Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

6 / 1995

Zgodnie z zapowiedzią publikujemy artykuł na temat ks. Jana Sarkandra, którego niedawna kanonizacja wzbudziła wiele kontrowersji w środowisku czeskich ewangelików i polskich luteranów na Śląsku Cieszyńskim.

Ważnym punktem programu wizyty Jana Pawła II w Czechach w dniach 20-22 maja tego roku była kanonizacja Jana Sarkandra. Proces wynoszenia na ołtarze tego patrona czeskiej kontrreformacji rozpoczął się już w 1715 roku. W 1860 roku został on uroczyście beatyfikowany, a decyzję o kanonizacji podjęto w Watykanie za pontyfikatu papieża – Polaka. Nie jest to zresztą jedyny

polski akcent w tej historii.

W1932 roku papież Pius XI rozszerzył kult błogosławionego na teren Polski i także polscy katolicy obchodzą jego święto w dniu 17 marca. Nie jest ta kanonizacja wyłącznie czeską sprawą także dlatego, że święty urodził się w Skoczowie, a więc na dzisiejszym polskim Śląsku Cieszyńskim, a pośrednią przyczyną śmierci holeszowskiego proboszcza w ołomunieckim więzieniu były jego kontakty z Polską.

Przyznać trzeba, że decyzja o kanonizacji tego właśnie bohatera czeskiego katolicyzmu jest ze strony tamtejszego Episkopatu dowodem dużej odwagi. Z politycznego punktu widzenia jest to bowiem

wyzwanie dla szerokich kręgów społeczeństwa czeskiego,

nie tylko jednego z najbardziej w dzisiejszej Europie zlaicyzowanych, ale także wychowanego w tradycji szacunku dla husyckiej i protestanckiej przeszłości kraju. To właśnie husytyzm i późniejsze konflikty czeskich ewangelików z Habsburgami, zakończone powstaniem z lat 1618-1620, stanowiły podstawowy punkt odniesienia i historyczną podbudowę dla nacjonalizmu od schyłku XIX wieku. Ta właśnie tradycja stanowiła, i nadal stanowi, trwały element czeskiej świadomości narodowej. Zaciekły spór o prawo własności do katedry św. Wita w Pradze wskazuje także, iż znaczna część Czechów w konflikcie Kościoła z państwem staje po stronie religijnie indyferentnego państwa.

Nic dziwnego, że kanonizacja katolickiego duchownego, który od swej śmierci w 1620 roku

był symbolem czeskiej kontrreformacji i jej tryumfu

pojmowanego jako zwycięstwo habsburskiego katolicyzmu nad mającymi reprezentować narodowe interesy protestantami, wzbudziła protesty już przed paru laty. W takim duchu zwracał się do Jana Pawła II senior Synodu Ewangelickiego Kościoła Czeskobraterskiego ks. Pavel Smetana, protestował również Związek Duchownych Ewangelickich w liście do prymasa czeskiego Kościoła katolickiego, ks. kard. Miroslava Vlka. Zapowiedź uroczystości na cześć Jana Sarkandra w czasie papieskiej wizyty w śląskim Skoczowie wzbudziła także poruszenie wśród tamtejszych polskich ewangelików, dla których ożywienie kultu tego świętego jest nawiązaniem do wspomnień religijnej dyskryminacji w XVII i XVIII wieku.

W tej dyskusji niewielkie zapewne znaczenie mają głosy tych, którzy przypominają, że zasadniczym

błędem jest przenoszenie w przeszłość kryteriów lojalności państwowej i narodowej

ukształtowanych dopiero w XIX wieku. Ani bracia czescy w początkach siedemnastego wieku nie reprezentowali nowoczesnej czeskiej racji stanu, ani Jan Sarkander nie może być traktowany jako zdrajca, nawet jeśli znalazłyby się źródłowe dowody na jego polityczne zaangażowanie, co wcale nie jest takie oczywiste.

W tym artykule nie mamy zamiaru zajmować się analizą źródeł historycznych i rozstrzygać o winie czy niewinności proboszcza z Holeszowa. Badania historyczne nad tą postacią są zadaniem dla czeskich historyków. Mamy też świadomość, że

historiografia rzadko wygrywa w konflikcie z hagiografią,

ale ta ostatnia może być pasjonującym materiałem do badania ideologii i mentalności społecznej.

Cóż więc da się wyczytać z oficjalnych, często hagiograficznych życiorysów Jana Sarkandra i jakie wnioski nasuwają się historykowi po skonfrontowaniu tych danych z wiedzą o historii Czech z początków XVII wieku? Zacznijmy od życiorysu świętego. Urodził się 20 grudnia 1576 roku w Skoczowie jako syn Grzegorza Macieja i Heleny z Góreckich. Katolicka rodzina Sarkandrów należała do mniejszości wyznaniowej w Skoczowie, ale zapewne byli to ludzie pobożni i nie najubożsi, bo z czterech synów dwóch uzyskało wykształcenie i zostało duchownymi.

W 1691 roku, po śmierci ojca rodziny, Sarkandrowie przenieśli się na Morawy, a Jan rozpoczął naukę w jezuickim kolegium w Ołomuńcu, gdzie kształtowano go nie tylko intelektualnie, ale także położono podwaliny pod jego, zgodną z najaktualniejszymi prądami katolicyzmu tamtych czasów, formację duchową – świadczyć o tym może przystąpienie w 1596 roku do sodalicji mariańskiej.

W1600 roku późniejszy proboszcz z Holeszowa rozpoczął studia w Pradze i ukończył je zdobywając stopień naukowy na wydziale filozofii w trzy lata później. W tym też okresie

próbował ułożyć sobie życie w świecie ludzi świeckich.

Młody absolwent Uniwersytetu Praskiego ożenił się, ale żona odumarła go po roku i być może ta tragedia zdecydowała ostatecznie o wybraniu zawodu duchownego. Jan Sarkander rozpoczął studia teologiczne w Grazu, na jednej z najnowocześniejszych i reprezentujących wysoki poziom uczelni katolickich w Europie Środkowej. Ostatecznie święcenia kapłańskie przyjął w 1609 roku i skierowany został do pracy w Opawie jako wikariusz przy boku protegującego go brata Mikołaja, który osiągnął już stanowisko proboszcza w Opawie i kanonika kapituły ołomunieckiej.

Warto zwrócić uwagę, że nie najmłodszy, bo ponad trzydziestoletni, wikariusz otrzymał nie tylko bardzo dobre wykształcenie, ale należał także do tego pokolenia wychowanków katolickich uczelni, którzy

kształtowani byli do świadomej walki z protestantyzmem.

Nieprzypadkowo aż dziesięciu kolegów Sarkandra z Grazu padło ofiarą wojen i prześladowań religijnych (do najgłośniejszych należeli Chorwat Marek Kŕiż i Morawianin Stefan Pongrac, zabici w 1619 roku na Węgrzech). Ci wykształceni duchowni stanowili awangardę kontrreformacji, która przeszła do ofensywy w środkowej Europie.

Jednak początki pracy księdza Sarkandra młodszego nie należały do udanych. W 1610 roku, już jako proboszcz w Unczowie, trafił do więzienia w Kromieryżu i to nie jako ofiara ewangelickich prześladowań, ale dlatego, że był zamieszany w konflikt polityczny między stronnikami dwu Habsburgów: Rudolfa i Macieja. Po uwolnieniu w 1611 roku objął kolejne parafie na Morawach: w Chorwatach, Zdunkach k. Ołomuńca i Boskowicach. W tych dwóch ostatnich miejscowościach znajdowały się zbory braci czeskich i nowy proboszcz dokładał starań o skłonienie tamtejszych ewangelików do przejścia na katolicyzm, sprowadzając w tym celu misje jezuickie.

Nie mamy żadnych danych, by twierdzić, że działalność ta odbiegała od ówczesnej praktyki, i można sądzić, iż ksiądz Sarkander przekonany był – jak większość jego współwyznawców – iż

ratuje dusze innowierców

przed nieuchronnym potępieniem. Jednak w napiętej atmosferze stosunków międzywyznaniowych w Czechach tej epoki aktywność duchownego, reprezentującego cieszącą się poparciem władz katolicką mniejszość, musiała budzić niechęć. Trzeba też pamiętać, że ówcześni duchowni wszystkich wyznań akceptowali zasadę cuius regio eius religio, która usankcjonowana ostatecznie dopiero w 1648 roku, stosowana była wcześniej, także na terenie Czech. Tamtejsi właściciele ziemscy (tak katoliccy, jak ewangeliccy) uważali się za władnych do stosowania przymusu wyznaniowego wobec swych różnowierczych poddanych.

Szczególnie wyraźnie widać to na przykładzie Holeszowa, gdzie Sarkander został proboszczem w 1616 roku, niedługo po objęciu tych dóbr przez katolicką rodzinę Lobkowiców.

Nominacja była zapewne dowodem szczególnego zaufania

ze strony władz Kościoła katolickiego, miasto stanowiło bowiem do niedawna prężny ośrodek protestantyzmu, siedzibę dużego zboru braci czeskich oraz miejsce zwoływania synodów.

Gdy Lobkowicowie weszli w posiadanie miasta, zastosowali ostre środki przeciw tamtejszym ewangelikom. Odebrano im miejski kościół pw. św. Anny i szkołę oraz wprowadzono ograniczenia prawne, których celem było zmuszenie do konwersji lub opuszczenia miasta. Tego typu działania w ramach tzw. rekatolicyzacji były już w toku, gdy w mieście pojawił się nowy proboszcz. Wypadło mu nie tylko zbierać owoce postępowania Lobkowiców (do 1616 roku miało ponoć miejsce 250 „nawróceń”), ale także kontynuować

przywracanie katolickich porządków

w parafii. Jedną z najtrudniejszych spraw okazał się problem dziesięcin, których nie chcieli płacić ewangeliccy właściciele ziemi na terenie parafii holeszowskiej. Walka o zaległe dochody parafialne była jedną z głównych przyczyn zaciekłej niechęci do Sarkandra ze strony miejscowych ziemian, którym przewodził Vaclav Bitovsky z Bystrzycy, zmuszony przez Lobkowiców do zwrócenia znacznych sum.

W 1618 roku w Czechach

wybuchło antyhabsburskie powstanie

i natychmiast przybrało antykatolicki charakter – w Ołomuńcu uwięziono m.in. uznanego za podporę habsburskich rządów Lobkowica i część kanoników ołomunieckiej kapituły katedralnej. Jest bardzo prawdopodobne, że Jan Sarkander czuł się w swej parafii zagrożony, bowiem w czerwcu 1619 roku wyjechał. Ruszył do Polski w towarzystwie jednego z dworzan Lobkowiców. Spędziwszy kilka tygodni na Jasnej Górze, pojechał na Śląsk, ale zatrzymał się w Rybniku, skąd wyjeżdżał do Krakowa, by wreszcie w listopadzie wrócić do Holeszowa.

Gdy na początku 1620 roku przez Śląsk i Morawy przechodziły polskie oddziały lisowczyków, najęte – za zgodą Zygmunta III Wazy – do służby walczącego z czeskim powstaniem Ferdynanda Habsburga, które złupiły ok. 50 miejscowości, paliły i mordowały m.in. w Skoczowie, wezbrała w Czechach i na Śląsku fala niechęci wobec Polski i miejscowych katolików. Gdy rozeszła się wieść, iż 6 lutego 1620 roku Jan Sarkander witał lisowczyków w Holeszowie na czele procesji tamtejszych katolickich mieszkańców,

uznano to za jawne opowiedzenie się po stronie wrogów.

Ukrywającego się duchownego aresztowano i uwięziono w Ołomuńcu pod zarzutem zdrady i spiskowania z Polakami.

Jednym z głównych rzeczników oskarżenia w okrutnym i prowadzonym z użyciem tortur śledztwie był wspomniany wyżej Vaclav Bitovsky, który oskarżał Sarkandra nie tylko o spiski, ale także o prześladowanie ewangelików w Holeszowie, zmuszanie ich do przejścia na katolicyzm pod groźbą wypędzenia i konfiskaty majątku, a nawet o wyrzucenie z kościoła zwłok zmarłych. W trakcie przesłuchania 18 lutego sędziowie domagali się ujawnienia treści rozmów Sarkandra z Lobkowicem, chcąc je wykorzystać przeciw temu ostatniemu. Przesłuchiwany duchowny

odmówił zasłaniając się tajemnicą spowiedzi,

co uznano za wykręt i zastosowano tortury. Nie uzyskano jednak żądanych zeznań i odesłano Jana Sarkandra do więzienia, gdzie zmarł w cztery tygodnie później – 17 marca 1620 roku. Ciało wydano rodzinie, ale nie dopuszczono do uroczystego pogrzebu – ostatecznie zostało ono pochowane, za zgodą politycznego przywódcy ewangelików na Morawach, Ladislava z Żerotina, w ołomunieckim kościele pw. NMP 24 marca 1620 roku.

Polskim czytelnikom, wychowanym w tradycji równouprawnienia wyznań w XVI wieku i względnej wprawdzie, ale jednak istniejącej w następnych dwóch stuleciach tolerancji dla różnowierców, ta tragicznie zakończona historia

wydawać się może dziwacznym wybrykiem konfesyjnej nienawiści.

Przecież w Polsce, nie mówiąc już o Wielkim Księstwie Litewskim, protestanci nigdy nie posuwali się do tak brutalnego traktowania duchownych katolickich. I odwrotnie, nawet za czasów najdalej posuniętej dyskryminacji ewangelików w pierwszej połowie XVIII wieku, nie do pomyślenia było zastosowanie sądowych tortur wobec protestanckiego duchownego. Zdarzały się akty gwałtu, nawet zabójstwa na tle nienawiści wyznaniowej, ale nigdy nie działy się w majestacie prawa, co więcej, zawsze były przez to prawo ścigane – inna sprawa, że często z niewielkim skutkiem.

Otóż trzeba powtórzyć to, co już od dawna pisali historycy zajmujący się historią Reformacji i kontrreformacji w Rzeczypospolitej. Można naszym przodkom zarzucić wiele grzechów, ale ani katolicy, ani ewangelicy w Rzeczypospolitej nie stoczyli się nigdy do takiego poziomu stosunków międzykonfesyjnych, jaki panował na Śląsku, w Czechach i w całej Rzeszy Niemieckiej w latach wojny trzydziestoletniej (1618-1648). Jeśli był w społeczeństwie ówczesnej Rzeczypospolitej nadmiar agresji i okrucieństwa, to łatwo i wygodnie czyniono z niego towar eksportowy ku utrapieniu sąsiadów. Wystarczy poczytać relacje z wojen z Moskwą na początku XVII wieku czy opisy mordów i łupiestw lisowczyków na Śląsku właśnie w 1620 roku.

Wobec konfliktu wyznaniowego w Królestwie Czeskim

polityka polska od początku zajmowała ostrożne i niechętne stanowisko.

Gdy w 1608 roku protestanci wysunęli żądania wobec cesarza Rudolfa II i uzyskali w następnym roku list majestatyczny, gwarantujący równouprawnienie luteranów z katolikami, zrobiło to w Polsce złe wrażenie. Zdawano sobie sprawę, iż takie rozwiązanie, przy zachowaniu w mocy zasady cuius regio eius religio, prowadzić będzie do eskalacji konfliktu, m.in. na Śląsku. Rzeczywiście dochodziło tam do zaburzeń, bo katoliccy i ewangeliccy władcy narzucali poddanym własne wyznanie – czynili tak m.in. luterański książę cieszyński Adam Wacław (zanim przyjął katolicyzm), hrabiowie na Pszczynie, ród von Promnitzów i inni. Podobnie postępowali katolicy, a zamęt powiększał fakt, że list majestatyczny nie obejmował śląskich i czeskich książąt oraz magnatów wyznania reformowanego, m.in. piastowskich książąt Brzegu, Legnicy i Wołowa.

Gdy na początku drugiej dekady XVII wieku

katolicy przechodzili do ofensywy,

na Śląsku i pograniczu czeskim jedyną poważniejszą ich siłą polityczną był biskup wrocławski Karol Habsburg, który swe znaczenie opierał na dobrych stosunkach z powinowatym – królem polskim Zygmuntem III. Tak więc zabiegi rekatolicyzacyjne prowadzone przez Oppersdorfów na Opolszczyźnie, von Lichtensteinów w Księstwie Opawskim, oraz księcia cieszyńskiego Adama Wacława (od 1613 katolika) spotykały się z wyraźnym oporem ewangelickiej (luterańskiej, czeskobraterskiej i reformowanej) większości. Fragmentem tego konfliktu były działania prowadzone przez ks. Jana Sarkandra w jego morawskich parafiach.

Gdy ostatecznie Czesi w 1618 roku podnieśli bunt przeciw Habsburgom, a w następnym roku wybrali swym królem reformowanego elektora Palatynatu, Fryderyka, działania te spotkały się z poparciem tylko w środowisku ich polskich współwyznawców. Zygmunt III, od 1613 roku sojusznik Habsburgów, nie mógł przychylnie patrzeć na rozwój wypadków za śląską granicą.

Bez echa

pozostały więc zarówno starania stanów czeskich o zablokowanie polskiej pomocy dla Ferdynanda Habsburga walczącego o Pragę, jak i podobne zabiegi księcia brzeskiego Jana Chrystiana z rodu Piastów, który prosił Zygmunta III o zakaz prowadzenia w Polsce werbunku do wojsk Ferdynanda. Co więcej, w maju 1619 roku w śląskiej Nysie królewicz Władysław Waza prowadził rozmowy z biskupem Karolem Habsburgiem na temat pomocy przeciw powstańcom. Przypomnijmy – to właśnie wtedy Jan Sarkander pojechał do Polski.

W sierpniu 1619 roku wypędzono jezuitów ze Śląska, a Karol Habsburg zwrócił się do prymasa – pierwszego senatora Rzeczypospolitej – o wzięcie pod opiekę uciskanych katolików. Proponował nawet okupację części Śląska przez wojska polskie, ostatecznie jednak w miesiąc później poczuł się zmuszony do ucieczki i szukania schronienia w Krakowie. I znów

podejrzany dla powstańców zbieg okoliczności

– jesienią tego roku Jan Sarkander jeździł do Krakowa. W październiku tego roku nastąpił zaś pierwszy najazd lisowczyków, którzy spustoszyli luterańskie Księstwo Oleśnickie. Gdy na początku 1620 roku kolejne oddziały lisowczyków w służbie arcyksięcia Ferdynanda przekroczyły granicę śląską pod Tarnowskimi Górami, a po przekroczeniu granicy Moraw ruszyły na Holeszów, wielu przerażonych okrucieństwem tego najazdu Ślązaków i Czechów szczerze wierzyło w spisek wewnętrznych wrogów, czyli katolików, z wrogami zewnętrznymi, czyli Polakami.

Jan Sarkander, którego udziału w politycznych działaniach przeciw powstaniu czeskiemu – powtórzmy to jeszcze raz – nie można bezspornie udowodnić,

padł po prostu ofiarą samonapędzającego się mechanizmu nienawiścii prześladowania,

mechanizmu, którego sam – trzeba to jasno powiedzieć – był poprzednio czynną i ważną częścią. Jego los nie był niczym niezwykłym w tamtych czasach i stronach. W miesiąc po jego śmierci pod murami Wrocławia publicznie wieszano wziętych do niewoli polskich żołnierzy z tych samych oddziałów, które przechodziły przez Holeszów. W tymże roku zastrzelono w Chełmsku Śląskim opata klasztoru krzeszowskiego, a mordercy publicznie głosili, że zabili go za to, że był katolikiem. Z podobnych przyczyn w Starym Olesznie zamordowano Melchiora von Dahmba. W całym Hrabstwie Kłodzkim ewangelicy przemocą usuwali narzuconych poprzednio siłą duchownych katolickich i napadali na dwory szlachty pozostającej przy katolicyzmie.

Gdy jednak 8 listopada 1620 roku arcyksiążę Ferdynand pokonał pod Białą Górą króla „zimowego” Fryderyka,

koło nienawiści i prześladowań obróciło się

i zaczęły się represje antyewangelickie. W Kłodzku i okolicach kolejny raz usuwano pastorów, a na ich miejsce pod osłoną wojska wprowadzano księży katolickich. W całych Czechach zaczęły się prześladowania osób, które naraziły się zbyt aktywnym udziałem w powstaniu, a po ostatecznym pokonaniu i wygnaniu ewangelików czeskich śmierć Jana Sarkandra stać się miała znakomitym orężem w walce ideologicznej także wobec śląskich ewangelików, którzy w znacznej liczbie przetrwali wojnę trzydziestoletnią.

I niezależnie od tego, czy rację ma dzisiejszy arcybiskup Ołomuńca Jan Graubner, gdy stwierdza, że w XVII wieku katolicy i ewangelicy stosowali przemoc w imię Chrystusa, a Jan Sarkander nie reprezentował postawy ekumenicznej, „bo takie były wtedy czasy”1, to

trudno dziwić się śląskim i czeskim ewangelikom,

że nie entuzjazmują się tak głośnym i uroczystym przypomnieniem postaci, która im kojarzy się nie z rokiem 1620, ale z długimi latami upokorzeń, które nastąpiły potem.

Być może na marginesie cytowanej wyżej, jakże „realistycznej”, wypowiedzi czeskiego arcybiskupa warto zwrócić uwagę, że „takie czasy” jak w Czechach nie panowały jednak w dobie wojny trzydziestoletniej wszędzie, gdzieniegdzie bowiem umiano się zdobyć na

nieco mniej zapału w zbożnym dziele zbawiania bliźnich wbrew ich woli,

i brano pod uwagę to, że zło czynione przez innych nie usprawiedliwia naszych błędów, nawet tych czynionych w imię Chrystusa. Być może jednak historia Jana Sarkandra, człowieka, który nie potrafił wznieść się ponad ideały swoich czasów i sam padł ofiarą burzy, w której rozpętywaniu uczestniczył, ma dzisiaj jakiś walor dydaktyczny.

Dr Wojciech Kriegseisen
[Pracownik Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk]

1 „Gazeta Wyborcza” z 22-23 kwietnia 1995. s 19