Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

6 / 1993

Amerykańskie impresje

„LET GOD LOVE YOU”

znaczy tyle, co „Nie odrzucaj Bożej miłości”. Tak brzmi hasło głównego programu kaznodziejskiego, którego duszą jest pierwszy pastor zboru w Hollywood, ks. Lloyd John Ogilvie. W każdą niedzielę u wejścia do kościoła instaluje się wóz transmisyjny z trzema kamerami. Nabożeństwo zostanie nagrane i po odpowiednim opracowaniu nadane przez telewizję i radio w następną niedzielę. W ten sposób poselstwo Ewangelii głoszone z kościoła w Hollywood dotrze do milionów słuchaczy w dużej części USA.

Większość czasu pastora Ogilvie pochłania praca nad niedzielnymi kazaniami. Program obejmuje wszystkie kazania na cały rok, a odrębny temat każdej niedzieli jest opracowywany w najdrobniejszych szczegółach. Sukces tego przedsięwzięcia zależy niewątpliwie od modlitwy wielu ludzi, od starannego przygotowania, przy czym nie bez wpływu jest niezależny od parafii specjalny budżet, pochodzący ze specjalnych ofiar składanych przez osoby popierające tę działalność. Najważniejszym jednak jej elementem jest harmonijna współpraca skupionego wokół ks. Ogilvie wieloosobowego zespołu. Jedni wertują bibliotekę i dostarczają potrzebnych materiałów, inni siedzą przy komputerach, przepisują i powielają teksty, a także prowadzą rozległą korespondencję. Kazania oraz komentarze biblijne ukazują się następnie w formie książek. Ludzie, którzy poświęcają tej sprawie czas i umiejętności, to przeważnie wolontariusze, ale mimo to koszty związane z realizacją programu są ogromne, pochłaniane przede wszystkim przez opłaty za nagrywanie i czas antenowy.

DUCH MODLITWY

Program pastora Lloyda Ogilvie nie ma wszakże nic wspólnego z rozpowszechnioną w Ameryce działalnością tzw. Kościoła elektronicznego, który opiera się głównie na anonimowym audytorium telewizyjno-- radiowym. Tutaj bazą jest miejscowy zbór, kaznodzieja zwraca się do niego, a nie do obiektywu kamery telewizyjnej. Uczestnicy nabożeństwa żywo reagują na to, co się dzieje w kościele; między pastorem a słuchaczami nawiązuje się więź porozumienia. Co więcej, nad wszystkim panuje duch modlitwy. Na czym to polega? Po prostu widać, że wszyscy ludzie się modlą: cicho i głośno, indywidualnie i zbiorowo.

Na pół godziny przed rozpoczęciem każdego nabożeństwa w jednym z pomieszczeń przy kościele zaczynają gromadzić się starsi. Tu trzeba wyjaśnić, że system prezbiterialny Kościoła ewangelicko-reformowanego przewiduje powoływanie – przez ordynację – do pracy w Kościele osób bez studiów teologicznych, nazywanych starszymi (prezbiterami), których zadaniem jest wspieranie pastora w sprawach duchowych zboru oraz zarządzanie i kierowanie społecznością. Powinny to być osoby cieszące się zaufaniem i szacunkiem środowiska, charakteryzujące się pogłębionym życiem duchowym (por. Dz. 6:3). Starsi zboru w Hollywood zaczynają się schodzić na pół godziny przed nabożeństwem, siadają w kręgu i stopniowo włączają się do głośnej modlitwy. To robi wrażenie. Wciąga. Czuje się, że nie jest to „zabieg” formalny, nie jest to modlitwa urzędowa, wygłaszanie pobożnych słów, lecz modlitwa autentyczna, czyli zwracanie się do Boga ze świadomością bycia z Nim w kontakcie. Tuż przed nabożeństwem przychodzi pastor, już ubrany w togę, klęka, a zebrani wstają, nakładają na niego ręce i kolejno modlą się o niego. Scena ta nieodparcie nasuwa porównanie ze zborami pierwotnego Kościoła czasów apostolskich, kiedy to praktykowano taką modlitwę i błogosławieństwo przez nakładanie rąk.

NABOŻEŃSTWO

rozpoczyna się punktualnie i wtedy już nikt do kościoła nie wchodzi. Gdyby jednak wyjątkowo ktoś się spóźnił, czeka w przedsionku, dopóki nie nastąpi stosowna chwila (na przykład przygrywka organowa do pieśni zboru) i wtedy jak najciszej zajmuje najbliższe miejsce. Jeśli takie jeszcze znajdzie, bo na ogół kościół jest wypełniony do ostatniego miejsca. Pastor prowadzący nabożeństwo wita zebranych i wzywa osoby uczestniczące po raz pierwszy, aby wstały. Następuje miła chwila wręczenia każdemu z nich pięknej róży, wykonanej z czerwonego materiału. W ten sposób oznaczeni, czy może raczej odznaczeni, mogą po nabożeństwie udać się do sali, gdzie będą mogli nawiązać osobiste kontakty ze starszymi i pastorami – jako mile widziani goście.

Kulminacyjny punkt nabożeństwa to, oczywiście, kazanie pastora Lloyda Ogilvie, ale wcześniej głos zabiera ktoś ze zboru. Dzieli się swymi przeżyciami i problemami, mówi o własnej drodze do wiary. Trwa to najwyżej pięć minut i nie ma w sobie nic z napuszonej powagi. Kazanie zaś nie jest pozbawione chwil wesołości i humoru, co nam, nie przyzwyczajonym do takiego nastroju w kościele, może wydawać się czymś niestosownym. Tu jednak jest całkowicie na miejscu. Można by przy tej okazji postawić pytanie pod naszym adresem, czy musimy w kościele przybierać zawsze tak charakterystyczną dla nas maskę surowości, wręcz smutku, podczas gdy Ewangelia zbawienia, którą wyznajemy, powinna nasze oblicze zdobić raczej uśmiechem radości.

W modlitwie podczas nabożeństwa też nie czuje się owej suchej, urzędowej formy liturgicznej. Modlitwy są zmawiane nie tylko przez prowadzącego pastora, ale i przez kogoś z wyznaczonych starszych, a dostosowane do aktualnej sytuacji i konkretnych potrzeb ludzi przybyłych na nabożeństwo. Teksty Pisma Świętego czytają również starsi. Drukowany program nabożeństwa zawiera uwagę, że po ostatniej pieśni pastorzy i starsi oczekują wiernych w prezbiterium i na balkonie. Do nich to mogą się zgłosić osoby, które przeżywają jakieś osobiste problemy i potrzebują indywidualnej modlitwy.

CESARSKIE I BOSKIE

Mieliśmy sposobność wysłuchać kazania, którego temat, od tygodnia ogłoszony na wielkiej tablicy przed wejściem do kościoła, brzmi: „Świętość całego życia”. Kaznodzieja komentuje znaną wypowiedź Jezusa o płaceniu podatków cesarzowi (Łuk. 20:19-26). Kwestionuje rozpowszechnioną interpretację tego tekstu, mianowicie że istnieje sfera świecka – cesarzowi, co cesarskie – i sfera duchowa naszego życia – Bogu, co jest Boże. Nie, mówi pastor Ogilvie. Nasze życie, zwłaszcza życie chrześcijanina, stanowi jedność. Nie można powiedzieć: ,,do tego punktu jestem człowiekiem świeckim, a od tego – duchowym”. Zwłaszcza zaś nie można powiedzieć, że Bóg panuje jedynie nad sferą duchową, sfera materialna zaś należy do cesarza, czyli do władzy świeckiej. Wszystko bowiem należy do Boga: i podatek, i cesarz, i władza świecka – wszystko jest Boże. Całe nasze życie ma wymiar duchowy, jest naznaczone świętością, bo nic nie zostało wyłączone spod władzy Boga. Urzędy państwowe mają prawo pobierać podatki, ponieważ umożliwiają prawidłowe funkcjonowanie społeczeństwa. Nie znaczy to jednak, aby „cesarz”, czyli państwo, i podatki były wyłączone spod panowania Boga, ponieważ to On stworzył świat i przewidział określony porządek rzeczy. Ludzie pełniący odpowiedzialne funkcje w państwie powinni mieć świadomość, że wypełniają jedynie powierzony im mandat, pełnią funkcję służebną i za jej wykonanie odpowiadają przed najwyższym Autorytetem.

Kaznodzieja porusza się tutaj na cienkiej granicy między stanowiskiem głębokiej wiary a klerykalizmem. Jednakże Amerykaninowi nawet na myśl nie przyjdzie, aby państwo miało podlegać Kościołowi albo przynajmniej miało być kierowane lub inspirowane przez kościelnych funkcjonariuszy. Wręcz przeciwnie, choćby nawet urzędnicy państwowi byli wiernymi i czynnymi członkami Kościoła, musi istnieć całkowity rozdział między jedną a drugą strukturą. Nie należy bowiem mylić Kościoła z Bogiem. I państwo, i Kościół podlegają Bogu, a nie sobie wzajemnie.

DZIEŃ ODPOCZYNKU

„Pamiętaj o dniu odpoczynku, aby go święcić...” – mówi czwarte przykazanie Dekalogu. Dzień odpoczynku... Czy polega na tym, aby spiesznie pójść do kościoła, spędzić godzinę na nabożeństwie, oddać Bogu, co się Jemu należy, i czym prędzej wracać do siebie, do cesarskiego, czyli świeckiego, żeby trochę poleniuchować? W Hollywood ludzie uważają, że jest to dzień szczególnie poświęcony Bogu. Członkowie zboru zjeżdżają się z daleka, parkingi wokół kościoła zapełniają się przed pierwszym nabożeństwem, a nie opróżniają jeszcze w jakiś czas po drugim, które kończy się w południe.

Jedni idą do kościoła, inni zbierają się w wielu różnych salach zborowych, tworząc małe grupy: według wieku, według indywidualnych potrzeb i według zainteresowań. W swobodnej atmosferze czytają Pismo Święte i dyskutują nad treścią przeczytanego tekstu, zastanawiają się, jakie ma on odniesienie do ich osobistej sytuacji. Omawiają problemy misji i ewangelizacji, traktowanej jako zadanie każdego wierzącego człowieka i przygotowują się do pełnienia obowiązków wynikających z przynależności do Kościoła i z funkcji powierzonych im przez społeczność. Planują rozmaite imprezy na terenie kościelnym oraz poza nim. W grupach odbywają się też spotkania z gośćmi, takimi na przykład jak my, z Polski. Podczas pierwszej spędzonej tam niedzieli mieliśmy sposobność przemawiania w siedmiu różnych grupach, podobnie w ciągu drugiej. Mówiliśmy o sytuacji w Polsce, o życiu i pracy Kościoła Ewangelicko-Reformowanego, o stosunkach ekumenicznych. Słuchacze żywo interesowali się sprawami naszego kraju i zadawali wiele wnikliwych pytań. Te grupy stanowią rodzaj szkoły niedzielnej dla dorosłych, dla młodzieży i oczywiście dla dzieci też.

Gdy o godz. 10.15 kończy się pierwsze nabożeństwo, wewnętrzny ogród parafialny w upalny, listopadowy dzień wypełnia się tłumem ludzi, na których czekają napoje, kanapki, ciastka. Ci, którzy wyszli z nabożeństwa, i ci, którzy odbywali zajęcia w grupach, spotykają się, aby się pozdrowić, porozmawiać, pożartować. Przed godziną 11 ogród pustoszeje. Ci z grup idą teraz do kościoła, a ci, którzy byli na nabożeństwie, rozchodzą się do swoich grup i tam pracują. Panuje spokój i cisza, nawet ulice w kwartale otaczającym zabudowania kościelne są prawie zupełnie wyludnione. Tym mocniej rozbrzmiewa dobiegający z kościoła potężny śpiew chóru, nazywanego „katedralnym”.

Na tym tle rozlegają się rytmiczne kroki spacerującego przed kościołem policjanta. Tak jest również w dzień powszedni, gdy coś dzieje się na terenie parafii. Nie zapominajmy, że znajdujemy się w Hollywood, dzielnicy Los Angeles, gdzie nie tylko powstają budzące grozę filmy – sama rzeczywistość również bywa naprawdę groźna, o czym osobiście możemy się przekonać, słuchając telewizyjnych wiadomości.

cdn.