zjednoczeniowego” stanowi klucz do zrozumienia panujących w nim praktyk. Moon jest źródłem duchowego wyzwolenia, więc bezwzględne oddanie się Moonowi stanowi drogę do duchowego zmartwychwstania. Tłumaczy to powtarzające się w licznych relacjach informacje o osiąganym – dzięki wyrafinowanej psychotechnice – całkowitym psychicznym uzależnieniu członków „Kościoła zjednoczeniowego” od grupy i jej lidera.

Niezwykle spektakularnymi wydarzeniami w życiu „Kościoła zjednoczeniowego” są masowe ceremonie małżeńskie, podczas których Moon łączy w pary setki nie znających się wcześniej ludzi. Moon bowiem – jako doskonały małżonek – wie, kto z kim stworzy idealną rodzinę. Co ciekawe, Moon nie musi w tych ceremoniach uczestniczyć osobiście. Ostatnia taka uroczystość odbywała się równocześnie w kilku miejscach na świecie, a Moon brał udział w nich wszystkich dzięki łączności satelitarnej.

W Polsce „Kościół zjednoczeniowy” funkcjonuje oficjalnie od 6 stycznia 1990 r., kiedy to został zarejestrowany jako związek wyznaniowy. Dysponuje osiemnastoma ośrodkami w większych miastach. Tak samo, jak w innych krajach świata, zwolennicy Moona starają się w nowym kraju docierać do ludzi młodych, którzy z trudem radzą sobie z problemami, jakie niesie pierwszy kontakt z dorosłym światem. Penetracji środowisk młodzieżowych służy Akademickie Stowarzyszenie Urzeczywistniania Wartości Uniwersalnych. Pierwszy kontakt następuje bądź na organizowanych przez nie spotkaniach, bądź w przypadkowych sytuacjach, gdy członkowie stowarzyszenia zaczepiają osoby, które oceniają jako podatne na wpływ swej doktryny. Środowiska moonistów podczas pierwszych kontaktów przedstawiają się jako niezwykle przyjazne i zdolne – dzięki sile wewnętrznej więzi – ochronić człowieka przed złym światem. Jak opisywała to uczestniczka takich wstępnych spotkań, „młodzi ludzie mają problemy, a oni otaczają ich troską i miłością”. W Polsce, podobnie jak w innych krajach, mooniści podejmują próby docierania do środowisk opiniotwórczych. Nie bez powodzenia. Premier Włodzimierz Cimoszewicz w ubiegłym roku wziął udział w jednej z organizowanych i finansowanych przez satelicką organizację „Kościoła zjednoczeniowego” konferencji w sprawie pokoju światowego.

Późniejsze etapy moonistycznej edukacji prowadzą do zerwania ze środowiskiem rodzinnym i do postępującego uzależnienia od Kościoła i jego proroka.

Krysznaici

Bardziej orientalny charakter od „Kościoła zjednoczeniowego” ma Międzynarodowe Towarzystwo Świadomości Kryszny. Barwne grupy jego członków możemy oglądać na ulicach niektórych naszych miast. Efektownie ubrani w indyjskie szaty grają, śpiewają mantrę Hare Kryszna, a także rozdają żywność. Towarzystwo założył w 1966 r. w Nowym Jorku Abhay Caranarawinda Bhaktivedanta – Swami Prabhupada. Oceniwszy z amerykańskiej perspektywy zalety nauk zawartych w „Wedach”, stworzył on organizację, która nie jest tożsama ani z hinduizmem, ani z żadną inną religią. W ulotkach reklamowych jest ona przedstawiana jako niezbędny całemu społeczeństwu ruch kulturowy, który nie odwołuje się do żadnej określonej wiary, lecz ma na celu nauczyć ludzi, w jaki sposób mogą kochać Boga. W swoim nauczaniu Prabhupada odwoływał się do klasycznej hinduistycznej nauki o karmie i reinkarnacji. Każdy – nauczał – dąży do trwałego szczęścia i temu celowi podporządkowuje swoje działania. Łatwo jednak zauważyć, że starania te są bezskuteczne, chwile szczęścia trwają bowiem krótko, niepowodzenia zaś i smutki stanowią nieusuwalny składnik życia. Dzieje się tak dlatego, że nasza codzienna działalność jest niejednorodna i niesie ze sobą dobre i złe skutki, dobre i złe reakcje. Składają się one na naszą karmę. Co istotne, karma, którą obciążony jest każdy z nas, to nie tylko rezultat naszych dokonań w tym życiu, lecz również w żywotach poprzednich, albowiem niezniszczalna żywa istota, którą jest każdy z nas, przechodzi przez wiele ciał. Chodzi więc o to, żeby uwolnić się od nagromadzonej przez tysiąclecia karmy i wyrwać z beznadziejnego cyklu narodzin i śmierci. Jak to zrobić? Otóż właśnie przez proces samorealizacji i samopoznania, który dzięki praktykom zalecanym przez ruch Hare Kryszna prowadzi do wyższej świadomości duchowej. Prócz diety wegetariańskiej, powstrzymywania się od używek i narkotyków oraz zalecanego celibatu, praktyki te obejmują medytację, słuchanie muzyki oraz intonowanie mantry Hare Kryszna.

W Polsce ruch Hare Kryszna ma swoje świątynie w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Lublinie, Poznaniu i Gdańsku oraz gospodarstwo w Jeleniogórskiem. Ruch prowadzi akcję charytatywną, która w Polsce rozpoczęła się w 1992 r. pod nazwą „Pożywienie darem serca”. Rozdawaniem żywności na uliach, darmowymi posiłkami w barach wegetariańskich, dożywianiem dzieci w szkołach, emerytów, rencistów itp. objęto ok. 2500 osób.

W ubiegłym roku ruch Hare Kryszna stał się przedmiotem gwałtownej napaści ze strony jego byłego członka, Lecha Ozierańskiego. Zarzucał on przywódcom rozprowadzanie narkotyków i wykorzystywanie wyznawców do niewolniczej pracy. Burzliwe koleje jego własnego życia podważyły jednak wiarygodność tych zarzutów. Ze swej strony krysznaici przystąpili do kontrofensywy, podając do sądu Łódzkie Biuro Informacji i Dokumentacji Nowych Ruchów Religijnych i Sekt za oszczercze, ich zdaniem, treści zawarte w wydanej przez Biuro ulotce. Ruch Hare Kryszna zaproponował także stworzenie Federacji Mniejszości Wyznaniowych w Polsce, która skupiałaby „grupy religijne o niechrześcijańskiej tradycji”. Wystąpił też do Sejmu o ustawowe uregulowanie stosunku państwa do Towarzystwa Świadomości Kryszny.

„Rodzina miłości”

O ile, poza wystąpieniem Ozierańskiego, ruch Hare Kryszna nie wzbudza – jak dotychczas – w Polsce większych kontrowersji, o tyle przedmiotem szeregu poważnych oskarżeń jest Wspólnota Niezależnych Chrześcijańskich Zgromadzeń Misyjnych „Rodzina”.

Początki „Rodziny” sięgają amerykańskiej epoki wielkiej kontestacji lat 60. Założycielem był pastor David Berg z baptystycznego Zgromadzenia Chrześcijan Misjonarzy, który przez wiele lat prowadził pracę duszpasterską wśród młodzieży zbuntowanej przeciw pokoleniu rodziców. Nauczanie Berga wzbudziło zaniepokojenie, gdy zaczął on dopatrywać się zbieżności między przesłaniem ewangelicznym a obyczajowymi tendencjami hippisowskiej kontrkultury. W szczególności przetworzył on słowa Chrystusa: „Pójdźcie za mną, a zrobię was rybakami ludzi” (Mat. 4:19) w program zalotnych połowów (flirty fishing), w ramach którego członkinie wspólnoty, zamiast wykorzystywać w ewangelizacji siłę prawdy ewangelicznej, odwoływały się do swych naturalnych wdzięków. Generalnie też Berg mocno podkreślał wartość seksualności, zwracając uwagę, że Bóg stworzył miłość fizyczną dla naszej przyjemności, a nie jedynie dla prokreacji. Autorzy piszący o „Rodzinie” z upodobaniem cytują takie na przykład myśli Davida Berga: „Jesteśmy bardzo seksowną religią, z bardzo seksownym przywódcą, bardzo seksownymi naśladowcami i z bardzo seksowną doktryną. I wszystko to wydobyliśmy z tej księgi zwanej Biblią Świętą”.

W latach 70. grupa wyznawców Berga, nazywana Dziećmi Boga, miała 120 domów w całych Stanach Zjednoczonych. Równocześnie jednak ich doktryna i praktyki budziły coraz większe protesty, w wyniku których zaczęli oni opuszczać USA, osiedlając się i zdobywając zwolenników w 78 krajach świata. Kontrowersje wokół „Rodziny” jednak nie ustały. W ostatnich pięciu latach jej działalnością zajmowały się organy wymiaru sprawiedliwości w dziesięciu krajach. Zarzuty były zwykle bardzo poważne – dotyczyły seksualnego wykorzystywania dzieci, propagowania prostytucji jako formy zjednywania sobie zwolenników, a także produkowania filmów pornograficznych.

Doktryna „Rodziny” nie sprowadza się do przykuwających uwagę sentencji Berga na temat uroków życia erotycznego. Jej podstawą jest wybiórczo traktowana Biblia. Zwolennicy Berga wydobywają z niej przede wszystkim naukę o czasach ostatecznych, rychłym przyjściu Antychrysta oraz powrocie Chrystusa, którego doczekają prawdziwie wierzący. Celem „Rodziny” jest głoszenie nowiny o Bożej miłości w czasach, kiedy widoczne jest, że zbliża się „wielki światowy Rząd”, podporządkowany satanicznemu przywódcy – Bestii, którą pokona dopiero Jezus. Wobec tego, co dzieje się dziś ze światem, trzeba dbać o zachowanie odrębności, o pielęgnowanie niesamolubnego, wspólnotowego stylu życia pierwotnego Kościoła oraz o głoszenie prawdy ewangelicznej wszelkiemu stworzeniu.

Zapewne wyrazem niechęci do ulegania owładniętemu przez Bestię światu jest szczególna troska o wychowanie dzieci. Według „Zasad działania”, obowiązujących w „Rodzinie”, „dzieci nie powinny pobierać nauki z niewierzącymi, [bo] Pismo Święte nakazuje: Nie chodźcie w obcym jarzmie z niewiernymi. Uprzejmość, dobroć, umiejętność przebaczania, uczciwość, ofiarowanie swojego życia Chrystusowi i Jego służbie, poleganie na Bogu i ufanie Mu należą do rzeczy, których nie mogą nauczyć dzieci ludzie świeccy spoza naszej wiary”.

Dziennikarskie spostrzeżenia potwierdzają te deklaracje. Ośrodki „Rodziny” są przygotowane do domowego nauczania. Z obserwacji wynika również, że w polskich siedzibach „Rodziny” przebywają dzieci różnej narodowości, co z kolei pozwala przypuszczać, że również dzieci polskich członków wspólnoty są wywożone poza granice naszego kraju oraz, co za tym idzie, oddzielane od rodziców.

W Polsce „Rodzina” pojawiła się w połowie lat 80. W ubiegłym roku jej członkowie bezskutecznie zabiegali o rejestrację swej organizacji jako związku wyznaniowego. Główna siedziba do niedawna znajdowała się w Nowym Dworze w Skierniewickiem. Podobno w kilku grupach na terenie kraju żyje łącznie ok. 150 osób. Członkowie „Rodziny” opuścili swoją dotychczasową siedzibę po fali nieprzychylnych artykułów prasowych. Ukazały się one po skandalizujących doniesieniach z ubiegłorocznej akcji policji argentyńskiej przeciwko tamtejszym siedzibom „Rodziny”, co zbiegło się w czasie z inicjatywą podjętą przez polską grupę „Rodziny” w Legionowie. Otóż jej przedstawiciele – uzyskawszy poparcie podinspektora Marka Pankowskiego z Komendy Głównej Policji (działacza Towarzystwa Zapobiegania Narkomanii w Legionowie) jako ruch, który może być alternatywą dla rodzin patologicznych – pojawili się w szkołach legionowskich, proponując przeprowadzenie z młodzieżą rozmów na temat narkomanii i AIDS. Szybko okazało się jednak, że spotkania te członkowie „Rodziny” wykorzystują do propagowania swoich poglądów religijnych oraz do ewidencjonowania nazwisk młodych słuchaczy. Słusznie zauważano, że młodzież zagrożona narkomanią może stanowić łatwy łup dla tej kontrowersyjnej grupy.

Dziennikarze podają, że osoby, które zerwały z „Rodziną”, były straszone karą Bożą. Badania medyczne wykazywały w organizmach ludzi, którzy zetknęli się z „Rodziną”, obecność środków psychotropowych. Przeciwnicy „Rodziny” wskazują też, że sekta zazwyczaj lokuje swoje siedziby w pobliżu szkół, internatów, ośrodków dla młodzieży.

Zainteresowanym „Rodzina” podaje swój warszawski adres. W odpowiedzi na listy informuje, że jej zadaniem jest demaskowanie zła i terroru panującego w dzisiejszym społeczeństwie oraz międzynarodowego spisku, który ma na celu wprowadzenie terroru i rządów Antychrysta. Pisze też, że oskarżenia wysuwają wobec niej różne „antyreligijne” organizacje, „podobnie jak wrogowie Jezusa fałszywie Go oskarżali i wzbudzali nieprzyjazne nastroje wobec Niego”.

Scjentolodzy

Niewiele wiadomo o działalności w Polsce „Kościoła scjentologicznego”. Pojawił się on już jednak w innych krajach Europy Środkowej, a zważywszy na jego szczególnie złą sławę, warto poświęcić nieco miejsca jego fantasmagorycznej doktrynie.

O „Kościele scjentologicznym” pisano, że jest to najbardziej bezwzględny, terrorystyczny, a zarazem dochodowy kult, jaki kiedykolwiek funkcjonował w Stanach Zjednoczonych. Scjentologom wytaczano procesy w Kanadzie, Niemczech, Francji i na Węgrzech za infiltrację, kradzież dokumentów, instalowanie podsłuchów telefonicznych, fałszowanie podpisów na czekach i podaniach o pożyczkę, oszustwa giełdowe, zastraszanie, przekupstwa i wyłudzenia, a także za porwania i wykorzystywanie członków sekty do niewolniczej pracy.

Jedno z głównych haseł „Kościoła scjentologicznego”, ilustrujących jego ducha, brzmi: „Róbcie pieniądze, utrzymujcie ruch w interesie, wykorzystujcie innych ludzi i nie przebierajcie w środkach”.

Twórcą scjentologii i założycielem sekty był Lafayette Ronald Hubbard (zm. 1986). Zanim ustalił i ogłosił swoje poglądy, pisywał drugorzędne powieści science-fiction i obracał się w kręgu wyznawców satanizmu i czarnej magii. Momentem przełomowym w jego życiu stało się opublikowanie w 1950 r. książki pt. „Dianetyka, czyli nowoczesna wiedza o zdrowiu psychicznym”. Doktryna Hubbarda wykazuje liczne wpływy literatury fantastycznej w połączeniu z elementami prymitywnej psychoanalizy oraz okultyzmu. Kluczową rolę odgrywa w niej koncepcja thetanów i engramów oraz dzieje gwiezdnych wojen, w których szczególnie negatywnie zapisał się złowieszczy władca Xenu. Thetany to według Hubbarda nieśmiertelne istoty duchowe, o wielkich możliwościach twórczych, ukryte w ludzkim mózgu. Engramy z kolei to aberracje umysłowe, ślady negatywnych przeżyć psychicznych, zniewalające thetany. Xenu zaś to gwiezdne mocarstwo, które 75 mln lat temu panowało nad 76 planetami, w tym nad Ziemią. Władca Xenu zniewolił thetany, zaszczepił im religię, zboczenia seksualne oraz inne idee, które legły u podstaw naszej kultury. Podstawową ofertą, z jaką „Kościół scjentologiczny” zwraca się do świata, jest poparta wymyślną teorią terapia, która pozwala uwolnić tkwiące w człowieku thetany z więzów engramów i wykorzystać ich „boską moc”.

„Kościół scjentologiczny” od początku swego istnienia oferował serie bardzo drogich kursów, począwszy od „przeglądu kontrolnego”, dokonywanego za pomocą wykrywacza engramów, emeteru, poprzez auditing, zawierający elementy psychoterapii i spowiedzi, po inne ćwiczenia pozwalające zdobyć kolejne stopnie wtajemniczenia aż po wydobycie tkwiącego w człowieku thetana i uzyskanie boskiej mocy.

Historię założonej przez Hubbarda organizacji wyznaczają kolejne spory z amerykańskim urzędem podatkowym. Początkowo scjentolodzy prowadzili swą działalność w ramach stowarzyszenia, ale gdy w 1967 r. utracili prawo do ulg podatkowych, zaczęli działać jako „Kościół scjentologiczny” i swoje ośrodki przemianowali na kaplice.

Podstawową strukturę organizacyjną scjentologów stanowi tzw. Sea Organisation (Organizacja Morze), skupiająca ok. tysiąca osób. Jej związek z morzem polega na tym, że na skutek konfliktów z władzami Wielkiej Brytanii Hubbard założył swoją główną siedzibę na statku. Ciałem nadzorczym w stosunku do Sea Organisation – i prawdopodobnie faktycznym gremium kierowniczym – jest Religious Technology Center (Centrum Technologii Religijnej). Istotnym elementem struktury jest również Church of Spiritual Technology (Kościół Duchowej Technologii).

Wokół „Kościoła scjentologicznego” funkcjonuje także cały szereg organizacji satelickich, powołanych w celu łatwiejszej penetracji różnych środowisk, którymi interesują się scjentolodzy. Wśród nich znajdują się m.in.: World Institute of Scientology Enterprises, za pośrednictwem którego scjentolodzy chcieliby zdobyć wpływy w świecie wielkich interesów, a także Odpowiedzialni Biznesmeni Amerykańscy, Fundacja „Droga do Szczęścia”, która upowszechnia idee Hubbarda w środowiskach szkolnych, Narcom oraz Stowarzyszenie na rzecz Poprawy Jakości Życia i Edukacji, wspierające działalność ośrodków dla narkomanów i alkoholików. Szczególne znaczenie scjentolodzy przywiązują do pozyskiwania osób znanych, np. aktorów (do najbardziej znanych należą Tom Cruise i jego żona Nicole Kidmann) i wpływowych polityków lub biznesmenów.

Zła sława scjentologów związana jest z ich agresywnym stosunkiem do świata, w szczególności zaś do osób postrzeganych jako przeciwnicy. Wewnątrz sekty istnieje Urząd Nadzoru, który tropi przypadki nielojalności członków organizacji. Ci, których postępowanie uzasadnia taki zarzut, stają się przedmiotem nagonki i zbiorowych szykan zwanych „fair play”. Organizacja prowadzi również akcje, które mają na celu nękanie i dyskredytowanie zewnętrznych przeciwników, określanych mianem „zwierzyny łownej”. Mogą to być procesy sądowe wytaczane dziennikarzom niechętnym scjentologom, rozsiewanie kompromitujących pogłosek, które np. w USA doprowadziły do przesłuchań przed Kongresem członków kierownictwa Interpolu, oskarżanych o nazistowską przeszłość itp.

Całą działalność organizacji otacza aura finansowych malwersacji, wykorzystywania pensjonariuszy Narkomu do niewolniczej pracy itp.

W Europie Zachodniej funkcjonuje Counter Scientology Europe (Europa przeciw scjentologii). W ostatnich latach w Niemczech, Francji i na Węgrzech uznano scjentologów za grupę szczególnie niebezpieczną dla państwa. W bieżącym roku w Bawarii wydano postanowienie, że członkowie sekty scjentologów nie będą zatrudniani w urzędach publicznych.

W Polsce przejawy działalności tej organizacji notuje się od kilku lat. Polscy zwolennicy podejmowali próby zarejestrowania jej jako związku wyznaniowego, dotychczas bezskutecznie.

Inni guru

Prócz opisanych powyżej zjawisk notuje się w Polsce przejawy działalności grup zwolenników także innych guru, nauczycieli medytacji, zwiastunów doskonałej sztuki życia. Na ulicach naszych miast spostrzeżemy z łatwością plakaty Sri Chinmoya, obwieszczenia o kursach medytacji transcendentalnej czy o działalności misji Czajtanji. Na pewną uwagę zasługuje z pewnością działająca w Łodzi grupa zwolenników Bhagawana Shree Rajneesha. Swych uczniów w Indiach, a potem w USA i innych krajach, przekonywał on, że „wszystko wolno; żeby osiągnąć stan boskości, trzeba odrzucić wszelkie hamulce dotyczące seksu i oddać mu się bez reszty”. Sekta Rajneesha zasłynęła z orgiastycznych praktyk, on sam zaś – z ostentacyjnego bogactwa (jego majątek obejmował m.in. 99 rols-roysów). Przed śmiercią podyktował treść napisu, jaki został wyryty na jego grobie: „Nigdy się nie urodził i nigdy nie umarł, jedynie odwiedził tę planetę Ziemię w czasie od 1 grudnia 1931 do 19 stycznia 1990”. Na jego uczniów możemy się dziś natknąć w Warszawie, Łodzi i Zielonej Górze.

W materiałach prasowych pojawia się niekiedy informacja, że w Polsce funkcjonuje ok. trzystu różnych sekt. Pomimo działalności przeróżnych ekscentrycznych grup i grupek wydaje się jednak wątpliwe, żeby sekt – w ścisłym tego słowa znaczeniu – było aż tyle. Prócz zakrojonej na szeroką skalę aktywności „Kościoła zjednoczeniowego” i „Rodziny”, a także mniej niepokojącego ruchu Hare Kryszna, opinię puliczną mogły bulwersować wiadomości o tzw. Chrześcijanach (Christianach), którym prokuratura rejonowa w Pińczowie postawiła zarzut uprowadzenia dwóch nieletnich dziewcząt i uzyskała wyrok skazujący dla polskiej szefowej tej grupy.

Działania podejmowane przez „Chrześcijan” stanowią jakby potwierdzenie obiegowej opinii o sekciarstwie. Łączą jednostronną interpretację Biblii i osobiste przekonanie o życiu zgodnym z przekazem biblijnym ze zdecydowanym dążeniem do oderwania werbowanych młodych ludzi od ich dotychczasowego środowiska. „Teraz wiem, że jesteś moim śmiertelnym wrogiem” – mówiła do matki jedna z wciągniętych do sekty dziewczyn. „Kto opuści ojca i matkę, będzie podwójnie wynagrodzony” – czytały w przysyłanych im listach dziewczyny z Pińczowa.

Rodziny dzieci, które dostały się pod wpływy „Chrześcijan”, z reguły okazywały się bezradne i pozbawione pomocy z zewnątrz – szkoła i Kościół były tu bezsilne. Rodzice palili więc przynoszone do domu biblie i przykuwali swe dzieci łańcuchami do łóżka. Jak się okazało, w życiu domowym tych rodzin wcześniej występowały tendencje autorytarne i skłonność do siłowego rozwiązywania problemów.

Zjawiska rodzime

Niemały rozgłos zdobył sobie Bogdan Kacmajor, który w 1990 r. osiedlił się w Majdanie Kozłowieckim k. Lubartowa. Początkowo prowadził działalność gospodarczą, polegającą na leczeniu ludzi przez nakładanie rąk. W 1991 r. zarejestrował spółkę pod nazwą „Leczenie Duchem Bożym w imieniu Jezusa Chrystusa przez nakładanie rąk”. Kacmajor zgromadził wokół siebie grupę ok. sześćdziesięciu zwolenników, wobec których występuje jako wcielenie proroka Eliasza. W 1992 r. ogłosił powstanie państwa Majdan. Celem działalności grupy jest wybranie 144 tysięcy osób, które przeżyją zagładę świata. Mieszkańcy siedziby Kacmajora, zwanej Niebem, żyją w oderwaniu od świata – nie uznają jego praw, nie podzielają jego celów. Nie mają dokumentów, nadają sobie nowe imiona, np. Do góry nogami. Nie pracują, a o pracy innych mieszkańców wsi wyrażają się z pogardą.

„Niebianie” kilkakrotnie byli wzywani do kolegiów i sądów za niedopełnienie obowiązków meldunkowych i stawianie oporu policji. Najwięcej niepokoju budzi los dzieci urodzonych w grupie (Kacmajor sam przyjmuje porody) i tam wychowywanych. Przywódca sekty, który sam decyduje, kto z kim ma mieć dzieci, twierdzi, że to one mają największą szansę, by znaleźć się w grupie wybranych. Nie zgłasza ich urodzenia w Urzędzie Stanu Cywilnego, zabrania posyłać do szkoły, nie poddaje szczepieniom ochronnym. Jeden z mieszkańców „Nieba”, nagabywany w sądzie o potrzebę specjalistycznej opieki nad dziećmi, odparł: „A co to za specjaliści? Sami nie wiedzą, jak żyć, biorą rozwody i będą badać moje dzieci? Sam będę uczył moje dzieci miłości i jak odróżniać dobro od zła”.

Wiosną ubiegłego roku prasę obiegły informacje o tajemniczej śmierci Bogusława T., instruktora wychowania fizycznego ze Szczecina, którego wykastrowane zwłoki wyłowiono z Odry. Wcześniej Bogusław T. utrzymywał kontakty z Międzynarodowym Centrum Odnowy Ludzi i Ziemi „Antrovis”. Zostało ono zarejestrowane w połowie 1990 r. jako stowarzyszenie zajmujące się praktykowaniem i upowszechnianiem wiedzy na temat technik relaksacyjnych oraz kontaktów z cywilizacjami pozaziemskimi. Twórcą wyjątkowo mętnej doktryny „Antrovisu” był Edward Mielnik. W licznych publikacjach przedstawiał on historię wszechświata jako dzieje walki pomiędzy Hebrajczykami a Słowianami. Chytrzy i żądni władzy Hebrajczycy opanowali wszechświat przed miliardami lat. Słowianie natomiast są najwyższym wytworem wszechświata i to od nich zaczęło się życie na Ziemi. Zdominowaną przez Hebrajczyków Ziemię czeka seria katastrof, jednakże kosmici z innych części wszechświata ewakuują 144 tysiące osób, w przeważającej większości Słowian.

Do tej mieszaniny science-fiction i antysemityzmu Mielnik dodał jeszcze szczyptę bioenergoterapii. Swoje „kontakty z kosmitami” uzasadniał ich zapotrzebowaniem na energię Ziemian. Pewnego razu zaś ogłosił, że kosmici przestali istnieć, ponieważ zerwali układy i tym samym utracili dostęp do życiodajnej energii, który mu zawdzięczali. Urządzał też seanse bioenergoterapeutyczne, od których odcinali się polscy specjaliści z tej dziedziny. Ośrodki terapeutyczne „Antrovisu” we Wrocławiu, Warszawie, Krakowie i Toruniu w naturalny sposób służyły propagowaniu idei Mielnika, a być może „przygotowywały ludzi do ewakuacji” oraz „zaopatrywały kosmitów w energię”. Mielnik wywierał niewątpliwy wpływ na otaczających go ludzi. W relacjach dziennikarskich powtarzają się informacje o klątwach rzucanych przez niego na odstępców i rzeczywistym strachu, jaki one wywoływały.

Zastanawiające jest to, że mimo oczywistej absurdalności wywodów Mielnika udawało mu się pozyskać przychylność ludzi znanych i wpływowych. W zebraniach „Antrovisu” uczestniczyły np. posłanka Barbara Labuda, dziś minister w Kancelarii prezydenta, oraz aktorka Krystyna Sienkiewicz.

Podobieństwa mimo różnic

Opisane tu grupy i ruchy religijne wbrew pozorom nie różnią się zbytnio od siebie. Nawet nie wnikając zanadto w zawiłości głoszonych przez poszczególnych guru doktryn, można zauważyć, że niezależnie od tego, czy ich punktem wyjścia jest chrześcijaństwo, czy któraś z tradycji religijnych Wschodu, istotne elementy są zadziwiająco zbieżne.

Spośród różnych ofert, dostępnych na światowym rynku idei, sekty wyróżnia przede wszystkim radykalne odrzucenie świata zewnętrznego. Dla ich członków są one swego rodzaju zamkniętym kosmosem z guru jako centrum i źródłem doskonałości.

Konstytutywny element wszystkich sekciarskich doktryn stanowi przekonanie, że żyjemy w czasach ostatecznej walki dobra ze złem. Świat wokół jest mroczny, pełen dwuznaczności, życie społeczeństw przenikają spiski uknute przez sługi Antychrysta. W tym powszechnym chaosie i upadku sekta jawi się jako oaza moralnej czystości i jednoznaczności. Wstąpienie do niej jest równoznaczne z ucieczką przed złem. Stąd – obecny w różnych ruchach – motyw zerwania z dotychczasowym środowiskiem, który przejawia się w różnych formach: od łagodnych (jak np. w ruchu Hare Kryszna) aż po radykalne, z planami opuszczenia naszej planety włącznie. Kto wstępuje do sekty, kto chroni się w aurze roztaczanej przez jej duchowego mistrza, kto jest mu posłuszny, ten ma szansę ocalenia.

Moralne zwycięstwo nad światem, które oferują przywódcy różnych sekt, wydaje się zatrutym owocem, przed którym przede wszystkim należy przestrzegać. Cena tego „moralnego zwycięstwa” – wbrew pozorom – wcale nie jest wygórowana: często wymaga wprawdzie zaparcia się siebie, wyrzeczenia się własnej woli, upodobań itd., ale w zamian uwalnia od konieczności samodzielnego dokonywania wyboru, od podejmowania ryzyka, od poczucia niepewności i odpowiedzialności. Daje pewność sukcesu, podczas gdy ludzie pozostający „na zewnątrz” skazani są na błędy i wątpliwości. Sukces dany tu i teraz, silniej lub słabiej zaznaczone poczucie wyższości wobec świata, niewzruszona metoda postępowania, która pozwoli poradzić sobie ze słabościami ludzkiej kondycji – wszystko to składa się na podstawową ofertę różnych dziwnych grup religijnych. Świat zdaje się czekać na ich ofertę, a one wykorzystują to oczekiwanie.

Cechą charakterystyczną wielu przywódców nowych ruchów religijnych jest swego rodzaju gwiazdorstwo i umiejętność docierania do masowego odbiorcy. Moon na przykład dzięki łączności satelitarnej przemawia do swoich zwolenników zgromadzonych w różnych miejscach na świecie, Sri Chinmoy organizuje koncerty na wzór gwiazd muzyki młodzieżowej. Ich przesłanie staje się elementem kultury masowej, nastawionej – jak telewizyjne reklamy – na podsunięcie łatwych, szybkich i niezawodnych rozwiązań najtrudniejszych problemów.

Adam Aduszkiewicz

[Śródtytuły pochodzą od redakcji]