Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

9 /1994

Środowiska ewangelickie dążą do wychowania człowieka jako osoby dojrzałej, czyli przygotowanej do samodzielnego myślenia i kierowania swym postępowaniem, opierającej się w kwestiach wiary i moralności na pryncypiach zawartego w Biblii Prawa Bożego, które wyznacza główne kierunki postępowania. Dlatego kładzie się taki nacisk na znajomość treści przekazu biblijnego, co już w czasach Reformacji pociągało za sobą konieczność opanowania umiejętności czytania i pisania, a więc w konsekwencji wykształcenia. Stanowi ono wszak jeden z warunków sprzyjających podejmowaniu decyzji moralnych. W ich podejmowaniu nikt dojrzałego człowieka zastąpić nie może.

Przekaz biblijny zawiera wiele bardzo pouczających tekstów, odnoszących się do sfery seksualnej. Warto się z nimi zapoznać, aby stwierdzić, że wiele rozpowszechnionych przekonań jest zupełnie nieuzasadnionych, a nawet niezgodnych z ustanowionym przez Boga porządkiem. Przedstawiając zatem ewangelicki punkt widzenia będziemy się odwoływali do źródeł, czyli do Biblii. Za pomocą analizy przekazu biblijnego będziemy się starali uporządkować chaos panujący na tym polu.

Grzech?

Sfera seksualna należy do tematów wstydliwych, a wstyd z nią związany tak głęboko się zakorzenił, że przeciętny człowiek nie umie o niej rozmawiać w sposób naturalny, bez zahamowań i rumieńca na twarzy czy nerwowego śmiechu. Co więcej, w potocznej mowie brak nam często obiektywnych określeń dla nazwania narządów i opisania zachowań seksualnych. Wielu ludzi posługuje się w potrzebie terminami drastycznymi lub określeniami zastępczymi, takimi jak słynne „względem tego, co i owszem”. Szczególne opory napotykają ludzie wychowani religijnie, ponieważ sferę seksualną otacza aura grzechu.

Ewangelicy także, niestety, nie są wolni od takich obciążeń i zahamowań. Powtarzają często utarte wzory odziedziczone wraz z dawną, a niefortunną tradycją, wytworzoną przez zachowujące celibat środowiska monastyczne ulegające wpływom starożytnych oraz średniowiecznych idei filozoficznych, traktujących kobietę jako źródło zła i pokusy, naczynie wszelkiej nieprawości, akt seksualny zaś jako rzecz brudną i grzeszną, a co najmniej jako wyraz ludzkiej słabości. Trzeba wszak pamiętać, że ewangelicyzm nie powstał nagle, niczym deus ex machina, lecz rozwinął się w długotrwałym procesie na gruncie chrześcijaństwa zachodniego, przejmując cały ciąg tradycji, stopniowo ją oczyszczając i formułując na nowo. Zerwanie z Rzymem oznaczało radykalny zwrot w wielu dziedzinach, ale nie oderwanie się od pnia. Przedrefomacyjne dziedzictwo teologiczne i etyczne nadal wywiera wpływ zarówno pozytywny, jak i negatywny na współczesną myśl ewangelicką oraz praktykę życiową. Dlatego więc postępowanie zgodne z dewizą Ecclesia reformata et semper reformanda, przypominaną w Kościele ewangelicko-reformowanym, wymaga nieustannego wysiłku myślowego. Współczesna ewangelicka myśl teologiczna i etyczna formułuje na nowo stare dziedzictwo, również w zakresie moralności seksualnej.

Najpierw musimy postawić sobie pytanie: czy seksualizm jest rzeczywiście sferą w swej istocie grzeszną? Zanim jednak przystąpimy do formułowania odpowiedzi, trzeba wpierw wyjaśnić pojęcie grzechu, które – z różnych powodów rozumiane opacznie – sprawia wielu ludziom kłopoty i wywołuje chęć odrzucenia go jako dziwacznego wytworu religijnego myślenia. Gdybyśmy jednak to pojęcie odrzucili, pozbawilibyśmy się bardzo ważnego czynnika w próbie zrozumienia miejsca i roli człowieka w tym świecie. Psychologia wprawdzie na ogół nie posługuje się pojęciem grzechu, pozostawiając je teologii, ale zna samo zjawisko i określa je za pomocą innych, sobie właściwych terminów, aby przedstawić niepojętą a fatalną skłonność człowieka do zła.

Ta fatalna skłonność jawi się nam jako obiektywny fakt, którego początki przedstawia w formie obrazowej I Księga Mojżeszowa (r. 2 i 3). Zakaz spożywania owocu z „drzewa wiadomości złego i dobrego” wyraża tę prostą myśl, że wolność człowieka ma określone granice, których przekroczenie pociąga za sobą nieuniknione skutki. Złamanie tamtego zakazu wywołało skażenie ludzkiej natury i w konsekwencji – konieczność opuszczenia sfery niewinności, rajskiego ogrodu Eden. Od tej chwili człowiek coraz częściej przekracza zakreślone Prawem Bożym granice, wskutek czego z własnej woli (choć wielokrotnie wbrew swej intencji) wikła się w coraz większych trudnościach i cierpieniach. Sprzeciw wobec woli Boga i wywołane nim skażenie ludzkiej natury, które przejawia się w tej fatalnej skłonności do zła, to właśnie jest grzech.

Współżycie seksualne mężczyzny i kobiety nie może być oceniane w kategoriach zła, grzechu, sprzeciwu wobec woli Boga z tej prostej przyczyny, że zostało przewidziane w porządku stworzenia. Tak więc fizyczne zjednoczenie osobników różnej płci stanowi spełnienie woli Bożej, uczestniczenie w ustanowionym przez Stwórcę porządku, co więcej, zostało obdarzone Jego błogosławieństwem: Jako mężczyznę i kobietę stworzył ich. I błogosławił im, i rzekł do nich: rozradzajcie się i rozmnażajcie się, i napełniajcie ziemię... (I Mojż. 1.21. 28). Przekroczenie zaś tego porządku, nadużywanie danej człowiekowi wolności jest grzechem. Człowiek ma wszak możliwość podejmowania słusznej lub niesłusznej decyzji moralnej, za którą ponosi odpowiedzialność.

Małżeństwo

Występujące w naturze zjawisko łączenia się w pary dla dokonania aktu przekazania życia zyskuje u ludzi godność małżeństwa. Jest to jedna z cech wyróżniających człowieka spośród innych istot żywych. Wynika ona stąd, że ludzka egzystencja ma wymiar nie tylko biologiczny i społeczny, lecz także duchowy. Łącząc się w pary ludzie nie są zdani wyłącznie na instynkt, a o sensie ich życia we dwoje nie stanowi tylko wydanie na świat i wychowanie potomstwa. O sensie związku dwojga ludzi różnej płci nie przesądzają prawa biologiczne, lecz wartości duchowe. Dopiero dzięki nim związek staje się pełnym małżeństwem, niezależnie od tego, czy wyda on na świat nowe życie, czy nie. Wyjście poza sferę biologiczną, dostrzeżenie i właściwe ocenienie duchowych wartości związku między dwojgiem ludzi pozwala zrozumieć, dlaczego najwyższą jego formą jest małżeństwo monogamiczne, jednego mężczyzny i jednej kobiety, oraz małżeństwo trwałe, na całe życie.

Pierwowzór takiego małżeństwa ukazuje I Księga Mojżeszowa w historii pierwszych ludzi. Można sobie żartować na temat sytuacji Adama i jego raczej ograniczonych możliwości wyboru partnerki czy też na temat przymusowej monogamii pierwszych rodziców. Ale nie dla żartów przecież został zapisany przekaz biblijny, lecz dlatego, że trzeba było pokazać plany Boże, aby człowiek w zawiłościach życia nie zagubił drogi swego przeznaczenia. Bóg stworzył jednego mężczyznę i jedną kobietę, przeznaczonych dla siebie jako wzajemne uzupełnienie i wzbogacenie. Opis stworzenia nie pozostawia wątpliwości, że małżeństwo jest monogamiczne z postanowienia Bożego. Więcej, należy ono do porządku ustanowionego przez Boga, a zatem nie jest instytucją wytworzoną przez ludzką kulturę. Kontestatorzy stanu małżeńskiego, zwolennicy teorii o przebrzmiałej instytucji małżeństwa jakoś nie potrafią przeciwstawić żadnej innej sensownej propozycji. Ponieważ należy ono do porządku stworzenia, jest powszechnie spotykaną, naturalną formą życia ludzi i nie zależy od tego, czy ktoś wierzy w Boga, czy nie. Naruszenie porządku stworzenia nie prowadzi do niczego innego, jak tylko do chaosu.

Duchowy wymiar małżeństwa został wyrażony w słowach: Niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam. Uczynię mu pomoc odpowiednią dla niego (I Mojż. 2:18). Drugie, istotne w tej kwestii zdanie mówi o tym, że człowiek złączy się ze swoją żoną i staną się jednym ciałem (2:24). W języku hebrajskim i greckim przez ciało rozumiano również całą naturę, osobę, osobowość, całego człowieka. Mąż i żona mają więc być razem, aby się wzajemnie uzupełniać, tworzyć jednię we wszystkich sferach życia. Ponieważ człowiek stanowi nierozerwalną psychofizyczną, duchowo-cielesną całość, jego małżeństwo również trzeba widzieć w tych dwu wymiarach, jeśli nie ma się ono jawić w postaci ułomnej. Duchowy wymiar małżeństwa oznacza, że ani mąż, ani żona nie czują się osamotnieni. Fizyczna obecność, mieszkanie pod jednym dachem, dzielenie wspólnego stołu i łoża to za mało. Oboje muszą wiedzieć, że są przy sobie i dla siebie, że mogą na sobie polegać, ufać sobie wzajemnie, być wobec siebie lojalni, a także chętnie ze sobą rozmawiać, bez obaw ze sobą milczeć, dzielić swe troski i radości, wspólnie rozwiązywać problemy, razem się śmiać, razem płakać, dodawać otuchy, gdy jedno się załamuje, stać przy nim w chwilach słabości, podźwignąć, gdy przeżywa upadek, wreszcie oddać jedno drugiemu swe ciało a także umieć, gdy trzeba, rezygnować chwilowo ze swych „praw małżeńskich”, zachowując przy tym wierność i uczciwość małżeńską. Słowem, harmonijnie współbrzmieć. To znaczy – być ze sobą. Mąż i żona są ze sobą nadzy i nie odczuwają wstydu (I Mojż. 2:25). W znaczeniu dosłownym, fizycznym, nie wstydzą się przed sobą nagości swego ciała, ale i w znaczeniu przenośnym – są wobec siebie szczerzy, otwarci, ujawniają swoje myśli i uczucia, nie kłamią, nie udają przed sobą, nie przekręcają ani nie zakrywają prawdy.

Powie ktoś, że to wszystko jest iluzją, piękną teorią, bo życie wygląda inaczej. Rzeczywiście, między mężem a żoną staje owa nieszczęsna, odwieczna ludzka dola, w postaci grzechu. Że jednak mimo wszystko jest to prawda, wiedzą szczęśliwie zakochani, ale jeszcze nie rozczarowani i nie zepsuci. Wiedzą

0 tym także ci, którym się wszystko zawaliło, lecz nie opuścili rąk, nie zrezygnowali i z wielkim trudem odbudowali swój związek, a przy tym odkryli siebie na nowo, odkryli siebie naprawdę, przestali żyć swoimi wyobrażeniami, iluzjami właśnie, porzucili postawę egoistyczną i zaakceptowali „drugą połowę” taką, jaka jest.

Duchowy wymiar rzeczywistości nie da się dokładnie opisać, bo wszystko, co nie jest materialne, wymyka się próbom sklasyfikowania. To, co wyżej powiedziano, jest tylko zarysem, próbą uchwycenia nieuchwytnego, pokazania czegoś, czego się dotknąć nie da. Tutaj bowiem widzimy jak przez mgłę, tylko niejasny zarys (I Kor. 13:12). Niemniej jednak ten element nieuchwytny, nieobjęty, niewyrażalny stanowi integralny składnik naszego życia, dzięki czemu związek małżeński nabiera duchowej głębi.

Ewangelicy nie uznają małżeństwa za sakrament, ponieważ nie zostało ono przez Jezusa ustanowione ani nie jest znakiem zbawienia. Wszyscy ludzie, nawet nie należący do Kościoła, zawsze i wszędzie uważają związek małżeński za stan naturalny (a nieliczne wyjątki potwierdzają tę regułę). Nie znaczy to jednak, że środowiska ewangelickie, odmawiając mu charakteru sakramentalnego, niżej ten związek cenią. Pociąga to wszakże za sobą pewne konsekwencje. Otóż z ewangelickiego punktu widzenie każda uznana prawnie (religijnie lub zwyczajowo) forma publicznego zawarcia związku małżeńskiego jest ważna i nadaje mu charakter trwały. Dlatego związek zawarty przed urzędnikiem stanu cywilnego, choćby nie został potwierdzony uroczystością kościelną, uważa się za pełnoprawny. Całkowite i nieodwołalne wyjście z domu rodzinnego, przyłączenie się do współmałżonka i stworzenie z nim wspólnoty jest aktem posłuszeństwa wobec Prawa Bożego, niezależnie od tego, czy ktoś uznaje samego Prawodawcę, czy nie. Ślub kościelny ma charakter aktu wiary, a nie formalności prawnej. Dla wierzącego członka kościelnej wspólnoty jest to więc nie tylko chwila uroczysta, ale bardzo istotne wydarzenie, wnoszące do zawieranego związku nowy element, który przyczynia się do umocnienia małżeńskiej jedności.

Tak więc seksualne zjednoczenie w małżeństwie to nie jest wyłącznie stosunek. Gra miłosna, pragnienie nie tylko wzięcia, ale i dania siebie, wreszcie spełnienie – nabierają głębszego, duchowego wymiaru. Stwarzają stan poczucia bezpieczeństwa i trwałości związku, wzmacniają więź uczuciową, dają świadomość pełni człowieczeństwa. Odwrotnie, brak spełnienia seksualnego prowadzi do zachwiania wewnętrznej równowagi, wzmaga napięcie, wywołuje różne negatywne stany psychiczne, łącznie z agresją. Stosunek spełniony bez duchowej więzi z partnerem uwalnia wprawdzie od napięcia, ale pozostaje w sferze biologicznej i brak mu pogłębienia w przeżyciu duchowym, najczęściej pozostawia po sobie jakiś przykry osad. Małżeńska jedność mężczyzny i kobiety ma głęboki, wielopłaszczyznowy sens i to niezależnie od tego, czy z ich związku narodzą się dzieci. Nie zmienia to w niczym faktu, że fizyczne zjednoczenie prowadzi do zapłodnienia i wydania na świat nowego życia, które powinno być traktowane jak błogosławieństwo.