Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

6 / 1996

CZĘŚĆ III

Znacznie łatwiejsze od nieinstrumentalnego traktowania wiary na płaszczyźnie społecznej jest jej instrumentalne traktowanie na tej płaszczyźnie: wykorzystywanie wiary jednych ludzi przez innych dla ich własnych celów, nie mających z wiarą nic wspólnego.
Rozpatrując tę kwestię, z miejsca natykamy się na problem, którego ludzie na ogół unikają, a w każdym razie unikają stawiania go wprost. Prawdopodobnie dlatego, że radzą sobie z nim jeszcze gorzej niż ze swoim stosunkiem do Boga. Jest to – wspomniany już poprzednio -problem zła.
We wszystkich wielkich religiach sprawa ta postawiona jest wyraźnie: istnieje w człowieku zarówno pochodzące od Boga i z Nim związane dobro, jak i nie pochodzące od Niego zło lub silna skłonność do zła. Różnice dotyczą pochodzenia zła: według chrześcijaństwa przyczyną obecności zła w człowieku jest będące tajemnicą dziedzictwo grzechu pierworodnego, według hinduizmu i buddyzmu przyczyną zła jest niekontrolowane przez „Ja wyższe” dążenie do ekspansji „niższego ja”, niższej natury w psychice człowieka oraz niewiedza dotycząca konsekwencji złych działań. Konsekwencje te dotykają nie tylko tych, przeciwko którym owe działania są wymierzone lub których używa się jako narzędzi – lecz również sprawców.
W instrumentalnym traktowaniu wiary i religii na płaszczyźnie społecznej, zło (dokładniej: ludzie, w których przeważa zło) odgrywa rolę szczególną. Patrząc z punktu widzenia chrześcijaństwa oraz islamu (Koran IV, 117-120; XIX, 44, 45; CXIII; CXIV) jest to oczywiste i zrozumiałe. Jeśli bowiem – zgodnie z doktryną chrześcijańską oraz islamem – przyjąć istnienie szatana działającego poprzez ludzi, to jest oczywiste i zrozumiałe, że będzie on się starał wyrządzać zło, czyniąc swoim narzędziem nie tyle Boga, gdyż jest to niemożliwe, ile określone pojmowanie Boga przez ludzi.
Z punktu widzenia sprawności działania jest to zresztą chwyt mistrzowski: czynić narzędziem zła to, co – z założenia – ma służyć dobru. W ten sposób kieruje się ku niegodnym celom motywację ludzi dążących do dobra. To znaczy: czynią oni zło w imię dobra, w imię Boga, przekraczając – nie zawsze świadomie – drugie przykazanie (w ewangelicyzmie – trzecie; red.). W ten sposób również zwiększa się kamuflaż oraz w znacznym stopniu dyskredytuje się wiarę i religię w oczach emocjonalnie myślących ludzi. „Bóg – zauważa Blaise Pascal – może ze zła wydobyć dobro, zasię bez Boga dobywamy zło z dobra”.

W instrumentalnym traktowaniu wiary i religii na płaszczyźnie społecznej można wyodrębnić dwie główne metody, zależnie od celu, jaki pragnie się osiągnąć: bądź zmiany istniejącego dotychczas stanu rzeczy, bądź właśnie zachowania go bez istotnych zmian. Są to metody podstawowe, natury ogólnej, w rzeczywistości stosuje się różne ich wersje.
Mówiąc o zmianie istniejącego stanu rzeczy, mam na myśli nie tę zmianę, której celem jest rzeczywisty pokój społeczny, do czego dążą m.in. ludzie głęboko wierzący. Tego rodzaju zmianie bowiem religia ma właśnie służyć. Mówiąc o instrumentalnym jej traktowaniu, mam na myśli te zmiany, które od pokoju społecznego są odległe.
Traktując wiarę i religię jako narzędzie do tego rodzaju zmian, wykorzystuje się przede wszystkim obecne w każdym niemal człowieku dążenie do bycia „nad”, do poczucia wyższości nad innymi ludźmi lub innymi grupami ludzi. W tym celu jedne wątki w danej religii – te zwłaszcza, w których mowa jest o miłości zarówno do Boga, jak i do ludzi – usuwa się w cień, spycha na margines, eksponuje się zaś te wątki, w których mowa jest o przewadze danej religii nad innymi religiami, a także nad poglądami ludzi nie wyznających żadnej religii.
Usunięcie w cień tych pierwszych wątków, eksponowanie zaś tych drugich umożliwia następny krok: rozbudzanie pogardy i nienawiści. W związku zaś z tym, że zło jest bardzo zaraźliwe, raz pobudzona nienawiść szerzy się szybko i ogarnia coraz większe kręgi powierzchownie wierzących. Tym bardziej, że niewielu ludzi – we współczesnym świecie również – zna dobrze teksty, na których oparta jest ich własna religia. Myślą zaś na ogół raczej emocjonalnie niż racjonalnie.
Te dwa wymienione powyżej czynniki, tzn. słaba znajomość tekstów źródłowych własnej religii oraz znaczny stopień emocjonalności myślenia u większości ludzi – pozwalają na rozbudzenie pogardy i nienawiści nawet wśród wyznawców religii głoszącej przede wszystkim miłość. Dochodzi do tego jeszcze jeden czynnik – powierzchowność wiary: im bardziej instrumentalnie człowiek traktuje swoją własną wiarę i religię, tym łatwiej jego samego również potraktować instrumentalnie. Ludzi głęboko wierzących nie sposób bowiem skłonić do postaw tak bardzo negatywnych wobec bliźnich.
Trzeci krok, który musi być z konieczności uczyniony w każdej wersji metody, o jakiej tu mowa – to skanalizowanie rozbudowanej pogardy i nienawiści oraz przejście do działania. Takiego działania (w miarę możności tylko takiego), które będzie służyło celom ludzi używających religii jako narzędzia. Jest to krok szczególnie trudny, gdyż działanie wynikające z pogardy i nienawiści bywa często bardzo gwałtowne i łatwo wymknąć się może spod kontroli. Trudno również przewidzieć, jaką siłę przybierze rozbudzona nienawiść, jak szerokie kręgi ogarnie i jakie będą skutki spowodowanego przez nią działania.
Obecnie, dzięki środkom masowego oddziaływania, sterowanie rozbudzoną nienawiścią jest łatwiejsze niż poprzednio. W tym celu popiera się rozwój tego odłamu czy nurtu danej religii, którego przywódcy są – z różnych powodów – skłonni do współpracy z tymi, którzy religią manipulują.
Nie można jednak za pomocą rozbudzania nienawiści manipulować całością żadnej wielkiej religii świata, gdyż głównym jej wątkiem lub jednym z wątków głównych jest ten, który mówi o miłości. Można go usunąć w cień tylko na pewien czas i tylko w jakimś nurcie czy odłamie tej religii, nie zaś całości, gdyż nie można zmienić podstaw religii – jej tekstów źródłowych. Stąd mistycy chrześcijańscy, głoszący miłość, żyli również w czasach, gdy odbywały się wyprawy krzyżowe i działały trybunały inkwizycyjne.

Metodę rozbudzania nienawiści opartą na dążeniu do poczucia wyższości stosuje się wtedy, gdy chodzi o daleką od pokoju społecznego zmianę danego stanu rzeczy na ten, który będzie korzystny dla manipulujących. Jest to metoda, która wyzwala dużą energię – energię zła – i którą cechuje wysoki stopień dynamiki i ryzyka.
Wtedy natomiast, gdy chodzi o utrzymanie danego stanu rzeczy bez istotnych zmian, stosuje się inną metodę, także w różnych wariantach. W głównym zarysie polega ona, podobnie jak poprzednia, na usunięciu w cień tych wątków danej religii, które mówią o miłości do Boga i ludzi. Jednocześnie zaś – inaczej niż w metodzie poprzedniej – eksponuje się wątki dotyczące pokory, lecz odpowiednio interpretowanej. A także wątki dotyczące posłuszeństwa, również odpowiednio interpretowanego. To samo dotyczy interpretacji pochodzenia władzy od Boga.
Niezgodna, jeśli chodzi o chrześcijaństwo, ani z tekstem Pisma Świętego, ani z najgłębszą wykładnią Kościoła interpretacja czy to pokory, czy posłuszeństwa lub pochodzącej od Boga władzy możliwa jest dlatego, że większość ludzi słabo zna teksty źródłowe religii, którą wyznaje. A także dlatego, że interpretacje te rozpowszechnia się, zwłaszcza współcześnie, za pomocą różnych środków przekazu.
Ze względu na skuteczność działania jest oczywiście najlepiej, jeśli przywódca odłamu danej religii zajmuje jednocześnie najwyższe stanowisko w państwie, w którym religia ta odgrywa rolę decydującą. W ten sposób najłatwiej można traktować ją instrumentalnie -jako narzędzie poparcia dla określonej władzy.
Można to jednak czynić, podobnie jak w metodzie poprzedniej i jak we wszystkich zresztą metodach instrumentalnego traktowania religii, tylko w stosunku do pewnego jej odłamu lub części (nawet przeważającej), lecz nie wobec całości, z wyjątkiem okresu powstawania religii. Z całości żadnej wielkiej religii świata nie sposób bowiem – jak już zaznaczyłem – usunąć w cień wątków dotyczących miłości, a zatem i odwagi oraz właściwego rozumienia pokory i posłuszeństwa, gdyż stanowią one bądź podstawę najważniejszą, bądź jedną z najważniejszych podstaw każdej wielkiej religii. Jeśli wspiera się ona na kilku podstawach, a jedną z nich się usunie – gmach zaczyna się walić. Wtedy głęboko wierzący ludzie widzą wyraźnie, że niedobrze się dzieje z ich religią i rozpoczynają działanie służące jej naprawie.
Każda z metod instrumentalnego traktowania wiary i religii musi jednak – gdyż jest to warunek jej powodzenia – usuwać w cień wątek dotyczący miłości: zarówno miłości Boga do ludzi, jak również ludzi do Boga i, poprzez Niego, do innych, cudzoziemców, obcych w wierze i rasie, nieprzyjaciół. Taka miłość nie jest podatna na traktowanie instrumentalne.
Omawiane tu sprawy liczą sobie tysiące lat. Od tysiącleci ludzie głęboko wierzący zwracają się do Boga: „Ratuj nas, Panie, bo braknie pobożnych. Znikła wierność wśród ludzi. Wszyscy okłamują swych bliźnich, z obłudą w sercu mówi podstępnymi wargami” (Ps. 12:2-3).

 

Dla ludzi, w których przeważa zło -groźne są dopiero te dwa składniki razem wzięte: Bóg i miłość na Nim oparta, z Nim połączona.
Z każdym z tych składników oddzielnie można dać sobie radę: określone pojęcie Boga stać się może narzędziem poczucia własnej wyższości, do miłości zaś wprowadzić można wiele wątków, które z Bogiem niewiele mają wspólnego – wtedy staje się słaba i przemijająca, łatwo też zmienić kierunek jej energii.
Dopiero wtedy, gdy Bóg i miłość jak gdyby s ą razem, gdy nie rozdziela się ich, lecz łączy – stanowią siłę, która jest źródłem, podstawą głębokiej wiary. W religii chrześcijańskiej najpełniej wyraża się to w stwierdzeniu Apostoła: „Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością” (I Jn 4:8).
Po to więc, aby wiarę potraktować instrumentalnie, należy przede wszystkim tę więź czy też tożsamość wyrażoną przez św. Jana w słowie „jest” – rozbić. W instrumentalnym traktowaniu wiary i religii oddziela się zatem – wszędzie tam, gdzie jest to możliwe – Boga od miłości. Z chrześcijaństwa, z judaizmu, z islamu Boga usunąć nie można, można natomiast usunąć w cień to, co w tych trzech religiach mówi się o miłości -eksponując w zamian bardzo silnie inne wątki. Wtedy, w oczach ludzi, Bóg przestaje być miłością, a Jego wyobrażenie staje się podatne na manipulacje.
Z buddyzmu z kolei nie sposób usunąć miłości (dokładniej: sympatii) do wszelkiego życia, gdyż zbyt wiele jest sutr, w których ona właśnie znajduje się na pierwszym planie. Można jednak usunąć z niego Boga, Absolut, i w zachodnich wersjach buddyzmu, nie tylko zresztą w zachodnich, to się właśnie czyni. Z hinduizmu, zwłaszcza w jego zachodnich wersjach, usuwa się często zarówno Boga, jak i miłość, chociaż nie jest to, jak wspomniałem w pierwszej części tych rozważań, zabiegiem prostym.
To, co napisałem powyżej, nie wskazuje bynajmniej na tzw. spiskową teorię historii. Na przestrzeni historii bowiem ludzie, w których przeważa zło, traktowali instrumentalnie każdą bez wyjątku wielką religię (a raczej jej część) zostawiając jej nazwę, lecz zmieniając jej najgłębszą treść, jej istotę. Czynili to w różny sposób i dla różnego rodzaju niegodnych celów. Przy czym trudno tu mówić zasadnie o sterowaniu centralnym w skali makro – w każdym razie o sterowaniu ludzkim – które występować może, ewentualnie, dopiero teraz, w cywilizacji globalnej.

 

Nawet przy bardzo wyrafinowanych, złożonych metodach stosowanych przez ludzi, w których przeważa zło – żadnego z tekstów źródłowych wielkich religii świata nie można użyć jako instrumentu do uzasadnienia masowych morderstw popełnianych spokojnie i z premedytacją w ciągu wielu lat, niekiedy przy u-życiu nowoczesnej technologii. Jak miało to miejsce w pierwszej i drugiej połowie naszego wieku: w Związku Sowieckim i w Niemczech hitlerowskich.
W każdej niemal – z wyjątkiem buddyzmu – wielkiej religii znaleźć można teksty, za pomocą których da się uzasadnić, chociaż niekiedy z trudem, morderstwa indywidualne, popełniane przez prawowite władze danego państwa. Można również uzasadnić zabójstwa -lecz nie zabójstwa ludzi bezbronnych -popełniane w czasie wojny. Nie można natomiast w żaden sposób – gdyż brak odpowiednich tekstów – uzasadnić z góry zaplanowanych i precyzyjnie wykonanych, liczonych na miliony morderstw bezbronnych ludzi.
Jeśli zatem pragnie się skłonić ludzi do takich właśnie działań, czyli do zła w jednej z jego skrajnych postaci – Boga i religię należy odrzucić. I tak też się czyni. Nawet bowiem instrumentalnie traktowana religia jest w tym wypadku nieprzydatna.
Na jej miejsce wprowadza się ideologię: taką, w której bogiem, czyli naczelną wartością, jest bądź wyższość rasowa, jak w faszyzmie niemieckim, bądź równość i sprawiedliwość, jak w komunizmie, bądź rozum – jak w czasach Wielkiej Rewolucji Francuskiej i w znacznej mierze obecnie.
Boga natomiast usuwa się dlatego, że – nawet instrumentalnie traktowany -nie nadaje się On ani do uzasadnienia, ani do skłonienia ludzi do powyższych działań. Są to bowiem działania grożące istnieniu ludzkiego gatunku. Bóg zaś wielkich religii świata, nawet wtedy, gdy pojęcie Jego zostanie wypaczone, zawsze jest Bogiem życia. W żadnej wielkiej religii nie ma świętych tekstów, które pozwoliłyby uczynić z Niego boga śmierci. Tutaj przebiega granica możliwości instrumentalnego traktowania wiary i religii. Ludzie, w których przeważa zło, są – jak nazywa ich Erich Fromm – ludźmi śmierci, niezależnie od wyznawanej ideologii i propagowanych haseł. Ci natomiast, w których przeważa dobro, są -według Fromma – ludźmi życia, niezależnie od wyznawanej religii. Między jednymi a drugimi – jeśli chodzi o ich skrajnych przedstawicieli – nie może być żadnego kompromisu ani porozumienia, są oni bowiem wzajem sobie przeciwstawni.
Na podstawie analizy zachodzących współcześnie procesów społecznych i walki niezbrojnej lub częściowo zbrojnej w skali globalnej, wydaje się, że ludzie śmierci wciągnąć mogą – co zresztą potwierdza historia – w orbitę swojego działania ludzi życia. Łatwiej zaś wciągnąć mogą tych, którzy ani nie wyznają żadnej wielkiej religii w jej głównych nurtach, ani nie wierzą w Boga i Jego działanie.
Granica możliwości instrumentalnego traktowania Boga i religii przebiega, jak wspomniałem, między możliwością a niemożliwością uzasadnienia masowego zabijania bezbronnych ludzi. Mówiąc w skrócie: kapłani niektórych wielkich religii mogą, chociaż uzasadnienie tego jest trudne, błogosławić karabiny, działa i pociski konwencjonalne, co zresztą czyniono – przy założeniu, że narzędzia te mają służyć walce z ludźmi uzbrojonymi. Nie mogą jednak w żaden sposób, jeśli pragną być wierni swojej wierze, błogosławić ani broni biologicznej, ani nuklearnej, ani popełnianych z premedytacją morderstw w skali masowej: ich Bóg im na to nie pozwala i nic nie można tu zmienić.
Jeśli zatem pragnie się prowadzić wojnę za pomocą środków masowego rażenia i prowadzenie jej uzasadnić – to wtedy również Boga wielkich religii należy odrzucić. Człowiek zaś, mający wolną wolę, lecz nieświadomy daleko w przyszłość idących skutków swojego działania -może to uczynić.
Niektórzy ludzie odrzucają Boga świadomie, inni – nie w pełni świadomie. Zdają sobie jednak sprawę, że istnieją na świecie tego rodzaju działania, będące w rezultacie służbą złu, których z Bogiem wielkich religii – jakkolwiek by się Nim i nimi manipulowało – pogodzić nie sposób.
Tu właśnie okazuje swoją moc i siłę, swoją mądrość i znaczenie dla istnienia ludzkiego gatunku – pierwsze przykazanie obecne w różnych formach w każdej wielkiej religii świata: „Nie będziesz miał innego Boga przede mną”.
Nie bez powodu zatem w Dekalogu jest to przykazanie pierwsze. Nie bez powodu również – co starałem się wykazać wtoku tego wywodu – zaraz po nim następuje tak często bagatelizowane drugie przykazanie: „Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego nadaremnie” (w ewangelicyzmie – trzecie; red.). To znaczy w jakimkolwiek innym celu niż dążenie ku Niemu i zwracanie się do Niego w tym dążeniu.
Ci, którzy przekraczają te dwa przykazania, nie zdają sobie sprawy, jak nieskończone są drogi zła, które rozpoczyna się właśnie od przekroczenia tych przykazań. Lecz nieskończone są również i nieogarnione drogi Boga.

 

Wiarę i religię traktować można nie tyle instrumentalnie, ile – z pozoru -czysto analitycznie. Z pozoru dlatego, że każda analiza tego rodzaju związana jest ściśle z układem odniesienia, z systemem kryteriów wartości tego, kto analizy dokonuje.
Inna jest analiza wiary i religii wtedy, gdy dokonuje jej człowiek głęboko wierzący, inna wtedy, gdy czyni to człowiek wierzący powierzchownie i przekonany, że tylko w jego religii Bóg się objawia. Wtedy, analizując inne religie, inne sposoby wiary – traktuje je instrumentalnie. Służą mu one do tego, by dowieść, że tylko jego religia, jego sposób wiary jest właściwy. I z tego punktu widzenia analizuje, ocenia i dobiera odpowiednie przykłady. Często prawdopodobnie nie czyniąc tego w pełni świadomie.
Jeszcze inna analiza występuje wtedy, gdy dokonuje jej człowiek nie wierzący w Boga – a tego rodzaju analizy spotykane są często. Ten, kto nie wierzy w Boga, w coś jednak wierzy: bądź w Dobro pisane dużą literą dla podkreślenia jego transcendencji, bądź też, mówiąc w skrócie, w naukę lub rozum. Jeśli analizuje się religie z punktu widzenia nauki lub rozumu jako wartości naczelnej, to jest oczywiste, że w żadnej religii Boga dojrzeć nie sposób: nie szuka się Go tam przecież i dojrzeć nie pragnie, odwrotnie – jest się przekonanym, że Go tam nie ma. Z analizy zaś tekstu słownego istnienie i działanie Boga nie wynika i wynikać nie może. On bowiem jest poza słowami stanowiącymi na ogół pewien rodzaj katalizatora lub przenośni, zbliżającej do Niego tych, którzy wierzą.
Jeśli analizuje się różne religie z punktu widzenia rozumu jako wartości naczelnej, to tym samym, chociaż nie jest to czynione wprost, traktuje się je często jak instrument mający – przy milcząco przyjętym założeniu – wykazać, że Bóg nie istnieje. Chłodne spojrzenie nauki może to wykazać bez trudu – z pozycji wyższości, traktując jak gdyby z góry wszelkie religie wyłącznie jako materiał faktograficzny.
Jest to z pozoru poprawne. Z pozoru zaś wtedy, gdy rozpoczynając analizę, przyjmuje się właśnie milczące założenie, że opiera się ona na przekonaniu o nieistnieniu Boga. Tego rodzaju analiza religii stanowi – z punktu widzenia surowej metodologii nauki – nieporozumienie. Właściwa jest wtedy, gdy prowadzą ją ludzie będący niejako pośrodku -między wiarą a niewiarą – i szczerze szukający Boga. W tej sytuacji jednak zaczynają oni kwestionować rozum jako wartość naczelną.
Nie jest tak, że w chłodnym spojrzeniu nauki brak miejsca dla Boga. Jest w nim dla Niego miejsce, i to naczelne. Nauka bowiem, wraz z jej chłodnym spojrzeniem, stanowi wytwór człowieka, człowiek zaś jest tworem Boga. Używając zatem swojego chłodnego umysłu, człowiek powinien pamiętać, w jakim celu to czyni i kim jest.
Jeśli tak postawić sprawę, tzn. jeśli postawić sprawę tak, jak stawiają ją ludzie głęboko wierzący, to religia analizowana z punktu widzenia rozumu -lecz nie jako wartości naczelnej – nie jest i nie może być traktowana instrumentalnie. Traktuje się ją wtedy jako jeden ze sposobów wiary, prowadzących ludzi do Nieogarniętego.

Prof. dr hab. Jarosław Rudniański