Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

10 / 1994

LISTY

ODPOWIEDŹ PREZBITEROWI KONSTANTEMU WIAZOWSKIEMU

Serdecznie dziękuję prezbiterowi Konstantemu Wiazowskiemu z bratniego Kościoła baptystów za zainteresowanie moim artykułem „Jaki Kościół” („Jednota” 1994, nr 6). Dla autora, zwłaszcza młodego, zainteresowanie jego tekstem jest zawsze czymś miłym, nawet jeśli przyjmuje postać ostrej krytyki.

Zanim ustosunkuję się do kilku wątków z polemicznego listu Brata Prezbitera, zamieszczonego we wrześniowym numerze „Jednoty”, muszę przytoczyć szerszy kontekst, w jakim występują trzy, zacytowane z mojego artykułu, zdania, które tak poruszyły mego Polemistę. Być może intencja, z jaką je pisałem, okaże się wtedy jaśniejsza. Oto one: „Zasad organizacji synodalno-prezbiterialnej nie można – bez narażania się na popełnienie poważnych nadużyć – mylić z demokracją. Kościół nie jest miejscem, w którym panować mają rządy ludu. Jedynym Panem Kościoła pozostaje Jezus Chrystus”. Ale bezpośrednio po tych stwierdzeniach napisałem coś jeszcze, a mianowicie: „Wobec zhierarchizowanej i wciąż jeszcze bardzo klerykalnej struktury Kościoła rzymskokatolickiego dysponujemy alternatywą ustroju opartego na wolności i równości wszystkich członków. Zarazem jednak prezbiterianizm zakłada niezwykle wysoki stopień świadomości każdego z nas. Równomierniej niż w innych wspólnotach rozłożona odpowiedzialność musi zostać podjęta z pełną świadomością obowiązków, które spadają na wszystkich członków wspólnoty i na każdego z osobna”.

Fakt, że pisząc o obowiązkach nie wspomniałem również o prawach, wynika z moich nie najbogatszych jeszcze – to prawda – doświadczeń. Dyktują mi one jednak, że świadomość naszych praw jest znacznie powszechniejsza aniżeli świadomość obowiązków. Zresztą użycie słowa „odpowiedzialność” mówi samo za siebie. Przyzna bowiem chyba Brat Prezbiter, że trudno mówić o odpowiedzialności, gdy nie ma się wpływu na podejmowane decyzje. Byłoby to nie tylko „niebiblijne”, jak Brat pisze, ale wręcz nielogiczne.

Podobnie trudno mówić o wolności w ramach wspólnoty, jeżeli jej członkom odbiera się prawo do decydowania o sobie. Rzecz jednak w tym, że ewangelicy reformowani – jak chyba i inni protestanci – doskonale o tym wiedzą. Często natomiast zdaje się im umykać inna prawda, którą Ulryk Zwingli próbował oddać słowami: „Die Mehrheit macht nicht die Wahrheit” (większość nie czyni prawdy). Osobiście przyjąłbym te słowa za motto wszelkich kościelnych posiedzeń.

Większość nie zawsze ma rację, a przestrzeganie zasad demokracji nie chroni od popełniania błędów. Jeżeli ktoś ma w tej sprawie jakiekolwiek wątpliwości, powinien pamiętać, że wielu krwawych dyktatorów, na czele z Adolfem Hitlerem, doszło do władzy na zasadach arcydemokratycznych, bo to sprawującym władzę przedstawicielom ludu zabrakło zmysłu moralnego czy też wyobraźni. Gdy zaś chodzi o tak chwalony przez Brata Prezbitera system demokracji bezpośredniej, nietrudno zauważyć, że doskonale sprawdza się on w szczycącej się wielowiekowymi tradycjami samorządowymi Szwajcarii, ale już na przykład w Libii stanowi jedynie przykrywkę dla dyktatorskich skłonności fanatycznego przywódcy polityczno-religijnego.

Wracając na nasze kościelne poletko... Powtórzyłem tę istotnie mało odkrywczą prawdę, iż Jezus jest Panem Kościoła, aby przypomnieć, że w praktyce sprawdza się jedynie ten ustrój kościelny, który skutecznie pomaga w głoszeniu Ewangelii. Ktokolwiek kieruje Kościołem, musi pamiętać, że piastuje nie władzę, lecz urząd, który przede wszystkim jest służbą – Bogu i ludziom. Jedynym zaś sprawdzianem wierności w tej służbie jest wierność wskazaniom Ewangelii, która może, ale nie musi, wyrażać się w demokratycznie udzielonym poparciu ze strony współwyznawców. Pisząc o tym nie zapominam o „darze rozróżniania duchów”, którym Jezus obdarza swój zbór (I Kor. 12:10), ale pamiętam również, że drogi Boże to nie drogi nasze, a Jego myśli to nie myśli nasze... Innymi słowy, mój protest przeciwko utożsamianiu prezbiterianizmu i demokracji przedstawicielskiej wynika z faktu, że – o ile rozumiem – w systemie demokratycznym suwerenem jest lud sprawujący pełnię władzy poprzez osoby swoich przedstawicieli, podczas gdy wybierani przez kościelną wspólnotę prezbiterzy odpowiedzialni są przede wszystkim przed Bogiem, a dopiero potem – przed swym elektoratem, który zresztą w swoich decyzjach też uznawać musi prymat Bożej woli, wyrażonej na kartach Pisma Św., nad ludzkimi sądami.

Z tych samych powodów przyznam, że nie przekonuje mnie podjęta przez Brata Prezbitera próba utożsamienia poszczególnych typów ustroju kościelnego z ich odpowiednikami w zakresie organizacji życia społeczno-politycznego. Również z czysto historycznego punktu widzenia nie jestem pewien prawomocności takiego utożsamienia. Co się zaś tyczy demokracji bezpośredniej, to nie wiem, czy rzeczywiście „tak bardzo jej się obawiam”. Powiedziałbym raczej, że odczuwam lekki niepokój, gdy przypominam sobie na przykład historię Sokratesa lub czytam Tukidydesową „Wojnę peloponeską”, a zwłaszcza zamieszczone tam opisy krwawych mordów, gwałtów i rabunków, których dopuszczali się dzielni ateńscy obrońcy demokracji na zbuntowanych mieszkańcach małoazjatyckich wysepek.

Niewątpliwie ma rację Brat Prezbiter pisząc, że w Nowym Testamencie znajdujemy elementy różnych ustrojów kościelnych. Biblia rzeczywiście daleka jest od podawania gotowych recept na każdą okoliczność, także na tę. Tym bardziej nie wydaje mi się słuszna próba rozjaśniania tej, rzeczywiście dość skomplikowanej, sprawy, połączona dodatkowo z powoływaniem się na zdanie ludzi niewierzących. Wszak to właśnie tacy „niewierzący” widzieli w Jezusie Chrystusie pierwszego komunistę, a w Marcinie Lutrze – prekursora rewolucji, w kalwinizmie zaś – ideologię burżuazji. Przypuszczam jednak, że Brat Prezbiter daleki jest od tego typu konstatacji.

Kościół w Polsce stoi przed wieloma dylematami, wśród których najistotniejszy wydaje mi się problem (też zresztą niezbyt oryginalny, a na pewno oparty na paradoksie) „bycia w świecie, ale nie ze świata”. Na ile można skojarzyć go z zagadnieniem „purpurowych eminencji”, pozostawmy sumieniu głównie zresztą ich samych.

Innych zagadnień z listu Brata Prezbitera nie podejmuję, gdyż nie mogę pozbyć się wrażenia, że mam do czynienia z polemiką prowadzoną ponad moją głową z tzw. oficjalnymi czynnikami, i to nie tylko mojego Kościoła. Nie czuję się więc zobowiązany do poruszania tego tematu. Zagadnienie księży i biskupa w Jednocie Ewangelicko-Reformowanej jest zresztą wyczerpująco potraktowane w naszym „Prawie wewnętrznym” – nie mnóżmy więc bytów ponad konieczność.

Łączę wyrazy szacunku i życzenia błogosławieństwa Bożego w pracy na niwie Pańskiej.

JAROSŁAW KUBACKI