Drukuj

11 / 1995

ARTYKUŁ POLEMICZNY

W liście do prezydenta Jacquesa Chiraca, dotyczącym wznowienia francuskich prób nuklearnych na Pacyfiku (którego fragment opublikowała „Jednota” w nr 9), sekretarz generalny Światowego Aliansu Kościołów Reformowanych Milan Opocensky stwierdza, że „broń jądrowa stanowi największe zagrożenie dla ludzkości” i że „jeżeli narody nie odrzucą filozofii postępowania opierającego się na logice nuklearnego odstraszania, to konsekwencją będzie rozpowszechnianie broni nuklearnej, która [z natury? – tekst nie jest tu jasny] nie może być gwarancją narodowego bezpieczeństwa”. Takie ujęcie problemu jest empirycznie fałszywe, a zarazem wadliwe, jeśli chodzi o wyciąganie logicznych wniosków.

Po pierwsze, czy broń nuklearna rzeczywiście jest obecnie największym zagrożeniem ludzkości? Odpowiedź jest oczywista i historycznie sprawdzalna: w żadnym konflikcie od zakończenia II wojny światowej broń ta nie została użyta. Istnieje wręcz – paradoksalnie – po to, aby jej nigdy nie użyć, a jej istnienie powściąga ambicje tych, którzy chcieliby „umiędzynarodowić” liczne i nieuchronne konflikty lokalne. Awersja do samego pojęcia broni nuklearnej wynika raczej z irracjonalnego, głęboko zakorzenionego lęku, który często przeradza się w masową psychozę, niż z racjonalnej analizy tego, czym ta broń naprawdę jest, i z obiektywnej oceny jej roli w skali światowej.

Po drugie, teza listu mówiąca, że następstwem polityki nuklearnego odstraszania ma być rozprzestrzenienie się broni atomowej, jest zupełnie bezsensowna. Mówimy tu o dwóch zupełnie różnych rzeczach. Polityka odstraszania to koncepcja, która narodziła się w okresie „zimnej wojny” jako wyraz determinacji Zachodu wobec ówczesnego zagrożenia sowieckiego. Jej główną cechą było „kontrowanie” przewagi militarnej ZSRR (w zakresie broni konwencjonalnej) na terenie Europy oraz utrzymanie równowagi potencjałów nuklearnych między Moskwą a resztą świata. I jakkolwiek Stany Zjednoczone były główną siłą „kontrującą”, niezależna force de frappe, czyli siła uderzeniowa Francji również odegrała tu swoją rolę.

Obiektami ewentualnego ataku odwetowego w myśl polityki globalnego odstraszania musiałyby być – siłą rzeczy – ludność i cywilna infrastruktura kraju przeciwnika.

Po upadku ZSRR polityka ta powoli ustępuje miejsca nowej koncepcji strategicznej, która uwzględnia różnorodność potencjalnych zagrożeń, przede wszystkim ze strony państw nie w pełni akceptujących istniejący porządek międzynarodowy (np. Irak, Iran czy Korea Płn.). Odpowiedź na takie zagrożenia musi być zupełnie inna: nie groźba masowej zagłady, ale precyzyjne określenie celu ataku, czyli zniszczenie stanowisk militarnych. Wymaga to miniaturyzacji i kalibracji broni nuklearnej, co już niedługo odbywać się będzie w formie symulacji laboratoryjnych.

Francuskie testy atomowe mają służyć właśnie temu, aby jak najszybciej przejść od etapu prób w środowisku naturalnym do prób w laboratorium. Tak więc postęp technologiczny jest również w pewnym sensie postępem moralnym, wymuszonym także naciskami opinii publicznej i względami poczucia bezpieczeństwa. Niestety ta istotna zmiana w koncepcji strategicznej jest zupełnie pomijana przez środki masowego przekazu, a więc i niedostrzegalna w atmosferze antyfrancuskiej nagonki.

Natomiast drugi problem wspomniany w liście sekretarza generalnego SAKR, czyli kwestia rozprzestrzeniania broni nuklearnej jako logiczny skutek polityki francuskiej, pochodzi z zupełnie innej bajki. Dotyczy on bowiem głównie krajów Trzeciego Świata, których ambicją jest osiągnięcie regionalnej hegemonii militarnej. Daje im ona również poczucie prestiżu, stawiając je w roli lokalnego mocarstwa (dotyczy to np. Indii). Czy rzeczywiście przyczynia się to do wzrostu „narodowego bezpieczeństwa”? Indie uważają, że tak, ich sąsiedzi – że raczej nie. Ale nie ma to nic wspólnego z Francją i jej próbami na Pacyfiku.

To tyle wyjaśnień co do rozróżnień koniecznych, a nieobecnych w liście Milana Opočensky'ego. Zasadnicze pytanie, jakie się nasuwa w związku z lekturą tego listu, jest natury eklezjalnej: Jak powinny zachować się Kościoły? Czy mają dołączyć swój głos do masowych protestów? Moim zdaniem oznaczałoby to, że Kościoły stałyby się współodpowiedzialne za rozpętaną histerię (której wyrazem są np. plakaty z napisami typu „Chirac-morderca”, „Chirac Hitlerem Pacyfiku” czy też – dla koneserów języka angielskiego – „Fuck Chirac”) oraz taki folklor zachowań, jak publiczne obnażanie się przeciwniczek testów.

Czy rolą Kościołów, jeśli zabierają głos w sprawach publicznych, nie powinna być raczej obrona wartości racjonalnej, merytorycznej dyskusji, tak nieodzownej w pluralistycznej demokracji? Karl Barth uznawał, że chrześcijaństwo „nie może być jeszcze jednym zawołaniem do boju...”, a polityka – przynależąca według Bartha do sfery rzeczy „przed-ostatecznych”1, podlega procedurom racjonalnej analizy i dopuszcza pluralizm ocen poszczególnych politycznych zachowań i rozwiązań.

Jednoznaczne potępienie Francji za dokonywanie prób nuklearnych, bez wnikania w skomplikowaną materię faktów, i wsparcie stanowiska prawie że fundamentalistycznym użyciem cytatu biblijnego z Księgi Malachiasza 2:5 (w odezwie do Kościołów członkowskich SAKR) kwestionuje ten „przed-ostateczny” charakter sfery polityki. Takie stanowisko to nadużycie i na pewno jest obce poważnie traktowanej teologii reformowanej. Wezwanie zaś Kościołów, członków SAKR, do „powzięcia odpowiednich kroków w celu poparcia walki przeciw próbom nuklearnym Francji i innych państw” (przy czym owe „inne państwa” to określenie zbiorcze, kamuflujące brak podobnie widowiskowych protestów w przypadku nuklearnych testów przeprowadzanych przez Rosję czy Chiny) zaprzecza też koniecznemu pluralizmowi, gdyż neguje „odgórnie” możliwość, że Kościoły mogłyby mieć odmienne zdanie. Nie służy to zarówno dialogowi Kościołów ze światem, jak i dialogowi wewnątrzkościelnemu.

Joanna J. Mizgała
[Absolwentka Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, doktorantka nauk politycznych na Uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie]

1 Do sfery rzeczy ostatecznych Barth zaliczał wszystko, co dotyczy walki ducha z ciałem (Rzym. 8:13). Sprawa Bożego odnowienia – pisał w komentarzu do Listu do Rzymian – nie powinna być mieszana ze sprawą ludzkiego postępu, czyli dziedziną „przed-ostateczności”, do której należy także sfera władzy i polityki