Drukuj

11 / 1993

POLSKIE LOSY

OPOWIEŚĆ O WIESŁAWIE JÓZEFIE GĄSIOROWSKIM

Kiedy miał 8-10 lat, mówiono na niego w domu „Pułkownik”. Kiedy w czasie I wojny światowej przewidział wynik bitwy niemiecko-rosyjskiej pod Łodzią, awansował na „Generała”. Wojsko miał we krwi i gdy tylko w 1922 r. wyłoniła się możliwość dostania się do Korpusu Kadetów, nie wahał się ani chwili. Miał wtedy 14 lat i nie mógł jeszcze sam stanowić o swojej przyszłości, ale rodzice wiedzieli dobrze, że jego powołaniem jest armia. „Generał” został więc kadetem.

Wiesław Józef Gąsiorowski, urodzony 17 stycznia 1908 r. w Warszawie, syn Pauliny z Gąsiorowskich i Władysława Gąsiorowskiego herbu „Ślepowron”, ewangelik reformowany. Ostatni dziś nosiciel nazwiska znakomitego, i przed stu jeszcze laty szeroko rozgałęzionego, rodu. Oficer, kawaler orderu „Virtuti Militari”. Członek warszawskiego zboru. Choć były w tej przynależności wieloletnie przerwy, to nie z jego winy. Zawiniła historia.

RODZINA

Przodkowie Wiesława Gąsiorowskiego pochodzili z Mazowsza i ich nazwisko można znaleźć w XVIII-wiecznych aktach łomżyńskich. Później, na skutek różnych okoliczności i koligacji, przenieśli się do Wielkopolski i na Śląsk. Jeden z przedstawicieli tej gałęzi rodu – Józef („pierwszy”, jak to ujmują annały rodzinne) Gąsiorowski trafił do Horsht, śląskiej kolonii czeskobraterskiej, gdzie spotkał swą przyszłą żonę, Annę Andersz. Ich syn, Józef („drugi”), w podróży na sejmik do Piotrkowa Trybunalskiego1 zatrzymał się w Zelowie. Tam poznał, a następnie poślubił Elżbietę z Jersaków i osiadł na stałe w mieście swej żony. Ich z kolei syn Józef („trzeci”) stał się założycielem warszawskiej linii Gąsiorowskich, ewangelików-reformowanych. Ożeniony z Elżbietą z Hajków, miał kilkoro dzieci, z których jeden syn – Wilhelm – dał się poznać w stolicy Królestwa Kongresowego jako radca prawny, a w środowisku ewangelickim jako prezes Konsystorza. Jego drugi syn, Władysław, poślubił mimo przeszkód córkę Wilhelma, czyli swoją siostrę stryjeczną – Paulinę Gąsiorowską. Byli to właśnie rodzice naszego bohatera – Wiesława Józefa Gąsiorowskiego.

Państwu Gąsiorowskim powodziło się dobrze. Pan Władysław pracował jako urzędnik w firmie swego szwagra, Jana Hempla – w dobrze prosperującej fabryce pomp. Część dochodów lokował w rodzinnym Zelowie. Na świat kolejno przychodziły dzieci: Janina, Alina, Władysław, Wiesław Józef i Halina. Do ich grona przygarnięty został także osierocony siostrzeniec – Mieczysław Fiedler.

Wybuch I wojny światowej zastał rodzinę na wakacjach w Zelowie. Musieli tu pozostać przez kilka lat. Mieli w Zelowie parę domów, a przed wojną Władysław Gąsiorowski do spółki ze swym szwagrem Karolem Pospiszylem wybudował browar. Wprawdzie w czasie działań wojennych uległ on zupełnemu zniszczeniu i nigdy nie został już odbudowany, ale na potrzeby rodziny wystarczały dochody z czynszów i dzierżaw nieruchomości. Dzięki temu po wojnie Władysław Gąsiorowski mógł, nadal w Zelowie, poprowadzić fabrykę wyrobów bawełnianych.

Był nie tylko człowiekiem zamożnym, ale także bardzo udzielał się społecznie. Gdy pani Paulina Gąsiorowską założyła Towarzystwo Miłośników Sztuki, został jego prezesem i na potrzeby miejscowego teatru ofiarował jeden ze swoich budynków. (Kiedy ów teatr podupadł, urządzono tam pierwsze w Zelowie kino.)

Był też prezesem Związku Fabrykantów w Zelowie, naczelnikiem Straży Pożarnej i przez wiele lat wójtem Zelowa.

TRUDNA DROGA DO WOJSKOWEJ KARIERY

Do 1919 r. Wiesław Józef Gąsiorowski pobierał nauki w domu w Zelowie. Do gimnazjum natomiast miał chodzić w stolicy. Niestety, po wojnie nie udało się odzyskać warszawskiego mieszkania, które zajęli nowi lokatorzy, i chłopiec skorzystał z gościny babci. Został uczniem gimnazjum Szadkowskiego (na rogu ulic Leszno i Żelaznej). Warunki mieszkaniowe były jednak trudne i po dwóch latach rodzice postanowili prze-, nieść go bliżej siebie – do Łodzi. Ukończył III klasę w tamtejszym gimnazjum im. ks. Skorupki, gdy dowiedział się o Korpusie Kadetów.

Do 2 Korpusu Kadetów w Modlinie przyjęto go po zdaniu obowiązującego wszystkich egzaminu konkursowego. Wydawało się, że pełni szczęścia nic nie jest w stanie zagrozić, a jednak... Potężne mury modlińskiej twierdzy, w której umieszczono szkołę, zionęły chłodem i wilgocią. Bardzo prędko chłopcy zaczęli chorować: na płuca, na gościec. Późną jesienią 1922 r. przerwano zajęcia i rozesłano uczniów do szpitali po całej Polsce. Leczenie trwało po 2 miesiące i dłużej, po powrocie chłopcy znów niedomagali, ale nauka – choć powoli i z przerwami – posuwała się naprzód.

Co niedziela kadet Gąsiorowski podążał z Modlina do Warszawy na nabożeństwo w kościele ewangelicko-reformowanym na Lesznie. Jego przewodnikiem duchowym i opiekunem był naczelny kapelan ewangelicko-reformowany Wojska Polskiego, ks. Kazimierz Szefer, on też przygotował go do konfirmacji: 16-letni Wiesław Józef przystąpił do niej w warszawskim kościele w maju 1924 r.

W 1926 r. Korpus Kadetów został przeniesiony z Modlina do Chełmna na Pomorzu. Warunki zdrowotne poprawiły się od razu. Poza tym kadet Gąsiorowski sam już dbał o kondycję fizyczną. Uprawiał szermierkę, boks, koszykówkę i siatkówkę. W krótkim czasie nie zostało śladu po przewlekłych schorzeniach. Przeciwnie, chłopak bardzo rozwinął się fizycznie, zmężniał, a – jak się później miało okazać – jego organizm był w stanie doskonale znieść wszystkie trudy żołnierskiego życia. Jeśli zaś chodzi o rozwój duchowy, to pomagała mu w tym ewangelicko-augsburska parafia w Chełmnie, gdzie również pilnie uczęszczał na nabożeństwa.

W 1929 r. Wiesław Gąsiorowski ukończył szkołę Korpusu Kadetów i został przyjęty do Szkoły Podchorążych Artylerii w Toruniu. Po dwóch latach opuścił ją w stopniu podporucznika i dostał skierowanie do 20 Pułku Artylerii Lekkiej stacjonującego w Prużanie na Podlasiu.

W marcu 1939 r., po częściowej mobilizacji, która objęła 20 Dywizję Piechoty i 20 Pułk Artylerii Lekkiej, 59 Dywizjon porucznika Gąsiorowskiego (awansował w 1934 r.) został przetransportowany z Polesia w rejon Płońska, a po kilku tygodniach w okolice Ciechanowa, w kierunku granicy z Prusami Wschodnimi. Dalsze etapy to Mława i Grudusk. Tu zastał go wybuch wojny.

Rano, o czwartej z minutami, od strony granicy niemieckiej rozpoczął się o-strzał artyleryjski, a następnie natarcie, które zepchnęło polskie placówki ubezpieczenia. Zwiad, którym dowodził porucznik Gąsiorowski, został odcięty od macierzystej jednostki. Wówczas uznano, że poległ. Pierwsze ofiary wojny pozostawiły w pamięci kolegów ślad tak głęboki, że nawet po dziesiątkach lat w publikacjach dotyczących kampanii wrześniowej jego nazwisko nadal figurowało na listach poległych. On jednak, po całonocnym błądzeniu na przedpolu, o świcie zameldował się u dowódcy.

Ludzie za życia uznani za zmarłych podobno żyją długo, w dobrym zdrowiu i pomyślności. W tym wypadku sprawdziło się to dokładnie. Po dwóch dniach zaciętych walk 59 Dywizjon Artylerii, osłaniający prawe skrzydło dywizji, otrzymał rozkaz wycofania się z Gruduska pod Mławę i zabezpieczenia prawego skrzydła 20 Dywizji Piechoty pod miejscowością Góra. W nocy z 3 na 4 września, mimo zaciętego oporu Polaków, sytuacja na tyle się pogorszyła, że cała dywizja otrzymała rozkaz wycofania się w kierunku Modlina. Nękana w czasie odwrotu nalotami, poniosła wielkie straty i oddziały poszły w rozsypkę. Porucznik Gąsiorowski wycofał się z batalionem 79 Pułku jako dowódca pierwszej baterii. Wtedy o mało nie poległ naprawdę. Stało się to, kiedy spod Opinogóry odesłał baterie do lasu, a sam konno wjechał na pobliskie wzgórze, żeby się rozpatrzeć w sytuacji. Przed serią z niemieckiego myśliwca, który go spostrzegł, uratował się starym fortelem: spadł z konia z rozkrzyżowanymi rękoma. Koń się spłoszył i uciekł, a niemiecki lotnik uznawszy – jak niedźwiedź z Mickiewiczowskiej bajki – że „nieświeżych mięs nie je...”, odleciał.

7 września por. Wiesław Gąsiorowski dotarł do Modlina i zameldował się u gen. Juliusza Zulaufa, dowódcy 5 Dywizji. Ponieważ ten nic nie wiedział o miejscu pobytu 20 Dywizji, dał porucznikowi skierowanie do Batalionu Obrony Narodowej, stacjonującego koło Zegrza, skąd w nocy z 14 na 15 września bateria została wycofana do obrony Warszawy. Stali na Krakowskim Przedmieściu koło kościoła bernardynów i swoim ogniem wspierali oddziały broniące Pragi. Następnie towarzyszyli natarciu 336 Pułku Piechoty na Wale Miedzeszyńskim. Wtedy to dowódca batalionu zginął, a ranny w kolano rozpryskowym pociskiem por. Wiesław Gąsiorowski objął dowodzenie do czasu przybycia oficera piechoty. Z opatrzoną naprędce w Szpitalu Ujazdowskim nogą wrócił do baterii i wydawał rozkazy swojej jednostce z polowego łóżka.

Był 16 września. W bitewnym rozgardiaszu nikt nie miał głowy, by myśleć o awansach, choć dowódca baterii powinien mieć rangę kapitana. Wciąż w stopniu porucznika, młody dowódca został jednak nagrodzony za swą odwagę i determinację – odznaczono go orderem „Virtuti Militari”.

Po kapitulacji Warszawy dostał rozkaz wyprowadzenia swego oddziału do Łowicza. Tam żołnierze zostali rozpuszczeni do domów a oficerowie mieli zostać przewiezieni do Kalisza. Zamiast tego znaleźli się w Niemczech.

NIEWOLA

Pierwszym jenieckim obozem dla oficerów był Rottenburg. Może nie byłoby tam tak źle, gdyby nie dojmujące uczucie żalu z powodu klęski i fizyczny ból nie-gojącego się kolana. Po półrocznym leczeniu w obozowym szpitaliku, kiedy to usuwano z kolana kolejne odłamki (dwa tkwią w nim do dziś), noga wciąż bolała i do tego zesztywniała. Nie mogąc się pogodzić z kalectwem, ten wysportowany młody człowiek sam ją sobie złamał. Ból, który towarzyszył chrupnięciu, przewyższył wszystkie dotychczasowe, ale dzięki temu po pół roku Wiesław Gąsiorowski mógł normalnie chodzić, a nawet grać w piłkę. I w końcu – uciec.

Stało się to w kolejnym obozie, w Sandbostel, w pobliżu Wezery. Gdy w kwietniu 1945 r. po drugiej stronie rzeki grzmiały alianckie działa, porucznik artylerii nie mógł usiedzieć spokojnie. Zgłosił się do dowódcy pułku w obozie i zameldował zamiar ucieczki. Nie został przyjęty przychylnie:

– Czekamy tutaj na nasze wojsko, w pełnej gotowości bojowej. Jeśli pan teraz ucieknie, potraktuję pana jako dezertera.

Nie był to dobry argument. Pod osłoną nocy, małą łódeczką – którą na drugą stronę Wezery przeprawiał się jakiś Niemiec nie zamierzający walczyć o III Rzeszę „do ostatniej kropli krwi” – Wiesław Gąsiorowski przebył rzekę. Był dziwnie ubrany: resztkom przedwojennego munduru towarzyszyły przypadkowe, cywilne elementy (rzadko docierające z kraju paczki były jedynym źródłem uzupełniania niszczejącej z latami garderoby), wzbudził więc uzasadnione podejrzenie patrolujących brzeg szkockich żołnierzy z 51 Dywizji Armii Brytyjskiej. Delikwenta aresztowano.

Na szczęście por. Gąsiorowski władał językiem angielskim i zażądał widzenia z dowódcą. Po trzech godzinach zjawił się oficer w brytyjskim mundurze z odznaczeniem identycznym jak to, które widniało na piersi aresztanta – „Virtuti Militari”. Sprawa się wyjaśniła i major z 51 Dywizji na żądanie: „Ja chcę do Dywizji Pancernej” – dał jeepa i odesłał „szpiega” do generała Stanisława Maczka.

Pierwszym znajomym, którego uciekinier z niemieckiego obozu spotkał, był jego kolega ze Szkoły Podchorążych Artylerii, major Stanisław Snarski. Teraz wszystko już poszło jak po maśle: przydział do jednostki (1 Pułk Artylerii Przeciwlotniczej), nowe umundurowanie, jedzenie od dawna nie oglądane.

Ostatnie już dosłownie dni wojny por. Gąsiorowski spędził na pierwszej linii zwycięskiego frontu. Triumfalne oswobodzenie oflagu w Sandbostel i niezapomniane spotkanie:

– Dezerter Gąsiorowski melduje się na rozkaz.

– Co pan, panie kolego, to były żarty. Czy nie mógłby mi pan załatwić takiego munduru?

NA EMIGRACJI

Do 1947 r. Wiesław Gąsiorowski pozostawał w Niemczech jako oficer brytyjskich wojsk okupacyjnych w stopniu kapitana (awansowany 1 stycznia 1946). O powrocie do Polski nie myślał – nie wierzył zapewnieniom propagandzistów ze Wschodu, że kraj czeka na każde ręce. Wierzył raczej tym, którzy mówili, że żołnierzy Armii Polskiej na Zachodzie czeka po powrocie obóz sowiecki. Wraz z innymi zdemobilizowanymi żołnierzami znalazł się w Anglii w Polskim Korpusie Przysposobienia i Rozmieszczenia (PRC). Był to w istocie system kursów, które miały przygotować zawodowych wojskowych do cywilnego życia, które rozpoczynali teraz samodzielnie.

Wiesław Gąsiorowski wybrał zegar-mistrzostwo. Myślał o założeniu własnego warsztatu, ale nie starczyło mu na to pieniędzy. Jak wielu innych, musiał podjąć prostą, ciężką, fizyczną pracę. Zatrudnienie znalazł w fabryce wulkanizacji opon. Angielski zwierzchnik nie miał żadnych względów dla byłego sojusznika – praca trwała od 7 rano do 7 wieczorem. A potem, żeby nie wyjść z wprawy i coś jeszcze dorobić, były oficer brał od polskiego zegarmistrza zepsute zegarki i reperował je w domu przez parę godzin.

Krok za krokiem, rok za rokiem, mieszkając u swych kuzynów Stanisława i Henryki Praussów, powoli dźwigał się emigrant w społecznej hierarchii. Po czterech latach mógł już z wulkanizacji przejść do fabryki wyrabiającej narzędzia, a następnie zostać kierownikiem działu w fabryce zapalniczek firmy Dunhill, gdzie pracował aż do emerytury. Zdecydował się przyjąć brytyjskie obywatelstwo – było to życiowe ułatwienie i tylko tak je traktował. W istocie pozostał Polakiem, patriotą.

Stał się jednym z najaktywniejszych członków Stowarzyszenia Polaków Ewangelików w Wielkiej Brytanii (zob. wywiad z Andrzejem Sągajłłą w nr. 7/91 „Jednoty”). Należał do polskiej YMCA, gdzie w 1949 r. założył Koło tańców narodowych, które przybrało później nazwę „Mazury”, a którego prezesem i czynnym uczestnikiem byt przez kilka lat. Za czasów ks. Romana Mazierskiego pełnił funkcję skarbnika zboru. Nabożeństwa odbywały się najpierw w mieszkaniu pastorostwa Mazierskich w londyńskiej dzielnicy Eling, a po śmierci księdza Romana – na Sono, w polskim kościele luterańskim.

LISTA STRAT

Do Polski przyjechał po raz pierwszy w 1959 r. Był to okres „odwilży” i wielu emigrantów skorzystało z tej okazji. Wiesław Gąsiorowski nareszcie mógł spotkać się z najbliższymi: ojcem i siostrami. Jednocześnie mógł zapoznać się z bolesną listą rodzinnych strat. Nie spotkał już starszego brata, Władysława Gąsiorowskiego, więźnia Starobielska, i jego starobielskich towarzyszy niedoli: ciotecznych braci – Mieczysława Fiedlera (z którym wychowywali się razem) i płk. Tadeusza Praussa, lotnika – oraz kuzyna (jedynego katolika w rodzinie) Tadeusza Rykowskiego, również zamordowanego w Katyniu. Pod Narwikiem zginął brat stryjeczny Zbigniew Gąsiorowski, marynarz ORP „Grom”. W czasie Powstania Warszawskiego stracili życie: wuj Mieczysław Gąsiorowski – pędzony przez plac Zamkowy przed czołgami jako „żywa tarcza”, młodziutki siostrzeniec Jerzy Grzyb (na rogu Królewskiej i Krakowskiego Przedmieścia), warszawski architekt Tadeusz Prauss (ojciec) i Stanisław Gąsiorowski, oficer służby stałej, saper. Dziewięciu wspaniałych mężczyzn. Nie licząc tych, którzy przez te lata odeszli w sposób naturalny, choć nie mniej bolesny. W 51. roku życia człowiek może się poczuć bardzo osamotniony.

HISTORIA ROMANTYCZNA

Wprawdzie wieść głosi, że „za mundurem panny sznurem”, ale przystojny porucznik artylerii dopiero u progu wojny, latem 1939 r., ujrzał dziewczynę, przy której mocno zabiło mu serce. Kiedy 20 Dywizja przemieszczała się w rejon Ciechanowa, trafił na kwaterę do dworku państwa Nowickich w Pawłów-ku. Kilka tygodni wystarczyło, by panna Helena Nowicka, wówczas 16-letnia, powiedziała zdecydowanie „tak”. Niestety, następny rozkaz rozdzielił narzeczonych. Jak się okazało – na dwa dziesięciolecia.

Pierwszy list dotarł przez „Kriegsgefangennenpost”. Tak nawiązała się korespondencja i do obozu zaczęły nadchodzić paczki. Nie często trafiały do rąk adresata, ginęły po drodze. Były jednak nie tylko wsparciem materialnym, lecz i znakiem, światełkiem w mroku. To światełko przygasło potem przyćmione mrokiem komunizmu. Ale kiedy po latach można było do kraju powrócić choćby na krótko, sprawdzenie, czy owo światełko było tylko ułudą, czy też czymś rzeczywistym i istotnym, stało się dla Wiesława Gąsiorowskiego nieodpartym imperatywem.

Chciał odwiedzić państwa Nowickich, podziękować za wszystkie dobrodziejstwa i... Tak długo był sam, ale nikt nie zastąpił w jego życiu Heleny. A ona czekała. Wiernie i wytrwale.

21 lipca 1959 r. odbył się ślub Wiesława Józefa Gąsiorowskiego z Heleną Nowicką. Wszystkie trudności formalne: obywatel innego kraju (imperialistycznego); dlaczego nie chce wrócić do Ojczyzny (Ludowej); każda para rąk potrzebna (zwłaszcza Heleny Nowickiej) – zostały przezwyciężone. W 1960 r. pani Helena Gąsiorowską mogła nareszcie połączyć się z mężem i zamieszkać w Anglii na stałe.

On, tułający się dotąd po wynajmowanych mieszkaniach, kupił dla niej dom. Z ogrodem, który pod jej ręką zakwitł wkrótce mnóstwem kwiatów, budząc zachwyt i zazdrość sąsiadów. Szczęście niczym nie zmącone zapanowało na długie lata. Jedynie tęsknota za krajem dawała znać o sobie ukłuciem w sercu pani Heleny.

ZNÓW W OJCZYŹNIE

Tęsknota narastała z latami, więc państwo Gąsiorowscy zdecydowali, że po przejściu na emeryturę wrócą do Polski. Pani Helena (która w Anglii podjęła pracę i cały czas z powodzeniem ją wykonywała) już w 1977 r. mogła pożegnać Londyn. Sprzedali dom, kupili mieszkanie w Warszawie. Pani Helena zamieszkała tu na stałe, pan Wiesław miał jeszcze zobowiązania, więc przez następnych 11 lat dzielił swój czas na połowę: pół roku spędzał w Warszawie, pół roku w Londynie. W końcu, w grudniu 1986 r., mógł sobie powiedzieć – „Dość, tu zostaję”.

Major artylerii w stanie spoczynku nie umie spocząć. Działa w Kole Kombatantów 1 Dywizji Pancernej gen. Maczka, w Związku Kombatantów i Osób Represjonowanych, Związku Kadetów II Rzeczypospolitej i Związku Oficerów Służby Stałej II Rzeczypospolitej. Wszędzie lubiany, ceniony, aktywny (m.in. udało mu się przeforsować u władz miejskich nazwanie skweru na Starym Mieście między ulicami Boleść i Sanguszki imieniem 1 Dywizji Pancernej).

A poza tym wszystkim jest obecny na każdym niedzielnym nabożeństwie w warszawskiej parafii, ale jako człowiek cichy, skromny i kulturalny nie narzuca się. Może dałoby się u nas wykorzystać jego doświadczenie z pracy w londyńskim zborze i Stowarzyszeniu Polaków-Ewangelików?

W maju 1994 r. pan Wiesław Józef Gąsiorowski będzie obchodzić 70-lecie swojej konfirmacji. Ufam, że będzie to święto nas wszystkich.

Krystyna Lindenberg

1 Sejmiki, w których uczestniczyć mogli posłowie legitymujący się szlachectwem, odbywały się za czasów Kongresówki aż do powstania listopadowego i wybierały posłów do sejmu Królestwa Kongresowego – red.