Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

5/1991

VII Zgromadzenie Światowej Rady Kościołów poza głównym nurtem swych obrad było okazją do różnych imprez towarzyszących, takich, na przykład, jak „Wstępne Spotkanie Młodzieży” (2-5 lutego 1991) czy „Wstępna Konferencja Kobiet” (4-6 lutego 1991). Młodzież – zarówno delegaci, jak i stewardzi – miała ponadto w ostatniej dekadzie stycznia sposobność zwiedzenia (w kilkuosobowych zespołach) niektórych krajów Azji i rejonu Pacyfiku. Celem tej szczególnej turystyki było poznanie kultury i warunków życia w tych odległych krajach, a jednocześnie wzajemne zbliżenie się młodych ludzi z różnych regionów świata, tak by zżyli się ze sobą zanim przybędą do Canbberry.

Pięcioro młodych ludzi pochodzących z różnych krajów i należących do różnych wyznań przebywało przez tydzień w Tajlandii: baptystka (pastor) z Wielkiej Brytanii, luteranka (też pastor) z Węgier, przedstawiciel Kościoła koptyjskiego z Egiptu, prawosławny diakon z Estonii oraz przedstawicielka Kościoła Ewangelicko-Reformowanego z Polski. Jako szósta dołączyła do nich jeszcze młoda chrześcijanka z Burmy. Grupę tę gościł tajlandzki Kościół Chrystusowy (jednoczący prezbiterianów, czyli reformowanych, i baptystów). Dla gości przygotowano bardzo interesujący program, który pozwolił zarówno zapoznać się z działalnością miejscowego Kościoła, jak i zetknąć się z bardzo skomplikowaną tajlandzką rzeczywistością. Pokazano m.in. szkołę prowadzoną przez Kościół Chrystusowy. Uczęszczają do niej ubogie dzieci ze slumsów, zarówno chrześcijańskie, jak i buddyjskie, w wieku od 3 do 9 lat. Ubrane są jednakowo: dziewczynki noszą białe bluzeczki i czerwone spódniczki, chłopcy zaś białe koszulki i czerwone spodenki. Podczas gdy najmłodsze się bawią, starsze uczą się w schludnych salach, choć o bardzo skromnym wyposażeniu dydaktycznym. Zajęcia prowadzone są od poniedziałku do piątku przez nauczycieli chrześcijan i buddystów. Dzieci otrzymują tu dwa posiłki dziennie: śniadanie i obiad, ale tylko niektórzy rodzice są w stanie pokryć częściowo ich koszt. Szkoła utrzymuje się dzięki funduszom kościelnym.

Po lekcjach, posiłkach i zabawach dzieci wracają do domu. Są to slumsy – całe rodziny mieszkają w budach skleconych z blachy falistej, stojących na wodzie lub na podmokłym gruncie. Jedno „mieszkanie” tuż obok drugiego, rodzina obok rodziny, chorzy leżą obok rodzących matek, dzieci bawią się obok umierających starców. Za podłogę służy kilka zbitych desek, pokrytych szmatami. Drewniane kładki na błocie ułatwiają komunikację między tymi budami, a stertami śmieci. Przy całej swej nędzy mieszkańcy slumsów nie zapominają o religii. Na cześć Buddy stawiają małe, drewniane świątynki przyozdobione srebrnym i złotym papierem i polnymi kwiatkami. Osiedle to otoczone jest murem z drutem kolczastym, co nieodparcie nasuwa skojarzenie z obozem koncentracyjnym.

Jeszcze bardziej wstrząsające wrażenie wywołuje wizyta na wysypisku śmieci. Tutaj również gnieżdżą się całe gromady ludzi. Wychudzeni, wyniszczeni chorobami i brakiem żywności, umierają wcześnie z głodu i braku leków, niejednokrotnie w męczarniach. Na górze gnijących i rozkładających się odpadków bawi się dzieciarnia wdychając smród zgnilizny. Z przyjazdem śmieciarki chmara mieszkańców śmietnika rzuca się do rozgrzebywania worków i pak w nadziei zdobycia czegoś do jedzenia, do ubrania, może też czegoś do zabawy dia dzieci – czegokolwiek, aby jakoś przeżyć.

Nic dziwnego, że taka nędza sprzyja szczególnemu „przemysłowi”. Pewni ludzie wyzyskują nieletnie dziewczęta i chłopców dostarczając turystom seksualnych rozrywek, a „przedsiębiorcy” czerpią z tego procederu wielkie dochody. W Bangkoku określoną renomą cieszy się wśród turystów ulica Pat-pong. Są tam liczne kramy z najprzeróżniejszymi wyrobami tajlandzkimi i z innych krajów azjatyckich, ale przede wszystkim – niezliczone bary i lokale. Czekają w nich śliczne dziewczęta tajlandzkie, a przed drzwiami młodzi chłopcy zapraszają przechodniów i turystów do wnętrza.

Dwieście kilometrów od Bangkoku leży centrum turystyczne, Pat-taya, szeroko reklamowane w filmach o Tajlandii. Jest to miasto wybudowane specjalnie po to, aby zarobić ciężkie pieniądze na turystach żądnych przeżyć seksualnych. Obok świątyni Buddy stoi willa dla homoseksualistów, dalej – wspaniały pałac w ogrodzie, przeznaczony dla lesbijek, a po drugiej stronie ulicy – hotele, na których widnieją reklamy „masażu ciała”. To wszystko zostało bardzo sprytnie pomyślane, a architektonicznie – pięknie rozwiązane. Ogromny kontrast ze slumsami i wysypiskami śmieci, a jednocześnie – dwa różne oblicza dna ludzkiej nędzy. Jedno wywołane brakiem pieniędzy, drugie – ich nadmiarem.

Kilka kilometrów od Pattayi mieści się Chrześcijańskie Centrum Konferencyjne, prowadzone przez YMCA (Young Men Christian Association – Chrześcijańskie Stowarzyszenie Młodych Mężczyzn). Przyjeżdżająca tam młodzież nie tylko słucha teoretycznych wykładów, lecz także podejmuje praktyczne akcje misyjne właśnie w Pattayi. Pole do pracy misyjnej w Tajlandii jest ogromne  i  uprawiane przez tamtejszych chrześcijan na miarę ich skromnych możliwości, ale i wielkiego zapału. Członkowie Kościoła Chrystusowego bardzo dobrze znają problemy swego kraju i chociaż nie jest to Kościół duży, działają w bardzo wielu dziedzinach i mają widoczne osiągnięcia.

W niedzielę mieliśmy okazję uczestniczyć w nabożeństwie w kościele Bukalo na przedmieściach Bangkoku. Właściwie nie był to normalny budynek kościelny, tylko duża, przeznaczona na nabożeństwa izba w domu mieszkalnym, należącym do członków parafii. Mimo trudności ze zrozumieniem nabożeństwa, prowadzonego w miejscowym języku i częściowo tylko tłumaczonego, głębokim przeżyciem była możliwość oddania czci Bogu we wspólnej modlitwie i przyjemność, jaką sprawiło rozpoznawanie znajomych melodii pieśni. Po nabożeństwie odbył się wspólny obiad, przygotowany przez miejscową rodzinę.

Krótki pobyt w Tajlandii był niezwykłą okazją dla wszystkich uczestników ekumenicznej grupy do uświadomienia sobie odmienności życia, kultury i wierzeń w tym kraju oraz zapoznania się z warunkami, w jakich chrześcijanie azjatyccy głoszą Ewangelię.

1 lutego wszyscy uczestnicy „Wstępnego Spotkania Młodzieży” zjechali się do Canberry. Mogli teraz wymienić doświadczenia i spostrzeżenia ze swych wizyt w krajach Azji i rejonu Pacyfiku, a to z kolei pozwoliło na pogłębienie ich osobistych przeżyć. Spotkanie, które rozpoczęło się koncertem w wykonaniu aborygenów (potomków rdzennych mieszkańców Australii), trwało cztery dni. Wypełnione było wykładami i dyskusjami na tematy ekumenicznego ruchu młodzieży i działalności młodzieży chrześcijańskiej w Australii, przedyskutowano też w grupach roboczych tematykę Zgromadzenia z punktu widzenia młodzieży. Po czym drogi uczestników spotkania w pewien sposób się rozeszły – delegaci młodzieżowi na Zgromadzenie mieli czas wolny, ci zaś, którzy zostali zatrudnieni jako stewardzi, musieli dobrze przygotować się do swoich zadań.

Cała organizacyjna strona Zgromadzenia w dużym stopniu zależała od pracy 175. stewardów pochodzących z 84. krajów świata. Każdy z nich otrzymał podręcznik ze szczegółowo opracowanymi instrukcjami. Grupy uczestników Zgromadzenia, liczące od 20 do 45 osób, miały swego koordynatora, który nadzorował ich pracę, a nad mniejszymi grupami czuwało biuro stewardów. Stewardzi nosili duże, czerwone kapelusze farmerskie z napisem „steward” i współpracowali z personelem Światowej Rady Kościołów, a rolę ich można by porównać do pracy mechaników odpowiedzialnych za sprawne funkcjonowanie maszynerii.

Podczas obrad pracowali bardzo ciężko we wszystkich miejscach związanych z działaniem Zgromadzenia. Ich czerwone kapelusze widać było wszędzie. Już na lotnisku spotykali – jako pierwsi – przybywających delegatów i witali w biurze akredytacyjnym, udzielając wszelkich niezbędnych informacji i wszelkiej pomocy. Przy wejściu na salę obrad sprawdzali karty uczestnictwa, co było bardzo ważne ze względów bezpieczeństwa Doręczali delegatom materiały i dokumenty, przyjmowali od nich zgłoszenia do dyskusji, wykonywali na sali obrad najrozmaitsze czynności, konieczne dla sprawnego przebiegu sesji. W biurze Zgromadzenia ekspediowali korespondencję, udzielali informacji. Obsługiwali akredytowanych dziennikarzy, którym także dostarczali potrzebnych materiałów, pośredniczyli przy zamawianiu wywiadów, rozprowadzali komunikaty prasowe, asystowali przy produkcji kaset, prowadzili sprzedaż książek i innych publikacji w księgarni ŚRK. Pomagali w dostępie do sieci telekomunikacyjnej, do teleksów, telefaksów, telefonów, komputerów, rozprowadzali zdjęcia i wykładali je na wystawie.

Trudno wymienić wszystkie prace wykonywane przez stewardów, ale trzeba jeszcze wspomnieć, że to oni organizowali spotkania uczestników Zgromadzenia ze społecznością aborygenów, przygotowywali program dla dzieci oraz dla gości, opiekowali się osobami niepełnosprawnymi. A ponadto, chociaż nie byli pełnoprawnymi uczestnikami obrad i nie mogli wywierać bezpośredniego na nie wpływu, mieli sposobność wypowiadania swoich poglądów podczas spotkań ze swymi kolegami – młodymi delegatami.

Praca stewarda, choć męcząca i czasami trudna, dawała jednak dużo zadowolenia. A co niesłychanie ważne, we wspólnej pracy nawiązały się liczne przyjaźnie, które – miejmy nadzieję – podtrzymywane przez korespondencję przetrwają mimo oddalenia i upływu czasu.