Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

1 /1996

Encyklika papieża Jana Pawła II Ut unum sint skierowana jest nie tylko do hierarchów i duchowieństwa oraz wiernych Kościoła rzymskokatolickiego, lecz do wszystkich chrześcijan, aczkolwiek nie do „wszystkich ludzi dobrej woli”, jak adresowane były inne dokumenty. Jest to zrozumiałe, ponieważ papieżowi chodzi o sprawę jedności Kościoła chrześcijańskiego, więc zwraca się do ludzi, których ten problem obchodzi, a przynajmniej obchodzić powinien.

Nasuwa się pytanie, dlaczego papież postanowił wydać encyklikę poświęconą ekumenizmowi, skoro podstawowym dokumentem Kościoła katolickiego w tej kwestii jest dekret soborowy o ekumenizmie Unitatis redintegratio, a różne szczegółowe kwestie dotyczące zastosowania dekretu do konkretnych warunków porusza Dyrektorium ekumeniczne. Odpowiedź odczytuję właśnie w adresie encykliki: dekret i dyrektorium można uważać za dokumenty wewnątrzkościelne, skierowane do świeckich i duchownych członków Kościoła rzymskokatolickiego. Ale skoro Jan Paweł II zwraca się tym razem „do was, wierni Kościoła katolickiego, i do was, bracia i siostry z innych Kościołów i Wspólnot kościelnych” (nr 103), chce zapewne być usłyszany nie tylko przez swych współwyznawców, ale i przez wszystkich chrześcijan. Pragnie, aby z pouczeń zawartych w encyklice mogli i chcieli skorzystać również chrześcijanie innych wyznań. Ale ja, czytając encyklikę, przyjmuję ją jako ewangelik, czyli człowiek, który ma do papieża stosunek zupełnie inny niż czytelnik katolicki. Dla ewangelików wypowiedź papieska nie ma mocy obowiązującej i dlatego ewangelik czyta Ut unum sint w sposób krytyczny, dostrzegając zarówno jej blaski, jak i cienie.

Ogólnie biorąc, encyklika ma niewątpliwie pozytywne znaczenie, ponieważ formułuje szereg stwierdzeń sprzyjających rozwojowi stosunków braterskich między katolikami a pozostałymi chrześcijanami. Mam nadzieję, że jej czytelnik wyznania katolickiego poczuje się zachęcony do spojrzenia na innych chrześcijan jak na swoich braci i swoje siostry.

Na początku papież stwierdza: „Dialogi międzywyznaniowe na płaszczyźnie teologicznej przyniosły konkretne i widoczne owoce: zachęca to, by iść dalej” (nr 2). Zaraz też słusznie dodaje, że „chrześcijanie nie mogą umniejszać znaczenia zastarzałych nieporozumień, które odziedziczyli z przeszłości, fałszywych interpretacji i uprzedzeń, jakie jedni żywią wobec drugich. Nierzadko też bezwład, obojętność i niedostateczne wzajemne poznanie pogarszają jeszcze tę sytuację. Dlatego zaangażowanie ekumeniczne musi się opierać na nawróceniu serc i na modlitwie, które doprowadzą do niezbędnego oczyszczenia pamięci historycznej”. Należy to przyjąć ze zrozumieniem, wszak uświadomienie sobie przez strony istnienia zastarzałych uprzedzeń o-raz nawrócenie serc, wzajemna modlitwa i oczyszczanie pamięci historycznej należą do podstawowych elementów ekumenicznego zaangażowania. Nie da się posunąć naprzód procesu wzajemnego zrozumienia ani rozwijać dobrych stosunków bez szczerego i jak najbardziej obiektywnego uznania swych własnych błędów. A także bez rozpoznania zewnętrznych i wewnętrznych czynników, które stały się przyczyną podziałów.

Trzeba też podkreślić wagę papieskiego stwierdzenia, że „Kościół katolicki wszedł nieodwracalnie na drogę ekumenicznych poszukiwań” (nr 3). Dzięki niemu zarówno katolicy, jak i przedstawiciele innych Kościołów nabiorą zapewne odwagi do podejmowania ekumenicznych inicjatyw w przekonaniu, że wejście na drogę tych poszukiwań jest szczere i że warto przezwyciężać trudności nadal istniejące w ekumenicznych dialogach.

Godne uwagi jest też sformułowanie: „Wraz z wszystkimi uczniami Chrystusa Kościół katolicki...” (nr 5). Świadczy ono bowiem, że katolicy nie wyłączają się ani nie wywyższają ponad innych chrześcijan, lecz chcą być uważani wraz z innymi za uczniów Chrystusa. Kiedyś określenie „bracia odłączeni” zostało przyjęte z radością przez byłych „heretyków” jako duży krok naprzód – ze względu na to, że wreszcie niekatolicy zostali potraktowani jako bracia, wprawdzie odłączeni, ale jednak bracia. Niemniej jednak określenie „odłączeni” podkreślało wyłączenie ze wspólnego grona, a może nawet odepchnięcie. Dzisiaj jest już jasne, że Biskup Rzymu pozwala katolikom uważać również innych chrześcijan za uczniów Chrystusa. Oczywiście, nie rozstrzyga to oceny owych uczniów. Mogą być wśród nich posłuszni i nieposłuszni, pilni i leniwi, wierni i niewierni, jest to już jednak uczniowska wspólnota.

W swych rozważaniach papież idzie dalej i skłania się do dziękczynienia Bogu za odsłonięcie – dzięki ekumenizmowi – nowych przestrzeni, którymi są: „dostrzeżenie działania Ducha Świętego w innych Wspólnotach, odkrycie przykładów świętości, doświadczenie nieograniczonych bogactw tajemnicy świętych obcowania, kontakt z nieznanymi dotąd formami chrześcijańskiej aktywności” (nr 15). Zdecydowanie posuwa to naprzód możliwość wzajemnego zbliżenia i traktowania jednych przez drugich z należytym szacunkiem. Co więcej, papież wzywa wiernych swego Kościoła do pokuty będącej koniecznością wobec takich zjawisk, jak istnienie podziałów, które ranią braterską miłość, jak nieumiejętność przebaczania, pycha, antyewangeliczne i nieprzejednane potępianie „innych”, pogarda, czy chorobliwa pewność siebie (nr 15). Pokuta oznacza wszak rachunek sumienia, mocne postanowienie poprawy i wynagrodzenie wyrządzonych krzywd. To niemało!

W tym samym duchu papież cytuje soborowy Dekret o ekumenizmie, który na pierwszy plan wysuwa 'wszelkie wysiłki w celu usunięcia słów, opinii i czynów, które by w świetle sprawiedliwości i prawdy nie odpowiadały rzeczywistemu stanowi braci odłączonych, a stąd utrudniały wzajemne stosunki z nimi”. Słowa te dokument kieruje do katolików, ale całkiem słusznie papież znaczenie ich rozszerza uznając, że zawiera się w nich element wzajemności i że na tym polega zadanie każdej ze stron przystępujących do dialogu. Zdaniem papieża uczestnicy dialogu powinni traktować się nawzajem jako partnerzy – muszą okazywać wolę pojednania określoną w encyklice jako jedność w prawdzie! Jan Paweł II zaleca też porzucenie tradycji wzajemnego zwalczania się (nr 29).

Można byłoby zacytować wiele wypowiedzi, które stanowić mogą temat do przemyśleń o wydźwięku pozytywnym dla każdego chrześcijanina, które muszą radować osoby zaangażowane w działalność ekumeniczną. Zauważając i podkreślając pozytywne treści encykliki chcę jednak podzielić się również pewnymi uwagami krytycznymi na temat wad Ut unum sint i poglądów co najmniej dyskusyjnych.

Encyklika, choć adresowana do wszystkich chrześcijan, jest oczywiście dokumentem Kościoła katolickiego i, co zrozumiałe, podejmuje problemy z punktu widzenia tego Kościoła. Tym niemniej pojawiają się w niej akcenty, sformułowania i tezy świadczące o nieprzezwyciężeniu przez papieża typowo katolickich postaw. Mam na myśli przede wszystkim takie ujęcie ekumenizmu, jak gdyby proces ten zaczynał się dopiero z chwilą przystąpienia doń Kościoła rzymskokatolickiego. Tylko w jednym miejscu i mimochodem wspomina się o tym, że „Ruch ekumeniczny rozpoczął się właśnie w kręgu Kościołów i Wspólnot reformowanych [chyba powinno być – reformacyjnych – B.T.]. W tym samym czasie – i to już w styczniu 1920 r. – Patriarchat ekumeniczny wyraził nadzieję, że zostanie zorganizowana współpraca Wspólnot chrześcijańskich” (nr 65). Poza tym dokument w ogóle nie zauważa, że ruch ekumeniczny powstał, zanim ktokolwiek w katolicyzmie pomyślał o możliwości wstąpienia na tę drogę. Nie potrzeba tu przedstawiać ani rysu historycznego tego ruchu, ani tym bardziej przypominać faktu, że zaproszenie wystosowane przez pioniera ekumenizmu, luterańskiego arcybiskupa i prymasa Szwecji ks. Natana Söderbloma – zostało odrzucone przez ówczesnego papieża, ale nie należało pomijać milczeniem całego szeregu innych, bardzo ważnych wydarzeń. Ta tendencja widoczna jest już w drugim zdaniu encykliki: „Wezwanie do jedności chrześcijan, rzucone tak stanowczo i z mocą przez Sobór Watykański II” (nr 1). Wygląda więc na to, że wezwanie do jedności chrześcijan rzucił dopiero Sobór Watykański II.

Niemiłe wrażenie pogłębia się następnie, gdy czytamy: „Odważne świadectwo licznych męczenników naszego stulecia, należących do innych także Kościołów i Wspólnot kościelnych, które nie są w pełnej komunii z Kościołem katolickim, nadaje nową moc wezwaniu Soboru...” (nr 1). Sporo jest takich miejsc w encyklice, gdzie słowo „także” wywołuje wrażenie, że inicjatywa ekumeniczna poczęła się w łonie katolicyzmu, a inni chrześcijanie także się do niej przyłączyli. Np. „Ta k ż e pod tchnieniem łaski Ducha Świętego wśród naszych braci odłączonych powstał i z dnia na dzień zatacza coraz szersze kręgi ruch zmierzający do przywrócenia jedności wszystkich chrześcijan” [to jest cytat z Dekretu o ekumenizmie – B.T.] (nr 7). Kropkę nad „i” stawia papież w zdaniu: „Odnosi się to w sposób szczególny do tego procesu, któremu dał początek Sobór Watykański II [podkr. – B.T.], wpisując w dzieło odnowy zadanie zjednoczenia rozdzielonych chrześcijan” (nr 15).

Inny charakterystyczny rys w sposobie myślenia papieża pojawia się wówczas, gdy pisze on o swoim pielgrzymowaniu po całym świecie, odwiedzaniu różnych Kościołów i Wspólnot, hierarchów i przywódców chrześcijańskich: „Nie tylko Papież stał się pielgrzymem. W tych latach wielu wybitnych przedstawicieli innych Kościołów i Wspólnot kościelnych złożyło mi wizytę w Rzymie”. Pielgrzymki papieża to wędrówki po całym świecie, natomiast pielgrzymki innych przywódców chrześcijańskich to droga do Rzymu, do papieża.

W gruncie rzeczy można ten ton zrozumieć – usprawiedliwia go przekonanie, że to Kościół katolicki jest Kościołem Chrystusowym, wyrażającym pełnię chrześcijaństwa. Znajduje ono wyraz w wielu wypowiedziach zawartych w omawianej encyklice, m.in. w stwierdzeniu, że moc środków zbawienia, którymi mogą się posługiwać inne Kościoły, „pochodzi z samej pełni łaski i prawdy, powierzonej Kościołowi katolickiemu” (nr 10).

Podsumowując te fragmentaryczne uwagi trzeba podkreślić, że zasadnicze, jeśli chodzi o zjednoczenie chrześcijaństwa, dążenie katolicyzmu pozostaje od dawna nie zmienione: ma się ono dokonać na gruncie Kościoła rzymskokatolickiego. Kiedyś mówiło się wprost: „Trzeba wrócić do Rzymu”, obecnie mówi się oględniej: „Od tej podstawowej, ale cząstkowej jedności należy teraz przejść do niezbędnej i wystarczającej jedności widzialnej, wpisanej w konkretną rzeczywistość, aby Kościoły naprawdę stały się znakiem owej pełnej komunii w jednym, świętym, katolickim i apostolskim Kościele, która wyrazi się we wspólnym sprawowaniu Eucharystii” (nr 78). Żeby nie było wątpliwości, jak słowo „katolicki” jest tu rozumiane, zacytujmy za Janem Pawłem II: „Pełna jedność stanie się rzeczywistością, kiedy wszyscy będą mieli udział w pełni środków zbawienia, które Chrystus powierzył swemu Kościołowi”. A „jedyny Kościół Chrystusowy trwa w Kościele katolickim”, jak głosi przytoczona w encyklice konstytucja dogmatyczna o Kościele Luminem Gentium (nr 86).

Ostateczne wątpliwości lub nadzieje rozwiewa fragment rozdziału poświęconego posłudze jedności Biskupa Rzymu: „Kościół katolicki jest świadom, że pośród wszystkich Kościołów i Wspólnot kościelnych to on zachował posługę Następcy apostoła Piotra w osobie Biskupa Rzymu, którego Bóg ustanowił [podkr. moje – B.T.] »trwałym i widzialnym źródłem i fundamentem jedności« i którego Duch podtrzymuje, aby Kościół [oczywiście katolicki – B.T.] uczynił także wszystkich innych uczestnikami tego podstawowego dobra” (nr 88).

Jak z tego widać, trzeba wiele roztropności, zachowania zimnej krwi i cierpliwości, zanim doczekamy się takich zmian w mentalności, które pozwolą na rzeczywiste przybliżenie się do siebie katolików i niekatolików. W tych kwestiach, żeby zacytować Ulryka Zwinglego, jesteśmy innego ducha. Nie znaczy to jednak, że powinniśmy się rozejść jak Luter i Zwingli, aby więcej ze sobą nie rozmawiać. Przeciwnie, dokument papieski stwarza warunki do rozmów w duchu wzajemnej życzliwości i woli porozumienia, trzeba tylko zdawać sobie sprawę z paru zasadniczych rozbieżności. Należy też wyrazić papieżowi wdzięczność za Ut unum sint – wypowiedź, która posuwa naprzód stosunki między chrześcijanami. Widać w niej przecież ogromną różnicę między dniem dzisiejszym a czasami nie tak bardzo odległymi.

Ks. Bogdan Tranda