Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

8 / 1995

Sumienie miał czyste. Nie używane.
[S. J. Lec:
Myśli nieuczesane]

Dlaczego wiadomość o wygłoszeniu przez prałata Jankowskiego z gdańskiego kościoła pw. św. Brygidy pewnej homilii utrzymywała się w środkach masowego przekazu aż trzy tygodnie? Ta nietypowość sprawiła, że zaczęto mówić o spisku i histerii.

Jak wielokrotnie przypominały media, 11 czerwca ks. Henryk Jankowski wezwał w kazaniu: ,,Polacy, obudźcie się! Nie możemy więcej tolerować rządów ludzi, którzy nie powiedzieli tego, czy pochodzą z Moskwy czy z Izraela”. Nawiązał też do pamiętnej aranżacji wielkanocnego grobu Pańskiego, która wywołała oburzenie i zgorszenie wielu środowisk (zob. ,,Co Wy na to?” w nr 5/95): „Gwiazdy Dawida nie włączyłem tylko dlatego, że jest ona wpisana w symbole swastyki oraz sierpa i młota”. Podczas tego nabożeństwa obecny był prezydent Lech Wałęsa, do którego ksiądz zwrócił się z apelem: Tylko pan może powstrzymać zbrodnie dziejące się w Polsce”. Dodajmy, że „wypowiedzi ks. Jankowskiego kwitowane były brawami” (,.Gazeta Wyborcza” z 12 czerwca).

Pobłażliwość wobec antysemityzmu

Niby nie stało się nic nadzwyczajnego, bo takie wypowiedzi wielokrotnie kwitowano brawami, a nie zawsze trafiały do mediów. Bagatelizujemy rodzimych antysemitów, skoro szerzenie przez nich nienawiści przeważnie nie przeradza się w rękoczyny. Oskarżenie o antysemickie wypowiedzi wywołuje na ogół wzruszenie ramion: ,,Znowu ci Żydzi [w domyśle: brużdżą]!” Nie ma przecież związku między słowami padającymi z kazalnic, trybun i zza domowego stołu a tym, że dzieci popisują się w autobusie dowcipami o puszczaniu kogoś z dymem przez komin, że młodzi chłopcy rozwalają lub dekorują swastykami macewy na kirkucie czy że ktoś wybija szyby w synagodze. Trudno złapać za rękę bohaterów wypisujących na murach „Żydzi do gazu” i rysujących Gwiazdę Dawida na szubienicy, co jest zresztą traktowane jako element kolorytu ulicznego graffiti.

W ogóle o czym tu mówić, skoro w biały dzień w samym centrum Warszawy pochód protestacyjny mazowieckiej „Solidarności” z przewodniczącym Komisji Zakładowej „Ursusa” Zygmuntem Wrzodakiem na czele może bezkarnie wykrzykiwać: „Kołodko i Bartoszewski do gazu!” I nie dość, że nie słychać o wszczęciu przez prokuraturę śledztwa w tej akurat sprawie, bo były sprawy ważniejsze (niszczenie mienia publicznego i bitwa z policją), to jeszcze działacz ,,S” Andrzej Smirnow w audycji „Śniadanie z radiem Zet” mówi, że takie zachowanie należy po prostu do folkloru ulicznych manifestacji i dowodzi głębi ludzkiej rozpaczy.

Święta wolność wypowiedzi

O tym, że stwierdzenie, iż „demokracja to najlepszy ze wszystkich niedoskonałych ustrojów”, stało się truizmem, świadczy np. to, że upominane za przeklinanie dzieci odszczekują się: ,,l tak nic mi nie zrobisz, bo mamy demokrację i wolność słowa”. Gdy skupia się uwagę na jednej stronie medalu, w cieniu pozostaje druga strona, czyli zasada, że moja wolność i godność nie może naruszać cudzej wolności i poniżać cudzej godności.

Ale w gruncie rzeczy rozchodzi się – mawiał Lec – o trzecią stronę medalu, tzn. o pierś, której on dotyka. Słowa ks. Jankowskiego wzbudziły tyle poklasku oraz tyle potępień m.in. z powodu tego, kim jest i co sobą reprezentuje wypowiadający je człowiek. Jak lojalnie przypomnieli adwersarze (mimochodem przykładając się do jego hagiografii), ma wielkie zasługi dla „Solidarności” odkąd w sierpniu 1980 r. odprawiał msze dla robotników strajkujących w Stoczni Gdańskiej, a potem pomagał prześladowanym i udzielał im schronienia na swoim dworze, czyli na plebanii św. Brygidy (zob. reportaż Anny i Piotra Bikontów w jednym z pierwszych „Magazynów” Gazety). Warto by więc zapytać, co się stało z tym człowiekiem.

W swej homilii ks. Jankowski wyraził paranoiczną wizję Polski i poniżył symbol religijny i narodowy, jakim jest Gwiazda Dawida. W późniejszym oświadczeniu i wywiadach słów tych nie tylko nie odwołał, ale jeszcze je doprecyzował. Krytyczne reakcje na kolejne wypowiedzi księdza, a zwłaszcza rozmowa telewizyjna z jego udziałem, dowodzą zarazem bezradności wobec postawy człowieka, który sprawia wrażenie, iż jest święcie przekonany o swojej słuszności, i uważa, że nie ma za co przepraszać, bo sumienie ma czyste, a „antysemityzm nigdy nie był w jego serc” („GW” z 14-15 czerwca). W oświadczeniu, w którym powołał się na prawo do własnej oceny rzeczywistości, uściślił swoje poglądy historiozoficzne: „Do tego [chodzi o żydowskich bankierów i finansistów – M. K.] należy zauważyć obszar działalności politycznej i aktywności we wszystkich dziedzinach życia publicznego. Te wszystkie elementy – ta szatańska pazerność – można to powiedzieć z całą pewnością – były przyczyną powstania komunizmu i doprowadziły do wybuchu II wojny światowej, największej zbrodni w dziejach ludzkości”.

Co więcej, dzięki wywiadom w telewizji i prasie (program „Dossier” z 28 czerwca, rozmowa we „Wprost” z 2 lipca) miał znakomitą okazję szerzej snuć wizję żydowskiego spisku przeciwko Polsce i apelować do sumień rodaków, by rozróżniali duchy (przykładem zbrodniczej antypolskiej działalności żydowskich komunistów ma być Jerzy Urban jako „człowiek ambasady izraelskiej”, zob. „GW” z 27 czerwca). Ewentualne sankcje dyscyplinarne, jakie grożą za niepodporządkowanie się kościelnej dyscyplinie – a Episkopat zdecydowanie odciął się od jego wypowiedzi – mogą jeszcze uczynić z niego męczennika. Tymczasem zrobiona mu za darmo reklama skłoniła go do megalomańskiego określania tego wydarzenia rozpętaniem „trzeciej wojny światowej”.

Tyle że zamiast filmowej komedii „Jak rozpętałem II wojnę światową”, mamy tragifarsę. A Kościół rzymskokatolicki ma twardy orzech do zgryzienia – co począć ze znanym i niepokornym duchownym, który urojenia podnosi do rangi homilii, i nic sobie nie robi z tego, że zdystansował się od nich jego zwierzchnik – metropolita gdański, sekretarz Episkopatu, Komisja ds. Dialogu z Judaizmem oraz sekretarz watykańskiej Komisji ds. Stosunków z Żydami (temu ostatniemu prałat ma za złe, że się z nim nie skonsultował). Skąd ten tupet?

Otóż ks. Jankowski nie mówił sam do siebie w pustym kościele, on miał słuchaczy i poklask. Szkopuł w tym, że na mszy był też, jak wspomniano, prezydent Lech Wałęsa. Gdyby nie ten fakt, sprawa być może rozeszłaby się po kościach jak w przypadku osławionego wystroju grobu Pańskiego (na polecenie zwierzchników prałat musiał usunąć wówczas nazwy polskich partii politycznych). Ponadto gdyby nagłośnienie w kościele było lepsze, prezydent mógłby zareagować na samym początku i od razu poukręcać łby hydrze, która zaczęła kąsać jego przyjaciela.

Odporność na naciski

Tymczasem prezydent najpierw tłumaczył, że nie dosłyszał, potem nie czuł się kompetentny do oceniania homilii kapłana; wyjaśniał, że przyjaźni się z nim od lat i wie, iż nie jest on antysemitą; że całą sprawę rozdmuchano, a wreszcie po dziewięciu dniach wydał oświadczenie, w którym stanowczo zdystansował się od antysemityzmu. Zanim je wszakże wydał, padły już niemal wszystkie protesty: odcięcie się od wypowiedzi prałata i przeprosiny ze strony hierarchów katolickich oraz protest Komisji Koordynacyjnej Stowarzyszeń i Organizacji Żydowskich działających w Polsce; warszawski Klub Inteligencji Katolickiej określił tę wypowiedź jednoznacznie jako sprzeczną z Ewangelią (a to brzmi dosadniej od wyrażenia przedstawiciela watykańskiej komisji, że ksiądz „odstąpił od właściwego przedstawiania Żydów”); ukazał się ostry list Jerzego Ficowskiego i oświadczenie polskiego PEN Clubu (dzień później opublikowano list Marka Edelmana), które oprócz potępienia słów prałata domagały się od prezydenta zajęcia zdecydowanego stanowiska; Unia Studentów Żydowskich z Wrocławia zawiadomiła prokuraturę gdańską o przestępstwie, a rzecznik praw obywatelskich wyraził zaniepokojenie „łamaniem konstytucyjnej zasady tolerancji, brakiem reakcji władz państwowych na szowinistyczne teksty w prasie i wypowiedzi obrażające uczucia religijne” („GW” z 17-18 czerwca). Ponadto do polskich władz wpłynęły listy protestacyjne od ambasadora Izraela oraz międzynarodowych organizacji żydowskich.

Zanim prezydent zdążył wydać oświadczenie, zadzwonił do niego jeszcze Szewach Weiss, przewodniczący Knesetu (ich rozmowa była wielokrotnie retransmitowana w Izraelu), a telewizja i prasa powołując się na nieoficjalne źródła Białego Domu poinformowały, że podczas pobytu Wałęsy w Stanach Zjednoczonych z okazji 50-lecia ONZ nie dojdzie – wobec nieodcięcia się od antysemickich treści kazania – do jego spotkania z prezydentem Clintonem.

Z ulgą przyjęto więc fakt, że polski laureat pokojowej Nagrody Nobla zabrał w końcu głos w tej sprawie. Musiał jednak jeszcze rozmawiać o tym w Ameryce z prezydentem Clintonem, przedstawicielami amerykańskich organizacji żydowskich i Elie Wieselem, którego zapewnił, że gdyby dosłyszał był w kazaniu treści antysemickie, wyszedłby z kościoła, oraz że „jeśli gdziekolwiek będzie potrzebny głos Wałęsy, żeby przeciwstawić się nacjonalizmowi, szowinizmowi, rasizmowi i antysemityzmowi – jest zawsze do dyspozycji” („GW” z 24-25 czerwca).

Mimo kalejdoskopowego tempa wydarzeń nie jest chyba zbiegiem okoliczności, że komentarz prezydencki ukazał się dopiero po rozmowie z przewodniczącym izraelskiego parlamentu i po amerykańskich przeciekach. Wcześniejsze naciski wywierane przez różne polskie środowiska wydawały się przecież bezskuteczne. A były one znacznie bardziej niż dotąd stanowcze, bo i miarka się w końcu przebrała (zob. Głos przyzwoitości, „Z prasy”, s. 24).

Postawa bezradności

Czy jesteśmy bezsilni wobec rodzimego antysemityzmu? Jeżeli nawet prawdą jest, iż stanowi on margines, to jednak tolerancja wobec niego jest zjawiskiem znacznie szerszym i groźniejszym. Antysemita uznaje bowiem milczenie za przyzwolenie, za zgodę. I hulaj dusza! A na protest zdobywają się elity. Z czego wynika bierność, bezwola lub bezradność znacznie szerszego kręgu ludzi, u których antysemityzm także budzi wstręt i wstyd za rodaków?

W jakimś stopniu wiąże się to z niedostatkiem odwagi cywilnej, z lękiem przed dyskomfortem psychicznym, przed opluciem, przed tym, że oberwie się odłamkiem z granatu nienawiści. Poza tym na chamstwo nie odpowiada się chamstwem, o czym cham, rozumiejący tylko argument i język chamstwa, doskonale wie. Inna sprawa, że nie trzeba się koniecznie zniżać w proteście do jego poziomu.

Panuje ponadto poczucie, że „głową muru nie przebijesz” – nie da się zwalczyć czegoś, co jest być może cząstką narodowego charakteru, jeśli takowy w ogóle istnieje. I że nie warto walczyć z wiatrakami, bo idzie cichy poklask w narodzie: „coś chyba jest w tych oskarżeniach, skoro tak gorączkowo protestują”. Wykorzystanie drogi prawnej, czyli złożenie doniesienia w prokuraturze o przestępstwie ściganym z paragrafu kodeksu karnego, kojarzy się z kolei z donosicielstwem. Antysemici zaś i tak się tym nie przejmą; odbiorą to jako zamach na świętą wolność wypowiedzi i jako prześladowanie „prawdziwych Polaków”.

Niekiedy można odnieść wrażenie, że najważniejszym powodem protestów jest to, iż antysemityzm psuje Polakom opinię na Zachodzie. Dochodzi do tego dość powszechna nieufność do polityków i osób publicznych, podejrzewanych o to, że chcą przeliczyć swój protest na wymierne polityczne korzyści. Czyli że bardziej opłaca się zaprotestować przeciw antysemityzmowi rodaków niż ryzykować podejrzliwość wobec swoich genów – bo cóż innego niż zew własnej żydowskiej krwi wyjaśnia branie w obronę poniżanych osób i symboli?

Do zaniechania reakcji skłania też przeświadczenie, że niemożliwa i bezsensowna jest merytoryczna dyskusja z ludźmi kierującymi się spiskową wizją świata. Mówienie np. o wkładzie polskich Żydów w kulturę oraz w obronę Rzeczypospolitej (czyli sprawy wspólnej) trafia w próżnię i kojarzy się z udowadnianiem poniewczasie, że nie wszyscy byli wielbłądami. A zresztąich ewentualne zasługi przeważa dyżurny kontrargument o wysokim procencie Żydów w komunistycznym aparacie bezpieczeństwa. Do świadomości antysemitów – uzurpujących sobie prawo do występowania w roli obrońców honoru polskości i chrześcijaństwa – nie dociera bowiem to, że zachowania antypolskie czy antychrześcijańskie (rzeczywiste czy urojone), na które się ciągle powołują, nie usprawiedliwiają pogardy i nienawiści w imię zbiorowej odpowiedzialności.

Za tym wszystkim stoi jeszcze bezradna świadomość, że nie będąc cudotwórcą nie można powiększyć mózgu wielkości orzeszka, który grzechocze w pustej czaszce jak w dużo za dużym pudle rezonansowym.

Mimo to nie powinno się wykorzystywać tych wymówek i maskować nimi własnej wygody. Co więc pozostaje?

Oświecenie i Objawienie

Wciąż pokutuje utopijny pogląd, że oświecenie jest nadzieją ratunku dla tych, którym oczy bielmem zarosły. Innymi słowy, że wiedza zmieni ludzką naturę. W jakimś, ograniczonym, stopniu postęp nauki i wiedzy rzeczywiście likwiduje lub osłabia część zabobonów i przesądów właściwych psychicznemu systemowi samozachowawczemu człowieka, czyli pierwotnym mechanizmom wyjaśniającym to, co nieznane i dlatego groźne. Ale ani wiedza, ani – szerzej – kultura (także religia) nie są zdolne odmienić ludzkiej natury, a zwłaszcza jej ciemnych instynktów. Dość powiedzieć, że osobowość kończy się kształtować w trzecim roku życia, a cała reszta edukacji – gromadzenie wiadomości oraz posługiwanie się nożem i widelcem (zasady kulturalnego współżycia w ogóle) – to kulturowa politura. U jednych ludzi kultura sięga wprawdzie głębiej niż warstwy naskórka, za to u innych zwyczajnie się złuszcza.

Antysemityzm jest irracjonalnym zjawiskiem, którego korzeni można szukać w pogardzie, pysze i lęku, a więc bardzo silnych postawach i instynktach. Rządzą one postrzeganiem rzeczywistości i postępowaniem człowieka, a są wyjątkowo odporne na racjonalną argumentację i niełatwo poddają się egzorcyzmom.

Kościół – zarówno Kościół Powszechny, jak i poszczególne Kościoły – wie najlepiej, że nie wystarczy pokropić wodą święconą, żeby zmienić ludzką naturę. Tego może dokonać tylko Łaska i Objawienie (oraz posłuszeństwo wiary w odpowiedzi na nie). Ale czy Kościół rzeczywiście w to wierzy, tzn. czy tak postępuje? Po części odpowiedzią jest fragment orędzia biskupów niemieckich z okazji 50. rocznicy wyzwolenia obozu w Oświęcimiu-Brzezince: „W Kościele nie może być miejsca i przyzwolenia na wrogość wobec Żydów. [...] Tam, gdzie ujawnia się taka postawa, istnieje obowiązek publicznego i dobitnego sprzeciwu”. Amen.

I rzeczywiście, od jakichś trzydziestu (rzymskokatolicka deklaracja soborowa Nostra aetate) czy pięćdziesięciu lat (wyznanie winy przez niemieckie środowiska luterańskie), a więc mniej więcej od półwiecza – w świetle dwóch tysiącleci swego istnienia – Kościół w pewnej mierze tak postępuje... wtedy, gdy bez ogródek nazywa antysemityzm grzechem, wzywa do pokuty i odwrócenia się od niego, gdy przeprasza za krzywdy w imię Chrystusa wyrządzone Żydom, gdy odchodzi w oficjalnych dokumentach kościelnych od nauczania pogardy, gdy akcentuje żydowskie korzenie chrześcijaństwa.

Przypomina się tu opowiastka przytoczona przez pewnego kaznodzieję: w przedziale kolejowym trwa ożywione wyliczanie, kto z postaci życia publicznego jest Żydem. Na dźwięk kolejnego nazwiska pada okrzyk zdumienia i zgrozy:

– To i on? Jezus Maria!

– Też Żydzi.

Symbol mesjański czy obelga?

Dla Kościoła Gwiazda Dawida stanowi piękny i wymowny symbol mesjański. Sam Dawid jest bowiem dla wiernych Nowego Przymierza prefiguracją Jezusa Chrystusa, czyli Mesjasza: jako pomazaniec i król, „którego królestwu nie będzie końca”, oraz jako prorok (zob. Psalmy, np. Ps. 2,22,110), a nawet jako dobry pasterz. Jego imię zostało wpisane do rodowodu Jezusa, którego ewangelie nazywają „synem Dawidowym”.

Ale sprzeciw wobec bezczeszczenia tego symbolu mową i uczynkiem niekoniecznie musi wynikać ze świadomości religijnej czy wiedzy teologicznej. Może wypływać po prostu ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości, z szacunku dla tego, co święte dla innego człowieka czy dla narodu przez wieki prześladowanego za wierność Jedynemu Bogu, a tak niedawno tym właśnie znakiem napiętnowanego na śmierć.

Dla porównania postaw sięgnijmy na chwilę do słynnej książki Hanny Arendt Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła. Autorka opisuje w niej m.in. nietypowe losy Żydów duńskich podczas I! wojny światowej oraz wyjątkowe zachowanie Duńczyków i ich rządu: „Gdy Niemcy zaczęli ich [...] sondować w kwestii wprowadzenia żółtego znaku rozpoznawczego [tj. Gwiazdy Dawida – M. K.] oświadczyli po prostu, że pierwszą osobą, jaka zacznie go nosić, będzie król Danii”.

Gotowość udzielenia schronienia Żydom przejawiały „wszystkie odłamy społeczeństwa duńskiego, od króla po zwykłych obywateli'. Potem duńska flota rybacka przewiozła Żydów do Szwecji, gdzie nie musieli się ukrywać, a zamożni Duńczycy opłacili transport ludziom nie mającym pieniędzy.,, Ten wyczyn zdumiewa może bardziej niż wszystkie inne – komentuje Hanna Arendt – bo działo się to w czasie, gdy Żydzi płacili za własną deportację, a najbogatsi z nich oddawali majątki za pozwolenie na wyjazd[...]; dla ludzi ubogich szanse uratowania się równe były zeru. [...] to jedyny znany nam wypadek napotkania przez nazistów otwartego oporu miejscowego społeczeństwa, [płynącego] z pobudek ideowych [podkr. – H.A.]”.

W okupowanej Polsce było to niemożliwe z wielu względów (Danię do jesieni 1943 r. traktowano jako kraj neutralny, mimo że w kwietniu 1940 r. wdarły się tam wojska niemieckie). Ale gdy w dzisiejszej Polsce hańbi się święty i tak drogo okupiony symbol żydowski, a słowo Żyd w języku potocznym oznacza obelgę, nie wszyscy przecież – jak i podczas wojny – to „znaczenie” sobie przyswajają. Świadczy o tym właśnie oburzenie na głupie i podłe słowa katolickiego kapłana czy dialog dwóch uczennic szkoły podstawowej:

– Ty..., ty... – trwa gorączkowe poszukiwanie najdotkliwszej obelgi – ty... Żydówko!

– Gdyby to była prawda, byłby to dla mnie zaszczyt – pada spokojna odpowiedź.

Można sobie wyobrazić osłupienie na twarzy pierwszej dziewczyny.

Nie dajmy się ogłupić i uwieść antysemityzmowi, choćby był łagodny i poczciwy. Bo nie każdego antysemitę poznaje się po nosie węszącym wszędzie „żydowskie zło (i złoto)”. Są i tacy, którzy mówią:

– To dobry człowiek, chociaż Żyd.

Monika Kwiecień

Post scriptum
Jak doniosły 4 lipca dzienniki radiowe i telewizyjne, ks. prałat Henryk Jankowski wysłał list do ks. abp. Tadeusza Gocłowskiego. Napisał m.in.: „Poniosły mnie emocje, które spowodowały, że wypowiedziałem słowa nie przemyślane, dotyczące narodu żydowskiego. Przepraszam tych, którzy poczuli się dotknięci. [...] Słusznie te moje wypowiedzi spowodowały krytyczne reakcje Stolicy Apostolskiej, Episkopatu Polski, a także ks. arcybiskupa. Moją intencją nie było antagonizowanie Polaków i Żydów ani budzenie postaw antysemickich. Uświadamiam sobie jednak, że przywołanie symboli najświętszych dla narodu żydowskiego, i to w kontekście zbrodniczych ideologii naszego wieku, było krzywdą wyrządzoną Żydom i dużym nadużyciem, za co serdecznie przepraszam”.

Po otrzymaniu tego listu metropolita gdański odstąpił od zastosowania sankcji kanonicznych, „ostrzegł jednak księdza, że następnym razem może nawet utracić placówkę duszpasterską” („GW” z 5 lipca). Cdn?