Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

6 / 1994

KOŚCIÓŁ XXI WIEKU. NASZA WIZJA

W chwili, gdy zamykamy czerwcowy numer „Jednoty”, od Synodu dzieli nas zaledwie dziewięć dni, ale gdy zeszyt ten trafi do Waszych, Czytelnicy, rąk, będzie już blisko miesiąc po Synodzie, podczas którego odbędzie się wstępna debata nad wizją naszego Kościoła w przyszłym stuleciu. Sprawozdanie z przebiegu obrad oraz tezy opracowane przez kilka komisji synodalnych zamieścimy w następnym (lipcowym) numerze, w tym natomiast prezentujemy kolejne wypowiedzi na interesujący nas temat i serdecznie zapraszamy do jak najszerszej dyskusji na łamach „Jednoty”.

REDAKCJA

Dyskusja na temat wizji przyszłości naszego Kościoła dopiero ma się rozwinąć. Pożądane jest więc, aby w naszym czasopiśmie pojawiało się możliwie dużo wypowiedzi na temat Kościoła, jaki chcielibyśmy w przyszłości widzieć i jakim pragnęlibyśmy być. Mam nadzieję, że wiele głosów na ten temat będzie pochodziło od osób świeckich. Postanowiliśmy przyjąć taki temat tegorocznego Synodu nie po to, by podczas obrad przedstawić gotową już i jasną wizję Kościoła przyszłości, lecz po to, aby dyskusja delegatów stała się ważnym przyczynkiem do ukształtowania tej wizji i wskazaniem dróg, którymi powinniśmy zmierzać do wyznaczonego celu. Po artykule w marcowej „Jednocie”, dotyczącym struktur Kościoła, pragnę teraz zwrócić uwagę na kilka innych ważnych spraw.

Ku przyszłości można kroczyć zdecydowanie, energicznie i szybko albo ostrożnie, jakby nieśmiało, licząc na powolne zmiany. Moje usposobienie skłania mnie raczej do takiego właśnie ostrożnego i nieśmiałego działania. Mają na to zresztą wpływ także zewnętrzne okoliczności.

Niedawno spotkałem się z poglądem wyrażonym przez pewnego Niemca zaangażowanego w pracę diakonijną, że Kościół przyszłości to nie Kościół zwiastujący Ewangelię, lecz Kościół diakonii. Otóż diakonia jest niewątpliwie bardzo ważną dziedziną działalności kościelnej i, począwszy od czasów apostolskich, zawsze zajmowała w Kościele ważne miejsce. W Polsce w okresie minionych pięćdziesięciu lat zdawało się, że diakonia – rozumiana jako pomoc społeczna – staje się domeną państwa, że przejmie ono odpowiedzialność za ludzi potrzebujących opieki i materialnej pomocy. W rzeczywistości komunistycznej ta opiekuńcza rola państwa miała jednak charakter fikcyjny, a obecnie politycy bardzo często chcieliby pozostawić sferę socjalną filantropii.

Dlatego też pytania o diakonię ze zdwojoną siłą wracają do Kościołów, które – niezależnie od zasobności materialnej – nie są w stanie same rozwiązać wszystkich problemów. Chodzi tu o zakres tej pomocy, o ludzi chętnych do podjęcia się jej, o finanse, o współpracę z instytucjami państwowymi (zwłaszcza w dziedzinie finansowania diakonii) oraz współpracę z organizacjami społecznymi, które prowadzą podobną działalność.

Diakonia jest sercem Kościoła – mówią słusznie waldensi. Ale samo serce to jeszcze nie jest pełne Ciało Chrystusa, jakim jest Kościół. I dlatego Kościół, który zajmowałby się jedynie diakonią, przestałby być Kościołem, a stał się kolejną organizacją dobroczynną.

Piękna jest idea zboru diakonijnego, który potrafi zorganizować zespół ludzi gotowych podjąć się opieki nad osobami jej potrzebującymi. Znakomitym przykładem są tu liczne niemieckie poradnie i stacje diakonijne z wykwalifikowanymi pielęgniarkami i całym zastępem ochotników, którzy np. dowożą posiłki do domów osób samotnych.

Chociaż więc uważam, że diakonia będzie jednym z ważnych kierunków pracy Kościoła przyszłości, to Kościół Chrystusowy musi pozostać Kościołem zwiastującym. Kościołem głoszącym Ewangelię we współczesnym i przyszłym świecie. Zastanawia mnie wielkie powodzenie, jakim cieszą się w Europie religie Wschodu, i sądzę, że przyczyna tego zjawiska leży w rozczarowaniu, jakiego wiele osób doznaje w zetknięciu z ludźmi będącymi chrześcijanami tylko z nazwy: letnimi, obojętnymi, nie respektującymi wielkich wartości chrześcijaństwa. Gdy obserwuje się powierzchowną religijność i niski poziom moralny społeczeństw, które zo-wią się chrześcijańskimi, egoizm, nie-czułość na ludzkie losy, zaniedbywanie obowiązków rodzinnych, to trudno się temu rozczarowaniu dziwić.

Kościół przyszłości musi być wiarygodny, przyciągać swoją duchowością, moralną postawą, zdolnością do reformowania się i odradzania, choć nigdy nie stanie się „społecznością aniołów” i pozostanie raczej społecznością „kulawych pielgrzymów” (wedle określenia ks. Emila Jelinka). Kościół w ogóle, w tym Kościół przyszłości, musi umieć w sposób przekonywający zwiastować Słowo Boże, budzić wiarę, prowadzić do odrodzenia ludzi.

Kościół przyszłości musi też w sposób wiarygodny wypowiadać się o współczesnych sobie problemach, także moralnych i obyczajowych, nie ulegając aktualnym modom i trendom ani nie dopuszczając do tego, aby różnego rodzaju odchylenia były przyjmowane jako zjawisko normalne.

Ks. Piet van Veldhuizen, młody pastor holenderski, który przez dwa lata pracował w naszym Kościele, mówił często o „twarzy” i o „sercu” Kościoła. Zbytnia dbałość o „twarz” nie może Kościołowi wyjść na dobre. Istnieje bowiem niebezpieczeństwo, że jego uwaga skieruje się głównie na to, aby być obecnym w społeczeństwie i aby głos Kościoła był słyszany szeroko na zewnątrz. Zaniedbuje się przy tym pracę nad „sercem”, czyli wewnętrznym, duchowym obliczem Kościoła. W takiej sytuacji przez jakiś czas można nawet imponować swoją aktywnością i zewnętrznym wizerunkiem, ale to na długo nie wystarczy. Wyczerpią się bowiem ludzkie siły i pomysły, a oddziaływanie Kościoła zacznie słabnąć, bo jego duchowa kondycja będzie nijaka.

Jeśli natomiast – twierdził zawsze ks. Piet van Veldhuizen – poświęci się dość uwagi „sercu” Kościoła, czyli jego duchowemu rozwojowi, nawet za cenę dbałości o „twarz”, to ten rozwój będzie tak silny, tak obfitujący w duchowe bogactwo, że niejako automatycznie „twarz” Kościoła zacznie nabierać „rumieńców”. Wtedy właściwy wizerunek społeczności kościelnej stanie się czymś naturalnym, zrozumiałym i dostrzeganym przez otoczenie.

Oczywiście nie należy popadać w skrajności. Zbyt intensywne skupienie się na pracy nad „sercem” Kościoła grozi zgubnym sentymentalizmem, który może doprowadzić do świętoszkostwa, a także do wyobcowania się z otaczającego świata i do stworzenia swoistego getta ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami takiej mentalności.

Z kolei zbytnia dbałość o „twarz” Kościoła może doprowadzić do zadufania, do duchowej oschłości i oziębłości wobec ludzkich problemów, do skostnienia w zewnętrznych formach, odpychających i zniechęcających wszystkich, którzy szukają w Kościele społeczności żywej, otwartej i pełnej ciepła.

Kościół przyszłości widzę więc jako Kościół o „sercu” gorącym, wrażliwym, bogatym duchowo oraz o wyrazistej „twarzy”. Taki właśnie jest żywy Kościół Jezusa Chrystusa. Co to znaczy: Kościół żywy. Kościół Jezusa Chrystusa? Na kilka znamion takiego Kościoła chciałbym tu zwrócić uwagę.

  1. Wybitny ewangelicko-reformowany teolog Karol Barth na pytanie, jak mógłby jednym zdaniem określić istotę chrześcijaństwa, odpowiedział: „Jezus Chrystus zmartwychwstał i żyje!”. Tak brzmi wyznanie Kościoła, który widzi w Jezusie Chrystusie swego stale działającego Pana i Zbawiciela, a nie tylko wielką postać historyczną.

  2. Kościół Jezusa Chrystusa jest zbudowany na wierze i wyznaniu: „Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego” (Mat. 16:16). Taki Kościół posiada obietnicę, że „bramy piekielne go nie przemogą”. Wierzyć w Chrystusa to z jednej strony znaczy całkowicie Mu zawierzyć, w pełni zaufać, powierzyć Mu – jako Panu i Zbawicielowi – swoje życie. Wiara w Niego oznacza także posłuszeństwo oraz wolę wypełniania tego, co On przykazał (Mat. 28:20). Wiara to również koncentracja wewnętrznych sił na postaci Jezusa Chrystusa i głębokie przekonanie o Jego roli we wszystkich życiowych poczynaniach każdego człowieka.
    Manifestacją wiary jest wyznawanie, a wyznawać Jezusa Chrystusa to znaczy głosić Dobrą Nowinę o Nim ludziom, szczególnie tym, którzy są zagubieni, szukają rozwiązań swych problemów i sensu życia, którzy boją się cierpienia i śmierci, są duchowo martwi.

  1. Kościół Jezusa Chrystusa jest wierny swemu Panu i Jego misji.

  2. Kościół Jezusa Chrystusa jednoznacznie mówi o grzechu oraz o potrzebie i możliwości zbawienia i pojednania się z Bogiem.

  3. Kościół Jezusa Chrystusa – zgodnie z Jego słowami: „Musicie się na nowo narodzić” (Jn 3:7) – jasno i wyraźnie głosi potrzebę nawrócenia i odrodzenia każdego człowieka.

  4. Kościół Jezusa Chrystusa dostrzega ludzi potrzebujących ratunku, chce ich ratować i umie wskazać na moc zdolną doprowadzić ich do ocalenia.

  5. Kościół Jezusa Chrystusa nie jest Kościołem rytuałów i obrzędów, ale Kościołem, który z mocą zwiastuje Ewangelię. Być może obecnie język zwiastowania powinien się zmienić, stać się bardziej zrozumiały i wyrazisty, aby Boże poselstwo mogło trafić do współczesnego człowieka.

Podczas kongresu tzw. wędrownych ewangelistów, który odbył się w 1986 r. w Amsterdamie, baptystyczny ewangelista z Korei Płd., Billy Kim – charakteryzując niezwykle prężny Kościół prezbiteriański w tym kraju – powiedział, że tajemnica jego dynamicznego rozwoju kryje się w tym, iż jest to Kościół, który:
– modli się;
– czyta Słowo Boże;
– wypełnia je, a więc naśladuje Jezusa Chrystusa;
– uświęca się przez doświadczenie odpuszczania grzechów i przez moc Ducha Świętego;
– jest gotów cierpieć dla Chrystusa, czego w przeszłości często doświadczał.

Taki właśnie jest Kościół Chrystusowy. Taki Kościół umie odnaleźć się w każdej sytuacji. Kościół przyszłości musi być Kościołem, który wychodzi do ludzi, i to w sensie dosłownym. Chrystus powiedział przecież: „Idźcie i nauczajcie!”, a nie: „Nauczajcie tych, którzy do was przyjdą”. Dlatego ważną dziedziną działalności kościelnej musi być posługa duszpasterska. Liczba ludzi zagubionych, przygnębionych, mających rozmaite problemy życiowe nie będzie maleć, ale raczej wzrastać. Tym większa staje się więc konieczność prowadzenia ewangelizacji osobistej, jak w podobieństwie o zaginionej owcy. Jezus dał nam przykład dobrego pasterza, który idzie za jedną zgubioną owcą, aby ją odnaleźć i uratować.

Zadaniem, jakie Kościół musi sobie postawić, myśląc o przyszłości, jest ewangelizacja duszpasterska lub duszpasterstwo ewangelizacyjne.

Nasz Kościół jest Kościołem tradycyjnym. Przestrzega wielu utartych zwyczajów i form oraz opiera się nowościom i modernizacjom. Oczywiście nie wszystkie nowinki są dobre i słuszne. Dowolność, ciągłe zmiany i różne eksperymenty sprawiają wrażenie chaosu i braku stabilności. Ale cechą tradycyjnych Kościołów jest w ogóle mała zdolność do wprowadzania zmian i zbytnie przywiązanie do utartych form i schematów.

Nasz Kościół jest niewątpliwie historycznym i bardzo szacownym Kościołem, jednakże ta jego historyczność i szacowność niewielu ludziom jest w stanie pomóc. Przeciwnie, kojarzy się wręcz z brakiem prężności i pewnym bezwładem. Kościół jest też nazbyt zbiurokratyzowany i sformalizowany w swych strukturach, wskutek czego za mało otwiera się na ludzi potrzebujących duchowego wsparcia, dla których Słowo Boże mogłoby stać się ratującym ich odkryciem. Za mało wychodzimy naprzeciw ludziom, którzy poszukują, są zagubieni, a którym można pomóc.

Swego czasu bardzo pragnąłem, aby każdy – nawet mały – zbór miał swojego duchownego, mieszkającego w parafii i opiekującego się nią. Dziś większość zborów ma już swoich duszpasterzy. Nie spełniło się natomiast moje drugie marzenie. Nie potrafiłem przekonać moich współbraci o potrzebie poważniejszego spojrzenia na sprawy osobistego nawrócenia i odrodzenia oraz do wyjścia poza tradycyjne formy religijności i takiegoż przywiązania do Kościoła. Nie udało mi się zachęcić ich do mądrej ewangelizacji wewnętrznej ani do wyjścia z Ewangelią na zewnątrz. Nasz Kościół jest niewystarczająco otwarty na ewangelizację i do prowadzenia skutecznej ewangelizacji nie przygotowany.

Jestem przekonany, że mam rację kładąc nacisk na tę sprawę. Nawet w Kościele rzymskokatolickim mówi się ostatnio coraz więcej o „nowej ewangelizacji”, a my pozostajemy obojętni na tę potrzebę dzisiejszego świata, na tę potrzebę współczesnego człowieka.

Kościół, którego przyszłość ma być pomyślna, musi zwiastować Ewangelię. Wiem, że opór wielu członków naszego Kościoła wobec hasła „ewangelizacja” budzi m.in. żargon religijny, jakim posługują się niektórzy ludzie, a także ich przesadna pewność siebie. Moim zdaniem są to zjawiska uboczne, wynikające z duchowej niedojrzałości chrześcijan, bo przecież duchowe dojrzewanie to długi proces, w którym przeżywa się również wzloty i upadki. Przy prawdziwym odrodzeniu następuje jednak po-dźwignięcie się i nowy zwrot ku źródłu, jakim jest Chrystus, Słowo Boże, moc i działanie Ducha Świętego. Efektem tego jest prawdziwe nowe życie, zupełnie nowe i zupełnie inne.

Pamiętajmy więc, że Kościół, którego przyszłość ma być pomyślna a działalność owocna, musi ewangelizować.

Ks. bp Zdzisław Tranda