Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

8 / 1993

Szanowna Redakcjo!

Będąc świadkiem napaści można, z grubsza biorąc, przyjąć jedną z czterech następujących postaw:

  1. uciec,
  2. osłonić ofiarę (w tym np. umożliwić jej ucieczkę, załagodzić sytuację itp.),
  3. stoczyć ograniczoną (mającą jedynie na celu powstrzymanie działań napastnika) walkę,
  4. unicestwić napastnika.

Gdy świadek jest jednocześnie ofiarą napadu, dochodzi (w zasadzie na miejsce p. 2) jeszcze postawa bierna, w ekstremalnym przypadku – przyzwalająca. O wyborze jednej z powyższych postaw decyduje nasz stosunek uczuciowy, zarówno ten żywiony do ofiary (ewentualnie do samego siebie), jak i ten żywiony do napastnika. Chrześcijanie powinni być naśladowcami Chrystusa, a On jest niewątpliwie uczuciowym ekstremistą, o czym m.in. świadczy Jego najczęściej cytowana wypowiedź na temat nie-sprzeciwiania się złu: ..... kto cię uderzy w prawy policzek twój, nadstaw mu i drugi, [...] chce [...] suknię twoją wziąć, puść mu i płaszcz, [...] przymusza iść milę, idź z nim i dwie”.

Oczywiście zło nie pojawia się tylko tam, gdzie naruszane są przykazania z drugiej tablicy Dekalogu, gdzie jest krzywdzący i krzywdzony. I ten właśnie przypadek, ten ważniejszy – naruszenie pierwszej części największego z przykazań – ma miejsce w scenie wypędzenia przekupniów ze świątyni, co potwierdza zacytowany dalej Psalm 60: „Troska o Dom Twój zżarła mnie”.

Wydaje mi się, że to, co powyżej napisałem, zawiera właściwie całą odpowiedź na list Pani Marty Werner (Jednota 7/93) poruszający jeden z podstawowych problemów chrześcijaństwa, określany w ogromnym uproszczeniu jako stosunek człowieka do zła. Chcę jednak skorzystać z okazji i, jeśli Redakcja się zgodzi, rozwinąć nieco temat, gdyż czuję się winny z powodu skrótów myślowych zawartych w wywiadzie, który wywołał niepokój Czytelniczki.

Uważam, że wszystkie ważne problemy dotyczące tego, co się dzieje pomiędzy Bogiem a człowiekiem, dalece przerastają umiejętności ludzkiego języka. Pan Jezus, rozumiejąc to doskonałe, posługiwał się przypowieściami i porównaniami, aby do świadomości każdego człowieka dobrać język zrozumiałych dla niego pojęć. Wypowiedź Jezusa na temat niesprzeciwiania się złu (tę o policzku) należy odczytywać razem z innymi, rzadziej cytowanymi. Do mnie najbardziej przemawia wypowiedź Jezusa (Łuk. 9:25) skierowana do uczniów, gdy pragnęli zniszczyć tych, którzy nie chcieli przyjąć Jezusa: „Nie wiecie, czyjego wy ducha jesteście”, oraz opis reakcji Pana Jezusa na wiadomość o „okupacyjnym terroryzmie” Piłata (Łuk. 13:1-3): „...jeśli nie upamiętacie się, wszyscy tak samo poginiecie”. I wreszcie Jego dumna odpowiedź dana bezpośrednio Piłatowi: „...nie miałbyś żadnej mocy nade mną, gdyby ci nie była dana z góry” (Jn 19:11). Swego rodzaju podsumowaniem problemu „nie-sprzeciwiania się złu”, ale podsumowaniem pozbawionym już wspaniałego ekstremizmu Kazania na Górze, są moim zdaniem następujące słowa apostoła Pawła (Rzym. 12:17-21): „Nikomu złem za złe nie oddawajcie, troszcząc się o to, co jest dobre przed wszystkimi ludźmi. Jeśli można, o ile to od was zależy, ze wszystkimi ludźmi pokój miejcie. Nie mścijcie się sami, najmilsi, ale dajcie miejsce gniewowi Bożemu; albowiem napisano: Pomsta do mnie należy. Ja odpłacę, mówi Pan. [...] Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj”.

Pytania Pani Marty zrodziły się, moim zdaniem, z przyjęcia przez nią innego, niż użyte w wywiadzie, znaczenia słowa „sprzeciw”. Dla mnie sprzeciw zaczyna się pomiędzy drugą i trzecią postawą z przytoczonego na wstępie przykładu (pomiędzy osłoną, a walką) i jest pojęciem narastającym od wartości zerowej do pełni osiąganej w postawie czwartej (unicestwienie napastnika). Przy takim założeniu postawa pierwsza (ucieczka) jest oczywiście naganna, ale nie z punktu widzenia niesprzeciwiania się bądź sprzeciwiania się złu, ale z powodu braku uczucia miłości i do ofiary, i do kata.

Na pytanie red. Stahlowej: „Czy Kościół nie powinien być znakiem sprzeciwu w tym sensie, że ma próbować stać się miejscem, w którym ludzie sobie ufają...”, odpowiedź jest pozornie nie na temat, stanowi bowiem ogromny skrót – przeskok myślowy. Mówiąc bardziej po kolei: budowanie Królestwa Niebieskiego już tu, na ziemi, nie jest żadnym sprzeciwem, ale normalnym obowiązkiem chrześcijan, tym bardziej naglącym, im bardziej zbliżamy się do chwil ostatecznych, których to chwil cechą szczególną jest narastanie ucisku. W moim przekonaniu dotyczy to nie tylko ludzkości historycznej, ale także każdego pokolenia, a nawet każdego człowieka oddzielnie. I nie ma to nic wspólnego z sugerowanym przez Czytelniczkę izolacjonizmem („... będą myśleć tylko o sobie?”), gdyż głównym nakazem dla obywateli tego Królestwa jest: „idźcie i czyńcie uczniami mymi wszystkie narody”.

Pan Jezus swą naukę o niesprzeciwianiu się złu przekazał nam nie tylko słowami, ale, przede wszystkim, swoim czynem, ostatnimi godzinami swego życia przed śmiercią na krzyżu: dobrowolnie poddał się oprawcom, a głównie swemu przeznaczeniu, pamiętając o osłonięciu innych (troska o łotra na krzyżu i o swych uczniów w Getsemane – „jeśli tedy mnie szukacie, dopuśćcie tym odejść”), przeżył opuszczenie, ucieczkę najbliższych, powstrzymał od podjęcia walki Piotra (co, jak rzadko, opisują wszystkie cztery Ewangelie) i nie zgodził się na zniszczenie prześladowców (m.in. Mat. 26:53). A zrobił to wszystko z jednego tylko powodu – z miłości.

Łączę serdeczne pozdrowienia dla Redakcji i dla Czytelników.

JAROSŁAW ŚWIDERSKI