Drukuj

10 / 1994

Panowanie nad płodnością

Nie zawsze dziecko jest przyjmowane z radością i traktowane jak Boże błogosławieństwo. Czasem pojawia się jako osoba niepożądana, której przyjście na świat odczuwane jest przez rodziców jako nieszczęście. Dzieje się tak zazwyczaj wtedy, gdy jego poczęcie nastąpiło w wyniku aktu podejmowanego wyłącznie dla zaspokojenia popędu płciowego. Kto w seksualnym stosunku (małżeńskim czy pozamałźeńskim) nie daje całego siebie osobie ukochanej, ten poniża ludzką godność – swoją i drugiej osoby, narusza integralną jedność tego aktu i sprowadza go do wymiaru tylko biologicznego, dodatkowo zubożonego przez odrzucenie jego owocu, czyli dziecka. O wielkiej wadze tej sprawy świadczy fakt, że została ona objęta Prawem Bożym: Nie będziesz cudzołożył, zamieszczonym w Dekalogu na równi z tak oczywistymi wskazaniami, jak: Nie będziesz zabijał i Nie będziesz kradł. Należy odróżniać akt seksualny jako jeden z czynników wspólnoty małżeńskiej, podkreślający i umacniający wzajemną miłość, od aktu seksualnego traktowanego jako cel sam w sobie. „Akt seksualny sam w sobie – uczy Karol Barth, najwybitniejszy teolog ewangelicki XX wieku – dokonany dla niego samego, jest aktem sprzecznym z godnością człowieka (nieludzkim), odrzuconym przez przykazanie Boże, niezależnie od tego, czy dokonuje się w małżeństwie czy poza nim, z zapobieganiem czy bez zapobiegania ciąży” (K. Barth: Dogmaticue, Genewa 1964, vol. 3, t. 4, cz. 1, s. 278).

Nie może być wszakże wątpliwości co do tego, że panowanie nad płodnością należy do koniecznych obowiązków człowieka. Różnice między chrześcijanami w tej kwestii sprowadzają się głównie do metod, jakie należy stosować. Dane demograficzne oraz fizyczne i materialne możliwości współczesnej rodziny przemawiają jednoznacznie za tym, że panowanie nad płodnością jest rzeczą oczywistą. Nie od rzeczy będzie tu przypomnieć za Karolem Barthem, że „kampania systematycznie podejmowana dla podniesienia prokreacji i popierania wzrostu populacji nosiła charakterystyczne znamię pogaństwa i nacjonalizmu, a ponadto (cóż za paradoks!) była bezpośrednio związana z celami militarnymi, to znaczy prowadziła do śmierci” (K. Barth, tamże). Mowa tu o totalitarnym systemie narodowosocjalistycznym w Niemczech.

Skoro jednak akt seksualny stanowi integralną część istoty małżeństwa, to należy przyjąć jego konsekwencje – macierzyństwo i ojcostwo (i pierwsze, i drugie), i to przyjąć jako dar Bożej miłości. Współżycie z intencją uniknięcia jego konsekwencji trzeba potraktować jako odrzucenie tego, co daje Bóg, który w swej dobroci pragnie rozszerzenia i pogłębienia rodzinnej wspólnoty. Jedność małżonków prowadzi do zrodzenia potomstwa, a jego posiadanie umacnia jedność rodziców.

Czy wolno więc chrześcijaninowi odrzucać dar Boga? Czy nie ryzykuje on, że w ten sposób sprowadzi niebezpieczeństwo zagrażające jedności i trwałości wspólnoty małżeńskiej? Czy nie kieruje się własną wygodą, niechęcią do podjęcia rodzicielskich obowiązków? Czy na jego decyzję nie wpływa chęć posiadania, na przykład samochodu? Ten, kto w małżeństwie wyrzeka się dzieci w ogóle lub ogranicza ich liczbę, musi sobie postawić takie pytania oraz wiele innych i z całą powagą na nie odpowiedzieć, będąc świadomy, że czyni to w obliczu Boga i że za swoją decyzję jest przed Nim odpowiedzialny.

W sposób podobnie odpowiedzialny musi być także podjęta przez obie strony decyzja o zapłodnieniu. Przy tym trzeba sobie w obliczu Boga odpowiedzieć na równie wiele pytań, małżonkowie są bowiem odpowiedzialni przed Bogiem tak samo za decyzję wydania na świat, jak za decyzję wyrzeczenia się potomstwa.

Zapobieganie ciąży

Większość ludzi przyjmuje ograniczenie płodności jako rzecz oczywistą, nawet się nad nią nie zastanawiając. Właśnie – nie zastanawiając się w ogóle lub niewiele, podczas gdy wymaga to przemyślenia i świadomej, odpowiedzialnej decyzji. Zdarza się, ze decydujący wpływ mają osoby trzecie, opinia otoczenia, której się małżonkowie bezmyślnie poddają. Wielodzietność bywa dość często uważana za dowód zacofania. Nie uchodzi mieć na przykład pięciorga dzieci. Często pary małżeńskie stosują środki zapobiegawcze popadając w konflikt sumienia, gdyż ich społeczność wyznaniowa uważa to za niemoralne. Z ewangelickiego punktu widzenia środki zapobiegające ciąży są moralnie obojętne – ani dobre, ani złe. Nie są natomiast moralnie obojętne motywy, jakimi kierują się małżonkowie, nie chcąc mieć więcej dzieci lub nie chcąc ich wcale. Ich stosowanie jest słuszne i moralnie usprawiedliwione, kiedy wymagają tego ważne względy, na przykład stan zdrowia kobiety czy sytuacja materialna. Dzięki nim może się wtedy realizować pełna jedność małżeńska, stanowiąca obok płodzenia potomstwa równorzędny cel związku. Natomiast posługiwanie się nimi z chęci uniknięcia obowiązków, kłopotów itp. jest niemoralne, gdyż w sposób egoistyczny sprzeciwia się porządkowi Bożemu. Granica między jednym a drugim jest trudno uchwytna, trzeba więc pamiętać, ze odpowiada się za to przed Bogiem. Decyzja w tej sprawie musi być podjęta przez oboje małżonków, z pełną świadomością i poczuciem odpowiedzialności.

Nieświadomość w tej dziedzinie, a także zakaz stosowania środków antykoncepcyjnych, prowadzi do chwytania się środka ostatecznego i z gruntu niemoralnego, mianowicie do przerywania ciąży. Nie tylko dlatego, że to negatywnie odbija się na zdrowiu kobiety, a w niektórych wypadkach może w ogóle pozbawić ją szans na wydanie potomstwa czy niekorzystnie wpłynąć na rozwój poczętych później dzieci, ale przede wszystkim dlatego, że niszczy poczęte życie. Co więcej, wyraża lekceważenie i sprzeciw wobec Prawa Bożego, osłabia wrażliwość sumienia, zaciera różnicę między złem a dobrem, godzi więc w podstawy poczucia moralnego.

W niektórych społeczeństwach ograniczano niegdyś przyrost naturalny przez zabijanie części noworodków (np. chłopców hebrajskich w Egipcie), zwłaszcza zaś słabych i chorych (np. w starożytnej Sparcie). Obecnie myśli się o takich praktykach z odrazą, podobnie jak o współczesnych matkach zabijających swe nieślubne dzieci. Ale bez zmrużenia powiek wielu godzi się na to samo wobec dzieci znajdujących się we wcześniejszej fazie rozwoju. A przecież z ludzkiego płodu nie rozwinie się nic innego, jak tylko człowiek. Dlatego chrześcijanin, podejmując przemyślaną i odpowiedzialną przed Bogiem decyzję ograniczenia liczby swych dzieci czy nawet w niektórych wypadkach całkowitego wyrzeczenia się ich, musi postępować w taki sposób, aby nie dopuścić do zapłodnienia, a więc za radą lekarza zastosować najwłaściwszy środek zapobiegawczy. Zakazywanie stosowania środków antykoncepcyjnych (poza wczesnoporonnymi) uważamy za szkodliwe i niemoralne. Człowiek tym różni się od innych istot żywych, że może podejmować decyzje natury moralnej również w dziedzinie dawania życia. Na tym polega jego rodzicielska odpowiedzialność, której nikt z niego zdjąć nie może.

Przypomnijmy, że podczas społecznej dyskusji nad ustawowym zakazem i penalizacją przerywania ciąży wypowiedział się Synod Kościoła Ewangelicko-Reformowanego na sesji 4 i 5 maja 1991 r. („Jednota” 6/91). Nieco później zabrał głos w tej sprawie Synod Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego. Obydwa Kościoły, choć uchwalały swe oświadczenia niezależnie od siebie i bez porozumiewania się, wyraziły zgodne w zasadniczych kwestiach stanowisko.

Rozwód

Małżeństwo jest związkiem trwałym, zawieranym na całe życie. Tak właśnie, w naturalny sposób, odczuwają to zakochani młodzi ludzie, gdy obiecują sobie miłość „do grobowej deski”. Ten naturalny odruch wyraża istotę prawdziwej miłości, która nigdy nie ustaje. Przytoczmy zdanie Jezusa na ten temat. Powołał się On przede wszystkim na omówione już przez nas zdanie z I Księgi Mojżeszowej: Opuści człowiek swego ojca i matkę, przyłączy się do swojej żony i będą ci dwoje jednym ciałem. Do tego dodał od siebie krótki, ale jednoznaczny komentarz: Nie są już dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co więc Bóg złączył, człowiek niechaj nie rozłącza (Mat. 19:5.6, por. Mk 10:1.9, Ef. 7:10-11).

Powołując się na tę wypowiedź Jezusa trzeba pamiętać, że jest to zasada, a nie przepis kodeksu prawnego. Ewangelia nie jest bowiem zbiorem praw, lecz źródłem zasad, które trzeba rozumnie stosować do poszczególnych przypadków. Niektórzy chrześcijanie (nie tylko rzymscy katolicy) stoją jednak na stanowisku, że problem rozwodu w ogóle nie istnieje, ponieważ wypowiedź Jezusa rozstrzyga sprawę ostatecznie. Ustanawiają więc sztywne przepisy prawne nie dopuszczające uzyskania rozwodu w żadnych okolicznościach. Nie wytrzymują one jednak próby życia i są łamane, wywołując często tragiczne skutki i konflikty sumienia.

Zdarza się, niestety wcale nierzadko, że na skutek nieprzewidzianych okoliczności – zawinionych przez nas lub nie zawinionych – w piekło zamienia się związek, który powinien być źródłem radości i szczęścia. Niektóre przyczyny konfliktu może usunąć lekarz (ginekolog, seksuolog, psychiatra), inne – doświadczony duchowny, a niektóre jesteśmy w stanie przezwyciężyć sami. Niejedno małżeństwo zostało uratowane dzięki temu, że w porę podjęto środki zaradcze. Jeśli jednak sprawy zaszły zbyt daleko i nastąpił nieodwracalny proces rozpadu związku, jeśli ludzie niszczą się nawzajem, a życie we dwoje stało się wskutek tego udręką, albo gdy jedno z małżonków zostało trwale porzucone, trzeba taki wypadek potraktować z całą powagą i miłością, nie ograniczając się jedynie do stosowania surowego, bezosobowego przepisu prawa.

Każdy, kto sądzi, że Jezus jednoznacznie wypowiedział się w sprawie zakazu udzielania rozwodu, niech wie, że taki pogląd jest niezupełnie ścisły, ponieważ dopuszczał On wyjątek, jakim jest rozwiązłość (Mat. 19:9). W takich właśnie okolicznościach kontynuowanie współżycia staje się niemożliwe i nie ma nadziei na spełnienie małżeńskiej jedności. Inny przykład biblijny znajdujemy w pismach apostoła Pawła. Na terenach misyjnych, gdy Kościół szybko się rozszerzał, zdarzało się, że jedno z małżonków przyjmowało Ewangelię, a drugie zostawało w pogaństwie. Zdaniem Pawła, jeśli strona pogańska zgadzała się na dalsze zgodne współżycie, chrześcijanin nie powinien dążyć do rozwodu. Jeżeli zaś poganin domagał się rozwodu, nie należało stawiać przeszkód, ponieważ małżonkowie nie są niewolniczo związani ze sobą (I Kor. 7:12-16).

Z tych dwóch przykładów można wyprowadzić następujący uogólniony wniosek: gdy rozpadła się małżeńska jedność, mamy prawo do rozwiązania związku, ponieważ mąż i żona nie są ze sobą niewolniczo związani. Utrzymywanie za wszelką cenę formalnego małżeństwa prowadzi do gorszących scen, a często nawet do tragedii. Nic na to nie pomoże trwanie przy surowej literze prawa. Byłoby to zamykanie oczu na rzeczywistość, która istnieje niezależnie od tego, czy się chce ją dostrzec i uznać, czy nie.

Nie należy jednak wyciągać wniosku, że rozwód jest wobec tego sprawą bagatelną. Do rozpadu małżeńskiego związku należy podchodzić jak do katastrofy, a do ludzi w niej uczestniczących jak do ofiar wymagających pomocy. Nie jest to bowiem sytuacja prawidłowa, lecz wyjątkowa. Małżeństwo należy do najważniejszych dziedzin życia indywidualnego i społecznego. Trzeba mu zatem poświęcać wiele uwagi i troski – przez odpowiednie wychowanie, przez duszpasterską opiekę, przez stworzenie takich warunków, które zmniejszą do minimum liczbę ludzkich tragedii, katastrof i rozwodów.

cdn.