Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

9 /1994

W numerze lipcowym opublikowaliśmy list ks. Bogdana Kolinka pt. „W obronie konkordatu”, polemizujący z artykułem posła na Sejm RP, Tadeusza J. Zielińskiego, pt. „Filozofia konkordatu” („Jednota” nr 4 z br.). Poniżej zamieszczamy obszerną odpowiedź jego autorstwa. Tytuł pochodzi od redakcji.

Czcigodny Księże!

Uprzejmie Księdzu dziękuję za spokojny, rzeczowy list, będący reakcją na mój artykuł, a prezentujący – różny od mojego – sposób widzenia traktatu z 28 VII 1993 r. Odpowiadając nań, pragnę się ustosunkować do sześciu głównych wątków wypowiedzi Księdza:

  1. „Konkordat nie przyznaje Kościołowi rzymskokatolickiemu przywilejów”.

Uważam, iż umowa konkordatowa zawiera element przywileju, posiada bowiem charakter partykularny regulując tylko i wyłącznie sytuację prawną Kościoła rzymskokatolickiego w sposób, który jest niedostępny dla żadnego innego Kościoła czy związku wyznaniowego. Ponadto tylko temu Kościołowi przyznaje najwyższy z możliwych stopień gwarancji niezmienności i nienaruszalności jego statusu prawnego. Innymi słowy, żaden z działających w Polsce Kościołów poza rzymskokatolickim nie uzyska od państwa zapewnienia w drodze umowy międzynarodowej (która nie może być jednostronnie zmieniana, a jej zerwanie rzuca – w skali międzynarodowej – cień na stronę, która się tego dopuściła), że zakres jego uprawnień i obowiązków pozostanie bez zmian.

Oznacza to, iż państwo w odniesieniu do Kościołów i wspólnot nierzymskokatolickich będzie mogło postępować według własnego uznania (np. ograniczając swobodę ich działalności religijnej), zaś poza zasięgiem znajdzie się tylko Kościół rzymski. Na tym polega, generalnie rzecz biorąc, lepsze sytuowanie prawne rzymskiego katolicyzmu w świetle konkordatu. Inaczej rzecz ujmując można powiedzieć, iż Kościół katolicki, obawiając się nieprzyjaznych działań państwa wobec ludzi religijnych, zabezpieczył się przed taką ewentualnością, ubiegając się o tego typu gwarancje tylko dla siebie. Tę postawę określiłem w artykule mianem „myślenia wyłącznie w kategoriach interesu własnego”, co jest charakterystycznym rysem postawy Kościoła katolickiego nie tylko w wypadku negocjacji konkordatowych, lecz także rozmów z władzami PRL poprzedzających wydanie ustawy z 17 maja 1989 r. „O stosunku państwa do Kościoła katolickiego...”, udzielającej wówczas tej wspólnocie wyznaniowej zakresu prawa znacznie większego, niż to miało miejsce w odniesieniu do innych społeczności religijnych. Zatem Kościół ten nie okazuje w wymienionym aspekcie troski o skutki jego postawy dla pozostałych Kościołów i związków wyznaniowych. Pozostawia je swojemu losowi, pomimo iż zabieganie przez niego o szczególne gwarancje dla siebie może powodować niezręczną, a czasem nawet trudną, sytuację innych.

Powyższa argumentacja spotyka się często z zarzutem, iż tylko Kościół katolicki posiada osobowość prawną w świetle prawa międzynarodowego i tylko on stać się może stroną w umowie typu konkordatowego, w związku z czym mówienie o równouprawnieniu wyznań w tym zakresie jest bezprzedmiotowe. Korzystanie z tej możliwości – twierdzi się – jest jego dobrym prawem i to nie jego wina, iż pozostałe społeczności religijne nie mogą się takim przymiotem poszczycić. Ponadto Stolica Apostolska nie może występować w ich imieniu, między innymi z uwagi na fakt, że „nie zaszliśmy jeszcze tak daleko z ekumenią”.

Faktem jest, iż na przestrzeni dziejów Kościół katolicki zapewnił sobie szczególny status na arenie międzynarodowej. Stanowiąc podmiot prawa międzynarodowego korzysta z szerokich możliwości wywierania wpływu na los zarówno jednostek, jak i społeczeństw (mam szczególnie na myśli rolę mediacyjną w konfliktach międzynarodowych czy w wypadku naruszeń praw człowieka – ostatnio na przykład podkreślano dobroczynny wkład dyplomacji watykańskiej w uwolnienie więzionych pastorów protestanckich w jednym z krajów bliskowschodnich). To jest poza dyskusją. Problematyczna natomiast wydaje się być sprawa zapewniania sobie tą drogą przez Kościół wyjątkowego statusu w ramach poszczególnych państw. Wątpliwości powstają głównie w kontekście istnienia nowoczesnych społeczeństw demokratycznych, gdzie szczególną wagę przywiązuje się do równouprawnienia obywateli, niepreferencyjnego kształtowania ich statusu prawnego oraz tworzenia jednakowych, ogólnych gwarancji dla wszystkich osób. Propozycja dokonywania segregacji obywateli ze względu na wyznanie, zapewnianie im szczególnych gwarancji w ramach państwa w drodze traktatu międzynarodowego rodziło opory także pośród uczestników Soboru Watykańskiego II, którzy m.in. w „Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym” (par. 78) stwierdzili: „[Kościół] nie pokłada jednak swoich nadziei w przywilejach ofiarowanych mu przez władzę państwową, co więcej, wyrzeknie się korzystania z pewnych praw legalnie nabytych, skoro się okaże, że korzystanie z nich podważa szczerość jego świadectwa albo że nowe warunki życia domagają się innego układu stosunków” („Sobór Watykański II. Konstytucje, dekrety, deklaracje”, Pallottinum, Poznań 1967, s. 605). Uznaje się zatem, iż właśnie w tym duchu po Vaticanum Secundum w praktyce Stolicy Apostolskiej zaznaczała się tendencja do odchodzenia od zwyczaju ubiegania się o partykularne gwarancje wolności religijnej dla katolików na rzecz popierania międzynarodowych, wielostronnych norm chroniących powszechne prawa człowieka. Pozostawało to w zgodności z zaakceptowaną w okresie powojennym zasadą, iż normy powszechne mocniej chronią obywateli przed naruszeniami praw człowieka niż układy dwustronne. Przyjęto, iż państwo totalitarne, gotowe złamać powszechną normę praw człowieka, tym bardziej naruszy akt dwustronny, w tym konkordat. Tak więc uznano, iż gwarantowana przez społeczność międzynarodową (w tym Stolicę Apostolską) nienaruszalność praw człowieka stanowi wystarczające zabezpieczenie na gruncie prawa międzynarodowego. Nowy konkordat polski stanowi zaprzeczenie tej tezy.

Mam żal do rządu mojego państwa, iż przystał na tego typu regulację i zaniedbał w kontekście konkordatu sprawę położenia prawnego obywateli nie będących członkami Kościoła katolickiego. W jego postawie nie zaznaczyła się w wystarczającym stopniu wola zadbania o status tej grupy w państwie. Sytuację diametralnie zmieniałby np. zapis w konkordacie stanowiący deklarację strony polskiej w przykładowym brzmieniu: „Ze swojej strony Rząd Rzeczypospolitej Polskiej deklaruje równoprawne traktowanie wszystkich Kościołów oraz innych związków wyznaniowych oraz wszystkich obywateli bez względu na wyznanie”. Tak jak Stolica Apostolska składała własne deklaracje („Stolica Apostolska, ze swej strony, potwierdza naukę katolicką o godności i nierozerwalności małżeństwa”), tak rząd polski powinien był złożyć wiążącą go jednostronnie deklarację, by wywiązać się ze swej powinności strzeżenia równouprawnienia wszystkich obywateli.

A propos postępów w ekumenii dorzucę krótką uwagę, iż ewentualna reprezentacja światowego chrześcijaństwa dokonywana przez Stolicę Apostolską nie jest ideałem wszystkich zwolenników międzywyznaniowego braterstwa.

  1. To, co konkordat postanawia, zawiera się całkowicie i spokojnie w ramach ustawodawstwa prawdziwie demokratycznego państwa”.

Konkordat rozszerza dotychczasowe uprawnienia Kościoła katolickiego. Nie oznacza to jednak naruszania zasad państwa demokratycznego. Moje wątpliwości zasadniczo nie dotyczą zakresu uprawnień, w tym stopnia finansowania przez państwo niektórych przejawów działalności podmiotów pozarządowych, jakimi są m.in. Kościoły (dopuszczalne są tutaj różne rozwiązania), ile sposobu zapewnienia Kościołowi katolickiemu tych uprawnień – w drodze umowy międzynarodowej a także kwestii równouprawnienia pozostałych obywateli.

  1. Nie tylko obywatele mają obowiązki wobec państwa, ale także państwo ma obowiązki względem obywateli, w tym również wyznających światopogląd religijny”.

Powyższe stwierdzenie jest w pełni zasadne. Jednak wypowiedziane w kontekście konkordatu oznacza, iż państwo ma obowiązek przyznania niektórym obywatelom praw, przy jednoczesnej odmowie tych praw pozostałym obywatelom, pomimo że i jedni, i drudzy na mocy konstytucji powinni być równouprawnieni. Państwo nie ma obowiązku uprzywilejowywać jakiejkolwiek grupy obywateli z racji przynależności do określonego Kościoła. Wręcz przeciwnie, ma obowiązek unikać takich sytuacji i dokładać starań, by istniała równość wobec prawa.

  1. Konkordat nie zawiera żadnych zastrzeżeń czy ograniczeń możliwości podobnych regulacji prawnych z innymi społecznościami religijnymi”.

Rzeczywiście konkordat nie zawiera żadnych takich zastrzeżeń, jednakże jego negocjatorzy, zawierając go, z góry wiedzieli, że zawarcie takich regulacji z pozostałymi Kościołami jest niemożliwe. Kierując się zasadą dobra ogólnego, powinni byli zrezygnować z regulacji różnicujących obywateli tego samego państwa.

Teoretycznie rzecz biorąc, można sobie wyobrazić zawarcie porozumień między rządem z zwierzchnictwem Kościołów i wspólnot nierzymskokatolickich, uzyskujących rangę ustawy i nie podlegających zmianie bez zgody którejkolwiek ze stron. Rozwiązanie to, sugerowane przez przedstawicieli nauki prawa, jest niemożliwe na podstawie obecnej konstytucji, choć warto je rozważyć. Jednakże konkordat ma być – zgodnie z sugestiami m.in. Episkopatu katolickiego – ratyfikowany na bazie obecnego stanu prawnego. Wniosek z tego, iż Kościół podpisując konkordat nie brał takiego rozwiązania w rachubę.

W tym miejscu pragnę wyrazić moją obawę co do kształtu stosunków pomiędzy państwem a Kościołami i wspólnotami nierzymskokatolickimi w wypadku ratyfikacji konkordatu. Boję się, iż wzorem sytuacji przedwojennej, kiedy obowiązywał konkordat z 1925 r.. Kościół katolicki traktowany był jako równorzędny podmiot względem państwa (zakłada to dwustronna umowa konkordatowa) i państwo odnosiło się doń po partnersku, natomiast w stosunku do innych wyznań sprawowało swoje zwierzchnictwo, decydując o ich uprawnieniach, dowolnie kształtując ich byt.

  1. Jak dziś ktoś może uważać, że jest to reguła [chodzi o zasadę rozdziału Kościoła i państwa – dop. mój], do której należy powrócić?”

Optuję za utrzymaniem w Polsce zasady rozdziału Kościołów oraz innych związków wyznaniowych i państwa.

Zasadę tę rozumiem tak, jak się to czyni w krajach demokratycznych. Aż do roku 1989 nie mieliśmy w Polsce szczęścia, by reguła ta obowiązywała, podobnie jak inne zapisy konstytucyjne, mówiące chociażby o demokracji, wolności, równouprawnieniu czy praworządności. W III Rzeczypospolitej jest czas na demokrację, wolność, równouprawnienie i praworządność, także na rozdział Kościoła i państwa, i nikt mi tych wartości nie obrzydzi twierdząc, że demokrację, wolność, równouprawnienie i praworządność wymyślili komuniści, by zniewolić i ujarzmić Polaków. A tak per analogiam można by twierdzić, stosując manewr niektórych osób publicznych wypowiadających się o rozdziale. Niedopuszczalnym nadużyciem jest twierdzenie, iż zasada rozdziału jest komunistycznym wynalazkiem. Obowiązuje ona w wielu krajach od XVIII wieku i nie obraca się – jeśli jest stosowana konsekwentnie – przeciw żadnemu Kościołowi czy wolności religijnej. Mam nadzieję, iż osoby starające się spostponować to pojęcie nie czynią tego po to, by zastąpić je zespoleniem Kościoła i państwa, co oznaczać może tylko państwo wyznaniowe, innymi słowy – ideologiczne. A tego już doświadczaliśmy w PRL, aczkolwiek w areligijnej postaci.

  1. „Patrzcie szeroko w czasie i przestrzeni i nie zamykajcie się w zaścianku”.

Chcę patrzeć szeroko. Nie oznacza to jednak, iż bezrefleksyjnie będę przystawał na racje osób, które, przyznając sobie przywileje, za „nieprawowiernych” uznają tych, którzy sprzeciwiają się ich roszczeniom. Dla mnie patrzeć szeroko to uwzględniać interes innych, przy poszanowaniu praw każdego. Zaściankowością jest myślenie tylko o sobie, a zapominanie o innych.

Proszę o wyrozumiałość dla objętości powyższego wywodu. Chciałem możliwie szeroko odpowiedzieć na Księdza wątpliwości i dać w ten sposób wyraz pragnieniu prowadzenia rzeczowej, merytorycznej dyskusji, która moim zdaniem jest możliwa nawet między zwolennikami przeciwstawnych poglądów. Wierząc, iż taki sposób prowadzenia dyskursu na trudne tematy potrafi zbliżać i budować wzajemny szacunek, przesyłam Księdzu niskie ukłony i łączę serdeczne pozdrowienia.

TADEUSZ J. ZIELIŃSKI