Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

2 / 1995

O Słowie Bożym – spisanym

Synu człowieczy! Nakarm swoje ciało [...] tym zwojem, który ci daję!
Wtedy zjadłem go, a on był w moich ustach słodki jak miód.”
Ezech. 3:3

W Katechizmie genewskim na pytanie o sens i cel życia ludzkiego Jan Kalwin odpowiada, że jest nim poznawanie Boga. Ten pogląd genewskiego reformatora od wieków znajduje wielu przeciwników. „Człowiek bynajmniej nie chce przede wszystkim poznawać Boga. Celem życia ludzkiego jest poznawanie samego siebie” – twierdzą, cytując tym samym znaną maksymę jednego ze starogreckich filozofów. Również w teologii ewangelickiej zaznaczyli swe istnienie zwolennicy takiego podejścia. Od czasów Friedricha Schleiermachera (1768-1834) daje w niej znać o sobie tzw. poślizg antropocentryczny – jak nazwał to zjawisko Karol Barth. Zdaniem wielu, teologia musi stać się antropologią -nauką o człowieku, a Słowo Boże musi zostać zastąpione słowem ludzkim, jeżeli Kościół chce dotrzeć ze swoim poselstwem do współczesnego człowieka. Poglądom tym trudno odmówić pewnej przenikliwości. Już reformatorzy w XVI w. zachowywali w mówieniu o Bogu daleko idącą powściągliwość. Świadomie unikali spekulacji, w które obfitowała teologia późnego średniowiecza. W1521 r. ujrzało światło dzienne pierwsze wydanie Locicommunes Filipa Melanchtona – najwybitniejszego, obok Marcina Lutra, teologa wittenberskiego nurtu Reformacji. Dzieło to było pierwszym ewangelickim podręcznikiem dogmatyki, skomponowanym jako swoisty „klucz do Biblii” – wykład podstawowych nauk Pisma Świętego. Autor konsekwentnie unikał wielu tematów teologicznych, które uznawano wówczas za podstawowe. Zamiast spekulować o Bogu, pisał o Jezusie Chrystusie i znaczeniu Jego osoby dla człowieka. Czyżby już więc Reformacja zapoczątkowała prze-sunięcie naszych zainteresowań w kierunku antropologii?

Reformatorzy, zatroskani o los człowieka, pytali jednak o Boga. Ale nie był to Bóg metafizycznych spekulacji, lecz „Bóg dla nas” – Jezus Chrystus – Syn Boży i Człowieczy zarazem. Św. Augustyn pisał: „Stworzyłeś nas, Panie, dla siebie i niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie”. Chrześcijańskie dążenie do poznania Boga nie oznacza lekceważenia spraw ludzkich. Jest sposobem na ujrzenie osoby ludzkiej w jej pełni. Jezus Chrystus, odsłaniając przed nami tajemnice boskości, zarazem ukazuje pełnię człowieczeństwa, jakim mogłoby ono być, gdyby nie upadek w grzech. W Ewangelii zawołanie Poncjusza Piłata Ecce homo! – „Oto człowiek!” – przeplata się z wyznaniem apostoła Tomasza: „Pan mój i Bóg mój!”. Jan Kalwin pisał: „Człowiek nigdy nie dojdzie do jasnego poznania siebie samego, dopóki najpierw nie spojrzy w twarz Boga, a następnie nie będzie kontemplował Jego oblicza w celu ujrzenia swego własnego”. Kilkadziesiąt lat przed genewskim reformatorem podobną myśl sformułował Ulryk Zwingli: „W teologii zawsze chodziło o dwie rzeczy: o poznanie Boga i o poznanie człowieka”.

Ostatecznie można więc powiedzieć, że dla człowieka wierzącego sprzeczność pomiędzy poznawaniem Boga i siebie samego jest sprzecznością pozorną. Człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże (I Mojż. 1:26), a więc cel, do którego podąża, dostrzega w swoim Stwórcy. W Nim widzi odpowiedź na swoje pytania, rozwiązanie swych egzystencjalnych problemów. Także właściwie uprawiana teologia chrześcijańska nie musi przeradzać się w antropologię. Jest ona bowiem formą krytycznej refleksji człowieka wierzącego, któremu Bóg w swej łasce decyduje się objawić i przed nim się obnażyć.

Wierzymy w Świętego Boga. „Święty” to znaczy „inny”, zasadniczo różny od wszystkiego, co znamy, i od tego, co każdy z nas mógłby o Nim powiedzieć. Uważamy przeto, że wszystko, co o Bogu wiemy, pochodzi wyłącznie z objawienia. „Boga nikt nigdy nie widział – pisze ewangelista Jan – lecz jednorodzony Syn – Bóg, który jest na łonie Ojca, objawił Go” (Jn 1:18). Bóg objawia się w czynie, ale ten czyn zostaje skojarzony ze słowem. Bóg objawiający się człowiekowi, gotowemu z wiarą i posłuszeństwem wziąć udział w misterium samoodsłonięcia się swego Stwórcy, jest Bogiem przemawiającym. Świat objawienia, w który wkraczamy po to, by odczuć Bożą bliskość, został stworzony wskutek tego, że Bóg otworzył swoje usta i przemówił. „Otworzył usta” – powie ktoś – to przykład myślenia naiwnego. Bóg jest Duchem i przypisywanie Mu posiadania ust to zwykły antropomorfizm. Trawestując powiedzenie Karola Bartha o „Bożych rękach” można by na to odpowiedzieć z pewną dozą ironii: „To nieprawda, że Bóg jest »za bardzo Duchem«, by mieć usta. Wręcz przeciwnie – On je naprawdę ma. W przeciwieństwie do nas, którzy mamy »gęby«„. Nieprawda więc również, że Bóg jest „za bardzo boski”, by posługiwać się słowem, przemawiać. Nie – On rzeczywiście przemawia, gdy my potrafimy już tylko uprawiać czczą gadaninę.

Czy Słowo Boże jest słowem niezwykłym? – Oczywiście! – można odpowiedzieć. – Przecież nikt z nas nie potrafi za pomocą słowa kreować rzeczywistości, powoływać do życia, stwarzać (por. I Mojż. 1:1 -2.4a). A może jest ono po prostu słowem prawdziwym, słowem w pełnym tego słowa znaczeniu? Może jego dynamika dlatego nas przeraża, że my już w ogóle nie potrafimy mówić, tylko pleciemy, nie przywiązując wagi do wypowiadanych słów. Jeżeli dostrzeżemy zasadniczą różnicę jakościową pomiędzy słowem człowieka i Słowem Boga, zrozumiemy, że to, iż Bóg przemawia, oznacza zarazem, że człowiek milczy. Bo w obliczu Słowa Bożego człowiek musi zachować milczenie. Jest to ten sam rodzaj milczenia, który zachowujemy czując, że sytuacja przekracza nasze możliwości jej wysłowienia. Bóg mówi, a człowiek słucha – jest to jedyna możliwość uczestniczenia w objawieniu. W przeciwnym razie Słowo ulegnie wymieszaniu ze słowem, a teologii już w ogóle nie trzeba będzie zamieniać w naukę o człowieku, albowiem i tak nie będzie ona niczym innym, niczym więcej.

W jaki sposób jednak vox viva – żywe, dynamiczne Słowo Boga -przeradza się w zapis? Jest to podstawowy problem człowieka, który podejmuje decyzję budowania swojej wiary jedynie na fundamencie Słowa Bożego. Czy Słowo Boże jest równoznaczne ze słowem Biblii? Często tak mówimy, ale czy nie mylimy się?

Dla wielu z nas sprawa jest bardzo prosta. Uważamy, że skoro Biblia jest księgą natchnioną przez Ducha Świętego, to jest zarazem Słowem Bożym. Nie będę w tym momencie wkraczał w samo pojęcie natchnienia, w jego techniki i problemy z tym związane. „Proroctwo nigdy nie pochodziło z woli ludzkiej, lecz wypowiadali je ludzie Boży natchnieni Duchem Świętym” (II Ptr 1:20-21). Na podstawie tych słów można jedynie powiedzieć, że jako ludzie wiary dostrzegamy w Piśmie Świętym księgę natchnioną przez Boga. Nie są one natomiast podstawą do snucia spekulacji na temat tego, jak przebiegało natchnienie i jaki margines wolności otrzymali od Ducha Świętego pisarze biblijni. Kiedy mówi się jednak, że Biblia jako całość jest Słowem Bożym, trudno uniknąć kilku nieco drażliwych pytań. Czy odnosi się to wyłącznie do tekstu oryginalnego, czy również do przekładów? Czy w równym stopniu na miano Słowa Bożego zasługują różne warianty tekstu, rozliczne jego lekcje? Poza tym to wszystko jeszcze nie wyjaśnia, dlaczego księga, która powstała przed trzema tysiącami lat, miałaby być autorytatywnym dokumentem dla współczesnego człowieka.

Inni są zdania, że obok głosu Boga słyszymy w Biblii głos ludzki. O swoich doświadczeniach z Bogiem opowiadają: Mojżesz i patriarchowie, kapłani i prorocy, uczeni w Piśmie i ewangeliści, apostołowie i ich uczniowie. Słowo Boże dociera do nas ubrane w formę ludzką, ukryte w słowie świadków. Siła tego poglądu jest oczywista. Przede wszystkim otwiera on możliwości prowadzenia krytycznych badań nad tekstem biblijnym. Wraz jednak z tą możliwością pojawia się ogromne pole do nadużyć. Jak oddzielić Słowo od słowa, Boży przekaz od ludzkiego komentarza? Gdy przyjmiemy ten pogląd, każdy fragment tekstu, który z jakichś powodów nie pasuje do naszych wyobrażeń ogólnych, można odrzucić jako część historycznego kontekstu, dziedzictwo epoki itp. Człowiek – poddany autorytetowi Słowa – staje się sam twórcą tego autorytetu. Czyżby więc, odkąd w okresie oświecenia ludzkość straciła swą dziecięcą wiarę w boskie pochodzenie każdego słowa, każdej nieomal litery, którą w Biblii odnajdujemy, autorytet Pisma Świętego upadł jak tyle innych znanych nam autorytetów?

Tu z pomocą przychodzi nam hermeneutyka – nauka o rozumieniu i interpretacji, nazwana tak od imienia greckiego boga Hermesa – opiekuna m. in. wiedzy tajemnej. Twierdzi ona, że rozumienie opiera się na swoistym dialogu pomiędzy dziełem a jego odbiorcą. Struktura rozumienia ma postać koła -twierdzą współcześni hermeneuci – w którym tekst i czytelnik trwają w nierozerwalnym związku, złączeni tysiącami powiązań. Tekst może zaistnieć tylko w kontakcie z odbiorcą. Wynika stąd pierwsza ważna wskazówka dla czytelnika Biblii. Słowem Bożym może zostać nazwana jedynie Biblia czytana, i to czytana z pełnym zaangażowaniem. Biblia nie otwierana i nie czytana pozostanie tylko jedną z wielu książek w naszej bibliotece. Z chwilą natomiast, gdy bierzemy ją do ręki, otrzymujemy zarazem jedyny w swoim rodzaju instrument, który otwiera nam świat Bożego objawienia. Po to jednak, by ten instrument zadziałał, by klucz otworzył drzwi, za którymi oczekuje nas przyodziany w swoje Słowo Bóg, należy spełnić jeszcze dwa inne ważne warunki.

1. Szczytowym punktem objawienia jest Jezus Chrystus. W Nim człowiek spotyka Boga, więcej – łączy się z Nim, uzyskuje dar społeczności ze swoim Bogiem. Jeżeli Słowo ma rzeczywiście umożliwić nam kontakt z objawieniem, powinno prowadzić wprost do Jezusa (por. Jn 5:39). Biblię nazywamy tylko dlatego księgą objawienia, że mówi nam ona o Tym, który objawia człowiekowi Boga. Jest ona dla nas spisanym Słowem Bożym dlatego, że centrum jej poselstwa stanowi Jezus – Słowo wcielone (Jn 1:14). Ufamy Biblii tylko dlatego, że Jezus jej ufał, uznajemy jej autorytet, ponieważ On również autorytet ten uznawał (Jn 10:35). W równym stopniu dotyczy to Starego i Nowego Testamentu.

2. Dynamiczną moc twórczą nadaje Słowu Duch Święty, którego natchnienie stanęło u źródeł przekazu biblijnego. On jest jedynym interpretatorem Biblii i świadkiem jej niepodważalnego autorytetu (por. Jn 6:63; II Kor. 3:6).

Biblia staje się dla nas – ludzi wierzących – Słowem Bożym, jeżeli czytając ją, badając jej treść, odnajdujemy w niej z pomocą Ducha Świętego osobę Jezusa Chrystusa. Jak przed wiekami Bóg przemawiał do człowieka znajdującego się w określonej sytuacji życiowej i przenikał swoim Słowem do głębi jego istoty, tak i dziś każdy z nas w swoim własnym życiu może na kartach Pisma Świętego spotkać osobę swego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa, i podjąć z Nim jedyny w swoim rodzaju dialog, który nie stoi w sprzeczności z zasadą milczenia wobec Słowa. Słowo każdego z nas odzyskuje więc walor Słowa. Głosząc Jezusa, głosimy prawdziwe Słowo Boga i nie ma w tym przekonaniu grzesznej pychy. Jest ono po prostu przejawem naszego zaufania do Bożych obietnic.

Odkryte w ten sposób Słowo Boże staje się naszym pokarmem. Znaczenie tego pokarmu odkrywamy przecie wszystkim przez porównanie. Dlaczego macie wydawać swe pieniądze na to, co nie syci? – pyta Biblia. Bóg daje nam możliwość zaspokojenia tak bardzo ludzkiego głodu prawdy i autentyzmu. Umożliwia kontakt z rzeczywistym przekazem słownym, nie obciążonym bagażem człowieczych ułomności, nie stanowiącym muru, za którym kryją się ludzie topiący na co dzień w wacie słownej swoje rzeczywiste odczucia, pragnienia i dążenia. W zamian za nasze podejrzane eksperymenty ze słowem daje nam swoją wierność, przekonując każdego, kogo ogarnia moc Słowa, że jest Ktoś, kto „samego siebie wyprzeć się nie może” (II Tym. 2:13).

Jarosław Kubacki