Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

7/1991

John Lester, angielski lekarz, poruszony dramatyzmem stosunków między Brytanią a Irlandią, przeprowadza analizę przyczyn tego konfliktu i przedstawia wnioski, do których doszedł. Z artykułu można nie tylko dowiedzieć się wielu interesujących rzeczy na temat podłoża istniejących antagonizmów, ale również nauczyć się czegoś, co nam, Polakom, może przydać się w naprawianiu, nierzadko tak bardzo powikłanych i trudnych, stosunków z mniejszościami narodowymi. Aby to osiągnąć, trzeba naprawić krzywdy, usunąć źródła zadrażnień, uznać potrzebę przebaczenia i samemu przebaczyć.

Redakcja

Od ponad 20 lat ataki bombowe IRA rozpalają do białości brytyjską opinię publiczną. Są one jednak świadectwem uczuć, jakie targają sercami Irlandczyków. Na skutek aktów terroryzmu Anglicy nabierają fałszywego mniemania o Irlandczykach, tymczasem ogromna większość irlandzkiej ludności sprzeciwia się tym gwałtom. W Irlandii mieszka wielu ludzi wierzących, którzy wolą służyć, leczyć, uczyć, niż walczyć; ludzi, którzy w wielu krajach zakładają i prowadzą najlepsze szpitale. Pod względem ekonomicznym kraj nie stoi gorzej niż inne w Zachodniej Europie.

Tymczasem w świadomości Anglików nadal funkcjonuje karykaturalny obraz Irlandczyka, jaki w zeszłym stuleciu namalował Thomas Carlyle: Irlandczyk „to najgorsze zło, z jakim mamy do czynienia w naszym kraju [...]. Żyje jak istota bezrozumna – w brudzie, fałszu i pijaństwie, na samym dnie upadku i chaosu.”

Pomijając nawet akty gwałtu, stosunki między Brytanią a Irlandią układają się źle. Coś z tym trzeba zrobić. Dlatego zacząłem studiować historię i pojechałem do Irlandii, gdzie na Południu i na Północy spotkałem ludzi o najszerszych horyzontach myślowych. To mnie zmusiło do przeanalizowania mej własnej postawy. [...]

Irlandia została przez Brytyjczyków podzielona na dwie części w roku 1922. Południe, w przeważającej mierze katolickie, uzyskało niepodległość. Sześć hrabstw północnych zachowało przynależność do Brytanii, ponieważ protestancka większość nie chciała zgodzić się na zjednoczenie z Irlandią i przekonała Westminster o słuszności swego poglądu. Część katolickiej mniejszości nadal prowadziła walkę o zjednoczenie kraju, co protestanci do dziś traktują jak zbrodnię. Właśnie w tym podziale tkwi bezpośrednia przyczyna obecnych problemów. [...]

Ponad 800 lat temu pierwsi osadnicy normańscy z Anglii przeprawili się przez morze. Henryk II, który nie chciał utracić nad nimi władzy, podążył ich śladem. Od tej chwili Anglia wkroczyła w dzieje Irlandii. Pod koniec XVI stulecia, kiedy Europą wstrząsała Reformacja, Anglia przyjęła protestantyzm, zaś Irlandia pozostała wierna Rzymowi. W Anglii uważano, że z tego względu Irlandia stanowi wręcz strategiczne zagrożenie – nie chcieliśmy bowiem, aby Francja i Hiszpania, wielkie państwa katolickie, sprzymierzyły się z Irlandią przeciwko nam. Henryk VIII żądał włączenia wszystkich ziem irlandzkich do Korony Brytyjskiej, a Elżbieta I to zrealizowała. Dwaj najpotężniejsi celtyccy hrabiowie irlandzcy musieli w 1607 r. uchodzić do Francji, zaś na ich ziemiach, które stanowią dużą część obszaru obecnej Irlandii Północnej, osiedlili się protestanci z Anglii i Szkocji. Piętnaście lat później było ich już ok. 13 tysięcy. W 1641 r. uderzyła w nich powrotna fala katolicka, której skutkiem była masakra 12 tysięcy ludzi. Cromwell wykorzystał to wydarzenie jako pretekst do najazdu na Irlandię i dokonania krwawej pacyfikacji. Tak pisał o rzezi w Drogheda w 1649 r.: „W mieście było około 3 tysięcy wrogów [...]. Sądzę, że wszyscy obrońcy padli od miecza”. A w innym liście: „Uważam, że jest to sprawiedliwy sąd Boga nad barbarzyńskimi łajdakami, którzy splamili swe ręce niewinną krwią”. Odebrał potem ziemię katolickim Irlandczykom i wygnał ich na jałowe zachodnie tereny.

Trzysta lat później Winston Churchill tak to ocenił: „Skutki panowania Cromwella w Irlandii fatalnie wpłynęły na politykę angielską i aż do dnia dzisiejszego są przyczyną jej niekonsekwencji. Kolejne pokolenia włożyły wiele wysiłku i dobrej woli, aby to naprawić [...], ale ciągle jeszcze nad nami wszystkimi ciąży »przekleństwo Cromwella«”.

Pocromwellowska Anglia wróciła do monarchii. Po Karolu II nastąpił Jakub II, który przeszedł na katolicyzm. Kiedy więc obsadził katolikami wysokie stanowiska w Irlandii, wydawało się, że zniesie również postanowienia Cromwella w sprawie dóbr ziemskich. Wcześniej jednak przybył z Holandii Wilhelm Orański i poślubił następczynię tronu, Marię. Po uznaniu przez nich Karty Praw, ogłoszono tę parę królem i królową Anglii. Tak powróciła linia protestancka. Jakub musiał uciekać do Irlandii i tam szukać pomocy, ale protestanccy osadnicy w Londonderry zatrzasnęli mu przed nosem bramy miasta. Przystąpił więc do oblężenia. Flota angielska po długich wahaniach przybyła z odsieczą obrońcom miasta. Wtedy to narodziła się protestancka polityka „niepoddawania się” i konieczności samotnego wytrwania, bo na Anglii nie można polegać. Takie nastawienie panuje do dzisiaj [...] i jest podsycane co roku przez Pomarańczowe Marsze.

W XVIII wieku zostało wprowadzone surowe prawo karne. Katolików wykluczono z Parlamentu, odsunięto od wszelkiej służby państwowej, zabroniono im nauczać i utrzymywać szkoły. Nie wolno im było posiadać ziemi, lecz jedynie ją dzierżawić i to też nie dłużej niż przez 31 lat. Kiedy dzierżawca umierał, ziemię dzielono między wszystkie dzieci. Jeśli jednak któreś z nich przyjęło protestantyzm, całość przypadała jemu. W końcu stulecia zaledwie 5% ziemi pozostawało w rękach katolików a wielu Irlandczyków żyło w wielkiej nędzy.

Tak więc, protestantyzm oficjalnie zwyciężył w Irlandii nie dzięki nawróceniu się Irlandczyków, lecz na skutek polityki Anglii i przewagi bogatych osadników protestanckich oraz starych katolickich rodzin celtyckich, które niekiedy zmieniały wyznanie, aby zachować ziemię i przywileje. Ich wspaniałe dwory wiejskie do dzisiaj przetrwały w całej Irlandii. Wszystkie kościoły przekazano protestanckiemu Kościołowi Irlandii (katolikom nie wolno było użytkować kościołów aż do połowy wieku XIX). Dziś w Dublinie mieszka 97% katolików, ale dwie historyczne katedry należą do protestantów.

W 1841 r. Irlandia liczyła osiem milionów mieszkańców. Wielu biedaków, gospodarujących na drobnych działkach, mogło przeżyć jedynie dzięki ziemniakom. W 1845 r. grzyb zniszczył uprawy ziemniaczane w obu krajach. W Anglii, gdzie przetrwanie nie zależało od jednego zbioru, klęska nie była tak dotkliwa, zaś dla Irlandii oznaczała katastrofę. Ówczesny rząd angielski żarliwie wierzył w wolny rynek i obawiał się, że dostarczając żywność Irlandczykom (których Anglicy przywykli traktować jak ludzi nieudolnych) zakłóci jego funkcjonowanie. Także oddalenie Irlandii od Londynu o cały dzień drogi powodowało, że wielu nie zdawało sobie sprawy z rozmiarów nadciągającej tragedii. Zadanie zaradzenia sytuacji powierzono Anglikowi, Charlesowi Trevelyanowi, który wkrótce przerwał akcję pomocy. „Mam głębokie przekonanie – twierdził – że już zbyt wiele zrobiono dla tych ludzi...”. Prawdziwą sytuację przedstawiają zapiski innych osób, naocznych świadków. Pewien sędzia pokoju pisał: „Wszedłem do niektórych ruder [....]. Tego, co ujrzałem, żadne pióro ani żaden język nie potrafi wyrazić. W pierwszej z nich sześć wychudzonych, upiornie bladych szkieletów leżało na garści brudnej słomy pod czymś, co przypominało postrzępioną końską derkę, spod której wystawały gołe aż ponad kolana nogi. Wszyscy mieli gorączkę – czworo dzieci, kobieta i ktoś, kto kiedyś był mężczyzną.” [...]

Do 1849 r. zmarło z głodu od ośmiuset tysięcy do miliona osób. Dalsze półtora miliona musiało emigrować, głównie do Stanów Zjednoczonych i Kanady. Liczba ludności w Irlandii zmalała w ciągu dziesięciu lat o jedną trzecią.

W tamtych czasach i w tamtych doświadczeniach tkwią źródła zarówno współczesnego nacjonalizmu irlandzkiego (przejawiającego się w wielkim pragnieniu wolności i niepodległości, w kulcie bohaterów i męczenników), jak i sprzecznych ze sobą żądań. Jedni domagali się od kolejnych rządów brytyjskich niepodległego państwa irlandzkiego, drudzy zaś uznawali się niezmiennie za Brytyjczyków.

Wielu ludzi i wiele ugrupowań stara się przezwyciężyć istniejący podział. Smutne to, ale po obu stronach, również po naszej, są ciągle tacy, którzy karykaturę biorą za rzeczywistość. […]

Mieszkańcy Irlandii żyją w ogromnym napięciu. Słyszałem od pewnego lekarza, który praktykuje wśród rodzin katolickich, że IRA często stara się wykorzystywać domy jego pacjentów jako kryjówki. Jeśli właściciele protestują, grozi się im bronią. Kiedy „chłopcy” już sobie pójdą, wkraczają funkcjonariusze sił bezpieczeństwa, którzy wszystko z ukrycia obserwowali, i zmuszają tych ludzi do mówienia. Ale oni wiedzą, że jeśli ulegną, to IRA wróci. Nie ma się więc czemu dziwić, że pojawiają się choroby wywołane napięciem nerwowym. Im więcej czytam, im więcej słucham, tym lepiej rozumiem sposób myślenia i patrzenia na sprawy w tych różnych społecznościach.

A co z nami? My w Anglii oskarżamy Irlandczyków o nacjonalizm, podczas gdy nam samym niełatwo pogodzić się z tym, że i my jesteśmy nacjonalistami. Nauczono mnie być dumnym z mego kraju. Kiedy byłem dzieckiem, dużą część mapy świata pokrywał tylko jeden kolor, z każdym jednak rokiem przybywało krajów uzyskujących niepodległość. Byłem dumny zarówno z imperium stworzonego przez Brytanię, jak i z tego, że wycofała się ona stamtąd niemal bez rozlewu krwi. Później odkryłem, że ludzie widzą te sprawy inaczej. Polacy przypomnieli mi o Jałcie, Chińczycy o wojnach (Opium Wars), południowi Afrykanie o naszych obozach koncentracyjnych w czasie wojny boerskiej, a Irlandczycy o sprawach, które właśnie naszkicowałem. Wypaczyliśmy nasze stosunki z wielu krajami.

Zdałem sobie sprawę, że nasza polityka wobec Irlandii w ciągu wieków doprowadziła do obecnej sytuacji. To jednak niezupełnie mnie zadowoliło. Jak bowiem mogło dojść w czasach Cromwella i podczas głodu do tak strasznych rzeczy? Chyba muszą istnieć jakieś okoliczności łagodzące. A może zadecydowały o tym jakieś nasze cechy szczególne?

Przez parę lat mieszkałem z rodziną w Birmingham, gdzie nasz starszy syn uczęszczał do katolickiej szkoły powszechnej. Większość uczniów stanowili synowie irlandzkich robotników. Wydawało mi się, że jestem wolny od przesądów. Byłem też całkiem zadowolony ze szkoły, aż do czasu, gdy język, akcent, kultura i zachowanie innych uczniów nie zaczęły odbijać się na moim synu. Wtedy zaniepokoiłem się, że szkoła może wypaczyć jego angielską kulturę. Kiedyś zaproszono nas do szkoły na mszę dla rodziców i uczniów. W pewnej chwili, kiedy tak siedziałem, ja, Anglik, człowiek wolnego zawodu, pośród tych mniej wykształconych rodziców i ich dzieci, odczułem zmieszanie – stwierdziłem oto, że wbrew sobie pogardzam nimi. Nie miałem nic przeciw temu, aby mój syn z nimi przestawał, ale nie chciałem, aby stał się jednym z nich. W moim sercu zaczęło się budzić coś na kształt nienawiści na myśl o tym, co mogłoby się stać z moją rodziną. A przecież mieliśmy wspólnie przystąpić do Komunii. Nagle spostrzegłem, że popadam w hipokryzję. Czułem, jak Jezus mówi: „Umarłem za nich tak samo, jak za ciebie. Kocham ich tak, jak ciebie. Dlaczego ty ich nie kochasz?” Nastał dla mnie czas wyboru. Dotąd zadowolenie sprawiała mi myśl, że jestem zrównoważony, obiektywny i pozbawiony przesądów, aż tu nagle zauważyłem, że gdzieś tam głęboko kryją się niedobre pokłady, które z Bożą pomocą trzeba będzie uzdrowić i oczyścić. Mogę teraz powiedzieć, że prawdziwą równość poczułem dopiero, gdy klęczeliśmy przy ołtarzu przed Bogiem. Świadomy moich własnych braków, po raz pierwszy stwierdziłem, że równość ma bardzo wiele wspólnego z przebaczeniem. W tej właśnie chwili został ze mnie zdjęty wielki ciężar niczym nie usprawiedliwionego poczucia wyższości, zaś jego miejsce zajęło rosnące uczucie serdeczności. Spostrzegłem również wielkie zobowiązanie, jakie mamy wobec Irlandczyków za to, że w Europie i poza jej granicami szerzyli wiarę i oświatę.

Oto na własnym przykładzie widzę teraz i rozumiem tajemnice brytyjskiej polityki. Historię tworzy polityka, a polityka zależy od postaw ludzi. Jeśli więc politykę kształtuje charakter człowieka, to wydaje mi się, że dostrzegam w sobie jeszcze parę innych cech, które wywierają na to istotny wpływ. Na przykład; przekonanie o naszej wyższości i opanowaniu, poleganie na własnych ocenach, umiejętność panowania nad uczuciami, aby nie wdawać się w kłótnie i uchodzić za osobę obiektywną. Takie cechy umożliwiły zbudowanie imperium i przez to imperium zostały utrwalone. Leżą one u podstaw angielskiego nacjonalizmu. Można w nich znaleźć również strony pozytywne, ale ich podszewka, grzeszna podszewka, ujawniła się w dziejach Irlandii i boleśnie na niej zaciążyła.

Gwałty zadawane przez IRA słusznie spotykają się w Anglii z potępieniem i sprzeciwem. Również w Irlandii potępia je wielu ludzi podzielających dążenia republikańskie. Podobnie Kościół, który czuje się odpowiedzialny za uwikłaną w nie młodzież. Każdy człowiek powinien odpowiadać za swe poczynania, ale jeśli nasza polityka spowodowała stan niesprawiedliwości, który trwa, to znaczy, że myśmy doprowadzili ludzi do tego, że już nie mogą się oprzeć pokusie stosowania przemocy.

Protestanci znaleźli się w Irlandii po to, aby służyć naszym interesom. Teraz czują się tam jak w oblężonej twierdzy – bez przyjaciół, zagrożeni przez tych, którzy dążą do zjednoczenia kraju, w którym oni straciliby poczucie bezpieczeństwa i własnej tożsamości. Obawiają się, że Brytania zostawi ich własnemu losowi. „Dlaczego nie uważa się nas za Brytyjczyków, takich samych jak Anglicy, Walijczycy czy Szkoci?” – pytają.

Nie możemy darować ekstremistom protestanckim ich poczynań, ale przecież to nasza polityka zaprowadziła ich przodków do Irlandii, aby strzegli naszych interesów, podtrzymywali protestantyzm i utrzymywali ten kraj w wierności dla Brytanii. Teraz zaś czujemy się zakłopotani właśnie tym, że oni wiernie trwają przy celach i zadaniach, które myśmy ustanowili. Uznaliśmy ich za kłopotliwy ciężar, oddaliliśmy się od nich, przez co jeszcze zwiększyliśmy ich poczucie opuszczenia. To wszystko pozwoliło mi uświadomić sobie, że mieliśmy swój udział w stworzeniu sytuacji, w jakiej oni teraz żyją. Konflikty stają się często nieuniknione z powodu win i błędów popełnionych dawniej. Świadomość tego sprawiła, że czuję potrzebę wyrażenia skruchy wobec Irlandii.

Również Brytyjczycy znaleźli się w trudnej sytuacji: uznajemy naszą odpowiedzialność za ten stan rzeczy i wiemy, że nie wolno nam umyć rąk. W niektórych przypadkach, gdy okazuje się, że brytyjska sprawiedliwość zawodzi, czujemy się zakłopotani. Najsmutniejszy jest fakt, że – jak się wydaje – nie ma jakiegoś politycznego sposobu na rozwiązanie całego problemu. Nie ma wyjścia, które by nie pociągnęło za sobą krzywdy jednej ze stron. Jest, na przykład, rzeczą niemożliwą zadowolić dążenia republikanów a jednocześnie nie zdradzić protestantów, i vice versa. Musimy także brać pod uwagę tych, którzy bezwzględnie wykorzystują błędy przeszłości dla osiągnięcia swych celów. [...]

Politycy nie mogą zaprzestać poszukiwania rozwiązań możliwych do przyjęcia, ale przedtem musi się stać coś bardzo istotnego: trzeba dążyć nie tyle do rozwiązania problemu, ile do gojenia ran, do gojenia ran osobistych i rozdarcia, jakie stało się udziałem naszych społeczności. Chodzi o takie gojenie, które nie jest skutkiem skrupulatnej analizy i wielkiej mądrości, ale darem od Boga dla tych, którzy przed Jego obliczem odczuwają wielki żal. Takie gojenie może przynieść skutki, o których w innych okolicznościach nie można by nawet marzyć. Byłby to cenny przykład czegoś, czego świat dzisiaj gwałtownie potrzebuje.

Nasze dzieje wzajemnie się ze sobą splatają. Brytyjczycy, podobnie jak inne narody, wolą decydować, niż poddawać się konieczności. Jednakże nasze zdrowe poczucie konieczności może stworzyć najsilniejszą więź i stać się wspaniałym darem, jaki Brytania i Irlandia ofiarują całemu światu.

Długotrwałe związki łączą Brytanię z wieloma narodami na całym świecie. W niejednym wypadku wymagają one podobnego uzdrowienia, jak stosunki angielsko-irlandzkie, ponieważ sytuacja też jest podobna. Gdybyśmy odważyli się uznać potrzebę przebaczenia i postarali się przebaczyć, moglibyśmy osiągnąć o wiele więcej, niż sobie wyobrażamy. Jak sądzę, od tego właśnie trzeba wszystko zacząć.

Tłum. B. Tr.