Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

10 / 1994

W 1522 roku doszło w Wittenberdze do wydarzeń, które przez długie lata miały zaprzątać umysły ludzkie i zapoczątkować konflikt między teologami protestanckimi, zwany potocznie sporem o obrazy. Celem niniejszego szkicu nie jest szczegółowa analiza poglądów Andreasa Karlstadta (1480-1541), Marcina Lutra (1438-1546) i Jana Kalwina (1509-1564), niemniej jednak konieczne wydaje się krótkie wyjaśnienie czytelnikowi istoty sporu. Nieprzejednanym wrogiem tzw. świętych obrazów był Karlstadt, który jako główny argument przeciw ich istnieniu wysuwał tezę, że „nie powinno się mieć obcych bogów”. Znacznie bardziej liberalne stanowisko zajmował Luter. Według niego obrazy „są dowolne, możemy je mieć lub nie mieć, choć na pewno byłoby lepiej, gdybyśmy ich w ogóle nie mieli”. Mniej sceptyczny wydaje się być Kalwin, który twierdził, że skoro rzeźba i malarstwo są darami Boga, to nie ma nic zdrożnego w ich posiadaniu czy tworzeniu. Przeciwny był jedynie malowaniu wizerunku Stwórcy, gdyż mogłoby to przynieść uszczerbek Jego chwale i wspaniałości (powoływał się przy tym na drugie przykazanie Dekalogu – zob. II Mojż. 20:4-6).

Także i polscy ewangelicy nie uniknęli sporów w tej kwestii. Już w tekście posłania braci czeskich do małopolskich ewangelików z 1556 roku widać wyraźnie ścierające się ze sobą dwa stanowiska wobec problemu, co uczynić z wnętrzami przejętych od katolików kościołów. Jedni uważali, że trzeba „wnet obrazy wyrzucić”. Temu radykalnemu głosowi przeciwstawiano pogląd, że nie należy tego czynić pośpiesznie, aby nie wywołać wzburzenia wśród wiernych, ponieważ byłoby znacznie lepiej, żeby to oni sami poznali prawdę i „bez zgorszenia obrazy precz wyrzucili”. Bowiem o wiele bardziej wydaje się istotne, by ludzie pozbyli się bałwanów – obrazów z własnych serc. „Co przynosi bałwochwalstwo, tym się dzieci bawić nie mają” – pouczał Sebastian Petrycy z Pilzna (1554-1626) i dodawał: „Zakazuje Pismo Św. obrazów, abyśmy ich nie chwalili [...]. Kiedy nie chwalę obrazu, mogę mieć obrazy w domu”.

Wizerunki przeszkadzały jednak najbardziej podczas sprawowania sakramentu Wieczerzy Pańskiej, co łatwo zrozumieć, jeśli weźmie się pod uwagę, iż owe symbole bałwochwalstwa kłóciły się z celebrowaną świętością. „Za rzecz dobrą usadzili, ażeby Wieczerzą Pańską nie służono, gdzie są obrazy, i nie służono aż do tego czasu” – brzmiała uchwała wspomnianego posłania. Przeciwnicy poglądu o realnej obecności Chrystusa w sakramencie z reguły byli zwolennikami religijnego aikonizmu*. Czasem chęć oczyszczenia kościołów z „ekwipunku papieskiego” sięgała dalej. W jednym ze sprawozdań synodalnych czytamy: „Uradzili to, aby wszystkie monstrancyje, kielichy, ornaty, krzyże etc. z kościołów swych wyprzedali, a te pieniądze w gromadę zebrali, a potem je na potrzeby kościoła aby obracili” (Posłanie braci czeskich do małopolskich ewangelików, 1556).

Niechęć ewangelików do bogatego wystroju kościoła katolickiego wynikała z przekonania, że w początkach chrześcijaństwa obrazów nie było i że są one późniejszym dodatkiem. Świątynie katolickie przestały być w pojęciu ewangelików domami modlitwy, a stały się miejscami, gdzie kupczono odpustami. Życie księży ponad stan kłóciło się z głoszoną przez nich zasadą ewangelicznego ubóstwa. Prawdziwy chrześcijanin powinien naśladować Chrystusa swoim postępowaniem, a nie czynić tak, jak owi piętnowani niegodziwcy: „Powiedział, iż Krystusa Pana tylko w gębie a języku noszą, ale w sercu a na ciele, w ubiorach i postępkach” (Synod generalny w Książu, 1560). Człowiek ma więc czynić dobro nie na pokaz, lecz dlatego, że tak nakazuje mu Ewangelia. Nieważne jest to, co widzą oczy ludzkie, ważne jest to, co dostrzeże Stwórca – On jest Bogiem Żywym, a nie martwą figurą. Właśnie martwota owych idoli była najczęściej krytykowana. Świadczy o tym tekst anonimowego pamfletu antykatolickiego z XVI wieku:

Jeśli taki wasz Bóg jest jacy są bałwani oczy mając, nie widzą – barzo to Bóg tani.

Tak zaś natrząsał się z bałwochwalstwa katolików Mikołaj Rej w Figlikach:

Chłopa w skrzyni rytego
W kościół wszprotowali,
Szkło mu w piersi wprawiwszy,
Zmartwychwstaniem zwali.

Niechętnie widziano w kościołach krzyże: „bo te strugane obrazy, które oni Crucyfixami zowią, częstokroć piorunem Bóg gromi” (Synod w Poznaniu, 1560). Chodziło tu jednak raczej o sprzeciw wobec oddawania czci czy składania przysięgi na krzyż, a nie o bezwzględny zakaz wykorzystywania tego symbolu jako motywu w sztuce. „A iż w statucie przysięga jest opisana tak: wzywając na pomoc świętych i dwa palce przyłożywszy na drewnie, tego bałwochwalstwa ma się wierny wystrzegać” – zalecano podczas tego samego synodu poznańskiego. Przeciw bałwochwalstwu grzmiał anonimowy autor traktatu antykatolickiego z początku XVII wieku:

Patrz w domach, patrz w kościołach i na kamienicach.
Wszędy pełno bałwanów, słupów, jawnych licach.
Gdzie ile ziem, miast, panów, tyle i patronów.
Skąd Żydom i poganom śmiech z tych zabobonów.

Ewangelicy obawiali się, że także im samym grozi z czasem odstępstwo od ideałów pierwszych chrześcijan. Ich dbałość o czystość kultu przejawiała się w dążeniu do prostej formy obrządku, ustalonej na podstawie szczegółowej analizy Starego i Nowego Testamentu. Problemem było na przykład, czy sakrament Wieczerzy Pańskiej należy przyjmować stojąc, siedząc czy też klęcząc, skoro „klękanie przy świętości [...] jest bardzo niebezpieczne a ku bałwochwalstwu skłonne, nam się nie podoba. Także i te ołtarze w kościelech albo zborzech lepij iżby były obalone, a proste stoły stały” (Kolokwium w Bużeninie, 1561). Surowość wnętrza świątyni służyć miała lepszemu skupieniu się na modlitwie. Na pytanie, czy wierni słuchają Słowa Bożego, taką oto odpowiedź usłyszał wizytator zboru w Sitańcu w 1582 roku: „Czynią to, ale kaplica antichristi barzo im wadzi” (oczywiście chodziło tu o kościół przejęty po katolikach).

Czyżby zatem prawdą było powiedzenie „pusty jak zbór luterański”? W odczuciu ówczesnych katolików brak wielu sprzętów, obrazów, zdobień, tak oczywistych w ich kościołach, był niemal równoznaczny z profanacją świątyni. „Nie znajdziecie tego po kościołach heretyckich, zwłaszcza kalwińskich, które względem naszych własnych są chlewy albo stajnie albo brogi” – pisał kaznodzieja katolicki Fabian Birkowski (O świętych obrazach, jako mają być szanowane, kazanie, 1629). 0 tym, że protestanci dbali jednak o wyposażenie kościoła, świadczy zalecenie synodu prowincjonalnego z 1598 roku: „Każdy kościół naczynia do odprawiania nabożeństwa ma mieć swoje własne, jako obrus, kubek, patena, miednica do krztu i stół przykryty. A tych na pospolite używanie obracać się nie godzi”.

Ewangelicy nie byli zatem profanami, pojęcie sacrum istniało w ich świadomości równie silnie jak u innych wyznań chrześcijańskich, z tym że owa inność ich kościołów wynikała z przestrzegania nakazu drugiego przykazania Dekalogu. Stąd brak świętych obrazów i rzeźb. Wizerunek Boga Ojca był nie do przyjęcia dla najbardziej nawet liberalnych ewangelików. Jak można bowiem namalować Stwórcę, skoro nikt Go nie widział? Najważniejsze jest to, aby człowiek chwalił Boga „w sercu, prawdzie, bez zabobonów”.

Ciągłe odwoływanie się do surowych przepisów starotestamentowych odzwierciedliło się w ascetycznym niemal wyglądzie pierwszych kościołów protestanckich. Obawiano się wszelkich ozdób, gdyż – jak uważano – Bóg zakazał czynić rzeźb i obrazów „tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią” (II Mojż. 20:4). Problem stanowiło nawet zbudowanie ołtarza – najlepiej gdyby był on zupełnie prosty i surowy, gdyż w przeciwnym razie można było narazić się na zarzut bałwochwalstwa: „A jeśli mi czynisz ołtarz z kamieni, to nie buduj go z kamieni ciosowych, bo zbeszcześcisz go, gdy przyłożysz do niego swoje dłuto” (II Mojż. 20:25). Na szczęście jednak dla sztuki nie przestrzegano tego przepisu rygorystycznie, bo z czasem zaczęto powoływać się na inne ustępy Starego Testamentu, z których wynika, że nie tylko można, ale wręcz należy stosować zdobienia na chwałę Pana. „Bóg dla tajemnice obecności swojej między Izraelity, Salomon ozdoby naczynia domu bożego [czynił]” – pisał Grzegorz z Żarnowca. Jeżeli Żydzi mogli ozdabiać Arkę cherubinami, to czemuż nie mielibyśmy uczynić naszych świątyń równie pięknymi – myśleli zapewne artyści protestanccy, którzy nie mogąc tworzyć dla swoich, często angażowani byli przez biskupów katolickich.

Trzeba pamiętać, że zakończenie Soboru Trydenckiego (1543-1563) przyniosło Kościołowi katolickiemu polityczne odrodzenie, sukcesy kontrreformacji zmusiły więc protestantów do przeciwstawienia się jej ideologii. Trudno doprawdy wyobrazić sobie, że można było walczyć z przepychem kościołów papieskich inaczej niż przez propagowanie własnej sztuki sakralnej. Pojawiają się więc pierwsze rozwiązania wnętrz kościołów luterańskich. Początkowa prostota – białe ściany i stół-mensa – ustępują miejsca coraz to bogatszym zdobieniom. Początek wieku XVII przyniósł wykształcenie się nowej formy ołtarza złożonego z elementów figuralnych i ornamentalnych, które stają się swoistym rodzajem rzeźby. Treścią ołtarzy protestanckich była tematyka ewangeliczna. Najczęściej przedstawiano Ostatnią Wieczerzę, bo dla ewangelików istotne znaczenie odgrywał właśnie sakrament Stołu Pańskiego. Często umieszczano w ołtarzu scenę ukrzyżowania lub postać Chrystusa Zmartwychwstałego, choć nie brak było też odniesień do Starego Testamentu.

O trosce, jaką ewangelicy okazywali swoim kościołom, świadczą liczne zapisy testamentowe na budowę czy też restaurację zniszczonych budowli. Jednak dla nas najistotniejsze są te fragmenty źródeł, które dotyczą bezpośrednio opisu wnętrz. Oddajmy teraz głos ewangelikowi reformowanemu Krzysztofowi II Radziwiłłowi, który tak wyobrażał sobie zmiany w jednym ze swoich kościołów: „Naprzód Stół Pański kazać zrobić piękną stolarską robotą czworograniasty niemały, pod nim pomost o trzech stopniach, wkoło kratę albo balasy postawić; sam stół nakryć aksamitem czyrwonym z frenzlą złotą i z ząbkami po węgłach złotymi, pomost i stopnie obić suknem zielonym”.

Próżno by jednak szukać w tych tekstach jakichś dokładnych wskazówek co do sposobu wykonania płaskorzeźb czy też ozdób. Fundatora interesowało przede wszystkim to, by wnętrze kościelne wyglądało porządnie, było przestronne, dobrze oświetlone i zabezpieczone przed niszczącym działaniem żywiołów: „Katedrę, formy wszystkie, ganek i drzwi żółto kazać pokoście. Przy-sionek cegłą kazać położyć, tarciami wytaflować albo murem po prusku wymurować, drzwi do niego warowne i cudne zrobić, okno nade drzwiami dla widoku uczynić. Przed przysionkiem wchód przestronny kazać zrobić [...]. Kościół też wszystek wkoło pochodzisto obrukować, aby się woda żadna do fundamentu nie skradała, ale żeby po bruku ściekała”.

Patrona mogło co najwyżej obchodzić, aby jakąś rzecz „cudnie uczynić”, ale realizacja tego zadania była już sprawą rzemieślnika – właśnie rzemieślnika, a nie artysty. Należy bowiem pamiętać, że pojęcie twórcy pojawiło się dopiero w kilka wieków później. W tamtych czasach malarze czy rzeźbiarze byli po prostu wytwórcami przedmiotów dla swoich klientów. O Mikołaju Reju mówiono, że chociaż znał się na technice budowlanej, to jednak w architekturze nie dostrzegał piękna, lecz tylko jej wartość użytkową. Dobra doczesne tego świata to jedynie „marność nad marnościami”. Nawet wspaniałe grobowce, będące pomnikami chwały tak cenionymi przez ludzi Odrodzenia, nie były jeszcze dla Reja dziełami sztuki, ale co najwyżej symbolem rzeczy przemijających:

Nie dziwuj się nic kamieniu
Ani żadnemu znamieniu,
Ale się dziwuj odmianie,
Nacz też tobie przyjdzie, panie.

[Na groby]

Nie znaczy to jednak, że ewangelicy gustowali jedynie w surowych, pozbawionych ozdób pomnikach. W tekstach protestanckich znaleźć możemy jedynie program teoretyczny, zalecający oszczędność i prostotę. W rzeczywistości bywało niekiedy na odwrót. Szczególnie widoczne jest to w epitafiach. Jeśli porównamy płyty nagrobne szlachty i magnaterii z nagrobkami mieszczan, to okaże się, że tak jak w przypadku Ordynacyji szlachetnego miasta Torunia, gdzie dokładnie ustalono, jakie stroje przystoją mieszczanom, a jakich pod karą zakazuje się nosić (chodziło o to, by bogaty patrycjat miejski nie przewyższał bogactwem strojów szlachty, której częstokroć nie było po prostu stać na bardzo kosztowne i wyszukane tkaniny czy ozdoby), tak i tutaj dla uprzywilejowanych zastrzeżone były pewne typy ornamentów czy rodzaje reliefów.

W Aktach synodów różnowierczych wiele jest fragmentów krytykujących bałwochwalstwo, brak natomiast konkretnych zaleceń co do formy dopuszczalnych zdobień. Dla autorów tych tekstów wydaje się być najważniejsze, aby kościoły były „poprawiane i ozdabiane jak najpilniej”. Lakoniczność owych zaleceń może wynikać nie tylko z rygorystycznego przestrzegania zasad katechizmowych. Większość bowiem tekstów Akt synodów... pochodzi z drugiej połowy XVI wieku, kiedy nic jeszcze nie wskazywało na zwycięstwo kontrreformacji. Nie było zatem potrzeby stwarzania własnego programu sztuki sakralnej, choć taki problem na pewno pojawił się wraz z narastającą falą rekatolicyzacji. Z drugiej strony zastanawia występujący w tekstach z końca XVI wieku i początku XVII wieku niepokój o losy świątyń; coraz więcej miejsca poświęca się sprawie odbudowy zniszczonych kościołów. Zalecenie, aby ozdabiać je małym nakładem kosztów, może świadczyć o trudnej sytuacji ekonomicznej ewangelików, którą miało jeszcze pogłębić panowanie Zygmunta III. Rzeczpospolita wchodziła w okres wyniszczających wojen.

Chociaż w XVI wieku zwalczano obrazy w świątyniach, nie przeszkadzało to powstawaniu wizerunków o treści religijnej i dydaktycznej na użytek prywatny. Najczęściej stosowaną techniką była grafika, a to z dwu powodów: po pierwsze, jej surowość (jednobarwność) czyniła z niej doskonały środek wyrazu; po drugie, łatwość powielania drukiem gotowych matryc nie była bez znaczenia dla ceny, a więc i dostępności. Grafiki pojawiały się nie tylko w książkach, ale wykorzystywane były także do ozdabiania druków ulotnych, takich jak kalendarze czy popularne wśród mieszczan okolicznościowe druki weselne.

Teatr protestancki, mało popularny jeszcze w wieku XVI, przeżywał okres największego rozkwitu w następnym stuleciu. W repertuarze teatrów Gdańska, Torunia czy Elbląga, prócz oczywistej tematyki, związanej z Bożym Narodzeniem czy Pasją Jezusa, nierzadko odwoływano się do problemu tolerancji. Dlatego wspominano czasem o nocy Św. Bartłomieja. Bardzo często grywano najnowsze sztuki autorów niemieckich czy szwajcarskich, co – jak na owe czasy – stanowiło ewenement. Z zachowanych tekstów wynika, że teatr protestancki stał na bardzo wysokim poziomie. Wiemy, że bardzo starannie przygotowywano scenografię posługując się przy tym efektami świetlnymi (np. obrazy rzutowane na ścianę przez latarnię magiczną). Teatr ten, prócz tego, że uczył i bawił, spełniał jeszcze jeden bardzo ważny cel: skupiając wokół siebie ludzi dawał im poczucie, iż stanowią zwartą społeczność. Była to rzecz nie bez znaczenia wobec nietolerancji religijnej tamtych czasów.

Trudno jednoznacznie rozstrzygnąć, co wniosła sztuka w życie ewangelików polskich i jaki wpływ na nie wywierała. Na pewno stworzyli oni unikatową, charakterystyczną dla ich kultury i wyznania sztukę, choć w wielu wypadkach różnice pomiędzy sztuką protestancką a katolicką nie są zbyt wielkie. W okresie kontrreformacji katolicy przejmowali wiele osiągnięć protestantów, ci zaś czerpali z pomysłów katolików. Przykładem tego są bogato zdobione wnętrza świątyń luterańskich w Szydłowcu, Lewinie Brzeskim czy Brzegu. Przepych ołtarzy, kapiące zewsząd złoto, liczne rzeźby i obrazy przypominają wystrój wnętrz kościołów katolickich i tylko brak wizerunków i podobizn świętych może świadczyć o przynależności kościoła do tej właśnie konfesji ewangelickiej.

Jak niegdyś cystersom nie powiodła się realizacja postulatu surowego, niemal pozbawionego ozdób kościoła, tak później ewangelikom, a szczególnie luteranom, nie udało się wytrwać przy idei „pobielonych ścian”. Późniejszy rozwój sztuki protestanckiej był kompromisem pomiędzy zaleceniami teologów a życiem, które jest częstokroć silniejsze niż zapisane na papierze słowa. I choć niektóre kościoły ewangelickie (luterańskie) olśniewają bogactwem ozdób, to nie należy jednak zapominać, że generalnie protestanci nigdy nie odstąpili od zasady, iż istotą Kościoła nie jest złoto i drogie kamienie, lecz pobożność i cnota.

Tomasz Jeleński
[Student historii na Uniwersytecie Warszawskim: prezentowany tekst jest jego pracą seminaryjną; tytuł pochodzi od red.]

* aikonizm – postawa przeciwna tworzeniu świętych wizerunków.