Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

4 / 1995

14 kwietnia 1995 roku mija 425 lat od chwili, gdy polscy luteranie, reformowani i bracia czescy podpisali na Synodzie w Sandomierzu akt zgody wyznaniowej, zwany odtąd Ugodą sandomierską. Przed 25 laty została ona uroczyście odnowiona i potwierdzona wspólną deklaracją Synodów obu naszych Kościołów – Ewangelicko-Augsburskiego i Ewangelicko-Reformowanego – zatytułowaną Jedność Ducha w spójni pokoju. Zaciekawieni obecną kondycją tej, deklarowanej przed ćwierćwieczem, jedności Ducha w spójni pokoju, zainicjowaliśmy i przeprowadziliśmy na łamach „Jednoty” (zob. nr 5,11 i 12/94 oraz nr 1,2 i 3/95) dyskusję, która miała stać się – w naszym wyobrażeniu – rodzajem sondażu, próbą odpowiedzi na pytanie, czy polski ewangelicyzm stać dzisiaj na trud opracowania i ewentualne przyjęcie jednej, wspólnej konfesji. Jednoznacznej odpowiedzi nie uzyskaliśmy. Prezentowane stanowiska różniły się między sobą zasadniczo -od entuzjazmu po skrajny sceptycyzm. Niemniej jednak coś się zaczęło dziać, myśl została rzucona, ziarno padło na glebę... Teraz trzeba tę glebę pielęgnować i czekać w nadziei, że jeśli sprawa jest słuszna, Bóg ją pobłogosławi a ludzie urzeczywistnią.
Cykl „Wspólna konfesja polskich ewangelików – za i przeciw” kończymy dwiema wypowiedziami. W redakcyjnych planach miały to być opinie biskupów naszych Kościołów – ks. Jana Szarka i ks. Zdzisława Trandy, jednakże tak się nie stało. Luterański biskup, z powodu nawału zajęć, scedował to zadanie na przewodniczącego Komisji Teologicznej Synodu Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, ks. Tadeusza Konika, którego wypowiedź obok stanowiska biskupa Kościoła Ewangelicko-Reformowanego – poniżej prezentujemy.
Raz jeszcze serdecznie dziękujemy wszystkim osobom, które odpowiedziały na apel redakcji i wzięły udział w dyskusji na łamach „Jednoty”.

Najserdeczniejsze podziękowania i szczere gratulacje za wywołanie tematu i wzbudzenie dyskusji, która w rozpatrywaniu spraw wspólnej konfesji polskich ewangelików zatoczyła naprawdę szerokie kręgi refleksji nad historią i współczesnością ewangelicyzmu w Polsce. Nieczęsto się zdarza, by zadany temat wywoływał myśli tak bogate jak te, które ujawniły się w artykułach prof. dr Ewy Chojeckiej, Jarosława Kubackiego, Anny Zieleniewskiej i innych autorów. Sięgnięto przestrzeni spraw wcale niemałej – od teologiczno-socjologicznego reflektowania nad budowaniem formuł wiary (Kubacki) po rozważania nad różnoaspektowością myślenia czy dążenia ku jedności (prof. Chojecka). To jest plon bogatszy niż jakiekolwiek życzliwe poklaski i najsilniejsze „nareszcie” dla podjętego w redakcyjnym tytule wołania.

Odbieram to wołanie w aspekcie zagadnięcia o ekumeniczną wrażliwość ewangelicyzmu polskiego, zwłaszcza zaś wywołanych po imieniu luteranów i reformowanych oraz – w nieco mniejszym natężeniu – metodystów. W tych trzech Kościołach, niosących w swoich nazwach przymiotnik ewangelicki, skupia się dziś historyczny żywioł protestantyzmu, lepiej – ewangelicyzmu w Polsce. Jaka jest ekumeniczna wrażliwość tych Kościołów? Jak daleko posunięte wzajemna otwartość i szacunek wiernych, zborów, duchownych i teologów? To pytanie jest wyczuwalne w tle tytułu O wspólną konfesję polskich ewangelików, a może mocniej jeszcze wyrażone w pytaniu-podtytule Glos wołającego na puszczy?

Tu refleksja. Wołający na puszczy nie wzywał do jubileuszów i nie zapraszał do okazjonalnych działań. Jego wołanie było wezwaniem do upamiętania, do przemyślenia całej drogi, a w konsekwencji do niemyślenia o sobie, a myślenia o Bogu.

Ekumeniczne działania trzech w obrębie ewangelicyzmu sytuujących się Kościołów poszły w dziejach dawnych i w czasach ostatnich bodaj najdalej, jak to Kościołom w ekumenicznym postępie przydarzyć się może. Za porozumieniami teologów spisano i na posiedzeniach reprezentujących całe wspólnoty synodów czy konferencji uchwalono dokumenty mówiące o wspólnocie ołtarza i ambony, o interkomunii i pełnym poszanowaniu i uznaniu urzędu kościelnego reprezentowanego w tych kościelnych Jednotach. Nie podjęto jednak, wyjąwszy historyczne doświadczenie sandomierskie, formułowania wspólnego wyznania (konfesji); nie podjęto też działań zjednoczeniowych dla budowania jednej organizacji kościelnej.

Czy ekumenicznego zapału nie stało? Brakło miłości? Osłabła ekumeniczna wrażliwość, że sprawy nie doprowadzono do należytego końca? Czy odezwały się te ludzkie przywiązania do struktur i stanowisk, albo może konfesyjne wstecznictwo, zdaniem jednego z dotychczasowych dyskutantów cechujące starego człowieka i dalekie od ewangelicznej postawy wierzącego? Dlaczego zatrzymaliśmy się w pół drogi i czy wolno było pójść dalej? To pytanie o ekumeniczną otwartość, wrażliwość i odpowiedzialność.

Przed kilku laty na ogólnopolskiej konferencji pastoralnej luteranów postawiono pytanie o granice diaspory – o granice rozproszenia i rację bytu jednostkowej odrębności, która nie podjęłaby asymilacji do lokalnego chrześcijaństwa innej konfesji. W prywatnych rozważaniach, wiedzionych niejako na marginesie tamtej konferencji, zadałem sobie wówczas inny temat, mianowicie granice konfesyjnej odrębności – najtrudniejsze dla teologa, a zwłaszcza duchownego, pytanie o rację bytu Kościoła w wymiarze nie całego chrześcijaństwa, ale wyznaniowej wspólnoty. Gdzie są te granice, czy pozostają one w kategoriach masy – pęczniejącej czy kurczącej się liczby wyznawców Chrystusa skupionych w danym Kościele? Za ironię uznać by wszak trzeba postrzeganie tych granic w organizacyjno-ekonomicznej czy polityczno-kulturowej aktywności Kościoła.

Racją bytu każdego Kościoła jest jego konfesja, jego wyznanie wiary, a zwłaszcza to, co w tym wyznaniu i wyznawaniu jest szczególnym dobrem, charakterystyczną cechą Kościoła, jego teologii, jego sposobu odczytania Pisma Świętego, jego przyjmowania i niesienia objawienia Bożego. Gdy tego szczególnego dobra nie staje lub gdy jest ono już tylko pozorne, wówczas odzywają się granice bytu: racja istnienia w wymiarze wyznaniowej, konfesyjnej wspólnoty i organizacyjnej odrębności staje pod znakiem zapytania.

Żyjemy w dobie niepoślednich zdarzeń. Tak postrzegać trzeba czas w dziejach chrześcijaństwa charakteryzujący się przestrzenią ekumenicznych ciążeń, dyskusji, dialogu, poszukiwań. Do dóbr tego czasu należy niewątpliwie wypowiadanie opinii, formułowanie uzgodnień, redagowanie wspólnych dokumentów, deklaracji czy wręcz wyznań, obok tego zaś także – albo lepiej: przedtem i ponad to wszystko – ów tak mocno wyartykułowany przez prof. Chojecką dar milczenia – by słyszeć drugiego, by postrzegać oryginalne dobro jego konfesji, jego świadectwa o Chrystusie, o Bogu Ojcu, o Duchu Świętym. Jeśli zaś w czasie ostatnich dziesięcioleci spod piór teologów Kościoła rzymskokatolickiego wychodzą kolejno: teologia luterańskich ksiąg wyznaniowych i pneumatologia Jana Kalwina, to jest to znak istotności po przeszło 450 latach od czasów wittenberskiej i helweckiej Reformacji zachowania przez Kościoły ewangelickie w Polsce ich konfesyjnych odrębności, bo to zachowanie należy tak samo do dobra ekumenicznej wrażliwości jak podjęte akty zgody, wspólnoty, interkomunii, uznania urzędu, poszanowania wzajemnego służby i świadectwa o Chrystusie. Dla chrześcijaństwa w Polsce jest ważne i jeszcze będzie ważne nie tylko to, że luterańskie, reformowane czy metodystyczne zapisy konfesyjne pojawiły się w dziejach, ale również to, jak są kultywowane obecnie zarówno w teologii, jak i w pobożności. Dla chrześcijaństwa obecnej doby jest rzeczą ważną zarówno spotkanie z luterskim chrystocentryzmem, jak i z kalwińską pneumatologia i eklezjologią jako wartościami nie muzealnymi czy bibliotecznymi, ale żywymi w konkretnych Kościołach także polskiego obszaru terytorialnego, językowego i kulturalnego.

Tę ekumeniczną wewnętrzną polaryzację, zakrawającą na sprzeczność samą w sobie, gdzie istnieje z jednej strony dążenie do jedności i konkretne akty jej budowania, a z drugiej strony konieczność zachowania konfesyjnej odrębności jako dobra służebnego dla całego chrześcijaństwa, uchwycono bodaj najlepiej w ekumenicznym modelu jedności w różnorodności. Jedność i różnorodność – pojęcia z pozoru przeciwstawne – nie muszą się wykluczać, o ile wzorcem jedności nie jest uniformizm czy zmrówczony tłum, upakowany w jedną drogę, jedno wyraźnie określone i wyznaczone postrzeganie, myślenie...

Różnorodność bywa budująca dla jedności, tam jednak gdzie podejmowana bywa pozytywna refleksja nad innością drugiego. Nie idzie bowiem o przejście do porządku dziennego nad takim czy innym punktem spornym, odrębnością stanowisk. Idzie o pozytywną refleksję nad innością drugiego, o pytanie, czy ta inność ma mi coś do powiedzenia, czy w tej inności odnaleźć mogę moje wartości wiary, może, a nawet z pewnością, inaczej wyrażane, artykułowane.

Głos O wspólną konfesję polskich ewangelików jest dla mnie świadectwem odczuwania przez Redakcję ekumenicznego niedosytu, mianowicie niedosytu owej pozytywnej refleksji nad innością drugiego. Owszem, formułujemy, spisujemy i ogłaszamy dokumenty. Budujemy i odnawiamy konkordie, myślimy o unifikacji konfesji. To nie są rzeczy naganne, ale byłoby dobrze, żeby obok nich, czy pomiędzy nimi, dochodziło do teologicznych zastanowień, odczytań owej inności drugiego może nie tylko z luterańsko-reformowano--metodystycznego trójkąta, bo i obecność różnej postaci katolicyzmu i prawosławia niejedno potrafi mieć do powiedzenia i może niejeden niesie skarb.

Ekumeniczna przestrzeń to także przestrzeń świata. Od początku dyskusji o wspólnej konfesji polskich ewangelików wymieniane bywają pewne dokumenty ekumeniczne, mianowicie Ugoda leuenberska oraz Dokument z Limy będący próbą szerszego niż luterańsko-reformowane, bo obejmującego niemal całą wielobarwność chrześcijaństwa, wspólnego spojrzenia na Chrzest, Eucharystię i posługiwanie duchownego, a więc kluczowe zagadnienia, które stoją na drodze jedności całego Kościoła jako tematy do podjęcia, bo w nich w istocie idzie o to, co ważne – o chrystologię, Chrystusa, o obecność Chrystusa w świecie.

Jest świadectwem okropnego naszego zadufania i samozadowolenia, że Ugoda leuenberska, choć przyjęta i podpisana oficjalnie zarówno przez luteranów, jak i przez reformowanych, nie stała się płaszczyzną badań, rozmów, teologicznego reflektowania na różnych kościelnych zgromadzeniach, stopniach czy szczeblach. Grzech samozadowolenia: „już 400 lat to mamy, tacyśmy wspaniali” – rozległ się potężną, pustoszącą mocą. Szkoda i żal.

Ugoda leuenberska na nowo stać się jednak może żywym tematem z uwagi na zainteresowanie nią Kościołów metodystycznych. Jest więc okazja, by podjąć na nowo ten przyjęty i akceptowany przed laty dokument, stanowiący wspólne wyznanie światowego luteranizmu, Kościołów reformowanych i unijnych, a współcześnie prawdopodobnie także Kościołów metodystycznych; podjąć tym razem w teologiczną, kościelną, parafialną refleksję. Godzi się to uczynić także dlatego, że z Ugodą leuenberska powiązać da się specyficznie polski temat, mianowicie próbę porównania plonu ekumenicznych wysiłków luteranów i reformowanych doby obecnej z tym, co w postaci Zgody i Konfesji sandomierskiej wypracowali przed 425 laty polscy luteranie, reformowani i bracia czescy.

Mam nadzieję, że w postawieniu tematu wspólnej konfesji polskich ewangelików nie szło o kolejną specyfikę i odrębność „polskiej drogi”. Uważam nawet, że iść nie powinno o kolejną „polską drogę”. Ufam też, że wskazanie rozwiązania w teologicznej i kościelnej refleksji nad Ugodą leuenberska jako dokumentem ekumenicznym reformowanych i luteranów nie zostanie przez nikogo poczytane za zepchnięcie tematu na jakiś boczny tor. Jest wszak inaczej: temat – Ugoda leuenberska – wrócił. I dzięki Bogu.

Ks. Tadeusz Konik
[Przewodniczący Komisji Teologicznej Synodu Kościoła Ewangelicko-Agsburskiego]