Drukuj

8 / 1993

Jej miejsce i rola – jaka jest i jaka być powinna

„Synod powierza Konsystorzowi, Konferencji Duchownych oraz komisjom synodalnym – każdej w jej zakresie – opracowanie na następną sesję Synodu własnej wizji Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Polsce w XXI wieku.”

[Uchwała Synodu, Łódź 1993]

Od czterech lat rzeczywistość w Polsce ulega gwałtownym przeobrażeniom. Po okresie rządów komunistycznych zostały nam długi, zrujnowana gospodarka i złe nawyki. Kolejne ekipy rządowe podejmują wysiłki, by przeorientować gospodarkę i oprzeć ją na tzw. wolnym rynku. Po doświadczeniach realnego socjalizmu nikt poważny nie neguje kierunku zmian. Droga do gospodarki rynkowej prowadzi jednak przez stadium rynku nie tyle wolnego, co dzikiego, na którym zamiast rzetelności niejednokrotnie zwycięża cwaniactwo i nieuczciwość. Prawdziwym dramatem nie jest jednak to, że wzbogaci się wielu oszustów, ale to, że dzięki wysokiemu statusowi majątkowemu ludzie ci mogą zdobyć wpływ na politykę i decydować o kształcie naszego życia społecznego.

Dokonujący się proces przemian przynosi oczywiście także wiele zmian na lepsze, ale zarazem wywołuje negatywne skutki społeczne w postaci bezrobocia i obniżenia się poziomu życia bardzo wielu rodzin. Nie zwiększająca się kwota pieniędzy musi teraz wystarczyć nam na coraz droższe czynsze, żywność, ubrania, leki, nie wspominając o książkach, biletach do teatru i innych potrzebach kulturalnych. W przeciętnej polskiej rodzinie z tymi problemami musi uporać się przede wszystkim kobieta, bo to ona właśnie „prowadzi dom”. Określenie to pochodzi z czasów, gdy rodziny miały strukturę wielopokoleniową i kilka kobiet zajmowało się jednym gospodarstwem domowym. W rodzinach zamożniejszych dodatkowo zatrudniano służące lub najmowano osoby do specjalnych lub sezonowych prac. Dzisiaj, zwłaszcza w miastach, takie rodziny należą do rzadkości, a przeciętna kobieta sama wykonuje wszystko to, co np. przed siedemdziesięciu laty robiłaby wraz z matką i być może jeszcze z kimś trzecim do pomocy. Mężczyźni, którzy znakomicie wiedzą, że np. prowadzenie firmy oznacza rozdzielanie zadań między pracowników i koordynowanie ich pracy, robią zaskakujący wyjątek dla firmy pod nazwą „rodzina”. Często nie czują się w niej zatrudnieni i zachowują się jak klienci: płacą i wymagają. Prowadzenie domu przez kobietę interpretują jako robienie przez nią wszystkiego.

Mniejszy budżet rodzinny oznacza dla kobiety większy wysiłek – więcej pracy i czasu przeznaczonego na wykonanie podstawowych zadań domowych. Kobieta zmuszona jest do wyszukiwania miejsc, gdzie może kupić taniej, rezygnuje z droższych półproduktów oszczędzających jej czas i pracę przy sporządzaniu posiłków, a zużytych, psujących się urządzeń, ułatwiających wiele czynności, nie zastępuje z braku pieniędzy nowymi, lecz własnym wzmożonym wysiłkiem. Rośnie więc jej zmęczenie zajęciami domowymi, rośnie też stan napięcia nerwowego spowodowany ciągłym brakiem pieniędzy i trudnymi decyzjami o rezygnacji z niezbędnych w funkcjonowaniu rodziny zakupów.

Jeśli z kolei przyjrzymy się sytuacji kobiety na rynku pracy, ta zauważymy, że jest zdecydowanie gorsza niż sytuacja mężczyzny. Pracodawcy nie lubią zatrudniać kobiet, ponieważ oznaczać to może częste zwolnienia ze względu na pielęgnowanie dzieci w chorobie, czym najczęściej zajmuje się matka. Nawet jeśli kobieta jest lepiej przygotowana zawodowo niż mężczyzna, to i tak przegrywa z nim rywalizację o miejsce pracy i wysokość wynagrodzenia. Można oczywiście powiedzieć, że takie jest życie i kobiety muszą się z tym pogodzić. Nie zgadzam się jednak z takim poglądem, ponieważ kształt tego życia będzie taki, jaki mu nadamy.

Z wyrażeniem „wolny rynek” kojarzą się takie pojęcia, jak „zysk”, „efektywność”, „drapieżny marketing”, „ostra konkurencja”. Żeby osiągnąć zysk i efektywność, żeby zwyciężyć konkurencję, trzeba więcej i lepiej produkować. Wszystko, co opóźnia ten proces, jest postrzegane jako zbędny balast. A przecież dźwiganie kraju z zapaści powinno odbywać się wraz z równoczesnym budowaniem zdrowych, sprawiedliwych stosunków społecznych i tworzeniem mądrego prawa. Nie można w tym czasie po prostu zapomnieć o takich niewygodnych sprawach, jak Dekalog i Przykazanie Miłości. Nie wolno tego zrobić ani w odniesieniu do jednostki, ani do całego społeczeństwa. Nie można też zignorować możliwości intelektualnych i aspiracji połowy społeczeństwa, jaką stanowią kobiety, bo to oznaczałoby i marnotrawstwo, i jawną dyskryminację. Rozwiązaniem nie jest więc zamknięcie kobiety w domu, ale inne niż dotąd myślenie o organizacji pracy, uwzględniające możliwości kobiet i minimalizujące ujemne skutki budowania wolnego rynku.

Aspiracje zawodowe kobiety w wypadku, gdy posiada ona potomstwo, bywają postrzegane jako kolidujące z potrzebami jej dzieci. Stwarza to presję, pod wpływem której w samych kobietach powstaje przeświadczenie, że ich powinnością jest rezygnacja z własnych pragnień ze względu na dobro rodziny. Tymczasem niepodważalną prawdą jest to, że oboje rodzice w tym samym stopniu są odpowiedzialni za zapewnienie swym dzieciom optymalnych warunków rozwoju i otoczenie ich opieką i miłością. Wcale nie trzeba wybierać między zapomnieniem o dzieciach a zapomnieniem o sobie. Istnieje wszak jeszcze inna możliwość: realizując własne zamiłowania, współuczestnicząc w życiu społecznym i zawodowym, zdobywając doświadczenia w kontaktach poza rodzinnych, kobieta wnosi niezwykle cenny wkład w życie samej rodziny. Staje się w ten sposób autorytetem dla swych dzieci nie tylko w sprawach domowych, a dla mężczyzny – partnerem wnoszącym w ich związek cenne doświadczenie i wiedzę. Całkowite poświęcenie się dzieciom, rozumiane jako rezygnacja z rozwijania własnych talentów (będących przecież darem Bożym, który powinniśmy pomnażać) i ambicji, rzadko kiedy daje pozytywny skutek. Częściej przynosi frustrację, zniechęcenie, pretensje do rodziny i całego świata, negatywnie odbijając się właśnie na dzieciach. Oczywiście godzenie interesów wszystkich członków rodziny jest trudne, ale możliwe i jedynie właściwe.

W związku z dokonującymi się przemianami polskie środki masowego przekazu lansują określone wzorce ludzkich zachowań. W przypadku kobiet dawną działaczkę partyjno-społeczną, wzorową matkę i jednocześnie pracownicę, na ogół studiującą wieczorowo, zastąpiono teraz dwoma nowymi wzorcami, kształtowanymi przez główne nurty nadające ton naszemu życiu społecznemu. I tak, środowiska katolicko-narodowe kreują wzorzec Matki-Polki, a kręgi liberalne – biznesmenki. Zainteresowania zawodowe tej pierwszej nie są w ogóle brane pod uwagę. Jej całym światem powinna być rodzina jako jedyne miejsce samorealizacji. Ma ona zajmować się dziećmi, stwarzać dobre warunki do wypoczynku mężowi, prawdziwemu Polakowi, oraz stać na straży wszelkich właściwych wartości. Nie ma natomiast możliwości wypowiadania własnych poglądów, jako że nie przewidziano jej udziału w życiu publicznym.

Z kolei biznesmenka – kobieta sukcesu – związana jest z nowym w Polsce kultem dynamicznego człowieka, który osiąga powodzenie i majątek. W większości radiowych i telewizyjnych dyskusji na ten temat pomija się jednak milczeniem drogę dojścia do tych wielkich pieniędzy. Przedstawia się ową osobę jako obiekt powszechnego podziwu, godny naśladowania przez wszystkich niezaradnych, adoruje się ją jako specjalistkę od błyskawicznej kariery finansowej oraz tytana pracy, której to cesze zawdzięcza swój sukces. Warto więc może uzmysłowić sobie, że lekarki, nauczycielki, kobiety naukowcy, pracownice fizyczne pracując z równie wielkim poświęceniem osiągnęłyby finansowe wyżyny biznesmenki po około 100 latach, i to pod warunkiem, że powstrzymałyby się od wydatków na jedzenie i ubranie.

Żaden z tych wzorców nie odpowiada większości polskich kobiet. Matka-Polka to relikt, konsekwencja utrwalonego przez literaturę romantyczno-martyrologicznego nurtu naszej historii. Wzorzec wygodny dla mężczyzn, ale współczesne kobiety z nim się nie identyfikują. Biznesmenka zaś to dla większości Polek model w swej nierealności abstrakcyjny, niemożliwy do naśladowania.

Skoro więc nie akceptujemy obu wymienionych wyżej wzorców kobiecych zachowań, należałoby zastanowić się nad takim, który byłby naszym własnym, i z którym utożsamiałaby się większość kobiet w naszym środowisku wyznaniowym. Wyłania się zatem pytanie, co mamy do powiedzenia na ten temat w Kościele? Obawiam się, że niewiele. Oczywiście tworzymy cząstkę opisanej przedtem rzeczywistości naszego kraju i na własnej skórze odczuwamy wszystkie tego konsekwencje. Zbyt mało jednak zastanawiamy się nad tak istotną sprawą, jak relacje między ludźmi. W kazaniach słyszymy wprawdzie, że należy być dobrą matką, żoną, mężem, ojcem, ale czy rozumiemy, co to naprawdę oznacza w praktyce? Należałoby „renegocjować” dotychczasowe definicje i ustalenia, które przyjmujemy za dobrze znane i oczywiste. Role, jakie przychodzi nam podejmować w życiu, musimy spełniać świadomie i z poczuciem, że zrobiliśmy wszystko, co możliwe, aby właściwie w świetle naszej wiary zrozumieć swoje powinności.

Tegoroczny Synod postawił przed nami zadanie wypracowania wizji Kościoła w następnym wieku. W tej wizji mieści się również miejsce każdego z nas w społeczności wyznaniowej i narodowej. Zwróćmy uwagę, że kobiety stanowią 41% składu Kolegiów Kościelnych, 41% członków Synodu (z głosem stanowiącym) oraz 20% składu Konsystorza. To nie tak wiele, biorąc pod uwagę fakt, że stanowią zarazem ponad 50% członków Kościoła i wykazują wielkie zaangażowanie w pracy kościelnej. Jaki jest powód takiego stanu rzeczy? Otóż udział w gremiach decyzyjnych uważany jest przez wielu współwyznawców (w tym również przez kobiety) za zadanie dla mężczyzn. I choć jawne okazywanie anty-feminizmu wyszło z mody, to przecież zjawisko to nadal objawia się na wiele sposobów. Jednym z nich jest powierzanie kobietom typowo kobiecych zadań, a do takich nie należy pełnienie na przykład funkcji starszego (prezbitera) w zborze.

Kwestią drażliwą, wzbudzającą emocje, jest w naszym Kościele sprawa ordynacji kobiet. U wielu osób wywołuje ona stan niepokoju. Sprzeciw wobec powoływania kobiet na urząd pastora, trudny nawet do sformułowania, nosi znamiona lęku przed przekroczeniem pewnego tabu, chociaż w Kościele ewangelicko-reformowanym duchowny nie jest kapłanem-ofiarnikiem. I mimo usunięcia przeszkód natury prawnej (nowe Prawo wewnętrzne nie zabrania ordynacji kobiet), problem pozostał. Jest to kwestia stanu naszej świadomości, na którą składa się tradycja, obawa przed reakcjami katolickiego otoczenia, wreszcie niechęć do zmian. Akt ordynacji duchownego to powierzenie w imię Boże funkcji pasterza dusz w ręce akceptowanego przez społeczność absolwenta teologii. W moim rozumieniu, te godne ręce mogą być również rękami kobiety. Poruszyłam sprawę ordynacji kobiet nie dlatego, żeby wdać się w łatwą, bo jednostronną, polemikę. Po prostu jest to znakomity przykład tzw. kwestii kobiecej. Zawód pastora w naszym Kościele jest jednym z ostatnich zarezerwowanych wyłącznie dla mężczyzn. Często słyszę, że jest to zawód wyjątkowy... Zgadzam się z tym. Że wymaga wyjątkowych ludzi... I z tym również się zgadzam. Myślę jednak, że te wyjątkowe osoby mogą przyjść na świat jako kobiety.

Kościół jest miejscem, gdzie między innymi uczymy się dokonywać wyborów. Obecna rzeczywistość dostarcza nam aż nadto wiele rozmaitych problemów, z którymi stykamy się po raz pierwszy. To znakomita okazja do generalnej rewizji naszych poglądów. Oznacza ona jednak trudne wymaganie – musimy nie tylko odrzucić wszelkie stereotypy, ale też przeciwstawić się im. Nauczaniu w Kościele potrzebny jest nowy impuls. Musi ono lepiej rozpoznać problemy, którymi żyjemy, i stawić im czoła. Duszpasterz nie ma obowiązku znać odpowiedzi na wszystkie pytania. Ale mą obowiązek zadać je sobie i innym. Dlatego czas zacząć w Kościele debatę. Także na temat miejsca i roli kobiety w społeczeństwie i w Kościele. Dla mnie samej jest to problem, który wobec swojej złożoności wymyka się prostym i jednoznacznym rozstrzygnięciom. Niemniej jednak uchwała Synodu czyni z potrzeby poważnej rozmowy na ten temat, odczuwanej przez wiele osób, obowiązek nas wszystkich.

Dorota Niewieczerzał