Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

6 / 1994

Od kilku lat jesteśmy świadkami przemian, jakie zachodzą w naszym kraju. Są to przemiany polityczne, ekonomiczne, społeczne i obyczajowe. We wszystkich krajach byłego bloku komunistycznego ma miejsce podobny proces. Politycy tych krajów rywalizują pomiędzy sobą w wykazywaniu, że właśnie ich kraj przewodzi w tempie i zakresie owych przemian. Prasa i politycy z Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych oceniają stopień zaawansowania tych zmian. Nasi przywódcy z dumą głoszą, że to właśnie Polska jest liderem wśród innych państw wschodnioeuropejskich na drodze do Europy.

Jestem psychologiem, pracuję od wielu lat w Szpitalu Psychiatrycznym, a także uczę psychologii na wyższej uczelni. Z racji wykonywanej pracy mam kontakt z ludźmi w różnym wieku, pochodzącymi z różnych środowisk. Wiadomo przecież, że choroba psychiczna i problemy natury psychologicznej nie są zarezerwowane dla wybranych. W tym artykule chciałbym zwrócić uwagę na kilka psychologicznych i psychopatologicznych konsekwencji w życiu wielu ludzi, które są związane z przemianami zachodzącymi w naszym kraju.

Lęk przed utratą pracy, rywalizacja i coraz większe wymagania ze strony pracodawców sprawiają, że rodzina jawi się ludziom jako cicha przystań. Rodzina jest miejscem, do którego należymy, gdzie nie musimy pełnić jakiejś funkcji, aby nas dostrzeżono; tu niepotrzebny jest nam identyfikator, jaki nosimy w pracy. Mamy nadzieję, że rodzina utuli nas, osłoni przed komplikacjami i zagrożeniem. W rezultacie zaczynamy oczekiwać coraz więcej od bardzo małej grupy osób. Nie zdajemy sobie sprawy, że są to oczekiwania nierealistyczne, ponad siły naszych najbliższych.

W większości rodzin pracuje zawodowo dwoje rodziców. Pracują, aby rodzina mogła przetrwać materialnie, szczególnie gdy jest to rodzina wielodzietna; pracują, by utrzymać dotychczasowy standard życia. Często jest to praca na dwóch lub nawet trzech etatach, trwająca do późnego wieczora lub łącząca się z częstymi wyjazdami. Synowie i córki uczą się, chodzą na lekcje języków obcych, różne dodatkowe kursy i zajęcia. Kontakty między członkami rodziny stają się rzadsze, a wzajemne oczekiwania i potrzeba poczucia bezpieczeństwa, jakiego ma dostarczyć rodzina, rosną. Fizyczny kontakt, wspólne przebywanie ze sobą i rozmowa stają się czymś wyjątkowym. W tych warunkach zwłaszcza młodzi ludzie oddalają się psychicznie od rodziców, od rodziny w ogóle. Rodzice zazwyczaj uświadamiają sobie ten fakt w dramatycznych okolicznościach, gdy syn staje się narkomanem, a córka zarabia pieniądze w „agencji towarzyskiej”. Te przykłady są prawdziwe i dotyczą dzieci z tak zwanych dobrych rodzin.

Młodzi, kilkunastoletni ludzie, przytłoczeni karykaturalnymi wymaganiami programów szkolnych, wkuwający nocami, lękający się o liczbę punktów na klasówce, o zdanie egzaminu do renomowanej szkoły, są rozpaczliwie samotni. Nierzadko samotność tę przerywa samobójstwo – zjawisko statystycznie coraz częstsze wśród młodzieży. Bohaterami dramatów stają się też dzieci. Oto uczennica IV klasy podstawówki nagle odmawia chodzenia do szkoły. Matce udaje się ustalić, że koleżanki nie chcą się z nią bawić, bo nie ma lalki Barbie. Dziewczynka została w szkole przepytana, czy ma Barbie, domek dla niej oraz mebelki „tylko z firmy Matell”. Nie miała. Jej matka, która samotnie ją wychowuje, pracuje jako pielęgniarka, a cena tych zabawek grubo przekracza milion złotych.

Inna dziewczynka z V klasy ma ciężką nerwicę szkolną. W przeddzień klasówki wymiotuje, ma stany podgorączkowe, płacze, nie śpi w nocy, bo tak bardzo boi się niepowodzenia. Jest wyśmienitą uczennicą, ale obawia się, że otrzyma ocenę bardzo dobrą a nie celującą. Ma 12 lat i zapytana, kim chciałaby być, gdy dorośnie, bez zająknienia odpowiada: businesswoman. Ta dziewczynka oprócz zajęć szkolnych (szkoła prywatna oczywiście) uczy się dwóch języków obcych i jazdy konnej. Jej ojciec jest dobrze prosperującym człowiekiem interesu, ma wspaniały dom i świetny samochód. Zawsze mu zależało, aby jego córka była najlepsza, bo „w dzisiejszych czasach tylko najlepsi mają szansę na sukces”. Tata w rozmowie z psychologiem wyznaje, że teraz mu na tym nie zależy i że mówił to nawet córce wielokrotnie, ale ona już nie jest w stanie zatrzymać objawów nerwicy.

Dwie dziewczynki, dwa domy, dwa różne światy, a to samo poczucie lęku przed brakiem uznania i akceptacji.

W telewizyjnych reklamach widać bogate wnętrza domków jednorodzinnych, wspaniałe, przestronne kuchnie, a w nich mówiące po polsku, ciepłe, młode i atrakcyjne mamy.

Zawsze mają tyle zrozumienia dla dziecka, które coś rozlewa, brudzi, niszczy. Nic się nie stało, zaraz wszystko będzie znowu czyste, pachnące i wspaniałe. Ale jest też całkiem inny świat, inna kuchnia, inna – zapracowana i zmęczona – matka, która wiecznie krzyczy, że nie ma pieniędzy i że trzeba uważać i szanować ubranie.

Dziecko jest bardzo spostrzegawcze, a jego sądy są jednoznaczne: moja matka jest gorsza. Skoro ona jest gorsza, to i dziecko czuje się gorsze od innych dzieci. Poczucie bycia gorszym rodzi frustrację, a konsekwencją frustracji bywa agresja. Najnowsze statystyki mówią o 60-procentowym wzroście zabójstw w ciągu ostatnich trzech lat.

Agresja jest wszędzie dookoła, nawet w filmach rysunkowych dla dzieci, jest w wiadomościach telewizyjnych, które pokazują sceny z Jugosławii i Afryki. Dziecko czy nastolatek w ślad za rodzicami rozwija swoistą immunologię – uodparnia się na cierpienie, agresję, przemoc i niesprawiedliwość. Jedni obojętnieją, inni sami stają się przestępcami. Zabójcami zostają dziś nawet kilkunastoletni chłopcy.

Philip Barker w „Podstawach psychiatrii dziecięcej” pisze, że „rodzina powinna zapewnić dziecku chroniony teren szkoleniowy, w którym jednostka uczy się, jak żyć jako członek społeczeństwa. Jest to miniaturowe społeczeństwo, w którym dziecko po raz pierwszy czyni próby przystosowania się do innych i uczy się wzorów zachowania społecznego mających tendencję do przetrwania przez całe życie”.

Wyniki badań warszawskiego Instytutu Psychiatrii i Neurologii w ramach badań nastrojów społecznych w latach 1984-1992 mówią o 15-procentowym wzroście liczby matek samotnie wychowujących dzieci. Czy potrafią one zawsze stworzyć dzieciom zaciszny, rodzinny „chroniony teren szkoleniowy”?

Wyraźnie widoczne jest zbiednienie społeczeństwa, a zwłaszcza ludzi starych i chorych. W warszawskim Szpitalu Psychiatrycznym na całodzienne wyżywienie pacjenta (3 posiłki) przeznacza się 16 tys. złotych. A mimo to dla coraz większej liczby pacjentów okres hospitalizacji jest czasem błogosławionym: bo są syci, bo mają dach nad głową i są trochę mniej samotni. Być może dlatego zdarza się, że świadomość zbliżającego się wyjścia ze szpitala rodzi lęk i okresowe pogorszenie stanu psychicznego. Czasem pacjent wręcz symuluje objawy psychozy w nadziei, że dzięki temu przedłuży swój pobyt w szpitalu.

Pogłębia się samotność ludzi starych. Przeraża ich tempo przemian, bezwzględność prymitywnego kapitalizmu. Żyją w obawie, czy pieniądze z renty lub emerytury pozwolą na zakup najbardziej podstawowych produktów, na kupno coraz droższych leków. Wielu starszych ludzi rezygnuje z odwiedzin u przyjaciela czy dawnej sąsiadki, bo bilety na podróż i powrót tramwajem to przecież kilkanaście tysięcy złotych. A dorosłe dzieci nie mają dla rodziców czasu, bo same zajęte są pracą i swoimi problemami.

Antoni Kępiński w „Podstawowych zagadnieniach współczesnej psychiatrii” tak pisze: „Wydaje się jednak, że najważniejszym problemem jest poczucie niepotrzebności. W przyrodzie istnieje bezwzględne prawo, że to, co niepotrzebne, musi zginąć. W wielokomórkowej społeczności, stanowiącej żywy ustrój, komórki nie spełniające swej roli są niepotrzebne, w krótkim czasie giną. To samo prawo obowiązuje w organizmach społecznych; człowiek nieraz rozpaczliwie broni swej potrzebności, stwarza różne jej pozory, gdy czuje, że w rzeczywistości jest niepotrzebny. Dlatego wyjściem z tego bolesnego problemu ludzi starych nie jest budowanie choćby najbardziej luksusowych »domów starości«, które w istocie rzeczy mają coś w sobie ze »składu ludzkiego złomu«, ale tworzenie ludziom starym perspektywy ich potrzebności”.

Tak oczekiwane i potrzebne przemiany społeczno-gospodarcze i mentalne mają swoje konsekwencje i koszty w wymiarze psychologicznym, a nawet psychopatologicznym. Rodzą lęk, samotność, brak poczucia bezpieczeństwa, agresję, rozpad rodziny, chłód i zawiść w stosunku do ludzi bogatych, trudność w akceptacji sukcesów innych, poczucie bycia niepotrzebnym.

Problemy te nie zaczęły występować nagle. Były obecne w naszym społeczeństwie i dwadzieścia lat temu. Tym, co niepokoi i nakazuje czujność, jest skala i tempo wzrostu tych zjawisk. Według badań Instytutu Psychiatrii i Neurologii za lata 1984-1992 mamy obecnie najwyższy od 30 lat wskaźnik samobójstw, o 18 proc. przybyło ludzi samotnych, o 33 proc. zwiększyła się liczba narkomanów, głodu obawia się o 50 proc. więcej ludzi.

Erich Fromm w „Ucieczce od wolności” pisze, że gdy ekonomiczne, społeczne i polityczne warunki nie dają podstawy do urzeczywistnienia pełnej indywidualności ludzkiej, do zaistnienia pełni człowieczeństwa, a równocześnie ludzie stracili więź, która zapewniała im bezpieczeństwo, wówczas wolność staje się nieznośnym ciężarem, „staje się równoznaczna ze zwątpieniem, z życiem pozbawionym sensu i celu”. Nowy porządek ekonomiczny przyszedł do nas wraz z wolnością... ale wolnością widzianą z ludzkiej perspektywy.

Co wobec wymienionych tu zjawisk i zagrożeń psychologicznych i psychopatologicznych dotyczących tak jednostki, jak i rodziny może uczynić Kościół, duchowny, parafia? Jakie są w tym względzie możliwości Kościołów mniejszościowych w naszym kraju? Na pewno będzie tu pomocne (obecnie raczej nikłe) przygotowanie duchownych w zakresie psychologii. Przede wszystkim jednak księża muszą wykazać się umiejętnością słuchania i opanować tę trudną sztukę. Powinni też zdobyć podstawową wiedzę o psychologii rodziny, o psychopatologii, narkomanii, alkoholizmie. Można też zaufać dobrej, starej i wypróbowanej formule działania, jaką jest domowa wizyta duszpasterska. Na podstawie moich obserwacji odnoszę wrażenie, że ta forma kontaktów staje się niestety coraz rzadsza, a niekiedy zostaje nawet zupełnie zarzucona.

Obecny czas przemian, opisane tu negatywne zjawiska i trudne problemy są jednocześnie wielką szansą dla Kościoła, duchownych i parafii, bo wzywają nas do działania: „Zaprawdę powiadam wam, cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście” (Mat. 25:40).

Dr Olgierd Benedyktowicz

[Autor jest psychologiem. Pracuje w jednym z warszawskich szpitali psychiatrycznych, zajmuje się też poradnictwem pastoralnym i prowadzi wykłady w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej – red.]