Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

7 / 1993

To wstyd, ale dotąd nie miałam o tym pojęcia i byłam kompletnie zaskoczona. Nie wiedziałam, że w samym sercu Prus (a do niedawna w „Haupstadt der DDR”), w mieście, które odwiedzałam niejednokrotnie, istnieje coś tak wspaniałego. Wraz z grupą Kolegium Kościelnego parafii warszawskiej miałam obejrzeć jakiś zabytek, jedną z wielu – jak sądziłam – atrakcji turystycznych bogatego programu przygotowanego przez naszych serdecznych gospodarzy – parafię im. Zinzendorfa w Berlinie.

Dzień był słoneczny, a nawet gorący jak na koniec września (ubiegłego roku), idealny na zwiedzanie. Gunther Noack, prezes tamtejszej Rady Parafialnej, wypróbowany przyjaciel Polaków, wskazał nam w perspektywie rozległego pl. Akademii (dawniej Rynku Żandarmów) dwa prawie bliźniacze gmachy: na lewo – kościół niemiecki, na prawo – kościół francuski. Franzözischer Dom (katedra francuska) albo inaczej Franzözische Friedrichstadtkirche (francuski kościół miasta Fryderyka) wydał mi się budowlą dziwaczną. Z klasycystycznego budynku, wzniesionego na planie kwadratu, z prostymi frontonami w stylu korynckim, wyrasta jako wieża... okrągła rzymska świątynka. Wrażenie potęguje wielkość tego budynku, który może pomieścić parę tysięcy ludzi. Ten, czynny do dziś, monumentalny kościół ewangelicko-reformowany okazał się być kościołem wygnańców, ludzi niezłomnych i dzielnych, pobożnych i pracowitych, naszych kalwińskich braci – hugenotów francuskich.

W ich świat i dramatyczne losy, pełne poświęcenia życie oraz pracę i osiągnięcia wprowadzał nas kustosz muzeum kościoła francuskiego w Berlinie, młody i pełen pasji Robert Violet. Mieści się ono we wspomnianej wieży kościelnej. Wspaniałe zbiory, gromadzone z wielką pieczołowitością, uporządkowane z niemiecką systematycznością i francuskim polotem, pozwoliły nam zapoznać się z zadziwiającą historią, która jest także współczesnością berlińskiej wspólnoty reformowanej.

PARĘ DAT HISTORYCZNYCH

Wszystko zaczęło się w roku 1672, gdy za zgodą elektora (wielkiego księcia) pruskiego powstał w Berlinie zbór skupiający 150 ewangelików reformowanych. Po roku 1685 zbór ten powiększył się gwałtownie do ok. pięciu tysięcy osób. Co się stało w ciągu tych trzynastu lat? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba przypomnieć sobie parę dat:

1509-1564 – lata życia i działalności Jana Kalwina;
1559 – pierwszy narodowy synod ewangelików reformowanych w Paryżu ustanawia Francuski Kościół Reformowany;
1562-1598 – we Francji trwają walki religijne, których najtragiczniejszym momentem jest Noc św. Bartłomieja (23/24 sierpnia 1572) – rzeź tysięcy hugenotów spowodowana przez walczącą o władzę Ligę Katolicką;
1598 – król Francji Henryk IV wydaje w Nantes dekret, zwany następnie edyktem nantejskim, w którym hugenotom gwarantuje się prawo praktykowania wiary zgodnie ze swoim sumieniem, prowadzenia własnych szkół, sprawowania urzędów publicznych i utrzymywania czterech twierdz obronnych. Niestety, walki na tle religijnym trwają nadal;
1626 – pada twierdza La Rochelle, ostatnia wojskowa placówka hugenotów;
1685 – król Ludwik XIV anuluje edykt nantejski. Protestanci skazywani są na śmierć w majestacie prawa. Alternatywą jest tylko „nawrócenie się” na katolicyzm. Niewielu decyduje się na to i przed pewną śmiercią ucieka z Francji prawie ćwierć miliona obywateli.

REFUGIES – UCHODŹCY

Hugenoci uciekają do państw ościennych, głównie protestanckich: Holandii, Anglii, Szwajcarii. Niewielka ich grupka dociera nawet do Polski, ale najwięcej, bo prawie 44 tysiące, przybywa do Niemiec. Rozpraszają się we wszystkich księstwach, a największa grupa, ok. 20 tysięcy, osiedla się Prusach-Brandenburgii.

Nie był to przypadek. Odpowiedzią na zniesienie we Francji praw dla hugenotów był bowiem w tym samym 1685 r. edykt poczdamski, wydany przez wielkiego księcia Prus-Brandenburgii Fryderyka Wilhelma, ewangelika reformowanego. Poza wyrażeniem solidarności ze współwyznawcami celem tego edyktu było przyciągnięcie do zrujnowanego i wyludnionego na skutek wojny trzydziestoletniej i zarazy kraju wysoko wykwalifikowanych i znanych z pracowitości rolników i rzemieślników, jakimi byli francuscy hugenoci.

Przybysze mieli osiedlać się w określonych dzielnicach i miejscowościach, w których wyznaczono dla nich działki i domy. W miastach otrzymywali oni (często przy oporze rdzennych mieszkańców) te same prawa, co mieszczanie niemieccy. Byli ponadto na wiele lat zwalniani z płacenia podatków i konieczności zakupu ekwipunku żołnierskiego dla rekrutów armii pruskiej. Dostawali też wsparcie finansowe na „dobry początek” i darmowe materiały budowlane. A przede wszystkim mieli zagwarantowane dwa podstawowe prawa: prawo publicznego wyznawania swojej wiary we własnych świątyniach z własnymi duszpasterzami i wedle własnego obrządku oraz prawo rozstrzygania spornych spraw pod własną jurysdykcją, a w przypadku konfliktu z niemieckimi sąsiadami – prawo do posiadania własnego przedstawiciela w miejscowych sądach.

Polityka tolerancji okazała się niesłychanie korzystna nie tylko dla hugenotów, ale i dla Księstwa Pruskiego. W krótkim czasie powstało na tym terenie ok. 50 ośrodków hugenockich, tzw. kolonii, które miały własnych burmistrzów, sędziów i księży. Przybysze wnieśli ogromny wkład gospodarczy i kulturalny w rozwój kraju. Francuscy rolnicy i hodowcy tytoniu szybko odbudowali zniszczone trzydziestoletnią wojną wsie i przywrócili urodzajność zamienionym w ugory ziemiom. Najważniejsze dla gospodarki okazało się jednak wprowadzenie przez nich warzywnictwa oraz założenie sadów i ogrodów. W miastach przybysze uprawiali nie znane tam dotąd rzemiosła i stosowali nowe metody produkcji. Wybudowali manufaktury i farbiarnie, wprowadzili technikę drukowania tkanin, założyli fabryki batystu i jedwabiu. Zdobywali też sławę jako krawcy, kapelusznicy i modystki, pończosznicy i rękawicznicy, producenci guzików i wytwornych tapet ozdabiających książęce zamki i domy bogatych mieszczan. Zasłynęli także w metalurgii. Uprawiali ślusarstwo, płatnerstwo i kowalstwo artystyczne. Podbijali rynek zarówno wyrobami ze złota i srebra, jak i cynowymi naczyniami. Słynęli zwłaszcza jako jubilerzy, emalierzy i zegarmistrze.

Wśród nowych obywateli Prus-Brandenburgii byli też znakomici malarze miniatur i ilustratorzy książek, a niekiedy trudno jest wychwycić różnicę między ówczesnym rzemiosłem a zawodami artystycznymi. Francuzi celowali również w zajęciach, które określamy dziś mianem inteligenckich. Wyróżniali się jako architekci, lekarze (w tym położnicy), aptekarze, nauczyciele języka francuskiego w bogatych domach, administratorzy dóbr szlacheckich, oficerowie zawodowi i adwokaci. Gdy w 1701 r. powstała berlińska Akademia Umiejętności, jej członkami zostało wielu Francuzów, wśród których byli liczni księża i starsi zboru francuskiego, np. Etienne Chauvin (1640-1725), pastor i wykładowca teologii, wydawca pierwszego naukowego czasopisma w Berlinie, czy Francois Charles Achard (1753-1821), przyrodnik, kierownik działu fizyki Akademii, „ojciec niemieckiego cukrownictwa”.

ZBÓR FRANCUSKI

W 1809 r nadzwyczajne przywileje obywatelskie hugenotów, gwarantowane im przez edykt poczdamski, zostały zniesione. Zachowali oni jednak prawa wyznaniowe a zbory hugenockie, które rządziły się swoim prawem wewnętrznym, prowadziły własne instytucje charytatywne i oświatowe oraz sprawowały pieczę nad własnymi oddziałami w wojsku pruskim. Zbór francuski w Berlinie zyskał szczególne znaczenie zarówno ze względu na swą liczebność (w różnych okresach od 5 do 7 tysięcy członków, podczas gdy np. w Dolnej Saksonii było ich tylko półtora tysiąca), jak i ze względu na bardzo aktywne instytucje gospodarcze, dobroczynne i oświatowe.

Diakonia zawsze była jednym z filarów działalności wiernych wyznania reformowanego. Już w Wyznaniu wiary (1559) Francuskiego Kościoła Reformowanego mówiło się, że Tako wierzymy, że Kościół prawdziwy rządzić się ma wedle ustanowionego przez naszego Pana Jezusa porządku, mianowicie aby księża, zwierzchność i diakoni zachowywali czystość nauki, nałogi prześladowali, a ubogich i żebrzących w ich nędzy wspierali, a wtedy wspólnota będzie zachowana w imię Boże, dla zbudowania możnych i maluczkich (art. 29).

Uchodźcy, którzy napłynęli do małego zboru berlińskiego w latach 80. XVII, wieku, sprawili gospodarzom niemało kłopotu. Księża, diakoni i wszyscy piastujący w zborze jakieś funkcje byli zajęci dzień i noc, aby zaopatrzyć przybyszów w jedzenie i ubranie, znaleźć dach nad głową i pracę. Te potrzeby nie zostały wspomniane w edykcie poczdamskim, mimo że Konsystorz wysłał list do wielkiego księcia wyjaśniając, że sam nie poradzi sobie z tak olbrzymią liczbą uchodźców. Postulat ten uwzględniono dopiero później, w dodatkowym protokole. Przez szereg lat powtarzała się jednak następująca sytuacja: skarbnik – będący jednocześnie zarządcą Kasy Ubogich w Konsystorzu – oświadczał, że nie ma już nic albo prawie nic.

Zająć się trzeba było nie tylko biednymi i obdartymi uciekinierami. W następnych latach liczba osób potrzebujących wsparcia wciąż była bardzo znaczna. Opieki wymagali przede wszystkim ludzie starzy, chorzy oraz samotne kobiety obarczone dziećmi, przeważnie wdowy. Konieczne stało się założenie szpitala, domu opieki, sierocińca. Pierwszy w 1686 r. przyjął pensjonariuszy Dom dla Chorych i Starych (który jako Szpital Francuski funkcjonował pod tym samym adresem przez następnych 240 lat). Kolejno powstawały inne instytucje: Francuski Dom Miłosierdzia (1688) dla nie posiadających środków do życia i dla kobiet; piekarnia dla ubogich i „Marmite”, gdzie biednym wydawano zupy (obie w 1699); Gospoda Uciekinierów (1700) dla tej grupy francuskich hugenotów, którzy przez jakiś czas przebywali w Szwajcarii i stamtąd przybyli do Berlina; Dom Orański (1705) dla hugenotów – ofiar wojny między Hiszpanią i Księstwem Orańskim w płd. Francji; fundacja rodziny Achard (dwa domy przekazane testamentem zborowi dla biednych członków gminy, a zwłaszcza dla znajdujących się bez środków do życia osób z zasłużonych rodzin) oraz założone w 1776 r. i prowadzone przez członków zboru stowarzyszenie obrotu drewnem (Societe Francaise pour le Bois), z którego zyski przeznaczone były na opał dla najbiedniejszych. Przetrwało ono aż do 1945 r.

Oprócz instytucji charytatywnych ważną dziedzinę pracy zboru stanowiło szkolnictwo. Działało znakomite Gimnazjum Francuskie (College Francais), w którym w latach 1695-1800 studiowały 3053 osoby: 1506 Francuzów, 1502 Niemców i 45 uczniów innej narodowości (w tym 4 Polaków). Ponadto zbór prowadził: Szkołę dla Sierot, Małą Gospodę (dla dzieci w wieku przedszkolnym), Schronisko dla Dzieci Kościoła Uchodźców, seminarium dla nauczycieli, szkołę niedzielną i seminarium teologiczne.

ŚLADY POLSKIE

Nie wiemy, czyje były te polskie dzieci uczęszczające do Gimnazjum Francuskiego – zapewne rodzin, którym słynna polska tolerancja nie zapewniała bezpiecznego życia w kraju. Jest natomiast jedno nazwisko bardzo polskie i bardzo znane w świecie europejskiej sztuki: Daniel Chodowiecki.

Mikołaj Daniel Chodowiecki urodził się w Gdańsku 16 października 1726 r. jako syn polskiego kupca i Henrietty Ayrer, pochodzącej z hugenockiej rodziny. Zgodnie z tradycją hugenocką otrzymał zarówno w domu, jak i w parafii Św. Piotra, do której należała rodzina, surowe religijne wychowanie. Po śmierci ojca przeniósł się w 1743 r. do Berlina, gdzie jego starszy brat pracował w sklepie z wyrobami jubilerskimi i metalowymi, należącym do ich wuja, Antoine'a Andre Ayrera.

Jako samouk Daniel Chodowiecki zdobył kwalifikacje znakomitego emaliera i malarza miniatur. W 1754 r. opuścił sklep wuja i rozpoczął samodzielną działalność artystyczną. Małżeństwo w 1755 r., z córką znanego złotnika pochodzącego z Szampanii, umocniło jego pozycję w kolonii francuskiej. W 1760 r. został wybrany diakonem i członkiem Konsystorza, a w 1762 r. wszedł w skład komisji szpitalnej. Z racji swojej funkcji diakona był odpowiedzialny za dzielnicę, w której mieszkał. Zajmował jeszcze wiele innych stanowisk, zawsze związanych z pracą na rzecz ubogich. Rosła także jego sława jako artysty. W 1764 r. został członkiem Akademii Sztuki.

Początkowo w swej twórczości poświęcił się miniaturom, później zajął się rysunkiem, a przede wszystkim – rytownictwem. Jego pierwszą większą pracą był cykl 45 ilustracji, naśladujących jeszcze dzieła Watteau. Główny temat rysunków, rycin i obrazów Chodowieckiego to „Refugies”, ich ucieczka z Francji, przybycie do Niemiec, ich praca i życie w Berlinie. Jego dzieła zawierają często duży ładunek satyryczny, bo malarz karykaturował postaci francuskiej kolonii i typy berlińskiej ulicy, żartobliwie traktując nawet własną rodzinę.

Oczywiście nie braknie w twórczości Chodowieckiego tematyki religijnej. Artysta przestrzegał surowych obyczajów i prowadził bardzo pobożny tryb życia. Zachowały się jego dzienniki, z których wiadomo, że np. w niedzielę dwukrotnie uczestniczył w nabożeństwach, robił notatki z kazań, a następnie omawiał je w gronie rodzinnym. Swoją pracę traktował jako służbę Bogu, a sumienność należała do jego podstawowych zasad życiowych. Przedstawiając treści religijne w sztuce, postępował zgodnie ze wskazaniami Kalwina, zawartymi w Institutio christianae religionis. Jego dorobek artystyczny to 4 tysiące rysunków i obrazów oraz ponad 2 tysiące sztychów.

ŻYWA TRADYCJA

Francuski kościół we Friedrichstadt, założony w 1705 r., był pierwszą publiczną budowlą w tym mieście, przyszłej dzielnicy Berlina. Tu osiedlało się bowiem najwięcej uchodźców. Jako pomieszczenia na nabożeństwa służyły początkowo domy prywatne, potem francuscy reformowani użytkowali wspólnie z Niemcami ich kościoły. Wcześniej czy później musieli jednak stanąć przed koniecznością wzniesienie własnych. Tak powstawały świątynie w Berlinie, Poczdamie i w Schwedt. Charakterystyczna wieża berlińskiej katedry francuskiej została wybudowana 80 lat później.

Kościół służy swoim wiernym do dziś, a w wieży, jak już wspomniałam, mieści się muzeum. Wspaniałe zabytki francuskiego rękodzieła, obrazy (także pędzla Daniela Chodowieckiego) – przedstawiające nie tylko portrety znaczniejszych członków hugenockich rodów, ale i życie codzienne, sceny przy pracy, warsztaty oraz sceny historyczne – przybliżają zwiedzającym dzień powszedni i świąteczny tej zadziwiającej wspólnoty. Muzeum gromadzi również cenne dokumenty, np. oryginał edyktu poczdamskiego.

Biuletyn wydawany przez berlińską parafię reformowaną posiada rubrykę „Urodziny”. Co miesiąc podaje się w niej daty urodzin tych członków zboru, którzy przekroczyli 80. rok życia. Można tam znaleźć nazwiska czcigodnych jubilatów: Editha Andre, Werner d'Heureuse, Hildegard Jeanneret, Gerhard Durieux i in. Nazwiska są francuskie, imiona niemieckie. Nabożeństwa w kościele francuskim odprawiane są również po niemiecku. Ten proces zaczął się w połowie XIX wieku. To naturalne, że po upływie dwustu lat nowa ojczyzna, która okazała francuskim hugenotom nie tylko tolerancję, ale stworzyła też warunki rozwoju i dobrego bytu, stała się ich jedyną ojczyzną. Ale pamięć korzeni, pieczołowitość w ocalaniu i zachowywaniu dziedzictwa przeszłości określają do dziś tożsamość tej społeczności.

Uciekając z pakowanymi pośpiesznie tobołkami, niosąc na rękach dzieci, uchodźcy zabrali jednak ze sobą to, co najcenniejsze – swoje święte księgi. W bibliotece kościelnej, będącej częścią muzeum, znajdują się liczne starodruki: francuskie edycje Pisma Św., za które hugenotom przyszło tak drogo zapłacić, księgi konfesyjne a także księgi parafialne: zapisy chrztów, ślubów i zgonów. Prowadzono je nadal, już na wygnaniu, w gościnnych Prusach. Ważne jest to, że ciągłość została zachowana.

Krystyna Lindenberg