Drukuj

4 / 1993

19 kwietnia mija 50. rocznica wybuchu powstania w Getcie warszawskim. Niezwykłość tego powstania polegała przede wszystkim na tym, że w przeciwieństwie do innych powstań – czy to historycznego żydowskiego powstania Bar Kochby przeciw rzymskim okupantom, czy polskich powstań w XIX stuleciu – ci, którzy pół wieku temu wystąpili przeciwko przemocy, od początku nie mieli nadziei na zwycięstwo. Jedynym celem młodych Żydów, którzy zbrojnie przeciwstawili się hitlerowskiej maszynerii zagłady, była chęć pokazania obojętnemu światu, że potrafią umrzeć z godnością, że nie są bezwolną masą posłusznie idącą na śmierć.

Późna Wielkanoc 1943 r. była pogodna i bardzo ciepła. Warszawiacy tłumnie wypełniali kościoły podczas Wielkiego Tygodnia i szykowali po domach świąteczne, choć bardzo skromne potrawy. Nad miastem w tym czasie unosiła się chmura dymu z płonącego Getta i fruwały w powietrzu czarne płatki papieru z palonych książek. Można było na tych płatkach dostrzec inną, niż papieru, czerń – czerń drukarskiej farby i hebrajskich liter.

Wiemy, że byli wtedy po „aryjskiej stronie” ludzie, którzy chcieli pomóc ginącemu Gettu i jego młodym bojownikom. Pomoc, oczywiście, nie mogła być znacząca – stosunek sił z góry skazywał zbrojny opór na niepowodzenie, ale pomoc ta była wyrazem solidarności ze strony najlepszej, prawdziwie patriotycznej części polskiego społeczeństwa – Armii Krajowej i jej zgrupowania „Żegota”. Nie wolno jednakże zapominać, że w tym samym czasie na ludzkim nieszczęściu żerowali tzw. szmalcownicy. Osoby, którym udało się wyjść z Getta, niejednokrotnie były przez nich wydawane w ręce Niemców. Byli też i tacy, którzy po prostu z obojętnością patrzyli na zagładę 400 tys. mieszkańców warszawskiego Getta uważając, że nas, Polaków, to nie dotyczy.

Gdy w 5. rocznicę wybuchu powstania, 19 kwietnia 1948 r., został odsłonięty pomnik Bohaterów Getta dłuta Natana Rappaporta, wznosił się on pośród pustyni gruzów, w jaką hitlerowcy obrócili Getto – warszawską dzielnicę Muranów. Tysiące osób wzięło udział w tej uroczystości – zarówno Żydzi, którzy tu zjechali z całego świata, jak i Polacy – warszawiacy. Kadisz, modlitwę za zmarłych, odmówił rabin – kapelan w oficerskim mundurze Wojska Polskiego. Wszyscy, którzy wtedy tam byli, mieli w żywej pamięci tragedię narodu, zbrodnie faszyzmu i wielkość bohaterskiego zrywu. Dziś czas odsunął tamte wydarzenia w odległą przeszłość, w historię, o której pokolenia urodzone po wojnie mogą się dowiedzieć już tylko z dokumentów.

Mogą, gdy chcą. Wielu jednak nie chce, bo z innych źródeł czerpią uproszczoną i wygodną wizję świata. My, chrześcijanie, dla których każdy bliźni jest bratem, a Żydzi wedle świadectwa Pisma Św. pozostają Ludem Wybranym, powinniśmy rozdrapywać te rany, „by nie zarosły błoną podłości”, jak napisał Stefan Żeromski, ewangelik reformowany.

REDAKCJA