Drukuj

3 / 1996

Kara czy opamiętanie?

Pierwsza z 95 tez Marcina Lutra brzmiała: „Kiedy nasz Pan i Mistrz mówił »pokutujcie«, chciał, aby całe życie człowieka wierzącego było pokutą”.

Tylko z pozoru wymaganie nieustannej pokuty może się wydawać wygórowane i nieżyciowe, jeżeli ją rozumieć w znaczeniu szeroko rozpowszechnionym jako karę, czyli „odpokutowanie” popełnionego grzechu. Taki właśnie sens tego słowa podają słowniki, a w powszechnej świadomości rozumienie to pogłębia praktykowane przez niektóre Kościoły nakładanie penitentom odpowiedniej, a czasem niezupełnie odpowiedniej, pokuty jako kary – po łacinie paenitentia to znaczy właśnie: pokuta. Nic dziwnego, że zakłady karne, czyli więzienia, są nazywane zakładami penitencjarnymi. Luter jednak ani inni reformatorzy nie pojmowali pokuty jako kary. Wczytując się w teksty biblijne doszli do przekonania, że chodzi o trwały stan wewnętrzny, którego podstawę stanowi nawrócenie.

Zatrzymajmy się na chwilę nad tekstem Ewangelii, gdzie to słowo pojawia się po raz pierwszy, tzn. w kazaniu Jana Chrzciciela na pustyni judzkiej (cyt. wg Biblii Gdańskiej): „Pokutujcie, albowiem się przybliżyło królestwo niebieskie” i dalej: „Przynoścież tedy owoce godne pokuty” oraz: „Jać was chrzczę wodą ku pokucie”. Tę samą myśl Jezus czyni punktem wyjścia swojej działalności – pierwsze zdanie Jego nauczania brzmi identycznie, jak u Jana: „Pokutujcie, albowiem się przybliżyło królestwo niebieskie” (Mat. 3:2.8.11; 4:17). W Ewangelii Marka to pierwsze zdanie Jezusa zostało poszerzone: „Wypełnił się czas i przybliżyło się królestwo Boże. Pokutujcie, a wierzcie Ewangelii” (Mk 1:15).

Jakim słowem posługują się ewangeliści tam, gdzie polscy tłumacze Nowego Testamentu podają „pokutujcie”, „pokuta”? Otóż w podstawowym dla nas tekście greckim znajdujemy słowa metanoeite i metanoia, których w żadnym razie nie da się odnieść do pojęcia kary. Autorzy dawnych przekładów Pisma Świętego poszli najwyraźniej za sugestią tekstu łacińskiego, gdzie znajdujemy słowo paenitentia, czyli właśnie pokuta. Już ks. Diehl i ks. Manitius w swoim przekładzie Nowego Testamentu z 1888 roku uznali, że pokuta nie oddaje w sposób właściwy znaczenia greckiego metanoia i posłużyli się słowem upamiętanie, o wiele lepiej wyrażającym myśl oryginału. Tym samym tropem poszli ewangeliccy tłumacze Biblii z 1975 roku, mimo że słowniki języka polskiego nie znają takiego słowa. Lepiej przecież brzmiałoby tu opamiętanie. Najnowsze przekłady, tak katolickie, jak i niekatolickie (Biblia Tysiąclecia, Nowy Testament w przekładzie współczesnym) decydują się na rozwiązanie radykalne i mówią po prostu o nawróceniu. Ta dygresja filologiczna była niezbędna dla wskazania, na czym polega istota stanu, nazywanego ciągle pokutą.

Przytoczona na wstępie teza Lutra dowodzi, że nie traktował on pokuty jako kary nakładanej na grzesznika, lecz jako stan wewnętrzny człowieka wierzącego, który powinien codziennie odwracać się od zła, wyrzekać się grzechu i przyswajać sobie sposób myślenia w duchu Ewangelii, aby swym postępowaniem nieustannie jej nie przeczyć, lecz stosować się w życiu do jej zasad. Pokuta, czy raczej opamiętanie się i nawrócenie, czyli radykalna zmiana sposobu myślenia i postępowania stanowi punkt wyjścia Jezusowego nauczania. Dla człowieka, który uwierzył w Jezusa i uznał Go za swego Zbawiciela, powinna się więc ona stać początkiem przebudowy całego życia we wszystkich jego sferach: duchowej, moralnej, rodzinnej, społecznej i każdej innej.

Ludzie, którzy ze swoimi problemami, zwłaszcza na tle poczucia winy, zwracają się do psychoterapeutów, zwykle słyszą od nich, że powinni zrzucić z siebie ten paraliżujący ciężar. Temu właśnie służy spowiedź, poprzedzająca zawsze w Kościele ewangelickim sakrament Wieczerzy Pańskiej. Zarówno psychoterapeuci, jak duszpasterze nie powinni jednak minimalizować poczucia winy, ponieważ jest ona zdrową reakcją na popełnione zło. Przeciwnie, należy z całą powagą podchodzić do problemu wyrzutów sumienia wywołanych przez grzech, czyli źródło wielu osobistych i zbiorowych nieszczęść. Ewangelicy często o tym zapominają, wskutek czego popadają niechybnie w stan nazwany przez Dietricha Bonhoeffera „tanią łaską”. Słusznie przecież zwrócił on uwagę, że darowanie grzechów, odpuszczenie win darmo, z łaski (Rzym. 3:24) i pojednanie z Ojcem stało się w rzeczywistości nie za darmo, lecz za cenę życia Syna Człowieczego. Laska Boża jest więc dla tego, kto ją przyjmuje, darem bezcennym.

Tu chciałbym przytoczyć historię opowiedzianą przez pochodzącego z Litwy amerykańskiego rabina, Harolda S. Kushnera: „Niedawno odwiedziłem w szpitalu człowieka chorego na raka płuc. Przez całe życie palił dwie paczki papierosów dziennie. Przez lata żona i dzieci błagały go, by rzucił palenie, ale on śmiał się z nich mówiąc, że woli krótkie życie z piwem i papierosami niż długie życie bez tych przyjemności. Teraz już się nie śmiał. Był przestraszony i czuł się winnym tego, co uczynił sobie i swojej rodzinie. Co mogłem powiedzieć człowiekowi w takiej sytuacji? [...] Ten pacjent czuł, że w istocie zasłużył na to i że to jest, jeśli nie kara, to konsekwencja jego sposobu życia. Więc powiedziałem mu tak: »Wiem, że czujesz się teraz bardzo źle. Nie tylko dlatego, że jesteś poważnie chory, ale i dlatego, że uświadomiłeś sobie, że sam do tego doprowadziłeś. [...] Ale [...] wierzę w Boga, który kocha również ludzi zabałaganiających własne życie, tak jak ty to zrobiłeś, a nawet ludzi, którzy gmatwają własne życie gorzej od ciebie. Przyszedłem do ciebie jako uosobienie tego przesłania o miłości Boga. Możesz być teraz na siebie wściekły, ale powinieneś wiedzieć, że bardzo dużo ludzi troszczy się o ciebie. Twoja żona i dzieci [...] cię kochają i boją się o ciebie i o siebie teraz, kiedy jesteś chory. [...] Lekarze zrobią wszystko, co w ich mocy, by ci pomóc, ale nawet ich największe wysiłki mogą zawieść. Musisz sam sobie pomóc i mam nadzieję, że świadomość, iż Bóg, ja i twoja rodzina jesteśmy przy tobie, pomoże ci w tym.«”1

Rabin Kushner wiedział, że nie wolno lekceważyć powagi sytuacji i kwitować jej błahym „jakoś to będzie”. Żeby naprawdę pomóc człowiekowi, który się tak tragicznie zaplątał, trzeba mu uświadomić, czym grozi trwanie w złu, i wskazać drogę wyjścia z pułapki. Rodziny alkoholików na przykład popełniają błąd, gdy powodowane miłością – a czasem wstydem – ukrywają ich przypadłość i w ukryciu znoszą wszystkie niedogodności i cierpienia, pokrywają ich wydatki i długi, ochraniają przed skutkami nałogu. Mając nadzieję, że jakoś to będzie, że wyleczą go swą miłością, mimowolnie pogłębiają tylko chorobę alkoholową. Alkoholik wszak dopiero wtedy będzie miał szansę na podźwig-nięcie się, gdy uzna, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Musi sobie powiedzieć twardo i zdecydowanie: jestem alkoholikiem.

To samo odnosi się do grzesznika -musi sobie najpierw powiedzieć: jestem grzesznikiem, i z całą powagą uznać grozę swego położenia. A nie każdy człowiek tę grozę dostrzega, zwłaszcza gdy dość lekko traktuje grzech. Pismo Św. bez ogródek mówi, że wszyscy są uzależnieni od grzechu (Rzym. 3:9.23, por. Ps. 14:1-3), tak więc wszyscy znajdują siew położeniu alkoholika, któremu wydaje się, że panuje nad nałogiem, i który nie dopuszcza do siebie myśli, że jest uzależniony, nie wiedząc (lub nie wierząc), jak groźne są konsekwencje tej choroby.

Aby wyjść ze ślepej uliczki, grzesznik musi uświadomić sobie, że znajduje się w położeniu bez wyjścia. Ta świadomość może jednak prowadzić do zwątpienia w sens wszystkiego i do rozpaczy. Wielu więc instynktownie broni się formułką, że „jakoś to będzie”, że w końcu nie taki diabeł straszny, jak go malują. I... wraca do nałogu, do grzechu i zła, co brutalnie acz prawdziwie nazwał św. Piotr: „Wraca pies do wymiocin swoich” oraz „umyta świnia znów się tarza w błocie” (II Ptr 2:22, por. Przyp. 26:11).

Ewangelia zaś dlatego nazywa się Ewangelią (czyli dobrą wieścią), że nie pozostawia grzesznika na dnie, chroni go przed rozpaczą i pozwala mu się od owego dna odbić, budząc w jego sercu wiarę w skuteczność Bożej miłości i ofiary Jego Syna, roztaczając perspektywę nadziei. Trafnie ten proces ujęli dwaj szesna-stowieczni młodzi teolodzy, Zachariasz Ursyn i Kacper Olewian (mieli wtedy odpowiednio 29 i 27 lat), gdy na zlecenie elektora Palatynatu Fryderyka III pisali katechizm (później nazwany heidelber-skim), aby w przystępny sposób objaśnić podstawowe zasady wiary Kościoła reformowanego. Pierwszą rzeczą, z jakiej człowiek powinien sobie zdać sprawę, jest – ich zdaniem – ogrom własnego grzechu i niedoli. To oznacza osiągnąć dno. Dno, od którego można wszakże się odbić.

Autorzy katechizmu nie malowali rzeczywistości w czarnych barwach. Na tyle dobrze znali Ewangelię, aby wiedzieć, że przynosi ona wyzwolenie: Jezus nie przyszedł przecież nas osądzać, lecz ratować (Jn 3:16-17). Ten, kto ma poczucie grzechu, potrzebuje przede wszystkim przebaczenia. Potrzebuje kogoś, kto go nie potępi, nie odrzuci, nie poniży, lecz się odniesie do niego z miłością, zaakceptuje go takiego, jaki jest, uszanuje jego godność i pomoże mu się podźwignąć.

W czym znajdujesz jedyną pociechę wżyciu i wobec śmierci? W tym, że ciałem i duszą należę – zarówno teraz, gdy żyję, jak i wtedy, gdy umrę – nie do siebie, ale do Jezusa Chrystusa, mego wiernego Zbawiciela. To On swą drogą krwią dał całkowite zadośćuczynienie za moje grzechy, wyzwolił mnie z mocy diabła, to On strzeże mnie tak dobrze, że nawet włos z głowy mi nie spadnie bez woli Ojca niebiańskiego, co więcej – wszystko musi służyć mojemu dobru. Dlatego – przez Ducha Świętego – daje mi On pewność życia wiecznego i pozwala, abym od tej chwili z całego serca pragnął żyć dla Niego” (Katechizm heidelberski, pyt. I).2

Zacząwszy wykład zasad wiary od wskazania tego, co jest pociechą i źródłem nadziei tak w trudnościach i zawiłościach życia, jak i wobec dramatu śmierci, autorzy katechizmu wymieniają trzy prawdy, z których trzeba sobie zdawać sprawę: z ogromu własnego grzechu i niedoli, ze sposobu, w jaki zostało się z nich wyzwolonym, oraz z wdzięczności, jaką jest się winnym Bogu za wyzwolenie.

Ten sam program mieści się w spowiedzi, którą odbywa każdy, kto przystępuje do Stołu Pańskiego z zamiarem uczestniczenia w Wieczerzy Świętej. Najpierw więc we własnym sercu, przed sobą samym i przed Bogiem oraz głośno, wobec bliźnich odpowiada na pytanie, czy z całego serca swoich grzechów żałuje. Następnie daje odpowiedź na pytanie, czy wierzy, że Jezus Chrystus swoją ofiarą na krzyżu dał pełne zadośćuczynienie za jego grzechy. Po trzecie wreszcie udziela odpowiedzi na pytanie, czy obiecuje z pomocą Bożą wystrzegać się grzechów, żyć sprawiedliwie i zgodnie z Ewangelią, przestrzegając prawa Bożego. Wtedy następuje ogłoszenie łaski Boga, który grzechy odpuszcza.

Ilustracją tego procesu jest np. przypowieść o faryzeuszu i celniku (Łuk. 18:9-14). Oto jeden człowiek przychodzi do Boga skruszony licząc tylko na Jego miłosierdzie („Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu”), drugi zaś jest zadowolony z siebie („poszczę dwa razy w ty godniu...”), patrzy na innych z góry („Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie”), z pogardą odrzuca grzeszników (nie jestem „jak ten oto celnik”), a w jego głowie nawet nie powstanie myśl, że potrzeba mu skruchy i nawrócenia.

Zadośćuczynienie

W związku z grzechem i popełnionym złem nasuwa się ponadto w pełni uprawnione pytanie, co począć ze szkodami powstałymi wskutek popełnienia przez kogoś złych czynów. W przypadkach prostych również odpowiedź jest dość prosta. Wyrządzoną szkodę należy naprawić. Celnik Zacheusz z Jerycha w punkcie zwrotnym swego życia, gdy spotkał się z Jezusem, natychmiast zadeklarował: „połowę majątku daję ubogim, a jeśli na kim coś wymusiłem, jestem gotów oddać w czwórnasób” (Łuk. 19:8). Kazanie na Górze wymaga pojednania się z człowiekiem, który nosi w sercu żal i poczucie krzywdy. „Najpierw pojednaj się ze swoim bratem, a potem przyjdź i złóżswój dar” (Mat. 5:24). Tak więc naprawienie błędu, wynagrodzenie krzywdy moralnej czy materialnej wynika ze zwyczajnego poczucia sprawiedliwości i stanowi naturalne następstwo uznania swej winy przez człowieka, który się nawrócił.

Co jednak począć z nieodwracalnymi skutkami naszych czynów? Jak i czy można wynagrodzić np. śmierć zadaną komuś choćby nieumyślnie? Co może zrobić człowiek odpowiedzialny za prześladowania i zbrodnie dokonane z powodów ideologicznych, jeżeli się nawróci i uzna swoją winę? Pytania takie można mnożyć, ale odpowiedź na nie, jeśli w ogóle możliwa, jest nieporównywalnie trudniejsza od postawienia pytania. Zapewne wielu ludzi nigdy nie zdoła ani zapomnieć popełnionych przez siebie nieprawości, ani uwolnić się od poczucia winy. Może pozostanie im tylko nieustannie powtarzać za winnym zbrodni na Uriaszu Dawidem: „Zmiłuj się nade mną, Boże... Zgładź występki moje, obmyj mnie z winy i oczyść z grzechu, bo ja znam swoje występki, a grzech mój zawsze jest przede mną... Wybaw mnie od winy za krwi przelanie, a z radością wy sławiąc będęTwojąsprawiedliwość” (Ps. 51).

W sytuacjach łatwych, a nawet i trudnych, umiemy sobie radzićsami.Kiedyjed-nak znajdziemy się w położeniu beznadziejnym, rozpaczliwym, wobec nieodwracalnych skutków naszych czynów, dostrzegamy, jak ważną jest rzeczą, jeśli możemy się zwrócić do Boga, który nas ocalił, aby okazać nadzwyczajne bogactwo swej łaski i miłości (por. Ef. 2:1-10). Być może dlatego właśnie o wiele częściej nawrócenie przeżywają ludzie o nieczystym sumieniu. Toteż oni przede wszystkim znajdowali drogę do Jezusa.

Pierwotne, zgodne z duchem Ewangelii pojmowanienawróceniautraciłozczasem swój dynamiczny charakter – zaczęto je odnosić wyłącznie do pogan nawracających się na chrześcijaństwo. Nic więc dziwnego, że już dość wcześnie chrześcijanie przestali odczuwać potrzebę autentycznego nawrócenia. Uważano, że kto raz się nawrócił i ochrzcił, nie powinien już grzeszyć. Kto więc grzeszył, nie mógł we wspólnocie kościelnej pozostawać i był z niej wyłączany. Ponowne przyjęcie mogło nastąpić dopiero po odbyciu kary, czyli nałożonej na grzesznika pokuty. Stąd zapewne wzięło się rozumienie pojęcia metanoia w sensie łacińskiej paenitentia, czyli kary.

Tak oto wróciliśmy do punktu wyjścia naszych rozważań. Okazuje się, że korzenie „kłótni mnichów”, jak określono u zarania Reformacji spór o odpusty, wyrastający z diametralnie różnego rozumienia sensu pokuty, sięgająbardzogłęboko. Stąd tytuł tego rozważania.

Ks. Bogdan Tranda

1 Harold S. Kushner: Komu potrzebny jest Bóg. Verbinum, Warszawa 1994, s. 113

2 Katechizm heidelberski. Konsystorz Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Polsce, Warszawa 1988, s. 13