Drukuj

8 / 1993

WSZYSTKIE DROGI OTWARTE

Mimo że nie rozbrzmiewały dzwony zwołujące wiernych na modlitwę, już od 9 rano do kościoła, pod górę, płynęły ludzkie strumyki. Zajeżdżały samochody wyładowane całymi rodzinami, biegły dzieci, a staruszki, podpierając się laskami, uparcie pokonywały stromo wznoszącą się drogę; z uśmiechem wymieniając pozdrowienia i nawiązując przyjacielskie pogwarki, spokojnie podążali ludzie w sile wieku. Odświętnie ubrani lub w turystycznym rynsztunku, z plecakami, wypełniali z wolna kościół, zajmowali ławki, a gdy zabrakło miejsc w środku, ustawiali się w przedsionku; ostatni stawali na kościelnych schodach.

Dawno już ten liczący prawie 150 lat kościół w Pstrążnej nie zgromadził tylu ludzi, tylu wiernych. Określenie „wierni” jest w tym wypadku po trzykroć właściwe: wbrew bowiem trudnym, skomplikowanym, a nawet tragicznym dziejom ci ludzie pozostali wierni Bogu, wyznawanej wierze i temu skrawkowi ziemi.

Niedziela, 13 czerwca 1993 r., święto zboru w Pstrążnej. O Pstrążnej już sporo wiemy (pisałam o niej w nr 2/93 „Jednoty”), ale dziś objawia się nam jej nowe oblicze. Granica państwowa – granica doktryny politycznej, która podzieliła rodziny, przyjaciół, sąsiadów – została na ten jeden dzień otwarta. Dlatego od strony Białej Wsi samochodami, a z Koncin Machovskich, Źdiarek, Machova, Hronova i Polic na piechotę przybywają ci, którzy stąd pochodzą i tu mają bliskich (choć niestety w większości już tylko na przykościelnym cmentarzu). Licznie zjechali także polscy ewangelicy reformowani ze zborów w Zelowie, Łodzi, Strzelinie. Ich również łączy z Pstrążną więź uczuciowa, często rodzinna. Czy zatem święto zboru, na które ewangelicy reformowani z Pstrążnej zaprosili swych polskich i czeskich braci, było świętem ekumenicznym? Formalnie tak, bo współorganizatorami byli: ks. Mirosław Jelinek, proboszcz zelowski i opiekun parafii w Strzelinie i Pstrążnej, oraz ks. Jaromir Stradal, duszpasterz czeskobraterskiej parafii w Hronovie. Może było też imprezą międzynarodową? Wszak współorganizatorami byli: ze strony polskiej sołtys Pstrążnej – Elżbieta Smolarska, ze strony czeskiej wójt Źdiarek – Jiri Pavlićek. A tak naprawdę było to po prostu wspólne, rodzinne, radosne święto ludzi sobie przyjaznych, którzy razem wysławiają Pana.

CHVALTE HOSPODINA! CHWALCIE PANAI!

Podniosły nastrój i radość tego spotkania zebrani odczuwali głęboko, dlatego dziękczynienie było potrzebą wszystkich. Śpiewaliśmy:

Dziękujmy Bogu wraz,
i sercem i ustami,
bo wielkość Jego spraw
objawia się nad nami.
Nuž Bohu děkujme
ústy i srdci svými,
který každodenně
nám všem dobře čini.

Zgromadzonych w kościele powitał najpierw dr Aleš Fetters z czeskiego Nachodu, historyk i miłośnik tej górskiej krainy. W zarysie przedstawił historię Pstrąznej i niezłomną wytrwałość w wierze jej mieszkańców. Sformułował też wnioski na przyszłość. „Chcemy się integrować z Europą – powiedział – i możemy to uczynić tylko jako sąsiedzi i przyjaciele. Tak przecież niewiele trzeba, aby ludzie spotykali się w przyjaźni. Dzisiejszy dzień jest tego najlepszym przykładem”.

Dziecięca orkiestra dęta z Lidovej Umeleckiej (tzn. artystycznej) Szkoły w Hronovie wprowadziła zebranych w nastrój nabożnego skupienia. Po uroczystym wkroczeniu do kościoła czterech duchownych – ks. bp. Zdzisława Trandy, ks. Mirosława Jelinka, ks. Jaromira Stradala i zaproszonego proboszcza luterańskiej parafii w Kłodzku, ks. Jana Sztwiertni – rozpoczęło się nabożeństwo.

Ks. Mirosław Jelinek po czesku przywitał licznie zgromadzonych gości z Czech i wyraził radość z ich przybycia. Ich obecność uznał za znak, że pomimo złych doświadczeń w przeszłości, pomimo współcześnie rozgrywającej się okrutnej wojny między narodami i wyznawcami różnych religii w b. Jugosławii, ludzie chcą i mogą spotykać się w przyjaźni, obdarzać się szacunkiem i gromadzić się wokół Stołu Pańskiego.

Odczytana przez ks. Stradala Izajaszowa „Pieśń o winnicy” (Iz. 5) oraz Jezusowa przypowieść o krzewie winnym i latoroślach (Jn 15:1-8) posłużyły za podstawę kazania wygłoszonego przez ks. bp. Trandę. Mówca zwrócił szczególną uwagę na konsekwencje wynikające ze słów Jezusa: „Kto trwa we mnie, a ja w nim, ten wydaje wiele owocu, bo beze mnie nic uczynić nie możecie [...]. Przez to uwielbiony będzie Ojciec mój, jeśli obfity owoc wydacie i staniecie się uczniami moimi”. Uczniami Jezusa Chrystusa nie stajemy się dzięki jednorazowemu wyrażeniu takiej woli, ale przez nieustanne starania. Nigdy też nie możemy stwierdzić, że już osiągnęliśmy cel. Jak zatem kształtować mamy życie, byśmy byli godni miana uczniów Chrystusowych? Jezus powiedział, że kto w Nim nie trwa, ten zostaje wyrzucony jak uschnięta latorośl. Jednym z nieodzownych zabiegów przy pielęgnacji wzrastającej rośliny jest jej przycinanie i oczyszczanie z zeschłych pędów. To samo odnosi się do rozwoju człowieka. Jeśli swego życia nie konfrontujemy ze wskazaniami Bożego Słowa, to ulega ono zdziczeniu. Dotyczy to zarówno jednostek, jak i całych zbiorowości (przykład – wojna w Jugosławii). Tym większa jest radość z tak licznego zgromadzenia modlitewnego w kościele w Pstrążnej – z nabożeństwa prowadzonego w dwóch językach a zrozumiałego dla wszystkich, i ze wspólnego przeżywania Wieczerzy Pańskiej – gdyż stanowi ono świadectwo trwania w Jezusie Chrystusie i odrzucenia zeschłych pędów: starych uprzedzeń i nieporozumień.

Ten wątek kazania podtrzymał w swoim przemówieniu ks. J. Stradal. Chleb i wino, którymi się będziemy dzielić – powiedział – to dany nam znak miłości Jezusa Chrystusa a zarazem zobowiązanie, abyśmy się wzajemnie miłowali. Tymczasem my często stajemy przeciwko sobie i wznosimy różne granice. Jezus powiedział: „Ja jestem Prawda”. A na jakiej prawdzie, jeśli nie na Chrystusowej, powinno się odbyć nasze spotkanie z Europą? Wspominając pracę długoletniego pastora zboru w Pstrążnej, ks. Martina Hoffmana, ubiegłoroczną uroczystość w tutejszym kościele („Jednota” nr 9/92) oraz swoje uczestnictwo w otwarciu nowego domu parafialnego w Zelowie w kwietniu br., ks. Stradal stwierdził, że Bóg wzywa nas do coraz nowych zadań. Dzięki temu uświadamiamy sobie, że jesteśmy wzajemnie za siebie odpowiedzialni jako dzieci tego samego Ojca.

Krąg osób przystępujących do Stołu Pańskiego nie pomieścił się w prezbiterium, wypełnił elipsą całe przejście między ławkami i oparł się aż o drzwi kościoła. Komunię rozdawali wszyscy księża. Modlitwę dziękczynną odmówił ks. Stradal, końcowego błogosławieństwa udzielił ks. bp Tranda.

Uroczysty charakter nabożeństwa podkreślała oprawa muzyczna: grała wspomniana już dziecięca orkiestra, śpiewał kwartet z Hronova (pod kierunkiem Manfreda Kolaćnego, pochodzącego z Bukowiny Kłodzkiej i niegdyś członka zboru w Pstrążnej). Szczególnie pięknie zespół zaśpiewał pieśń Bacha „Jezu, ma radości”.

Na ludzi wychodzących z kościoła czekała nie tylko taca. Dwie dziewczynki w czeskich strojach ludowych z ogromnego kosza częstowały każdego piernikowym serduszkiem. Dorośli chowali je na pamiątkę, dzieciaki zjadały od razu.

POGODNE SERCE – WYŻEJ...

W programie dnia były jeszcze: gorące kiełbaski i herbata, serwowane przy domu Zofii Zwikirsch przez Violę Suzańską i Marylę Janik, zwiedzanie skansenu, czyli Muzeum Kultury Ludowej Regionu Sudeckiego w Pstrążnej, oraz wizyta na Bukowinie.

Bukowina Kłodzka leży 200 m nad Pstrążną, na wysokości 700 m n.p.m., na malowniczej przełęczy, skąd rozciąga się wspaniały widok na nizinę czeską. Tworząca niegdyś wraz z Pstrążną i Czermną jedną parafię, Bukowina jako wieś już nie istnieje. Znajduje się tam natomiast jedyne w Polsce sanatorium dla dzieci z chorobami krwi. Ewangelicki Dom Misyjny, otwarty w 1922 r., w Polsce Ludowej przeznaczony został na sanatorium. Była to właściwie szczęśliwa decyzja. Pamiętajmy bowiem, że granica oddzieliła od Bukowiny czeskich ewangelików, a znana nam sytuacja po polskiej stronie uniemożliwiała wykorzystanie domu zgodnie z jego pierwotnym przeznaczeniem. Warunki klimatyczne okazały się natomiast optymalne dla dzieci cierpiących na ciężkie choroby hematologiczne. Jednak rabunkowa gospodarka obiektem, jak wielu podobnymi, spowodowała, że został on do lat 70. kompletnie wyeksploatowany. Obecny dyrektor Zespołu Sanatoriów Dziecięcych Bukowina-Czermna, Bronisław Kamiński, ten zdewastowany i nieczynny od lat budynek gruntownie wyremontował, zmodernizował, rozbudował i doprowadził do takiego stanu, że placówką pochwalić się można przed całym światem.

Fasada sanatorium „Orlik” zachowała dawny charakter Domu Misyjnego. Zdobią ją jednak dwa nowe elementy: polichromowana figura św. Franciszka z Asyżu rozmawiającego z ptakami oraz tablica z tekstem modlitwy, którą jako dziecko ułożył Albert Schweitzer: „Kochany Boże, chroń i błogosław wszystko, co oddycha, zachowaj od wszelkiego zła i daj spokojny sen”. Te dwie postaci – św. Franciszek, biedaczyna Boży, swą miłością ogarniający całe stworzenie, i dr Albert Schweitzer, Alzatczyk, lekarz i ewangelicki pastor, filozof i muzyk, laureat pokojowej Nagrody Nobla – to wzory dla twórców, pracowników i pacjentów sanatorium.

Nic więc dziwnego, że uczestników święta zborowego, przywiezionych tu samochodami z Pstrążnej i zgromadzonych na trawniku wokół basenu z turkusową wodą, powitał... wójt Ždiarek, Jiri Pavlićek, właśnie prelekcją o Albercie Schweitzerze.

Albert Schweitzer już za życia był legendą. Gdy umarł w 1965 r., ludzie zafascynowani jego osobowością i dziełem utworzyli w wielu krajach towarzystwa jego imienia, które łączą się teraz w Międzynarodową Unię Towarzystw Schweitzerowskich. Jedno z nich powstało w Polsce. Założył je w Krakowie prof. dr Henryk Gaertner, twórca i redaktor biuletynu popularyzującego idee ruchu schweitzerowskiego: służbę słabym, chorym i samotnym, ochronę całego Bożego stworzenia, pokojową współpracę ludzi bez względu na narodowość i religię. Biuletyn trafił do rąk dyr. Bronisława Karpińskiego, który zrozumiał natychmiast, że to jest właśnie to, czego trzeba jego małym pacjentom. Oczekują oni wprawdzie pomocy od innych, ale i sami mogą dać wiele dobrego innym. Przekonawszy do idei ruchu schweitzerowskiego swoich przyjaciół i współpracowników, dyr. Kamiński założył w Kudowie-Zdroju Oddział Polskiego Towarzystwa Schweitzerowskiego, a następnie zaraził swym entuzjazmem kolejne turnusy pacjentów w obu sanatoriach: „Marzance” (choroby górnych dróg oddechowych, Czermna) i „Orliku” (Bukowina). W tym ruchu uczestniczy w Polsce ok. 150 osób, głównie młodzież należąca do – powołanej przez Oddział Kudowski Towarzystwa – Międzynarodowej Młodzieżowej Szkoły Uczestnictwa w Rozwoju Europy. Jest także kilkuset młodych ludzi na Ukrainie (wynik działalności dyr. Kamińskiego w akcji „Albert Schweitzer idzie na Wschód”), działa też oddział Towarzystwa w czeskich Żdiarkach, gdzie idea ta trafiła w zeszłym roku za sprawą nabożeństwa w Pstrążnej (przypominam – opisała to „Jednota” w nr. 9/92). Wtedy to bowiem jego uczestnicy z Czech wysłuchali po raz pierwszy śpiewu i obejrzeli występy biorących udział w nabożeństwie pacjentów „Orlika”. Te dzieci chwytały za serca. Serca się wzruszyły, a wspaniałe idee humanitaryzmu trafiły swą nieodpartą argumentacją do umysłów. Nic więc dziwnego, że to Jifi Pavlićek mówił teraz o Schweitzerze i ideach schweitzerowskich. Następnie odczytał jedną z nowel Alojzego Jiraska. Ten XIX-wieczny pisarz, jeden z głównych rzeczników odrodzenia narodowego Czech, był miłośnikiem i piewcą tych stron. Sudety, Góry Stołowe, cała ta piękna ziemia – nazywane są „Jiraskovą krainą”. I Bukowina, i Pstrążną, i Ždiarki, i inne wioski, a także mieszkający tu ludzie, nazwiska których odnajdujemy też w polskich parafiach ewangelicko-reformowanych o rodowodzie czeskobraterskim, zajmują ważne miejsce na kartach jego książek.

Podczas gdy dyr. Kamiński oprowadzał swoich gości po bukowińskim sanatorium, do tego stopnia uradowany z ich tłumnego przybycia i szczerego zainteresowania okazywanego wszystkiemu, że zwolnił ich z obowiązku wkładania kapci, ja zagłębiłam się w materiałach dotyczących celu i charakteru Szkoły Uczestnictwa w Rozwoju Europy.

Celem tej międzynarodowej szkoły jest: „Aktywne uczestnictwo młodzieży w kształtowaniu Europy według ideałów pokoju, współpracy, humanizmu i ekologii oraz postępowanie za przykładem Alberta Schweitzera”. Szkoła jest dwustopniowa: podstawowy stopień uzyskiwany jest w dwa lata i zakończony dyplomem i srebrnym medalem; wyższy, także dwuletni, także zakończony dyplomem i medalem, tyle że złotym.

Program stopnia podstawowego (realizowany od września 1992 do czerwca 1994) zawiera następujące wymagania: znajomość w mowie i piśmie jednego z następujących języków: angielskiego, francuskiego, niemieckiego; znajomość życiorysu Alberta Schweitzera, jego idei i zasad postępowania wobec ludzi i przyrody; znajomość zasad trzech (do wyboru) spośród następujących religii bądź wyznań: buddyzmu, judaizmu, islamu, katolicyzmu, prawosławia, protestantyzmu; udzielanie pomocy przez miesiąc osobie chorej lub samotnej, potrzebującej opieki i przekazanie następnie tej opieki innej zwerbowanej osobie; udział w co najmniej dwóch akcjach na cel dobroczynny; przemarsz na trasie 50 km w czasie 2-3 dni z noclegami pod namiotem; aktywne uczestnictwo w trzech akcjach ekologicznych; znajomość historii i zabytków co najmniej trzech spośród następujących miast Europy: Strasburga, Stuttgartu, Genewy, Wiednia, Pragi, Krakowa, Kijowa oraz zwiedzenie przynajmniej jednego z tych miast.

Program stopnia wyższego (na lata 1994-1996) wygląda podobnie, z tym że wymagania są zaostrzone – np. udzielanie pomocy osobie potrzebującej trwać musi przynajmniej dwa miesiące.

Uczniowie (w wieku 12-19 lat) sprawozdania ze swej rocznej działalności nadsyłają do sekretariatu Szkoły w Kudowie na specjalnych drukach. Warunkiem otrzymania dyplomu i medalu jest uzyskanie zaliczenia poszczególnych lat oraz wykonanie z wynikiem pozytywnym testu pisemnego (w języku angielskim, który jest oficjalnym językiem Szkoły), opracowanego przez Radę Szkoły. Szkoła udziela bezpłatnej pomocy w zaopatrywaniu uczniów w potrzebne materiały, w organizowaniu międzynarodowych spotkań, w zakwaterowaniu uczestników itp. Może też polecać swoich uczniów na różne międzynarodowe obozy, spotkania, szkolenia, kursy, studia, stypendia. Już w zeszłym roku, latem, został na Bukowinie zorganizowany w dwóch turnusach obóz międzynarodowy, w którym uczestniczyły grupy „schweitzerowców” z Ukrainy (dzieci Czarnobyla), odbyły się wycieczki do Pragi i Wiednia.

Uczniów obowiązuje, oprócz realizowania programu, wzorowe zachowanie. Mają „przynosić zaszczyt swej ojczyźnie i dbać o honor swojego narodu, być otwartymi na poglądy i postawy innych ludzi i innych narodów, być koleżeńskimi i pomocnymi, być czynnymi obrońcami środowiska naturalnego”. Czy te warunki są spełniane? Czy nie znajdą się mali spryciarze, którzy przyślą fantastyczne sprawozdania ze swojej działalności w nadziei na udział w jakichś atrakcyjnych imprezach międzynarodowych? Dyr. Kamiński, jak każdy człowiek o szerokim sercu, uważa, że jeśli zdarzy się coś takiego, to wyłącznie na zasadzie wyjątku. Dzieci mają ogromny potencjał miłości, silną potrzebę czynienia dobrze i aktywności. Korzyść, jaką odnoszą z działalności w ruchu schweitzerowskim, to przede wszystkim rozwój ich własnej osobowości. Z kolei społeczeństwa i państwa, z których ta młodzież się wywodzi, odniosą zysk nie do oszacowania: wyrośnie bowiem pokolenie, które kształtować będzie prawdziwie humanistyczne oblicze Europy XXI wieku.

Od stycznia br. wychodzi kwartalnik Kręgu Młodzieżowego (dla wszystkich byłych i obecnych pacjentów sanatorium, dla ich przyjaciół i rodziców – czyli w sumie dla ok. 3 tys. osób). Nosi on tytuł: „Pogodne Serce. Wyżej...” Wydawcą jest Fundacja na rzecz Lecznictwa Dziecięcego w Kudowie Zdroju „Arnika”, druku podjęło się Wydawnictwo „Ziemia Kłodzka”, a naczelnym i zarazem jedynym dorosłym redaktorem (bo są także, jak u Janusza Korczaka, redaktorzy dzieci) – oczywiście dyr. Bronisław Kamiński. „Krąg, do którego trafiać będzie nasze pismo – pisała Redakcja w pierwszym numerze – to przede wszystkim młodzi ludzie powiązani w różny sposób z regionem Gór Stołowych, Zespołem Sanatoriów Dziecięcych Czermna-Bukowina i z ruchem im. Alberta Schweitzera”. Pismo jest wydawnictwem rozsyłanym do czytelników bezpłatnie. Wyszedł już numer drugi, wiosenny, i lada chwila ukaże się trzeci – letni. Każdy zawiera fragmenty autobiografii A. Schweitzera „Moje życie”, materiały dotyczące walorów geograficznych i historycznych regionu, artykuły o problemach związanych z ciężkimi chorobami, świadectwa ich przezwyciężania (np. relację 15-letniego amerykańskiego chłopca, u którego stwierdzono guz mózgu), listy, wiersze, próby prozatorskie, a także sprawozdania z działalności kół schweitzerowskich (np. dwa takie koła istnieją w szkołach podstawowych w Legionowie k. Warszawy) i „Listę honorową ofiarodawców cegiełek”. Są to ofiary w wysokości 50-100 tys. zł, nadsyłane przez dzieci, ofiary na budowę i rozwój obiektów służących lecznictwu dziecięcemu, przy czym warunkiem złożenia ofiary jest to, aby ofiarodawca nie wyłudził pieniędzy od rodziców, lecz osobiście je zarobił lub zaoszczędził z kieszonkowego.

„Do wystąpienia z apelem o cegiełki zachęcili nas młodzi przyjaciele, którzy oświadczyli, że chcieliby uczestniczyć w jakimś konkretnym zadaniu. Proponujemy więc wszystkim udział w budowie placu zabaw i campingu w sanatorium »Marzanka« oraz budowę spacerniaków (krytych drewnianych pawilonów, gdzie można spacerować w czasie złej pogody) i campingu przy sanatorium »Orlik«„ – mówi dyr. Kamiński. „Każdy uczestnik budowy będzie mógł później korzystać z obu campingów podczas wędrówek przez Góry Stołowe. Będzie miał satysfakcję, że osobiście przyczynił się do ich powstania”.

Tytuł pisma to zarazem hasło: serca mają być zawsze pogodne, a człowiek powinien nieustannie dążyć wzwyż, wyżej, niż mu się wydaje, że mógłby dotrzeć.

BECZKA MIODU, KROPLA DZIEGCIU

Spotkanie na Bukowinie dobiegło końca. Dzieci z sanatorium i te przybyłe wraz z rodzicami na święto zboru do Pstrążnej pozjadały już wszystkie pierniczki, dorośli obejrzeli sanatorium od kotłowni po świetlicę, gdzie starsza młodzież przygotowywała pokaz mody na niedzielny wieczór. Po serdecznym pożegnaniu się z dyr. Kamińskim zmęczeni, ale zadowoleni goście zjechali samochodami do Pstrążnej, gdzie o godz. 16 znów zgromadzili się na zakończenie święta zboru w kościele. Nadszedł czas na podsumowanie wrażeń, podziękowania, refleksje, wspólną modlitwę.

Ks. Stradal wyraził przekonanie, że takie spotkania staną się odtąd tradycją tego miejsca. Ks. Jelinek dziękując wszystkim, dzięki którym święto się odbyło i przebiegło w sposób satysfakcjonujący jego uczestników, przypomniał, że wielu tu obecnych parafian z polskich zborów ma swoje korzenie w Czechach, zaś wielu Czechów wywodzi się z tej ziemi. Mimo że rozłączeni i podzieleni granicami, są przecież zjednoczeni w wierze, która nigdy nie została podzielona. Ks. bp Tranda, przemawiając po czesku, nawiązał do porannej Komunii, która stała się także widomym znakiem miłości między siostrami i braćmi, którzy mogą odtąd już nie tylko wspominać przeszłość, ale przede wszystkim myśleć o przyszłości. Wspomniał też „filary” zboru w Pstrążnej, dzięki którym przetrwał on wszystkie dziejowe burze: rodziny Machów, Beneszów i Bryczów, Globków i Zwikirschów.

Potem miało nastąpić gremialne odprowadzanie czeskich gości do granicy. Przejść wyznaczono kilka, ale wbrew oczekiwaniom nie zostały one otwarte na cały dzień. Tylko rano przez jedną godzinę, między 8.30 a 9.30, mogli Czesi przechodzić na polską stronę, a po południu – też tylko przez godzinę – wracać do domu. Polakom „pod prąd” w ogóle nie pozwolono przekroczyć granicy. Kiedy bowiem ruszyli ścieżką ku przejściu, aby pożegnać przyjaciół, okazało się, że tego dnia przejścia tu nie ma. Całą grupę zawrócili polscy WOP-iści i skierowali do najbliższego otwartego punktu granicznego. W tym czasie czescy goście zdążyli już przekroczyć granicę. Tak oto biurokratyczne przeszkody ze strony służb granicznych stały się przysłowiową kroplą dziegciu, która znalazła się – niepotrzebnie – w wielkiej beczce miodu, sączącego się tego dnia do serc wszystkich uczestników spotkania w Pstrążnej. Nie było więc pożegnalnych uścisków ani śpiewów, ani obietnic następnego spotkania. Ale sadzę, że i bez tych manifestacji każdy uczestnik spotkania miał pewność, że to, co się z Bożym błogosławieństwem zaczęło, będzie niepowstrzymanie rosnąć i rozwijać się. Wszak swoje pożegnalne przemówienie w kościele ks. bp Z. Tranda zakończył głośnym „Alleluja!” A jest to okrzyk uwielbienia, wiary, nadziei i triumfu.

Krystyna Lindenberg