Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

6 / 1994

WIZJA NASZEJ SPOŁECZNOŚCI W XXI WIEKU

Osoby znające mnie nieco bliżej wiedzą, że nie mam kwalifikacji proroka – wizjonera. Tym bardziej zdziwiła mnie propozycja wypowiedzenia się na łamach „Jednoty” na powyższy temat. Istotnie jednak – XXI wiek tuż za progiem, a ja należę do generacji, która będzie tworzyła rzeczywistość naszej wspólnoty w najbliższej przyszłości. Bez względu więc na to, jak ryzykowne jest wypowiadanie się o kryjącej na pewno wiele niespodzianek przyszłości, warto zastanowić się nad szlakiem naszej pielgrzymki w nadchodzących dziesięcioleciach.

Od momentu przyjścia na świat naszego Pana – Jezusa Chrystusa – wkroczyliśmy w okres ostatecznego wypełnienia proroctw i obietnic złożonych przez Boga Jego ludowi – Izraelowi Starego i Nowego Przymierza. Punktem szczytowym tego okresu jest powrót Mesjasza. Pewność powtórnego przyjścia Pańskiego ożywiała kolejne pokolenia chrześcijan, a i dziś Kościół, który całą swoją wiarę i nadzieję na przyszłość opiera na Słowie Bożym, nie może sobie pozwolić na snucie planów bez uwzględnienia tego faktu. Proszę mnie dobrze zrozumieć – nie chodzi mi w tym momencie o wprowadzenie do naszych rozważań nuty apokaliptycznej. Rzecz w tym jednak, byśmy myśląc o przyszłości nie zapominali, że absolutnie suwerenny w swoich decyzjach Bóg ma również jakieś plany w stosunku do maleńkiej trzódki swoich wyznawców, zwanej niekiedy Jednotą ewangelicko-reformowaną w Polsce. Skoro jednak zdanie się we wszystkim na Pana nie oznacza siedzenia z założonymi rękami, to spróbujmy zasygnalizować kilka wątków do dyskusji na ten temat.

KOŚCIÓŁ SŁUCHAJĄCY

„Kiedy wchodzisz, Czytelniku, do świątyni, którą użytkują ewangelicy reformowani, pierwszym przedmiotem, który przykuje Twój wzrok, wędrujący wzdłuż rzędów ciężkich ław przeznaczonych dla uczestników nabożeństwa – będzie otwarta księga leżąca na blacie Stołu Pańskiego. [...] To Biblia – widomy wyraz i symbol wiary i nadziei ewangelika, dla którego Słowo Boże – i tylko ono – jest drogowskazem, miernikiem postępowania i normą życia” – pisała „Jednota” dwadzieścia lat temu. Opis naszej rzeczywistości czy przykład myślenia życzeniowego? Czy rzeczywiście wsłuchujemy się w posłannictwo Słowa? Czy istotnie odgrywa ono w naszym życiu indywidualnym i wspólnotowym rolę jedynej normy, niepodważalnego miernika? Jak przedstawia się stan czytelnictwa Biblii w naszych zborach? Czy rodziny ewangelicko-reformowane znajdują czas (nie mówiąc już o potrzebie czy ochocie) na wspólną lekturę Pisma Świętego, na rozwiązywanie z Biblią w ręku codziennych problemów?

Nowe zjawiska społeczne i obyczajowe, które zmieniają nasze życie, pluralizm nie tylko polityczny i ekonomiczny, ale również ideowy, problemy światopoglądowe, przychodzące z zewnątrz a nie znane dotąd prądy filozoficzne i religijne powodują konieczność przemyślenia – na nowo – roli przekazu biblijnego w naszym życiu. Kościół ewangelicki XXI wieku powinien więc być Kościołem Biblii: rzeczywiście otwartej, naprawdę czytanej. Powinien stać się społecznością wsłuchującą się w to, co jej założyciel i przewodnik – Jezus Chrystus – chce przekazać swoim uczniom.

Kościół Słowa musi dostrzegać w Ewangelii nie tylko dokument przeszłości, źródło idealnego prawa moralnego, ale żywą, dynamiczną moc uwierzytelnioną świadectwem Ducha Świętego, przez którą Pan nas powołuje do swojej służby, obdarza łaską wiary, uświadamia grzech, przebacza i usprawiedliwia oraz uświęca nasze życie. Życie Słowem Bożym oznacza również możliwość prowadzenia ciągłego dialogu z Bogiem. Dialogu możliwego tylko wtedy, gdy poddając się autorytetowi Słowa zarazem rozpatrujemy jego treść ciągle na nowo w kontekście zmieniających się realiów. Wówczas okaże się, że niezmienne Słowo nie traci nic ze swej aktualności, że Biblia, a także karmiący się jej treścią i zawsze gotowy do reformy Kościół (Ecclesia semper reformanda Verbi Divini) ciągle ma jeszcze bardzo wiele do powiedzenia poszukującemu swej tożsamości i zmieniającemu z dnia na dzień swe oblicze światu.

Kościół słuchający musi być jednocześnie Kościołem posłusznym Słowu nie tylko werbalnie, ale przede wszystkim w praktyce. Ewangelia musi mieć bezpośredni wpływ na nasze życie. Ewangelik, czy po prostu chrześcijanin, który swoją codzienną postawą podważa autorytet Pisma Świętego, nie wykazując ochoty na poddanie się Bożemu prowadzeniu, czyli negując znaczenie karności i posłuszeństwa, do której wzywa nas Jezus Chrystus, traci wiarygodność jako świadek Ewangelii. Starajmy się więc, aby Kościół przyszłości stale dostosowywał się w praktyce do wskazań biblijnych.

Przyjrzyjmy się z bliska i krytycznie stosunkom panującym wewnątrz naszej wspólnoty. Czy rzeczywiście ożywia nas wzajemna miłość, wyrozumiałość, chęć pomocy? Czy pełniąc służbę na „niwie Pańskiej” istotnie czynimy wszystko dla pomnożenia chwały Bożej (soli Deo gloria)? Czy potrafimy zdobyć się, jeżeli nie na „wyparcie się samych siebie”, to przynajmniej na dystans w stosunku do swojej, niezmiernie ważnej i wielce szacownej, osoby? Nie pozwólmy się ukołysać kaznodziejskiej elokwencji, usłyszmy wołanie innych ludzi o pomoc: duchową, ale i bardziej prozaiczną – materialną, bytową. Przepaść między bogatymi i biednymi w naszym społeczeństwie pogłębia się, pojawiają się negatywne zjawiska, które dotychczas znaliśmy jedynie z opowieści rodziców i dziadków. Stają się one w dodatku udziałem społeczeństwa, które przez pięćdziesiąt lat komunizmu skutecznie oduczono umiejętności radzenia sobie samemu, wiary we własne siły i odpowiedzialności.

KOŚCIÓŁ SŁUŻĄCY

„Diakonia jest sercem zboru”. Choć jednak to serce jest wyraźnie za małe w stosunku do potrzeb, działalność diakonijna pozostaje podstawowym sposobem realizacji naszego kościelnego powołania.

Koniecznością staje się rozszerzenie pracy diakonijnej na wszystkich członków poszczególnych zborów. Zorganizowane grupy diakonijne powinny spełniać rolę koordynacyjną, a nie brać na siebie wszystkich obowiązków. Materialnych podstaw do działalności diakonijnej nie może dostarczać jedynie pomoc z Zachodu. Każdy z nas powinien uczciwie przetestować samego siebie pod kątem wykorzystania posiadanych pieniędzy. Nie jesteśmy Kościołem bogaczy, ale może warto zastanowić się nad tym, czy kieszeń przeciętnego ewangelika reformowanego w Polsce nie wymaga „nawrócenia”? Z punktu widzenia Pisma Świętego „nienaruszalna własność prywatna” jest nam jedynie powierzona przez Boga. Nie jesteśmy właścicielami, ale raczej powiernikami, szafarzami zawartości naszych portfeli i kont bankowych. Bóg ma prawo traktować nasze „w pocie czoła” zdobyte pieniądze jako swój dar i rozporządzać nimi dowolnie, a to konkretnie oznacza: na rzecz tych, którzy mają jeszcze mniej i potrzebują pomocy. Jest rzeczą charakterystyczną (statystyki kościelne zgodnie to stwierdzają), iż ofiarność poszczególnych zborów nie jest wprost proporcjonalna do rzeczywistego stopnia zamożności ich członków. Warto to przemyśleć snując rozważania o przyszłości.

Diakonia w rozumieniu Jana Kalwina miała zarówno pomagać tym, którzy tej pomocy potrzebują, jak i zdobywać konieczne na ten cel środki. Znalezienie sposobu na połączenie tych dwóch funkcji w naszej rzeczywistości może być jednym z najistotniejszych plonów prowadzonej obecnie w nieco akademicki sposób dyskusji o tożsamości wyznaniowej.

KOŚCIÓŁ WYZNAJĄCY

Stoimy przed koniecznością odpowiedzenia sobie na pytanie, czy chcemy tworzyć jakieś bliżej nie określone „ewangelicko-reformowane środowisko”. Czy jest naszym celem utrzymywanie w orbicie kościelnych wpływów wszystkich, którzy z takiego czy innego powodu znajdują jeszcze czas i ochotę na to, aby pojawiać się w zborze; dla których ewangelicyzm jest sprawą tradycji lub przyzwyczajenia, miłym dodatkiem rozpraszającym szarzyznę życia? Czy raczej chcemy iść drogą Kościoła wiary żywej, świadomego swych podstaw i obowiązków, które niewiele mają wspólnego z pielęgnowaniem choćby najszczytniejszych tradycji rodzinnych lub środowiskowych?

Trudno jest jednoznacznie na to odpowiedzieć, i to co najmniej z kilku powodów. Tradycji nie wolno lekceważyć, bez względu na dystans do tego zjawiska, a wiemy, że manifestowanie swojej religijności nie jest specjalnością ewangelików reformowanych (może to zresztą i lepiej?). Łatwo więc skrzywdzić poszczególne osoby zarzucając im przywiązanie jedynie do tradycji czy chrześcijaństwo z przyzwyczajenia. Dążenie do realizacji wzorca Kościoła nawróconych prowadzi z kolei, jak uczy doświadczenie wielu społeczności wolnych, do powierzchownej emocjonalności, a nawet do hipokryzji. Pójście tą drogą naraziłoby nas dodatkowo na niebezpieczne dla bytu całego Kościoła podziały w zborach.

Jednym z celów działalności duszpasterskiej, katechetycznej i kaznodziejskiej powinno być zobligowanie każdego do szczerej odpowiedzi na pytanie o motywacje swego chrześcijaństwa i powody przynależności do tego właśnie a nie innego Kościoła. Doskonałą okazją po temu jest konfirmacja. Doprowadzenie do niej nie powinno być wyłącznie sprawą pastora. To zbór przyjmuje do swego grona nowego członka, na całej społeczności parafialnej spoczywa więc obowiązek przygotowania konfirmantów i wprowadzenia ich w poszczególne sfery życia zborowego. Może należałoby przemyśleć przesunięcie momentu konfirmacji na okres od osiemnastego do dwudziestego roku życia, gdy kończy się już młodzieńczy okres „burzy i naporu”. Może przy tym należałoby rozdzielić akt konfirmacji i pierwszej Komunii, aby w tak trudnym okresie dojrzewania nie pozbawiać jednak młodzieży dobrodziejstw wynikających z przystępowania do Stołu Pańskiego.

Dystans do tradycji, który odziedziczyliśmy po Reformacji, jest aż nadto uzasadniony, zarazem jednak – paradoksalnie – nasza rodzima tradycja odgrywa bardzo istotną rolę w kształtowaniu „ewangelickiej rzeczywistości”. O jaką tradycję jednak chodzi? Jak to się stało, że w społeczności o takim charakterze jak Kościół ewangelicko-reformowany toczą się spory o kształt bewek, krój togi, o choinki w kościele czy wieniec adwentowy na Stole Pańskim? Dlaczego problemem są świeczniki z naturalnym lub elektrycznym światłem albo ich brak, kwiaty (cięte czy żywe?) lub kolor serwety, którą nakrywamy Stół Pański w Wielki Piątek? W tym samym czasie wypowiadamy się z nonszalancją o księgach wyznaniowych naszego Kościoła („dokumenty wyłącznie historyczne”) i autorytecie reformatorów. Problem byłby w istocie niewielki – przecież Kościół stale się reformuje, a niepodważalnym autorytetem cieszyć się w nim może jedynie Biblia. Dlaczego jednak wystrój kościoła jest sprawą, o którą warto kruszyć kopie, a myśl Kalwina – nie?

W środowiskach protestanckich w Polsce rośnie zainteresowanie reformowaną teologią, której aktualność doceniają coraz częściej luteranie i chrześcijanie ewangeliczni. Przemyślenie na nowo całego bogactwa doktrynalnego doświadczeń wiary naszych duchowych przodków może pomóc w odnalezieniu drogi, którą podążymy w XXI wiek. W tym celu jednak warto popatrzeć w przeszłość raczej przez pryzmat Katechizmu heidelberskiego aniżeli „ewangelickich wytwórni octu i musztardy”.

KOŚCIÓŁ – WSPÓLNOTA

W jakim kształcie organizacyjnym wejdziemy w kolejne stulecie? Czy w ramach dyskusji o naszych cechach szczególnych znajdziemy czas na to, aby odpowiedzieć sobie na pytanie o istotne wyznaczniki naszego ustroju? Zasad organizacji synodalno-prezbiterialnej nie można – bez narażenia się na popełnienie poważnych nadużyć – mylić z demokracją. Kościół nie jest miejscem, w którym panować mają rządy ludu. Jedynym Panem Kościoła pozostaje Jezus Chrystus. Wobec zhierarchizowanej i wciąż jeszcze bardzo klerykalnej struktury Kościoła rzymskokatolickiego dysponujemy alternatywą ustroju opartego na wolności i równości wszystkich członków. Zarazem jednak prezbiterianizm zakłada niezwykle wysoki stopień świadomości każdego z nas. Równomierniej niż w innych wspólnotach rozłożona odpowiedzialność musi zostać podjęta z pełną świadomością obowiązków, które spadają na wszystkich członków wspólnoty i na każdego z osobna. Fakt istnienia urzędów kościelnych (czy może raczej posług) nie może być wymówką dla tych, którzy ich nie pełnią. Głoszenie Słowa Bożego należy w sposób szczególny do pastorów, ale nie jest ich wyłączną domeną. Działalność charytatywna wymaga kierownictwa zorganizowanych grup diakonijnych, ale nie przestaje być przez to obowiązkiem każdego z nas. Starsi zboru są w sposób szczególny odpowiedzialni za całokształt życia parafialnego, lecz nikt nie powinien czuć się przez to zwolniony z obowiązków wynikających z jego własnej przynależności do wspólnoty parafialnej. Jest to nieodzowny warunek prawidłowego funkcjonowania Kościoła synodalno-prezbiterialnego w XX, XXI, a także, jak Bóg da, w następnych stuleciach.

Każdy z nas wnosi do życia kościelnego coś wyjątkowego i niepowtarzalnego. Powinniśmy o tym pamiętać, pomimo że gonitwa codzienności tak bardzo utrudnia nam pracę społeczną. Trudno spodziewać się w najbliższym czasie jakiejś radykalnej zmiany na lepsze w tej sprawie. Nadejście nowego wieku niczego tu automatycznie nie zmieni. Nasz czas jednak, podobnie jak i nasze pieniądze, również jest nam darowany, pozostajemy więc jego szafarzami, a nie właścicielami. Spróbujmy dokonać jego bilansu już teraz.

Jarosław Kubacki