Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

2 / 1993

Powiedzieliśmy, że w obecnej sytuacji wzywanie do koinonii jest szczególnie naglące. Wobec postępującego rozpadu wspólnoty konieczny staje się znak sprzeciwu. Dziś bardziej niż kiedykolwiek Kościołom nie wolno dopuścić, aby ich drogi się rozeszły. Dotyczy to wszystkich płaszczyzn chrześcijańskiego życia, zwłaszcza jednak Kościoła jako wspólnoty powszechnej. Skoro coraz bardziej rozpowszechnia się pogląd, że część ludzkości trzeba będzie pozostawić jej własnemu losowi, to tym wyraźniej – i ponad wszystkimi granicami – należy głosić, że zbawcze działanie Boga obejmuje całą ludzkość, i dawać świadectwo Jego miłości we wszystkich okolicznościach, wbrew wszelkim wewnętrznym i zewnętrznym przeciwnościom. Granic nadużywa się dziś do wznoszenia murów. Koinonia jest konieczna, aby te mury zburzyć.

KROK WSTECZ

Pojęcie wspólnota koncyliarna, wprowadzone przez Zgromadzenie Ogólne ŚRK w Nairobi, jest próbą rozwinięcia wizji Kościoła jako wspólnoty powszechnej. Punkt wyjścia stanowi wspólnota na każdym miejscu – wszyscy na każdym miejscu są ze sobą związani i uczestniczą w tym samym dziele misyjnym. Pojednawcza moc Ewangelii objawia się w tym, że łączy w swej służbie ludzi bardzo różnych. Ta lokalna wspólnota, „wszyscy na każdym miejscu”, nie żyje jednak w izolacji, lecz we wspólnocie z innymi, którzy pełnią tę samą służbę – ze „wszystkimi we wszystkich miejscach”. Razem tworzą oni koncyliarna wspólnotę, a to oznacza, że łączą ich więzy tak ścisłe, iż – o ile zachodzi konieczność – mogą zbierać się na jednym soborze, razem obradować i razem podejmować decyzje. Taką wspólnotę trzeba nie tylko zbudować, ale i pielęgnować. Dlatego Deklaracja z Nairobi podkreśla, że zadaniem każdego Kościoła jest nawiązanie ścisłych więzi z innymi Kościołami i wzajemne podtrzymywanie się (sustained and sustaining relations).

Zgromadzenie Ogólne w Nairobi miało więc jasne wyobrażenie na temat wzajemnych związków łączących Kościoły lokalne z Kościołem Powszechnym. Jedność ma różne oblicza w zależności od płaszczyzny, na jakiej istnieje: Kościół lokalny jest „wspólnotą pełnoprawną” albo – mówiąc słowami dokumentu z Nairobi – „prawdziwie zjednoczoną” (truły united); Kościół jako wspólnota o zasięgu światowym to sieć związanych ze sobą Kościołów lokalnych, które mając tę samą podstawę wzajemnie się uznają i w razie potrzeby spotykają na soborze.

Ten pogląd w Canberze zniknął. Teraz mowa już jest tylko o tym, że „pełna wspólnota, tak na płaszczyźnie lokalnej, jak i światowej, ma wyrażać się w koncyliarnych formach życia i działania”. Co to znaczy: „koncyliarne formy”? Na to pytanie odpowiada w dużej mierze następujące zdanie: „W takiej wspólnocie Kościoły związane są ze sobą na wszystkich płaszczyznach i we wszystkich dziedzinach życia – w wyznawaniu wiary, we współusługiwaniu w nabożeństwie, składaniu świadectwa, w służeniu sobie radą i w działaniu”. Stwierdzenie to jest uderzająco nieostre i pozostawia bez odpowiedzi pytania, na które – jak się wydawało – odpowiedziały już Zgromadzenia w New Delhi i w Nairobi. [...] Dla stworzenia jedności na każdym miejscu niepotrzebne jest widocznie nic więcej niż wspólne wyznawanie wiary i możliwie daleko idące współusługiwanie w nabożeństwie, dawanie świadectwa, służenie sobie radą i działanie. Zniknęła myśl o wzajemnym zobowiązaniu do wypełniania zadania misyjnego. To samo dotyczy płaszczyzny światowej. [...]

Myśl o światowym soborze ekumenicznym była w ubiegłych latach stale kwestionowana, przede wszystkim przez stronę rzymskokatolicką. Zwłaszcza gdy ŚRK zaczęła mówić o „koncyliarnym procesie wzajemnego zobowiązania na rzecz sprawiedliwości, pokoju i zachowania stworzenia”, podkreślano nieustannie, że pojęcie koncyliarny stanie się przyczyną nieporozumień. Powodem zarzutów było to, że w rzymskokatolickim rozumieniu termin sobór ekumeniczny ma ustalone odniesienia eklezjologiczne i dlatego nie może podlegać dyskusji. Czyżby ŚRK tak dalece wzięła sobie do serca rzymską krytykę, że dobrowolnie zrezygnowała z tego pojęcia?

WSPÓLNOTA A RÓŻNORODNOŚĆ. GRANICE RÓŻNORODNOŚCI

Podobne wątpliwości pojawiają się w związku z tematem różnorodność, który to temat w Deklaracji z Canberry zajmuje eksponowane miejsce. [...]

Jak poprzednie Deklaracje, tak i ta wyjaśnia, że różnorodność „nie jest nieograniczona”. Jak można ustalić jej granice? Odpowiedź, jakiej udziela na to pytanie Deklaracja, jest raczej niepewna i niezadowalająca: „Różnorodność staje się nieuprawniona na przykład wtedy, gdy uniemożliwia wspólne wyznawanie Jezusa Chrystusa jako Boga i Zbawiciela, który jest wczoraj i dziś, ten sam i na wieki...” Nie powiedziano, co ma oznaczać to „na przykład”. Czy obok tego kryterium istnieją jeszcze inne wyznaczniki granic różnorodności, czy też za pomocą tego przykładu wyrażono już wszystko, co istotne? A może sformułowania na temat granic rozmyślnie są tak nieostre, bo w rzeczywistości mogłoby się okazać, że zależnie od sytuacji granice będą przebiegały różnie? Dlaczego więc tego nie powiedziano?

W każdym razie [...] na trzy pytania nie udzielono [...] odpowiedzi:

  • Jaką rolę na płaszczyźnie lokalnej spełnia różnorodność, której korzenie tkwią „w tradycji teologicznej oraz w różnych uwarunkowaniach kulturowych, etnicznych bądź historycznych”? Czy można dopuścić, aby ze względu na te różnice powstawały odrębne zbory? A zwłaszcza, jak przedstawia się kwestia różnic wyznaniowych? Czy communio oznacza tworzenie jednego zboru na każdym miejscu, czy też można sobie wyobrazić, że różne zbory osiągają porozumienie w kwestii jednej wiary, praktykują współusługiwanie w nabożeństwie, służą sobie radami i razem działają, natomiast co do innych spraw zachowują odrębność ze względu na swoje cechy szczególne? Wydaje się, że ostateczny sens Deklaracji jest następujący: różne tradycje wyznaniowe nie muszą być połączone; dopóki uznają siebie nawzajem za Kościół Jezusa Chrystusa, dopóty mogą współistnieć odrębnie.
  • Co właściwie znaczy pojednanie? Jak się ma różnorodność wobec faktu, że zostaliśmy zgromadzeni przez Chrystusa i wprzęgnięci – wszyscy razem – w służbę Ewangelii? Co stanowi tu „granicę”? Istnienie odrębności jest kwestionowane ze względu na wspólne zadanie – warunkiem jego wypełnienia jest żywa łączność między Kościołami. Jaką cenę gotowi jesteśmy za to zapłacić? W ruchu ekumenicznym ścierają się dwie tendencje: z jednej strony chodzi o obronienie prawa do posiadania własnych cech szczególnych, z drugiej zaś – o liczenie się z niebezpieczeństwem, że w imię zachowania tych odrębności będziemy uchylać się od misji miłości i solidarności. Podkreślanie różnorodności może zatem łatwo przemienić się w obronę parafiańszczyzny i innych ograniczeń.
  • Temat różnorodność skłania autorów Deklaracji do roztoczenia niemal romantycznej wizji: we wspólnocie różnorodności złączą się w harmonijną całość jako dary Ducha Świętego, przyczyniając się do bogactwa i pełni Kościoła Bożego. Czy rzeczywiście możemy z tej nadziei uczynić punkt wyjścia? Czy różnorodności, gdy tylko dotknie ich Duch Święty, połączą się w „harmonijną całość”? Czy w życiu Kościoła nie odgrywają one często również roli zbawiennego ciernia? Różnice nie istnieją po to, aby miały się po prostu rozpłynąć w harmonii. Są czymś więcej niż tylko kamykami, które wcześniej czy później ułożą się w mozaikę. Stanowią bowiem także źródło sporów i konfliktów. Przypominają o fundamentalnych problemach Ewangelii. Stanowią bogactwo o tyle, o ile zmuszają wspólnotę do ciągłego pytania o najgłębszy sens Bożej obecności. Obraz „harmonijnej całości” jest zarówno nierealistyczny, jak i mylący: Kościół nigdy nie będzie „harmonijną całością”. Co więcej pojęcie harmonii daje się odnieść do wspólnoty tylko w stopniu ograniczonym. W każdym razie nie wolno stracić z oczu poglądu, że prawdziwa wspólnota nie wyklucza sporów i konfliktów, przeciwnie – że je umożliwia. [...]

RÓŻNORODNOŚĆ W ŚWIADECTWIE BIBLIJNYM

Coraz bardziej nieodzowna staje się konieczność zrozumienia, że w różnych miejscach Nowego Testamentu w różny sposób mówi się o Kościele. Świadectwo biblijne nie kreśli jednolitej eklezjologii, daje natomiast wgląd w różnorodne świadectwo czasów apostolskich i po apostolskich. Pozwala poznać, jak pierwotne chrześcijaństwo odpowiadało na obecność i posłannictwo Chrystusa. Czyniło to różnie w różnych czasach i różnych sytuacjach. Zrozumienie tego jest dlatego tak ważne, że uwalnia nas od poszukiwań biblijnego pojmowania jedności. Nowy Testament ukazuje raczej, jak pierwsze pokolenie chrześcijan utrzymywało wspólnotę dzięki ustawicznemu pełnieniu swojej misji, dzięki konfliktom i sporom, dzięki wspólnemu ich rozstrzyganiu. Zadanie dzisiejszego chrześcijaństwa polega nie na tym, aby na podstawie różnych wskazówek zrozumieć, o co chodzi, ale raczej na tym, by kontynuować proces przedstawiony w Nowym Testamencie oraz szukać form wspólnoty odpowiadających dzisiejszym czasom i sytuacjom. [...]

DECYZJE ODGÓRNE, RUCH ODDOLNY

Deklaracja skierowana jest do „wszystkich Kościołów”. Co rozumie się w niej przez Kościół? Z kontekstu wynika jasno, że autorzy mają na myśli właściwe gremia kościelne uprawnione do podejmowania reprezentatywnych decyzji. Wezwania zawarte w części trzeciej skierowane są jednoznacznie do instancji kościelnych, które są w stanie posunąć naprzód sprawę jedności na drodze wiążących decyzji podejmowanych czy to na szczeblu narodowym lub regionalnym, czy też światowym.

Ważne, że zaakcentowano rolę tych instancji, ruch ekumeniczny musi bowiem nabierać coraz bardziej zobowiązującego charakteru. Same apele nie wystarczają. Jedynie dzięki wiarygodnym i nieodwracalnym decyzjom Kościoły mogą naprawdę zbliżyć się do siebie. Dlatego działania ukierunkowane na takie decyzje są nieodzowne.

Jednakże jednostronne podkreślanie roli oficjalnych gremiów kościelnych niesie ze sobą również negatywne ograniczenia. Powstaje wrażenie, że to one są domeną ruchu na rzecz powiększenia wspólnoty, podczas gdy u źródeł ruchu ekumenicznego leżą różnorodne inicjatywy i impulsy. Rodzi się on w sercach pionierów, rozkrzewiają go liczne jednostki, grupy i prądy. Nabiera rumieńców dzięki wymianie i spotkaniom. [...] Dlatego nieoficjalne inicjatywy [oddolne] są co najmniej równie ważne jak oficjalne decyzje. [...]

Jednostronne popieranie oficjalnych gremiów decyzyjnych powoduje, że lista zadań staje się raczej nierealistyczna. Któż bowiem spodziewa się dziś po oficjalnych strukturach kościelnych jakichś wielkich, przełomowych dokonań? Czy wyobraźnia ekumeniczna nie powinna skierować się raczej w stronę innych krzewicieli ruchu ekumenicznego? Co mogą dziś przedsięwziąć jednostki, zbory i różne prądy? Czym ŚRK może się przyczynić do przełomu?

Dlaczego więc w Deklaracji nie przemawia się również do tych reprezentantów ruchu ekumenicznego?

Te krytyczne rozważania wystarczająco tłumaczą, dlaczego nie mogę uznać Deklaracji z Canberry za rzeczywisty postęp, mimo wyróżniających ją nowych ustaleń. Więcej – powiedziałbym, że pod niejednym względem stanowi ona krok wstecz w porównaniu z poprzednimi wypowiedziami na temat jedności. Nawet wstępne opracowanie, które zostało przedłożone Zgromadzeniu Ogólnemu jako projekt, w wielu miejscach było lepsze od wersji ostatecznej. Dlatego uchwalony w Canberze tekst powinien, moim zdaniem, być traktowany nie jako słowo końcowe, lecz jedynie jako materiał roboczy. Należy poznać możliwie wiele opinii, a planowaną na rok 1993 Światową Konferencję „Wiara i Ustrój Kościoła” wykorzystać jako okazję do zredagowania nowego, uwzględniającego wyniki dyskusji, tekstu.

Tłum. Wanda Mlicka
[Śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji]