Drukuj

10 / 1995

W nawiązaniu do artykułu „Jan Sarkander i Jan Hus. Święty i heretyk?” z cyklu „Co Wy na to?”, zamieszczonego w szóstym numerze „Jednoty”, postanowiłem napisać polemiczny list. Nie będę wdawał się w teologiczną sprzeczkę o świętych. Nie jestem teologiem, ale wydaje mi się, że ludzie, uznani przez Kościół rzymskokatolicki za świętych, w swoim ziemskim życiu nie kierowali się zabieganiem o dobra materialne, jak to czynią zwykli pośrednicy w handlu. Niejeden z tych pośredników między Bogiem a wiernymi (jak to się wyraził autor artykułu) tracił życie – swój skarb najwyższy – dla Chrystusa.

Uczynił to święty Szczepan Diakon, ukamienowany przez ludzi Szawła, późniejszego apostoła narodów – św. Pawła. Celowo przytoczyłem przykład Szczepana Diakona, gdyż był on pierwszą po Chrystusie (udokumentowaną w Biblii) ofiarą wojny religijnej. Nie mogę się więc zgodzić z tezą jednego z polskich pastorów luterańskich, że bohaterowie wojen religijnych nie mogą być dla nas przykładem. Zgodnie z tokiem rozumowania tego pastora nie należałoby też wspominać o Szczepanie męczenniku i Szawle prześladowcy. Tymczasem w Biblii mamy zarówno opis śmierci Szczepana, jak też wyraźne wskazanie winowajcy. Ponieważ wiemy, że Biblia napisana jest pod Bożym natchnieniem, nie możemy zatem posądzać biblijnych autorów o nienawiść międzywyznaniową. Biblia zarazem wyraźnie mówi nam, że zarówno Chrystus, jak i Szczepan przebaczyli swoim prześladowcom. Taką drogą postępowania stara się iść papież Jan Paweł II i tym celom służyła wizyta Głowy Kościoła katolickiego w państwie czeskim oraz na ziemi śląskiej w Skoczowie. Wzajemne wyznanie sobie win i przebaczenie wzajemne to przecież droga postępowania wskazana nam przez Chrystusa.

Odważne wyznawanie wiary katolickiej i nauczanie prawd tej wiary mogło się wydawać w pierwszej połowie XVIII wieku aktem politycznym, szczególnie w zawiłych stosunkach polityczno-społecznych ówczesnego Królestwa Czech. A przecież Jan Sarkander wypełniał po prostu wolę Stwórcy, czyli posługę duszpasterską na terenie swej parafii. Tak samo czynił to inny katolicki ksiądz tego okresu – Jan Dłuski, opat cysterski w Bledzewie. Podupadający tam klasztor szybko odnowił i tchnął w niego nowe siły duchowe, zwiększając liczbę zakonników, wywodzących się z trudnego regionu pogranicza zamieszkanego w większości przez protestantów.

Sam Dłuski, pochodzący z ortodoksyjnej rodziny kalwińskiej, umiał trafiać do protestanckich serc. Dłuski miał to szczęście, że w Polsce król nie był panem ludzkich sumień i nie obowiązywała tutaj zasada „czyja władza, tego religia”. Postać Jana Dłuskiego jest mi szczególnie bliska, gdyż człowiek ten urodził się w Iwanowicach koło Krakowa, w mojej rodzinnej parafii, choć blisko 450 lat temu. Życiorys miał Dłuski niezwykły. Jego babką była Agnieszka z Myszkowskich Dłuska, jedna z pierwszych ewangeliczek i filarów kalwińskiego ruchu reformacyjnego w Małopolsce. Jej syn Mikołaj (ojciec Jana) kształcił się w Szwajcarii pod okiem samego Jana Kalwina. Uczestniczył w wojnie religijnej we Francji po stronie hugonotów. W Rzeczypospolitej z kolei był jednym z sygnatariuszy aktu Konfederacji warszawskiej, uchwalonego 28 stycznia 1575 roku. Z treści tego aktu my, Polacy, możemy być dumni, gdyż w wieku okrutnych wojen religijnych na zachodzie Europy byliśmy jedynym państwem tolerancji i pokoju. Powinna się ukazać, opracowana wspólnie – przez protestantów i katolików-szeroka praca na temat praojców naszych, którzy pod natchnieniem Ducha Świętego obrali drogę tolerancji. Mikołaj Dłuski, gorący orędownik Trójjedynego Boga, nie mógł się zgodzić z matką Agnieszką, która ewoluowała w stronę arianizmu. Przeniosła się w końcu do Rakowa, gdzie zmarła. Mikołaj, surrogat krakowski, do końca swoich dni pozostał prawowiernym kalwinistą, chociaż należał za drugiego bezkrólewia do partii rakuskiej, czyli popierał na tron polski arcykatolickiego Habsburga. Coś takiego byłoby nie do pomyślenia wśród protestantów czeskich. W Rzeczypospolitej znajdziemy przykłady takich postaw u wielu protestantów w owym czasie. Zawierano przecież małżeństwa mieszane. Oprócz takiego możnowładcy jak Jan Zamojski (dwie z jego czterech żon były protestantkami) przytoczę przykład Mateusza Stadnickiego z Nieświedzia koło Słomnik. Mateusz Stadnicki wraz z proboszczem Feliksem Krzyżakiem (Crucigerem) jako pierwsi w Małopolsce przeszli na kalwinizm. Żona Stadnickiego jednak pozostawała przy katolicyzmie i mąż jej nie wypędził, chociaż chyba się domyślał, że wychowuje mu syna na katolika.

Chociaż istniało w Rzeczypospolitej dość rozbudowane szkolnictwo różnowiercze, to jednak szlachta protestancka chętnie posyłała swoje dzieci również do szkół katolickich. Tak to Jan Dłuski, syn Mikołaja – kalwinisty, a wnuk Agnieszki – arianki, dobrowolnie studiował na katolickim uniwersytecie w Dylindze, aby potem zostać cystersem i wreszcie opatem bledzewskim. Nikt go nie zmuszał do powrotu na łono Kościoła katolickiego. Był to jego świadomy i dobrowolny wybór. Przypuszczam, że w większości przypadków szlachta polska dobrowolnie wracała do wyznania swoich pradziadów, wzbogacając tym samym katolicyzm wiarą mocną i szczerą. Dopiero najazdy na Rzeczpospolitą luterańskiej Szwecji, której przyszły z pomocą wojska dwóch innych państw protestanckich, mianowicie Prus Książęcych oraz Siedmiogrodu, sprawiły, że protestanci postrzegani byli jako polityczne zagrożenie państwa. Chociaż doskonale wiemy, ilu katolickich panów kolaborowało ze Szwedami. Prawdą jest jednak, że Szwedzi grabili, palili i czynili naciski, aby żywioł protestancki dominował. Tak uczynili na Ziemi Bledzewskiej, niszcząc dzieło Jana Dłuskiego.

Znany krakowski pastor Jakub Wolf, poturbowany w Krakowie przez żaków, wypoczywał w Iwanowicach, korzystając z gościny Dłuskich. Kardynał Radziwiłł nazwał Wolfa niemieckim przybłędą, a Dłuską ciągano po sądach. Obłożono też ekskomuniką mieszkańców wsi należących do dóbr Dłuskich. Być może wśród tych mieszkańców znajdowali się moi przodkowie. Dziś już tego nie mogę sprawdzić, ponieważ dokumenty kościelne z tamtego okresu zniszczyli Szwedzi. Jako katolik muszę przyznać ze wstydem, że również w Polsce dochodziło do pogromów wyznaniowych, podczas których katolicy niszczyli świątynie różnowierców i ich domy. Mała tylko pociecha, że chociaż zdarzały się przypadki pobić protestantów, to jednak rzadko ich zabijano.

Powiedzielibyśmy dziś, że takie to były czasy nietolerancji w Europie, iż stosy płonęły nie tylko w krajach katolickich, ale też w kalwińskiej Genewie. Niektóre Kościoły protestanckie tak bardzo starają się zetrzeć tę ponurą plamę z przeszłości, że obecnie [ich wyznawcy]porzucili purytanizm i tak pofolgowali w wierze, że trzeba postawić pytanie, czy w ogóle są jeszcze chrześcijanami? Bo jakże pogodzić chrześcijaństwo z faktem, że [...] udziela się ślubu, czyli sakramentu małżeństwa, osobnikom tej samej płci. [...]

Dziś, po wiekach, powinniśmy gestem pojednania otwierać drogę do naszych chrześcijańskich serc Duchowi Świętemu, który sprawi, że spojrzymy także na życie i działalność Jana Husa tak, jak papież Innocenty III na św. Franciszka. Jan Hus mógł bowiem odegrać pozytywną rolę w Kościele – jak w XIII wieku św. Franciszek. Dzisiejszy papież na pewno nie popełniłby takiego błędu jak ojcowie soboru w Konstancji. Oni usunęli (jak im się wydawało) pojedynczy wystający kamień, ale – jak czas pokazał – był to głaz wielkiej lawiny, która przez wieki pozbawiła życia wielu synów i wiele córek tego samego Boga.

Adam Miska
IWANOWICE

REDAKCJA ZASTRZEGA SOBIE PRAWO DOKONYWANIA SKRÓTÓW I NIEZBĘDNEJ ADIUSTACJI NADSYŁANEJ KORESPONDENCJI.