Drukuj

1 / 1994

DOŚWIADCZENIA POLSKI I USA

„Budujemy państwo demokratyczne trochę tak, jak byśmy sami je wynaleźli" – napisał ks. prof. Józef Tischner w „Nieszczęsnym darze wolności". Okazuje się jednak, że ostatnio coś w tej materii zmienia się na lepsze – zamiast bowiem „odkrywać Amerykę" na własną rękę, zaczynamy (a przynajmniej czynią to niektóre środowiska) korzystać i uczyć się z doświadczeń społeczeństw, które mają za sobą długą drogę budowania demokracji. Pożytku, jaki możemy odnieść z konfrontowania własnych prób z sukcesami lub porażkami tamtych, nie da się przecenić.

We wrześniowej „Jednocie" z ub. r. zdawaliśmy sprawę z zorganizowanego wiosną (26-27 czerwca) przez Fundację im. Stefana Batorego i redakcję miesięcznika „Res Publica Nowa" sympozjum „Chrześcijaństwo i demokracja", z udziałem wybitnych intelektualistów z całej Europy, polityków i duchowieństwa. Z kolei jesienią ub. r., z inicjatywy polskich środowisk katolickich (redakcji „Więzi", „Powściągliwości i Pracy", Klubu Inteligencji Katolickiej) oraz amerykańskiej Council for Research in Values and Philosophy, odbyła się w warszawskim hotelu „Forum" czterodniowa (14-17 października) konferencja „Katolicyzm a życie publiczne – doświadczenia Polski i USA". Główny temat rozpatrywany był podczas sześciu sesji z następujących punktów widzenia: rola religii w kulturze społeczeństw Polski i USA; sposoby obecności katolików w życiu publicznym; państwo-Kościół – między rozdziałem a współpracą; chrześcijańska inspiracja w życiu gospodarczym; wychowanie do wolności i demokracji; i na koniec – być katolikiem-obywatelem w społeczeństwie demokratycznym. Każdy z tych tematów prezentowany był przez dwóch referentów amerykańskich i jednego polskiego, z wyjątkiem sesji ostatniej, gdy wystąpiło dwóch na dwoje.

W referatach Amerykanów ukazano wielkie bogactwo doświadczeń społeczeństwa pod każdym względem pluralistycznego, w którym katolicy stanowią wprawdzie znaczącą cząstkę (oficjalnie 26%), ale – jak powiedział ojciec Avery Dulles, jezuita – ich aktywność w życiu publicznym wcale nie pozostaje w prostej proporcji do statystycznej liczby (podobno zawyżonej). Pod względem zaangażowania obywatelskiego górują nad nimi baptyści, prezbiterianie (czyli ewangelicy reformowani) i metodyści.

Choć w temacie konferencji akcent spoczywał na słowie „katolicyzm", to przecież z punktu widzenia doświadczeń amerykańskich nie można było pominąć wkładu i roli protestantów w budowanie nowoczesnej państwowości Stanów Zjednoczonych.

Amerykanie w swoich wystąpieniach sporo miejsca poświęcili też zagrożeniom, przed jakimi staje ich pluralistyczne społeczeństwo w swej masie ciągle jeszcze religijne, nadal ceniące sobie „cnoty obywatelskie", korzystające z wielkiej przestrzeni wolności gwarantowanej przez konstytucję, ale też w coraz większym stopniu poddające się „duchowi czasów", którego jednym z przejawów jest sekularyzacja i relatywizm. Także religijny i moralny. Zdarza się na przykład, że katoliccy kandydaci na wysokie urzędy w państwie publicznie odcinają się od nauki swoich biskupów, bo chcą wygrać wybory. Dość powszechne jest przekonanie, że „biskupi reprezentują tylko siebie i mówią we własnym imieniu".

Przeciętny obywatel amerykański nie chce, by Kościoły angażowały się w politykę. Wyznanie jest sprawą prywatną obywatela i nie odgrywa roli także w wypadku osoby prezydenta. Państwo ma być neutralne światopoglądowo, co nie znaczy, że wrogie wobec jakiejkolwiek religii. Rozdział nie oznacza też całkowitego braku powiązań. Związki Kościołów i państwa są nieuchronne. U ich podstaw leży bowiem troska o dobro wspólne wszystkich obywateli. Rozdział i autonomia nie mogą także oznaczać oddzielenia religii od życia społecznego. Rozdział zakreśla granice zarówno państwu, jak i Kościołowi, jest więc dla obu podmiotów pożyteczny. Państwu pokazuje, że są sprawy, w których jest ono całkowicie niekompetentne (np. zbawienie człowieka), a jego zadanie sprowadza się do służby obywatelom, nie zaś odwrotnie. Z kolei Kościołowi uświadamia, że Bóg chce być wielbiony przez ludzi wolnych i dlatego nie należy wobec nikogo stosować przymusu wiary. Przykład amerykański dowodzi – twierdzili Amerykanie – że tolerancja religijna i uczciwość w stosunkach ekumenicznych są osiągalne, że moralności nie da się ustanowić za pomocą prawa, choć prawodawca posługuje się kryteriami moralnymi przy tworzeniu prawa.

Amerykanie próbowali też pokazać, jaki wpływ w praktyce wywiera na losy jednostek rozdział Kościoła od państwa, jaką rolę odgrywa religia w demokracji reprezentatywnej, jaka jest funkcja wolnych – wierzących – jednostek w społeczeństwie demokratycznym, jaka w Kościele i w małych wspólnotach (rodzinie, środowisku pracy, w związkach zawodowych itp.), jak Kościół może przygotowywać swych świeckich i duchownych do życia w demokratycznym społeczeństwie pluralistycznym, i wreszcie – do czego może sprowadzać się rola Kościoła w polityce. Kościoły wraz z państwem kreują współczesną amerykańską demokrację – wszak demokracja nie sprowadza się wyłącznie do procedur prawnych, jest ona nigdy nie kończącym się eksperymentem. Do II Soboru Watykańskiego wielu katolików uważało, że rozdział Kościoła i państwa nie jest zgodny z nauką rzymskokatolicką. Ale to stanowisko uległo zmianie i dziś wszyscy katolicy amerykańscy akceptują ten stan rzeczy.

Brak miejsca nie pozwala na zaprezentowanie tu, choćby najbardziej skrótowo, innych jeszcze, bardzo interesujących, opinii przedstawionych przez stronę amerykańską. Ale muszę choćby napomknąć o wypowiedzi jedynego niekatolika Paula Peacheya, mennonity, emerytowanego profesora socjologii, wykładającego nota bene na Catholic University of America w Waszyngtonie. W swoim wykładzie wiele miejsca poświęcił on przyszłości Kościoła chrześcijańskiego na świecie, która będzie „sytuacją diaspory". Era Kościoła zinstytucjonalizowanego – jego zdaniem – kończy się, a rozpoczyna się era Kościoła wolnego, w którym podstawę członkostwa stanowi wyłącznie autentyczna wiara wyznawców Jezusa Chrystusa. Wizja Kościoła przyszłości to wizja chrześcijaństwa ponad podziałami. Już dziś The Christian Church w USA liczy sobie około miliona wyznawców. (Teza prof. Peacheya nie znalazła jednak zrozumienia, co ujawniło się podczas dyskusji.)

Spośród referatów wygłoszonych przez Polaków dwa wyróżniłabym specjalnie: wykład ks. Remigiusza Sobańskiego, profesora prawa na ATK i byłego rektora tej uczelni, na temat stosunków Kościół-państwo (między rozdziałem a współpracą) oraz wypowiedź profesora etyki (też z ATK), pani Anieli Dylus, na temat chrześcijańskiej inspiracji w gospodarce.

Pierwszy mówca, jak się wydaje zwolennik wyważonego rozdziału Kościoła i państwa, położył nacisk na konieczność rozróżniania, czym był „rozdział" w krajach byłego systemu komunistycznego (kamuflaż prawny do walki z religią), a czym jest de facto w państwach demokratycznych na Zachodzie – najskuteczniejszym gwarantem wolności religijnej i pluralizmu. Nie ma dziś innej drogi – powiedział wykładowca – niż budowanie prawdziwie świeckiego (neutralnego wyznaniowo) państwa, państwa prawa, państwa socjalnego i kulturowego, które gwarantuje przestrzeń wolności swoim mniejszościom. W nim znajduje właściwe miejsce także Kościół, powołany do budowania Królestwa Bożego wśród ludzi, i w tym sensie odpowiedzialny za swoje państwo, a więc krytyczny wobec jego polityki, kiedy trzeba. W takim państwie Kościół ma korzystne dla siebie warunki, spełnia właściwe sobie funkcje, współdziałając z państwem dla dobra każdej jednostki i uwrażliwiając ludzi na dobro wspólne. Najistotniejsza jest bowiem religijna i obywatelska formacja ludzi. Wszelkie instytucje natomiast, prawo i umowy mają jedynie charakter wtórny i służebny. (W nawiasie dodam, że poruszone zarówno przez ks. prof. Sobańskiego, jak i dwóch jego amerykańskich kolegów, sprawy wywołały ciekawą dyskusję, w której pojawiły się m.in. takie problemy, jak obecność sacrum w nowoczesnych społeczeństwach pluralistycznych; spór o to, czy ustawy państwa mają chronić „wartości chrześcijańskie", czy określać prawa i obowiązki obywateli oraz państwa; gdzie w praktyce przebiega granica między wspieraniem przez Kościół prawnych decyzji państwa a domaganiem się od niego, by drogą ustaw prawnych normowało stosunek wyznawców do Kościoła i do jego nakazów; czy polski Kościół katolicki jest przygotowany do powstałej nowej sytuacji życia w wolności itd., itp.)

Jedyne brawa w ciągu całej konferencji otrzymał drugi wspomniany przed chwilą referat autorstwa prof. Anieli Dylus. W bardzo obszernym i świetnie skonstruowanym wystąpieniu autorka wyłożyła podstawowe relacje zachodzące między chrześcijaństwem a gospodarką, przeprowadziła polemikę ze zwolennikami tezy, jakoby protestantyzm i katolicyzm były głównymi czynnikami przesądzającymi o zasadniczej odmienności stylów gospodarowania i jego efektów (słynna teza Maxa Webera o wpływie protestantyzmu na rozwój kapitalizmu), oraz udowodniła, że chrześcijańska inspiracja gospodarcza ma dziś zdecydowanie ponadkonfesyjny charakter. Dalsze wywody poświęciła odpowiedziom na pytania, czy inspiracja chrześcijańska w gospodarce ma charakter ściśle religijny czy raczej etyczny, i który z nich byłby bardziej pożądany. Bardzo ważne było jej stwierdzenie, że radykalnych wymagań Ewangelii (np. z Kazania na Górze) nie da się przełożyć na powszechne normy etyki społecznej ani tym bardziej wymusić ich środkami polityczno-prawnymi. „W Piśmie Świętym – powiedziała – ani w chrześcijańskim Credo nie należy szukać listy aktualnych problemów społeczno-gospodarczych ani też jednoznacznych propozycji ich rozwiązań." Ale zasady wyprowadzone z wiary chrześcijańskiej mogą niekiedy stać się „normą negatywną" w tym sensie, że stawiają działaniu społeczno-gospodarczemu wyraźnie określone granice.

Wiele miejsca referentka poświęciła sprawie etycznego wpływu chrześcijaństwa na polskie życie gospodarcze (i temu, co należałoby w tym względzie zmienić) oraz ideologicznym wypaczeniom – głównie przez polityków i działaczy związkowych – sensu praktycznych wskazań społecznej nauki Kościoła, zawartej w encyklikach papieskich.

Oprócz organizatorów i prelegentów w konferencji uczestniczyło też paru polskich polityków (m.in. A. Wielowieyski, J. Braun, P. Nowina-Konopka, J. K. Bielecki, prof. W. Findeisen, L. Dorn), działacze Klubów Inteligencji Katolickiej z różnych stron kraju, przedstawiciele katolickich środowisk akademickich, kilku profesorów uniwersyteckich (m.in. specjalistów z dziedziny prawa i socjologii) oraz księża katoliccy (na chwilę pojawił się nawet ks. bp Bronisław Dembowski). Niestety, podobnie jak na sympozjum czerwcowym, tak i teraz zabrakło niemal całkowicie przedstawicieli innych środowisk chrześcijańskich. Innowierców wyłącznie reprezentował wspomniany już amerykański mennonita. Nie wiem, czy to efekt błędu organizatorów, czy całkowitego desinteressement ze strony naszych środowisk wyznaniowych w Polsce.

Barbara Stahlowa